Izraelczycy opuszczają terytoria palestyńskie, by zyskać pokój, jak kiedyś Francuzi opuścili Algierię Nie jest wcale pewne, czy interes palestyński powstrzyma krwawe instynkty terrorystów. Wprawdzie Abu Mazen zapewnia, że mieszkańcy Strefy Gazy pożegnają Izraelczyków "goździkiem z gałązką oliwną", ale kwiecisty styl lidera Autonomii nie robi na nikim specjalnego wrażenia. "Nasilenie wrogich działań w czasie naszego odwrotu spotka się z ostrą reakcją, niepodobną do niczego, co było w przeszłości" - mówi gen. Amos Jaron z Ministerstwa Obrony.
Na froncie wewnątrzizraelskim prognozy są o wiele bardziej optymistyczne. Mimo napięcia i sporadycznych przejawów przemocy można wątpić, czy dojdzie do dramatycznej konfrontacji między osadnikami a siłami bezpieczeństwa. Prawdopodobnie tylko nieliczni osadnicy pozostaną w swoich domach do końca, licząc na cud, o który tak żarliwie modliło się niedawno tysiące ortodoksów przed Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Demonstracje, blokady dróg i marsze protestacyjne były tylko patetycznym zrywem zwolenników całości terytorialnej Eretz Israel, którzy w żaden sposób nie mogli powstrzymać planu separacji. Ich argumenty na polityczno-religijnej giełdzie od początku nie miały wysokich notowań. Wprawdzie niektórzy historycy wskazują, że po zdobyciu Strefy Gazy przez Aleksandra Yanai Żydzi żyli tam z przerwami przez ostatnie 2150 lat, ale nawet najbardziej religijni znawcy tematu przyznają, że teren ten nigdy nie był częścią Ziemi Obiecanej.
Państwo Hamasu?
Jeśli "pożegnanie z Gazą" się powiedzie, może się okazać, że plan Ariela Szarona jest o wiele ważniejszy i konkretniejszy od porozumienia z Oslo. Nawet Icchak Rabin nie posunął się tak daleko, by likwidować osiedla żydowskie na terenach zdobytych po wojnie sześciodniowej. W całej ideologii o powrocie narodu żydowskiego do historycznej ojczyzny sprawa osadnictwa grała najważniejszą rolę - bez szerokiego ruchu osadniczego nie byłoby Państwa Izrael. Religijno-prawicowa opozycja obawia się (a te obawy są jak najbardziej uzasadnione), że po załatwieniu sprawy ze Strefą Gazy premier Szaron poprowadzi do rzeźni inne święte krowy. Oczywiście pod warunkiem że Palestyńczycy staną na wysokości zadania i zastopują terror. Ci przeciwnicy separacji, którymi nie kierują względy mistyczne, obawiają się, że Palestyńczycy zinterpretują ją jako izraelską ucieczkę, że zachęci ich ona do terroru i walki zbrojnej. Zwolennicy zaś są przekonani, że obecność Izraelczyków w Gazie dopinguje terrorystów i zmusza Izrael do płacenia bardzo wysokiej ceny. Beniamin Netanjahu, główny konkurent Szarona, który w ubiegłym tygodniu podał się do dymisji, uważa, że w Strefie Gazy powstanie teraz państwo Hamasu, a cały teren przekształci się w jedną z największych baz terroryzmu islamskiego na świecie.
Teraz Gaza, a później Zachodni Brzeg - ostrzega Netanjahu. Podobnie uważa większość Izraelczyków. Z ostatnich sondaży przeprowadzonych przez uniwersytet telawiwski wynika, że 73 proc. respondentów jest przekonanych, że dojdzie również do likwidacji osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, a więc na biblijnych ziemiach Królestwa Izrael. W tym kontekście ludzie Szarona, krytykując "obłudne i święte oburzenie Netanjahu", przypominają, że to właśnie on, będąc premierem, oddał Palestyńczykom Hebron - miasto nie mniej święte od Jerozolimy. - Izrael zatrzyma tylko enklawy osadnicze, które są oddalone od gęsto zaludnionych ośrodków palestyńskich - uważa prof. Aharon Levinson z Beer Szewy. Jedynie 20 proc. ankietowanych sądzi, że po Gazie nie będzie już kolejnych odwrotów.
