Akira Kurosawa ignorował podział na kulturę Wschodu i Zachodu Po triumfie "Rashomona" uznano go za największe objawienie w kinie światowym. Po klęsce "Dodes`ka-den" próbował popełnić samobójstwo. Podniósł się i nakręcił "Sobowtóra" i "Rana". Hollywoodzka akademia przegapiła jego arcydzieła, nie nagrodziła ich statuetkami. Oscara przyznano mu dopiero w 1990 r. za całokształt twórczości. Do korzystania z dorobku Akiry Kurosawy (1910-1998) przyznają się dziś tacy reżyserzy jak Quentin Tarantino czy George Lucas.
Prasa amerykańska przez pierwsze dziesięciolecia XX wieku przedstawiała Japończyków jako podludzi, zdolnych jedynie do okrucieństwa. Ta opinia triumfowała po ataku na Pearl Harbor i ułatwiła Amerykanom podjęcie decyzji o zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Tylko elity przechowywały pamięć o wpływie japońskiego malarstwa czy poezji na ewolucję zachodniej sztuki na przełomie XIX i XX wieku. Jedynie garstka kinomanów znała wybitne osiągnięcia przedwojennej kinematografii japońskiej spod znaku Yasujiro Ozu czy Kenji Mizoguchiego.
Wszystko zmieniło się, kiedy w 1951 r. na festiwalu w Wenecji główną nagrodę otrzymał "Rashomon". Błaha na pozór opowieść o napadzie bandyty na podróżujące przez las arystokratyczne małżeństwo rozgrywała się w odległej o tysiąc lat epoce Heian. Ale sugestywny sposób, w jaki Kurosawa zderzył z sobą subiektywne racje uczestników tego incydentu i tym samym wykluczył istnienie jednej obiektywnej o nim prawdy, sprawiły, że film odebrano jako metaforę stanu ducha wszystkich społeczności dotkniętych wojennym kataklizmem.
Szekspir i samuraje
Sukces Kurosawy na Zachodzie polegał na tym, że okazał się on pojętnym uczniem Szekspira i Dostojewskiego, którzy, zdaniem Zygmunta Freuda, lepiej rozumieli ludzką psychikę niż wszyscy profesorowie psychologii razem wzięci. Zarazem był godnym spadkobiercą bogatej kultury japońskiej i znakomicie obie te tradycje pogodził. Dowiódł tego w rozgrywających się w feudalnej Japonii adaptacjach "Makbeta" ("Tron we krwi") i "Króla Leara" ("Ran"), jak i wariacji na temat "Hamleta" osadzonej w realiach współczesnej skorumpowanej korporacji ("Zły śpi spokojnie"). Nim minęła dekada od triumfu "Rashomona" w Wenecji, Kurosawa w Europie zwany był Szekspirem japońskiego kina, a w Japonii obdarzono go zaszczytnym tytułem Cesarza (tenno). Trudno o bardziej słuszne przydomki. Świat bowiem zyskał jednego z najwybitniejszych twórców w historii kina, Japonia zaś Đ najznakomitszego w swoich dziejach ambasadora kultury swego kraju.
Anioł o brudnej twarzy
"Rashomon" był osobistym sukcesem reżysera, ale także jego aktora Toshiro Mifunego. Ten zdemobilizowany instruktor pilotów kamikadze po pojawieniu się w wytwórni Toho wykazał się nie tylko wrodzonym talentem aktorskim, ale i skłonnościami do gwałtownych zachowań i alkoholu. Począwszy od "Pijanego anioła" (1948) - dzieła utrzymanego trochę w konwencji włoskiego neorealizmu, a trochę w poetyce czarnego kina w stylu "Aniołów o brudnych twarzach" - rozpoczęła się współpraca tych dwóch ludzi, która trwała aż do premiery "Rudobrodego" (1965). Wraz z rozstaniem się z Mifunem praktycznie zakończył się klasyczny okres twórczości Kurosawy. Aktor w pamięci kinomanów zapisał się przede wszystkim jako szorstki, nieokrzesany, ale bezwzględnie prawy samuraj w takich filmach jak "Siedmiu samurajów" czy "Straż przyboczna".
