Na placu między bramą nr 2 a budynkiem dyrekcji jest ponad 10 tys. robotników. Oddają hołd poległym w grudniu 1970 r. i śpiewają "Jeszcze Polska nie zginęła". Rozpoczyna się wiec. Inicjatorzy strajku wołają: "Musimy wybrać komitet strajkowy. Potrzebni są zaufani ludzie, którzy mają autorytet w brygadach. Niech się zgłaszają". Pojawia się dyrektor stoczni Klemens Gniech. Zaczyna przemawiać, kiedy zza pleców słyszy: "Poznaje mnie pan? Dziesięć lat pracowałem w stoczni i czuję się nadal stoczniowcem, bo mam mandat zaufania załogi. Cztery lata jestem bez pracy. Zakładamy strajk okupacyjny!". Gniech rozpoznał Lecha Wałęsę, który wkrótce potem stanął na czele strajku. Przyglądający się sytuacji funkcjonariusze SB przekazali informację przełożonym: "Wśród przemawiających do zgromadzonych rozpoznano figuranta ps. Wół [jeden z kryptonimów, pod którym SB rozpracowywała Wałęsę], który przejął na siebie ciężar prowadzenia akcji strajkowej".
Nie ma chleba bez wolności
Zawiązany Komitet Strajkowy sformułował kilka postulatów. Żądał przywrócenia do pracy w stoczni Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy, upamiętnienia ofiar Grudnia Ő70, wolnych wyborów do związków zawodowych (tylko w stoczni), gwarancji nierepresjonowania strajkujących, podwyżek płac o 2 tys. zł i zasiłków rodzinnych takich jak w milicji. Na terenie stoczni pojawili się znani bezpiece "aktywiści antysocjalistyczni", którzy nadali strajkowi nowy charakter. Byli to m.in. figuranci [w języku SB osoby rozpracowywane]: Kobza - Dariusz Kobzdej z Ruchu Młodej Polski, Szczudło - Tadeusz Szczudłowski z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Godot - Bogdan Borusewicz z Komitetu Obrony Robotników, Brodacz - Andrzej Gwiazda, Pelasia - Alina Pienkowska, i ta, od której się wszystko zaczęło, czyli Wala vel Suwnicowa - Anna Walentynowicz. Wszyscy byli bacznie obserwowani przez SB. Teren wokół stoczni został naszpikowany punktami techniki operacyjnej SB, które pozwalały bezpiece nie tylko obserwować rozwój wypadków, wykonywać zdjęcia, nagrywać na taśmę filmową, ale i prowadzić nasłuch.
W ramach operacji "Brama" rejestrowano praktycznie wszystko i relacjonowano kilkanaście razy dziennie: "O godz. 19.30 [15 sierpnia] przemawiała figurantka ps. Wala [Walentynowicz], która nawoływała, by wytrwać tak długo, aż wszystkie postulaty stoczniowców zostaną spełnione. Następnie przemawiał figurant ps. Wół [Wałęsa], który odczytał petycję zredagowaną przez figurantkę ps. Danka [Bożena Rybicka?]. Dotyczyła ona przede wszystkim ordynacji wyborczej - a ściślej [chodziło] o dopuszczenie do wyborów wolnych sił politycznych. Następnie przemawiał figurant ps. Kobza [Kobzdej], który opowiedział stoczniowcom o tym, że wraz z figurantem ps. Szczudło [Szczudłowski] zostali bezprawnie uwięzieni, że byli przetrzymywani w izolatkach. Dalej stwierdził, iż nie można tym razem popełnić błędu, jaki popełniono w grudniu 1970 r., kiedy zapomniano w stawianych postulatach o walce o wolność. Powiedział, że w dalszym ciągu będą przewodniczyć ideologicznie robotnikom, a bieżąco informować w swoich ulotkach, biuletynach o sytuacji społeczno-politycznej. Zakończył wystąpienie hasłem "nie ma chleba bez wolności" i już na zakończenie rzucił do mikrofonu: "zwyciężymy".
Podpisaliśmy... gładko...