Wymiana dla pokoju
Już teraz zarysowuje się przyszły kształt Izraela: aneksja największych osiedli na Zachodnim Brzegu i powrót do sytuacji sprzed wojny sześciodniowej z 1967 r., jedynie z małymi poprawkami granicznymi. Sprawa Jerozolimy została przesądzona wiele lat temu, gdy jej wschodnią część oficjalnie przyłączono do Izraela. Ale nawet w tej sprawie mogą nastąpić zmiany, polegające na oddaniu Palestyńczykom peryferyjnych dzielnic Świętego Miasta, które nigdy nie należały do inwentarza żydowskich marzeń. Aby zrekompensować Palestyńczykom "straty terytorialne", coraz częściej mówi się w Jerozolimie o "wymianie terenów", w ramach której za zaanektowane osiedla można by przekazać Autonomii kilka miejscowości w tzw. trójkącie, zamieszkanych w całości przez ludność arabską. Problem polega na tym, że mieszkańcy tych terenów, którzy zresztą od zawsze skarżyli się na dyskryminację, bronią się rękami i nogami przed wcieleniem do państwa palestyńskiego.
Za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale już teraz można zaryzykować twierdzenie, że wbrew panującej opinii osiedla nie były przeszkodą do pokoju. Wprost przeciwnie. Z punktu widzenia Palestyńczyków czas działał na ich niekorzyść. Każde nowe osiedle, każde nowe miasteczko i każdy nowy punkt na mapie Zachodniego Brzegu przybliżały dzień, w którym sytuacja stanie się nieodwracalna. Przekonanie, że polityka faktów i dramatyczne zmiany demograficzne sprawiają, iż de facto terytoria te staną się integralną częścią państwa żydowskiego, zmusiło Palestyńczyków do podjęcia rozmów i uznania Państwa Izrael.
Desyjonizacja Izraela?
Rząd izraelski, realizując plan separacji, nadal powołuje się na amerykański plan "mapy drogowej". Wydaje się jednak, że rząd Szarona ma własny plan, własną mapę i własną drogę. "Prowadzi on do tego samego miejsca, ale kroczy innymi ścieżkami" - uważa Martin Indyk, były ambasador USA w Izraelu. Szaron uzależnia postęp w procesie pokojowym od rozbrojenia i likwidacji wszystkich organizacji terrorystycznych. W przeciwieństwie do Amerykanów jest przekonany, że kierownictwo Autonomii może sprostać temu zadaniu: "Abu Mazen często udaje, że jest słaby. Nie jest jednak słaby ktoś, kto dysponuje wojskiem, policją i rozbudowaną służbą bezpieczeństwa. Trzeba tylko chcieć".
Niektórzy historycy mówią o wejściu Izraela w okres postsyjonistyczny, w którym zasadniczej rewizji i przewartościowaniu zostaną poddane żelazne zasady ideologii syjonistycznej. "Marzenie o obu brzegach rzeki Jordan zostało już dawno porzucone. Teraz Szaron myśli o zrezygnowaniu nawet z jednego brzegu" - uważa Bentzi Liberman, jeden z przywódców osadników na Zachodnim Brzegu.
W 1990 r. ukazał się na łamach "Nowin i Kuriera", telawiwskiego dziennika wydawanego po polsku, artykuł "W poszukiwaniu izraelskiego de Gaulle`a". Publikacja wywołała sporo szumu i została przedrukowana przez prasę zagraniczną. Na początku sierpnia tego roku ukazał się w Jerozolimie hebrajski przekład książki "Wojna w Algierii". "Jeśli osadnicy francuscy mogli się pogodzić z utratą Algierii, która była przecież zamorską częścią Francji, również osadnicy żydowscy w imię pokoju będą mogli zrezygnować ze swojego dotychczasowgo raju" - pisał przed laty nieżyjący już wybitny filozof izraelski, prof. Jehoszua Lejbowicz. Czy Ariel Szaron okaże się izraelskim de Gaulle`em i czy ewakuacja osiedli żydowskich okaże się wygnaniem z raju? W skomplikowanej rzeczywistości Bliskiego Wschodu nie są to tylko pytania retoryczne.
Państwo Hamasu?