Koniec współpracy tych silnych osobowości miał wymierne skutki. Podczas realizacji japońskiej sekwencji filmu "Tora! Tora! Tora!" (o ataku na Pearl Harbor w 1969 r.) Kurosawa przeżył załamanie nerwowe i musiał być zastąpiony przez innego reżysera. Kiedy jego pierwszy po pięcioletniej przerwie od "Rudobrodego" autorski film "Dodes`kaden" (opowieść o ludziach z tokijskich slumsów) poniósł klęskę, reżyser usiłował popełnić samobójstwo. Na szczęście powrócił do formy i nakręcił kilka znaczących filmów - syberyjską opowieść "Dersu Uzała", epickiego "Sobowtóra", szekspirowskiego "Rana", osobiste "Sny" czy kameralną, przywołującą pamięć tragedii Nagasaki "Sierpniową rapsodię". Mifunemu natomiast - choć zagrał ponad 90 ról w różnych produkcjach filmowych i telewizyjnych - nigdy się już nie udało stworzyć aktorskich kreacji na miarę tych z okresu współpracy z Kurosawą, które uczyniły go najbardziej znanym na świecie aktorem japońskim. Zabobonni wierzą, że więź między Mifunem a Kurosawą była tak silna, iż śmierć tego pierwszego w wigilię Bożego Narodzenia 1997 r. pociągnęła za sobą śmierć drugiego dziewięć miesięcy później.
Piętno mistrza
Kurosawa z arystokratyczną pogardą ignorował podział na kulturę Zachodu i Wschodu. Mógł w swych filmach sięgać po Szekspira, a jednocześnie - jako potomek samurajów - potrafił nasycić je elementami wywiedzionymi z rodzimej literatury, teatru, poezji, ale i kodeksu busido. Szczególnie przywiązany był do tego jego ustępu, który obliguje samuraja do obrony i roztaczania opieki nad ludźmi słabszymi, bezbronnymi i niższego stanu. Refleksem tak pojmowanej samurajskiej służby są kostiumowe obrazy ("Straż przyboczna", "Siedmiu samurajów"), jak i współczesny dramat "Niebo i piekło", w którym biznesmen musi podjąć decyzję, czy zapłacić okup za syna swojego szofera, omyłkowo porwanego zamiast jego własnego dziecka.
Kurosawa wychował się na arcydziełach Ozu i Mizoguchiego, od których przejął poetycki sposób operowania czernią i bielą, cieniem i światłem oraz naturalnymi efektami (mgła, wiatr). Sztuki opowiadania obrazem uczył się również od niemieckich ekspresjonistów, włoskich neorealistów i amerykańskich mistrzów czarnego kina. Czcią otaczał Johna Forda i często na jego westernach wzorował swoje samurajskie dramaty. Z czasem zaś, jak na ironię, zachodni filmowcy owe historie zaczęli przerabiać na westerny. Najpierw John Sturges nakręcił w 1960 r. udany remake "Siedmiu samurajów" ("Siedmiu wspaniałych"), cztery lata później Sergio Leone sięgnął po "Straż przyboczną" ("Za garść dolarów"), a Martin Ritt po "Rashomona" ("Prawda przeciw prawdzie"). Clint Eastwood przyznaje, że cały swój wizerunek Człowieka bez Imienia w "dolarowej trylogii" modelował na Sanjuro, granym przez Mifunego. Natomiast George Lucas przy każdej okazji powtarza, że bezpośrednią inspiracją dla jego "Gwiezdnych wojen" była "Ukryta forteca".