W tym czasie coraz więcej zakładów Trójmiasta przyłączało się do strajku. Wieczorem 15 sierpnia na Wybrzeżu Gdańskim strajkowało ponad 50 tys. pracowników. Następnego dnia z rana tylko w Gdańsku strajkowały 54 zakłady pracy, w tym stocznie, port, komunikacja miejska i rafineria. Przedstawiciele Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej przyrzekli załogom innych strajkujących zakładów, że bez porozumienia z nimi nie zakończą protestu. Władze partyjno-państwowe zdawały sobie sprawę z roli, jaką na wybrzeżu odgrywa Stocznia Gdańska. Po doświadczeniach Grudnia '70 wiadomo było, że to od jej robotników w znacznej mierze zależą "spokój i ład społeczny" w Trójmieście. Dyrekcja zakładu zgodziła się więc na rozmowy ze strajkującymi, ale wymusiła udział przedstawicieli poszczególnych wydziałów stoczniowych w negocjacjach. Udział przedstawicieli wydziałów lojalnych wobec dyrekcji zakładu wydatnie osłabiał pozycję Komitetu Strajkowego, kontrolowanego do tej pory przez WZZ. Trochę nieoczekiwanie dyrektor Gniech dość chętnie przystał na postulaty załogi z wyjątkiem tego, który dotyczył wysokości podwyżek. Rokowania na ten temat prowadzono z przerwami od piątku wieczorem (15 sierpnia) prawie do 14.00 w sobotę. Wreszcie około 13.30 Klemens Gniech podpisał gwarancję, że każdy pracownik otrzyma 1500 zł podwyżki, a nowe zasady naliczania wynagrodzenia zostaną wprowadzone 18 sierpnia. Tadeusz Fisz-bach, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, zagwarantował, że żaden ze strajkujących robotników nie będzie represjonowany. Dyrektor stoczni dziękował za spokój, porządek i dbanie o majątek stoczni. Powiedział przez megafon: "Spotkamy się w poniedziałek wypoczęci i spróbujemy odrobić zaległości. Zrobię wszystko, żeby było zaopatrzenie, żeby była dobra praca". Zebrał oklaski. Ktoś zaintonował hymn narodowy. Zadowolony Gniech wrócił do biura, zadzwonił do ministra przemysłu maszynowego Aleksandra Kopcia i oświadczył: "Wszystko poszło, jak się umawialiśmy... Tak... Skończony... Podpisaliśmy... Gładko... W poniedziałek przychodzą do pracy".
Jezus, co ja zrobiłem?
Komitet Strajkowy przegłosował zakończenie strajku. O 14.17 decyzję tę ogłosił Lech Wałęsa. Wstając od stołu w sali BHP, zwrócił się do stoczniowców przez radiowęzeł: "Czy wszyscy mnie słyszą? Dajcie znać oklaskami [brawa]. Czy nikt nie będzie miał żalu i pretensji do mnie, jeśli ogłoszę, że strajk skończyliśmy? Czy mnie słychać? Czy kończyć? [brawa] Stoczniowcy, delegaci i Komitet Strajkowy uważają, że mamy, co chcieliśmy. Dziękuję wam za wytrwanie. Ze stoczni, jak obiecałem, wyjdę ostatni. Ja ogłaszam, że podstawowe sprawy zostały rozwiązane. Nadszedł moment zakończenia zmagań. Pozwalam do osiemnastej wszystkim opuścić stocznię". Ktoś woła z tłumu przed budynkiem sali BHP: "Komitet Strajkowy »Lenina« zdradził ideały robotnicze!". Ludzie rozchodzą się, zdejmują kombinezony i szykują się do wyjścia. Jest przecież sobota. Inni próbują protestować. Przede wszystkim delegaci strajkujących zakładów pracy. Do sali BHP wbiegła Henryka Krzywonos z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Gdańsku i zwracając się w stronę Wałęsy, krzyczy: "Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą!".
To najbardziej dramatyczny moment strajku. Doskonale zapamiętał go Lech Wałęsa. W "Drodze nadziei" przytacza relację jednego z robotników, z którą nawet nie próbuje polemizować: "Wałęsa wstaje od stołu. Ogłasza przez mikrofon zakończenie strajku, podchodzi do drzwi, unosząc w górę zaciśniętą pięść, mówi do kolegów z WZZ: Zwyciężyliśmy! Ci zaś zupełnie inaczej to widzą. Stałem ze Zdzichem Złotkowskim w głównych drzwiach wyjściowych sali BHP na duży hall, gdzie jest szatnia. (...) Lechu, widząc mnie i Zdzicha, podnosi ręce i mówi: Zwyciężyłem. A ja mówię: Ch... żeś zwyciężył. Ty żeś przegrał. Zobacz, co się robi na terenie stoczni, masz pocięte kable, nagłośnienie jest porąbane siekierami, na murach wypisują o tobie zdrajca, szpicel i cię opluwają. A jak wyjedziesz za bramę, to cię ukamienują. Lecha zamurowało i pyta: - Jezus, co ja zrobiłem? A Zdzichu mu powiedział: - Co żeś zrobił, wszystkich nas sprzedałeś. Obroniłeś tylko siebie, twoją podwyżkę 1500 zł. A on mówi: - Co ja mam teraz zrobić? - Prawdziwy strajk w obronie małych zakładów, które dały ci poparcie, które stanęły w twojej obronie. Lech wtedy mówi: - To pomóżcie".