Jeśli "pożegnanie z Gazą" się powiedzie, może się okazać, że plan Ariela Szarona jest o wiele ważniejszy i konkretniejszy od porozumienia z Oslo. Nawet Icchak Rabin nie posunął się tak daleko, by likwidować osiedla żydowskie na terenach zdobytych po wojnie sześciodniowej. W całej ideologii o powrocie narodu żydowskiego do historycznej ojczyzny sprawa osadnictwa grała najważniejszą rolę - bez szerokiego ruchu osadniczego nie byłoby Państwa Izrael. Religijno-prawicowa opozycja obawia się (a te obawy są jak najbardziej uzasadnione), że po załatwieniu sprawy ze Strefą Gazy premier Szaron poprowadzi do rzeźni inne święte krowy. Oczywiście pod warunkiem że Palestyńczycy staną na wysokości zadania i zastopują terror. Ci przeciwnicy separacji, którymi nie kierują względy mistyczne, obawiają się, że Palestyńczycy zinterpretują ją jako izraelską ucieczkę, że zachęci ich ona do terroru i walki zbrojnej. Zwolennicy zaś są przekonani, że obecność Izraelczyków w Gazie dopinguje terrorystów i zmusza Izrael do płacenia bardzo wysokiej ceny. Beniamin Netanjahu, główny konkurent Szarona, który w ubiegłym tygodniu podał się do dymisji, uważa, że w Strefie Gazy powstanie teraz państwo Hamasu, a cały teren przekształci się w jedną z największych baz terroryzmu islamskiego na świecie.
Teraz Gaza, a później Zachodni Brzeg - ostrzega Netanjahu. Podobnie uważa większość Izraelczyków. Z ostatnich sondaży przeprowadzonych przez uniwersytet telawiwski wynika, że 73 proc. respondentów jest przekonanych, że dojdzie również do likwidacji osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, a więc na biblijnych ziemiach Królestwa Izrael. W tym kontekście ludzie Szarona, krytykując "obłudne i święte oburzenie Netanjahu", przypominają, że to właśnie on, będąc premierem, oddał Palestyńczykom Hebron - miasto nie mniej święte od Jerozolimy. - Izrael zatrzyma tylko enklawy osadnicze, które są oddalone od gęsto zaludnionych ośrodków palestyńskich - uważa prof. Aharon Levinson z Beer Szewy. Jedynie 20 proc. ankietowanych sądzi, że po Gazie nie będzie już kolejnych odwrotów.
Wymiana dla pokoju
Już teraz zarysowuje się przyszły kształt Izraela: aneksja największych osiedli na Zachodnim Brzegu i powrót do sytuacji sprzed wojny sześciodniowej z 1967 r., jedynie z małymi poprawkami granicznymi. Sprawa Jerozolimy została przesądzona wiele lat temu, gdy jej wschodnią część oficjalnie przyłączono do Izraela. Ale nawet w tej sprawie mogą nastąpić zmiany, polegające na oddaniu Palestyńczykom peryferyjnych dzielnic Świętego Miasta, które nigdy nie należały do inwentarza żydowskich marzeń. Aby zrekompensować Palestyńczykom "straty terytorialne", coraz częściej mówi się w Jerozolimie o "wymianie terenów", w ramach której za zaanektowane osiedla można by przekazać Autonomii kilka miejscowości w tzw. trójkącie, zamieszkanych w całości przez ludność arabską. Problem polega na tym, że mieszkańcy tych terenów, którzy zresztą od zawsze skarżyli się na dyskryminację, bronią się rękami i nogami przed wcieleniem do państwa palestyńskiego.
Za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale już teraz można zaryzykować twierdzenie, że wbrew panującej opinii osiedla nie były przeszkodą do pokoju. Wprost przeciwnie. Z punktu widzenia Palestyńczyków czas działał na ich niekorzyść. Każde nowe osiedle, każde nowe miasteczko i każdy nowy punkt na mapie Zachodniego Brzegu przybliżały dzień, w którym sytuacja stanie się nieodwracalna. Przekonanie, że polityka faktów i dramatyczne zmiany demograficzne sprawiają, iż de facto terytoria te staną się integralną częścią państwa żydowskiego, zmusiło Palestyńczyków do podjęcia rozmów i uznania Państwa Izrael.
Desyjonizacja Izraela?
