"Kabaret" - zdaniem Tadeusza Sobolewskiego - pokazuje, że odwołanie się do zasad moralnych prowadzi do hitleryzmu Program drugi TVP w cyklu "Kocham kino" przypomniał "Kabaret". Emisja filmu - jak zawsze - została poprzedzona rozmową Grażyny Torbickiej z krytykiem filmowym Tadeuszem Sobolewskim. Sensowna praktyka, myślałem dotychczas, to znaczy do minionego wtorku. Usłyszałem wtedy, że film Boba Fosse`a staje się wyjątkowo aktualny w Polsce dziś, gdyż - wywodził krytyk - ekranowe przeciwstawienie moralnie rozchełstanego kabaretu i "zdrowych moralnie" nazistów odwzorowuje opozycję dwóch warszawskich parad: równości i normalności. Film pokazuje więc w planie ogólnym, zdaniem Sobolewskiego, do czego prowadzą odwołania do zasad moralnych. A prowadzą do hitleryzmu.
Nie, drodzy czytelnicy, nie zaszokowała mnie subtelność tej analogii i wypływającego zeń rozumowania. Bo wprawdzie wprost o "brunatnym kaczyzmie" mówiła do tej pory głównie diwa SLD Senyszyn czy jej odpowiednik Urban w swoim organie, ale zjednoczony front obrońców III RP w swoich medialnych emanacjach był bliski tego typu sugestii. Nie zastanawiałem się także specjalnie nad tym, że przywódca bojówek SA Ernst Rohm był homoseksualistą (a praktyki tego typu miały wśród bojówkarzy niemal rytualny charakter), gdyż wyciąganie z tego jakichkolwiek wniosków byłoby równie idiotyczne jak interpretacje krytyka. Wypowiedź Sobolewskiego zdumiała mnie, bo nie była tylko karykaturalnym uproszczeniem sensu filmu, ale jego jaskrawym zafałszowaniem. I to dokonanym przez jednego z lepszych polskich krytyków.
Kabaret Kit Kat, weimarskie Niemcy, świat ogłupiały w trywialnej zabawie i nie rozumiejący, co się dzieje dokoła. "Po co się narażać na przeciwności losu, kłopoty i brutalność rzeczywistości, schroń się u nas w absolutnie bezpiecznej, a więc sztucznej przestrzeni" - wabi przybyszy niepokojący Mistrz Ceremonii.
Aktorzy kabaretu żyją w świecie iluzji, nie interesując się rzeczywistością i nie rozumiejąc, jak bardzo kształtuje ona ich losy. Piosenkarka Sally Bowles łudzi się, że obskurny kabaret i erotyczne usługi świadczone ludziom z branży otworzą jej drogę do wielkiej kariery filmowej. Nieograniczona wolność, którą się upaja, to w jej wypadku wyłącznie zakwestionowanie mieszczańskich konwencji. W rzeczywistości jest na scenie kabaretu ludzką marionetką animowaną przez Mistrza Ceremonii. Bohaterowie są tylko zabawkami, których role wyznacza publiczność. Są nimi w rękach arystokraty, który zwodzi ich, bawi się nimi, by ostatecznie zostawić, opłacając według stawek ulicznej prostytutki, co zauważa w przebłysku szczerości Sally. Są igraszkami losu. Żałosny żigolak zakochuje się w swojej potencjalnej ofierze i musi wrócić do swojego żydowskiego statusu, który wcześniej, wydawało się mu, tak łatwo porzucił.
Wolność rozumiana jako bezrefleksyjność, spontaniczność, kult natychmiastowego spełnienia to iluzja absolutna. Sally Bowles, kiedy pojawia się szansa zmiany życia, nie potrafi jej wykorzystać. Świat ładu związany trwałymi zobowiązaniami okazuje się dla niej nie do udźwignięcia. Kabaret raz jeszcze odsłania się jako niemożliwa ucieczka od rzeczywistości. Ostatecznie, jak w ostatniej piosence Sally Bowles, objawia się jako egzaltacja autodestrukcją, gdzie do roli ikony urasta zaćpana na śmierć prostytutka.
Sztuczny, groteskowy raj kabaretu nie może trwać. Nic dziwnego więc, że w ostatniej scenie filmu w chaosie rozmazanych ujęć, odbić zewnętrznego świata, coraz wyraźniej widzimy nową, hitlerowską publiczność. Aktorzy kabaretu pogrążeni w swojej infantylnej "boskiej dekadencji" nie wiedzą ani nie interesują się tym, że grają już dla niej.