Na ratunek WZZ-owcy
Na wieść o zakończeniu strajku w Stoczni Gdańskiej trzy dzielne działaczki WZZ: Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska i Ewa Ossowska, pobiegły pod stoczniowe bramy, by zawracać robotników do stoczni. Pienkowska wymusiła nawet na straży zakładowej zamknięcie bram. "Zaczęłam mówić, że strajk przy drugiej bramie przedłużono i nawoływałam do solidarności z kolegami - wspominała Pienkowska. - Poskutkowało, tłum się cofnął. Oczywiście znalazło się trzech panów z teczkami pod pachą krzyczących: 'Wychodzimy!', ale zostali wykopani za bramę". Bezpieka z przerażeniem przyglądała się sytuacji w zakładzie. Jej najwyższy zwierzchnik i szef MSW Stanisław Kowalczyk powiedział wówczas: "Sytuacja w Gdańsku jest poważna i zmienia się z godziny na godzinę". Jeszcze tego samego dnia Kowalczyk powołał w MSW sztab operacji "Lato 80".
W jednym z raportów SB z 16 sierpnia czytamy: "Przy bramie nr 2 około 300-350 osób. O godz. 15.35 ponownie zwrócono się z prośbą do stoczniowców o nierozchodzenie się. [É] Przed bramą nr 2 zauważono również figurantkę ps. Pelasia [Pienkowską] oczekującą w tłumie. O godz. 15.50 w dalszym ciągu z głośników nawoływano o podtrzymaniu akcji strajkowej, o niezaprzestawaniu oporu. O godz. 15.50 przed bramą nr 2 pojawił się ksiądz [ks. Henryk Jankowski], który usiadł na ławce w pobliżu wejścia i rozmawiał z ludźmi na temat sytuacji w stoczni. O godz. 15.55 ponownie nawoływano do dalszego strajku, do niewychodzenia na zewnątrz, jednocześnie pod adresem rządu stawiano postulaty wstrzymania wszystkich dostaw do krajów socjalistycznych, a w szczególności do ZSRR. Następnie rzucono hasło, aby rozwiązać Służbę Bezpieczeństwa oraz ORMO, a przeznaczane na ten cel pieniądze przeznaczyć na pensje dla robotników. O godz. 16.00 podano informację, że będzie odprawiona msza na intencję osób strajkujących". Według SB, "Wałęsa pod presją przyłączył się do strajkujących i pozostał na stoczni". Wkrótce i on pojawił się przy bramie. Przebywający wśród strajkujących dziennikarz Michał Mońko zanotował: "Pod bramą zjawia się pobladły Wałęsa. Próbuje tłumaczyć, że zakończenie strajku jest zwycięstwem. Zostaje zakrzyczany. Milknie. Krzywonos proponuje, by strajkować dalej. Tę propozycję popierają Gwiazda, [Marek] Mikołajczak, Walentynowicz, Borowczak. Umawiają się, że każdy zakład przyśle do dużej sali BHP delegatów. - Przypilnują strajku! - Ale kto poprowadzi strajk? - Lechu! - proponuje Bogdan Borusewicz. - Wałęsa najlepszy". Tym samym Wałęsa stanął na czele nowego strajku - solidarnościowego.
Narodziny "Solidarności"
Fiasko porozumienia z 16 sierpnia było ciosem dla organizacji wojewódzkiej PZPR kierowanej przez Tadeusza Fiszbacha. Jeszcze tego samego dnia Komitet Wojewódzki PZPR ogłosił rozpaczliwy apel do robotników, by ich protestom nie "towarzyszyła eskalacja żądań ekonomicznych" i "form zmuszania normalnie pracujących robotników do przerywania pracy" w "atmosferze szantażu politycznego". Ekipa Fiszbacha przypominała, że "matki muszą dowieźć dzieci do żłobków i przedszkoli, lekarze muszą dojechać do szpitali, gospodynie muszą dokonać zakupów i przygotować posiłki dla pracujących zawodowo członków rodzin". W Trójmieście pojawiły się anonimowe ulotki (rozrzucane też z helikopterów i samolotów) o wymownym tytule: "Co się stało naprawdę w Stoczni Gdańskiej w sobotę 16 sierpnia". Jej autorzy nie ukrywali irytacji z powodu wznowienia strajku: "Było to zwykle złamanie własnego słowa. Zwykła zdrada postanowień komitetu i delegatów. Zwykłe sprzeniewierzenie się warunkom umowy. Także rozbijanie solidarności załogi stoczniowej... Odrzućmy puste słowa... Zastanówmy się: kto kogo zdradził? Kto kłamie? Komu i po co jest to wszystko potrzebne? Jakie polityczne cele mają organizatorzy tej całej akcji zatrzymywania części załogi w stoczni?".