Rząd izraelski, realizując plan separacji, nadal powołuje się na amerykański plan "mapy drogowej". Wydaje się jednak, że rząd Szarona ma własny plan, własną mapę i własną drogę. "Prowadzi on do tego samego miejsca, ale kroczy innymi ścieżkami" - uważa Martin Indyk, były ambasador USA w Izraelu. Szaron uzależnia postęp w procesie pokojowym od rozbrojenia i likwidacji wszystkich organizacji terrorystycznych. W przeciwieństwie do Amerykanów jest przekonany, że kierownictwo Autonomii może sprostać temu zadaniu: "Abu Mazen często udaje, że jest słaby. Nie jest jednak słaby ktoś, kto dysponuje wojskiem, policją i rozbudowaną służbą bezpieczeństwa. Trzeba tylko chcieć".
Niektórzy historycy mówią o wejściu Izraela w okres postsyjonistyczny, w którym zasadniczej rewizji i przewartościowaniu zostaną poddane żelazne zasady ideologii syjonistycznej. "Marzenie o obu brzegach rzeki Jordan zostało już dawno porzucone. Teraz Szaron myśli o zrezygnowaniu nawet z jednego brzegu" - uważa Bentzi Liberman, jeden z przywódców osadników na Zachodnim Brzegu.
W 1990 r. ukazał się na łamach "Nowin i Kuriera", telawiwskiego dziennika wydawanego po polsku, artykuł "W poszukiwaniu izraelskiego de Gaulle`a". Publikacja wywołała sporo szumu i została przedrukowana przez prasę zagraniczną. Na początku sierpnia tego roku ukazał się w Jerozolimie hebrajski przekład książki "Wojna w Algierii". "Jeśli osadnicy francuscy mogli się pogodzić z utratą Algierii, która była przecież zamorską częścią Francji, również osadnicy żydowscy w imię pokoju będą mogli zrezygnować ze swojego dotychczasowgo raju" - pisał przed laty nieżyjący już wybitny filozof izraelski, prof. Jehoszua Lejbowicz. Czy Ariel Szaron okaże się izraelskim de Gaulle`em i czy ewakuacja osiedli żydowskich okaże się wygnaniem z raju? W skomplikowanej rzeczywistości Bliskiego Wschodu nie są to tylko pytania retoryczne.
ODWAŻNE WYJŚCIE |
---|
Szewach Weiss Były ambasador Izraela w Polsce, profesor Uniwersytetu w Hajfie, przewodniczący Knesetu (1992--1996), od 2000 r. przewodniczący Światowej Rady Yad Vashem W historii każdego narodu są krótkie okresy, kiedy szybko zmienia się jego charakter. W czerwcu 1967 r. było podobnie. Izrael - wówczas niewielkie państwo o powierzchni 20 tys. km2 - sprowokowany musiał się bronić. Wojna sześciodniowa zmieniła państwo. Nie tylko zwiększyła się jego powierzchnia, ale zmieniło się myślenie o potencjale narodu. Pierwsze dni wycofania ze Strefy Gazy także będą kluczowe dla Izraela. W wojnie sześciodniowej pierwsze skrzypce grali młodzi oficerowie, wśród nich Icchak Rabin i Ariel Szaron. Rabin był premierem, który rozpoczął proces pokojowy z Palestyńczykami. Szaron jest tym, który uświadomił narodowi izraelskiemu, że nie można rządzić innym narodem. Jego rola w procesie zmiany mentalności Izraelczyków może być porównywana do roli francuskiego prezydenta Charles`a de Gaulle`a czy Davida Ben Guriona, założyciela Państwa Izrael. Pierwsze dni wycofywania się ze Strefy Gazy (sam proces będzie trwał trzy tygodnie, jednak wojsko wycofa się w ciągu pierwszego tygodnia) będą dla nas kluczowe. To wtedy zderzą się dwie wizje państwa. Pierwsza z nich odwołuje się do boskiego posłannictwa, druga - do porządku konstytucyjnego i poszanowania demokracji. Premier Ariel Szaron jest w tej sytuacji dosyć osamotniony. Jego koalicja - licząca po wyborach 40 posłów - skurczyła się do 20. Jego dotychczasowy sojusznik Beniamin Netanjahu wyszedł z rządu i przeszedł do opozycji. Premier nie ma też wielkiego poparcia społecznego. Według ostatniego sondażu dziennika "Haaretz", jego działania popiera połowa społeczeństwa. W tej sytuacji decyzja o wycofaniu wydaje się jeszcze bardziej dramatyczna. Jak jednak przystało na wielkiego przywódcę, Szaron od niej nie odstępuje. Jej konsekwencje na długo zmienią Państwo Izrael. Notował Grzegorz Sadowski |
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.