Na filmach Kurosawy wychowało się również całe pokolenie kinowych postmodernistów - od Waltera Hilla i Quentina Tarantino po Takeshiego Kitano ("Zatoichi"). Mistrza od jego uczniów różni jednak to, że wychowany był w czasach, gdy słowo kultura miało zupełnie inne znaczenie. Artysta miał obowiązek być nie tylko zabawiaczem gawiedzi, ale też jej nauczycielem i przewodnikiem. Dlatego też każdy z filmów Kurosawy opatrzony był humanistycznym przesłaniem - czy była to tragedia nieuleczalnie chorego na raka urzędnika ("Piętno śmierci"), czy przygodowy, ale wyraźnie opowiadający się przeciw przemocy "Sanjuro - samuraj znikąd". Niemal każdy z filmów Kurosawy rozgrywa się w czasach wielkich historycznych przesileń - schyłek epoki Heian ("Rashomon"), okres feudalnych wojen XV i XVI w. ("Siedmiu samurajów", "Ukryta forteca") czy szok wywołany klęską w II wojnie światowej ("Pijany anioł", "Zbłąkany pies") - ale w żadnym z nich reżyser nie rezygnuje z poszukiwania ładu moralnego w pogrążonym w chaosie świecie.
Wszystko zmieniło się, kiedy w 1951 r. na festiwalu w Wenecji główną nagrodę otrzymał "Rashomon". Błaha na pozór opowieść o napadzie bandyty na podróżujące przez las arystokratyczne małżeństwo rozgrywała się w odległej o tysiąc lat epoce Heian. Ale sugestywny sposób, w jaki Kurosawa zderzył z sobą subiektywne racje uczestników tego incydentu i tym samym wykluczył istnienie jednej obiektywnej o nim prawdy, sprawiły, że film odebrano jako metaforę stanu ducha wszystkich społeczności dotkniętych wojennym kataklizmem.
Szekspir i samuraje
Sukces Kurosawy na Zachodzie polegał na tym, że okazał się on pojętnym uczniem Szekspira i Dostojewskiego, którzy, zdaniem Zygmunta Freuda, lepiej rozumieli ludzką psychikę niż wszyscy profesorowie psychologii razem wzięci. Zarazem był godnym spadkobiercą bogatej kultury japońskiej i znakomicie obie te tradycje pogodził. Dowiódł tego w rozgrywających się w feudalnej Japonii adaptacjach "Makbeta" ("Tron we krwi") i "Króla Leara" ("Ran"), jak i wariacji na temat "Hamleta" osadzonej w realiach współczesnej skorumpowanej korporacji ("Zły śpi spokojnie"). Nim minęła dekada od triumfu "Rashomona" w Wenecji, Kurosawa w Europie zwany był Szekspirem japońskiego kina, a w Japonii obdarzono go zaszczytnym tytułem Cesarza (tenno). Trudno o bardziej słuszne przydomki. Świat bowiem zyskał jednego z najwybitniejszych twórców w historii kina, Japonia zaś Đ najznakomitszego w swoich dziejach ambasadora kultury swego kraju.
Anioł o brudnej twarzy
"Rashomon" był osobistym sukcesem reżysera, ale także jego aktora Toshiro Mifunego. Ten zdemobilizowany instruktor pilotów kamikadze po pojawieniu się w wytwórni Toho wykazał się nie tylko wrodzonym talentem aktorskim, ale i skłonnościami do gwałtownych zachowań i alkoholu. Począwszy od "Pijanego anioła" (1948) - dzieła utrzymanego trochę w konwencji włoskiego neorealizmu, a trochę w poetyce czarnego kina w stylu "Aniołów o brudnych twarzach" - rozpoczęła się współpraca tych dwóch ludzi, która trwała aż do premiery "Rudobrodego" (1965). Wraz z rozstaniem się z Mifunem praktycznie zakończył się klasyczny okres twórczości Kurosawy. Aktor w pamięci kinomanów zapisał się przede wszystkim jako szorstki, nieokrzesany, ale bezwzględnie prawy samuraj w takich filmach jak "Siedmiu samurajów" czy "Straż przyboczna".