Na podobne apele było jednak za późno. W Stoczni Gdańskiej zostało co prawda około 500 osób, ale strajk solidarnościowy ogarniał nowe zakłady Trójmiasta i nowe rejony Polski. Rację ma jeden z bohaterów tamtych dni Zenon Kwoka, który podczas strajku w stoczni reprezentował Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Gdyni, że od 16 sierpnia 1980 r. to Stocznia Gdańska im. Lenina przyłączyła się niejako do "wielkiego" strajku solidarnościowego. Wieczorem 16 sierpnia gdańska bezpieka raportowała: "Na terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej dostarczono około 500 sztuk ulotek Ruchu Młodej Polski nawołujących do rozwijania akcji strajkowej. Do stoczni przybył Borusewicz. Przemawiając z [Andrzejem] Kołodziejem do zebranych, nawoływali do kontynuowania strajku aż do całkowitego zwycięstwa. Zarzucał Wałęsie, że rezygnując ze strajku, popełnił duży błąd". I dalej: "Odbywają się przemówienia nawołujące do dalszego strajku. O godz. 18.35 w sali BHP stoczni zebrali się przedstawiciele następujących przedsiębiorstw: Transbud, Zarząd Portu Gdańsk, Stocznia im. Komuny Paryskiej, Elmor, Stocznia im. Konrada, WPK, Rafineria, aby opracować nowe postulaty, które skierowane zostaną do KC. Strajkujący oświadczyli, że w sprawie rozwiązania kryzysu będą rozmawiać wyłącznie z przedstawicielami KC".
Jeszcze tego samego wieczoru ukonstytuował się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który opracował listę 21 postulatów z tym pierwszym i najważniejszym: "akceptacja niezależnych od partii i pracodawców Wolnych Związków Zawodowych". Tworząc MKS, wyciągnięto naukę z lekcji 16 sierpnia. Jego prezydium zdominowane zostało liczebnie, politycznie, organizacyjnie i merytorycznie przez członków WZZ. Od tej chwili członkowie WZZ, wspomagani przez działaczy KSS KOR i RMP, sprawowali całkowitą kontrolę nad wydarzeniami w stoczni oraz niesłychanie ważną dla przebiegu wydarzeń informacją strajkową.
Dwa strajki
Bez wątpienia przede wszystkim to dzięki działaczom WZZ, części załogi stoczni i delegatów strajkujących zakładów uratowano strajk w Stoczni Gdańskiej, a przez to w regionie. Z Komitetu Założycielskiego WZZ wywodziła się większość bohaterów 16 sierpnia: Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska, Ewa Ossowska, Andrzej Gwiazda, Bogdan Borusewicz, Jerzy Borowczak i inni. Za inicjatorów nowego strajku należy też uznać Andrzeja Kołodzieja z WZZ, który kierował protestem w stoczni w Gdyni, i liderów zakładów pracy, takich jak Zenon Kwoka z WPK, którzy od początku dążyli do przeistoczenia strajków rozpoczętych 14-15 sierpnia w strajk powszechny o celach politycznych. Pamiętać należy, że projekt MKS, czyli międzyzakładowej reprezentacji strajkujących, był elementem programu WZZ! W kontekście wydarzeń z 16 sierpnia i powstania MKS początek strajku 14 sierpnia w Stoczni Gdańskiej oznacza wydarzenie wstępne, "rozruchowe", ale tolerowane przez wymogi realnego socjalizmu. Strajk z 14-16 sierpnia uznano za "słuszny protest klasy robotniczej"
i w jego wyniku władze stoczni, przy aprobacie władz administracyjnych i PZPR, uznały zasadność podwyżek płac i innych postulatów strajkujących (po zakończeniu strajku realizacja tych postulatów zostałaby - rzecz jasna - odroczona ad calendas Graecas). Dopiero wybuch strajku 16 sierpnia był wydarzeniem prawdziwie antysystemowym, co potwierdza decyzja kierownictwa MSW o rozpoczęciu operacji "Lato 80" i intensyfikacji działań SB.
Kolejność tych wydarzeń nie pozostawia wątpliwości - strajk "ekonomiczny" rozpoczął się w stoczni 14 sierpnia 1980 r. o 6.00, a oficjalnie zakończył się 16 sierpnia o 14.17. Około 15.00 wybuchł strajk jawnie polityczny. I choć strajk z 14-16 sierpnia ma bezpośredni związek z tym z 16-31 sierpnia, to są to dwa różne protesty. Chwała "wielkiego strajku" powinna dotyczyć głównie strajku rozpoczętego w Trójmieście po południu 16 sierpnia 1980 r. To wtedy narodziła się idea "Solidarności" jako ruchu narodowego walczącego z komunizmem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.