To, że świat rozbitych zasad i zatraconych sensów rodzi upiory, jasne było już dla co bardziej przenikliwych twórców epoki międzywojennej. W Polsce był to choćby obsesyjny temat Witkacego. O tym wszystkim wie przecież Sobolewski, tyle że presja politycznej doraźności wypiera zeń krytyka. Czy mamy więc oczekiwać na kolejne "współczesne" interpretacje ze strony jego i jego środowiska?
Na przykład dowiemy się, że Sofokles w "Antygonie" dowodzi, jak zgubne jest trzymanie się religijnych norm, w wyniku czego bezsensowną śmierć ponoszą bohaterka i jej ukochany. Szekspir natomiast piętnuje zgubną nietolerancję Hamleta, który zamiast wybaczać, usiłuje się mścić, co powoduje, że w ostatniej scenie do wynoszenia trupów trzeba Fortynbrasa importować aż z Norwegii. A Fredro...
Kabaret Kit Kat, weimarskie Niemcy, świat ogłupiały w trywialnej zabawie i nie rozumiejący, co się dzieje dokoła. "Po co się narażać na przeciwności losu, kłopoty i brutalność rzeczywistości, schroń się u nas w absolutnie bezpiecznej, a więc sztucznej przestrzeni" - wabi przybyszy niepokojący Mistrz Ceremonii.
Aktorzy kabaretu żyją w świecie iluzji, nie interesując się rzeczywistością i nie rozumiejąc, jak bardzo kształtuje ona ich losy. Piosenkarka Sally Bowles łudzi się, że obskurny kabaret i erotyczne usługi świadczone ludziom z branży otworzą jej drogę do wielkiej kariery filmowej. Nieograniczona wolność, którą się upaja, to w jej wypadku wyłącznie zakwestionowanie mieszczańskich konwencji. W rzeczywistości jest na scenie kabaretu ludzką marionetką animowaną przez Mistrza Ceremonii. Bohaterowie są tylko zabawkami, których role wyznacza publiczność. Są nimi w rękach arystokraty, który zwodzi ich, bawi się nimi, by ostatecznie zostawić, opłacając według stawek ulicznej prostytutki, co zauważa w przebłysku szczerości Sally. Są igraszkami losu. Żałosny żigolak zakochuje się w swojej potencjalnej ofierze i musi wrócić do swojego żydowskiego statusu, który wcześniej, wydawało się mu, tak łatwo porzucił.
Wolność rozumiana jako bezrefleksyjność, spontaniczność, kult natychmiastowego spełnienia to iluzja absolutna. Sally Bowles, kiedy pojawia się szansa zmiany życia, nie potrafi jej wykorzystać. Świat ładu związany trwałymi zobowiązaniami okazuje się dla niej nie do udźwignięcia. Kabaret raz jeszcze odsłania się jako niemożliwa ucieczka od rzeczywistości. Ostatecznie, jak w ostatniej piosence Sally Bowles, objawia się jako egzaltacja autodestrukcją, gdzie do roli ikony urasta zaćpana na śmierć prostytutka.
Sztuczny, groteskowy raj kabaretu nie może trwać. Nic dziwnego więc, że w ostatniej scenie filmu w chaosie rozmazanych ujęć, odbić zewnętrznego świata, coraz wyraźniej widzimy nową, hitlerowską publiczność. Aktorzy kabaretu pogrążeni w swojej infantylnej "boskiej dekadencji" nie wiedzą ani nie interesują się tym, że grają już dla niej.
To, że świat rozbitych zasad i zatraconych sensów rodzi upiory, jasne było już dla co bardziej przenikliwych twórców epoki międzywojennej. W Polsce był to choćby obsesyjny temat Witkacego. O tym wszystkim wie przecież Sobolewski, tyle że presja politycznej doraźności wypiera zeń krytyka. Czy mamy więc oczekiwać na kolejne "współczesne" interpretacje ze strony jego i jego środowiska?
Na przykład dowiemy się, że Sofokles w "Antygonie" dowodzi, jak zgubne jest trzymanie się religijnych norm, w wyniku czego bezsensowną śmierć ponoszą bohaterka i jej ukochany. Szekspir natomiast piętnuje zgubną nietolerancję Hamleta, który zamiast wybaczać, usiłuje się mścić, co powoduje, że w ostatniej scenie do wynoszenia trupów trzeba Fortynbrasa importować aż z Norwegii. A Fredro...
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.