Koniec współpracy tych silnych osobowości miał wymierne skutki. Podczas realizacji japońskiej sekwencji filmu "Tora! Tora! Tora!" (o ataku na Pearl Harbor w 1969 r.) Kurosawa przeżył załamanie nerwowe i musiał być zastąpiony przez innego reżysera. Kiedy jego pierwszy po pięcioletniej przerwie od "Rudobrodego" autorski film "Dodes`kaden" (opowieść o ludziach z tokijskich slumsów) poniósł klęskę, reżyser usiłował popełnić samobójstwo. Na szczęście powrócił do formy i nakręcił kilka znaczących filmów - syberyjską opowieść "Dersu Uzała", epickiego "Sobowtóra", szekspirowskiego "Rana", osobiste "Sny" czy kameralną, przywołującą pamięć tragedii Nagasaki "Sierpniową rapsodię". Mifunemu natomiast - choć zagrał ponad 90 ról w różnych produkcjach filmowych i telewizyjnych - nigdy się już nie udało stworzyć aktorskich kreacji na miarę tych z okresu współpracy z Kurosawą, które uczyniły go najbardziej znanym na świecie aktorem japońskim. Zabobonni wierzą, że więź między Mifunem a Kurosawą była tak silna, iż śmierć tego pierwszego w wigilię Bożego Narodzenia 1997 r. pociągnęła za sobą śmierć drugiego dziewięć miesięcy później.
Piętno mistrza
Kurosawa z arystokratyczną pogardą ignorował podział na kulturę Zachodu i Wschodu. Mógł w swych filmach sięgać po Szekspira, a jednocześnie - jako potomek samurajów - potrafił nasycić je elementami wywiedzionymi z rodzimej literatury, teatru, poezji, ale i kodeksu busido. Szczególnie przywiązany był do tego jego ustępu, który obliguje samuraja do obrony i roztaczania opieki nad ludźmi słabszymi, bezbronnymi i niższego stanu. Refleksem tak pojmowanej samurajskiej służby są kostiumowe obrazy ("Straż przyboczna", "Siedmiu samurajów"), jak i współczesny dramat "Niebo i piekło", w którym biznesmen musi podjąć decyzję, czy zapłacić okup za syna swojego szofera, omyłkowo porwanego zamiast jego własnego dziecka.
Kurosawa wychował się na arcydziełach Ozu i Mizoguchiego, od których przejął poetycki sposób operowania czernią i bielą, cieniem i światłem oraz naturalnymi efektami (mgła, wiatr). Sztuki opowiadania obrazem uczył się również od niemieckich ekspresjonistów, włoskich neorealistów i amerykańskich mistrzów czarnego kina. Czcią otaczał Johna Forda i często na jego westernach wzorował swoje samurajskie dramaty. Z czasem zaś, jak na ironię, zachodni filmowcy owe historie zaczęli przerabiać na westerny. Najpierw John Sturges nakręcił w 1960 r. udany remake "Siedmiu samurajów" ("Siedmiu wspaniałych"), cztery lata później Sergio Leone sięgnął po "Straż przyboczną" ("Za garść dolarów"), a Martin Ritt po "Rashomona" ("Prawda przeciw prawdzie"). Clint Eastwood przyznaje, że cały swój wizerunek Człowieka bez Imienia w "dolarowej trylogii" modelował na Sanjuro, granym przez Mifunego. Natomiast George Lucas przy każdej okazji powtarza, że bezpośrednią inspiracją dla jego "Gwiezdnych wojen" była "Ukryta forteca".
Na filmach Kurosawy wychowało się również całe pokolenie kinowych postmodernistów - od Waltera Hilla i Quentina Tarantino po Takeshiego Kitano ("Zatoichi"). Mistrza od jego uczniów różni jednak to, że wychowany był w czasach, gdy słowo kultura miało zupełnie inne znaczenie. Artysta miał obowiązek być nie tylko zabawiaczem gawiedzi, ale też jej nauczycielem i przewodnikiem. Dlatego też każdy z filmów Kurosawy opatrzony był humanistycznym przesłaniem - czy była to tragedia nieuleczalnie chorego na raka urzędnika ("Piętno śmierci"), czy przygodowy, ale wyraźnie opowiadający się przeciw przemocy "Sanjuro - samuraj znikąd". Niemal każdy z filmów Kurosawy rozgrywa się w czasach wielkich historycznych przesileń - schyłek epoki Heian ("Rashomon"), okres feudalnych wojen XV i XVI w. ("Siedmiu samurajów", "Ukryta forteca") czy szok wywołany klęską w II wojnie światowej ("Pijany anioł", "Zbłąkany pies") - ale w żadnym z nich reżyser nie rezygnuje z poszukiwania ładu moralnego w pogrążonym w chaosie świecie.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.