Socjalizm, etatyzm i państwowe dyrygowanie to najlepsza droga do klęski gospodarczej Do oprawdy nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, słuchając ostatnio o sukcesach dzielnych załóg w rokowaniach z nabywcami naszych wspaniałych przedsiębiorstw. Co rusz czytamy o wieloletnich gwarancjach zatrudnienia, o wytargowanych podwyżkach płac czy o imponujących odprawach dla odchodzących. Mogłoby się wydawać, że te państwowe, często niezbyt rentowne zakłady to automaty do robienia pieniędzy, których w ogóle nie należało sprzedawać.
Wiadomo przy tym, że żaden trzeźwy nabywca nie składałby tylu obietnic, nie mając pewności, że na tej transakcji zarobi. Tymczasem równie dobrze wiadomo, że gospodarka rynkowa nie lubi długookresowych gwarancji ilościowych i wartościowych, bo kolidują one z wahaniami cen i innych parametrów rachunku ekonomicznego. Ile wysiłku włożono przecież w wykształcenie dzisiejszego arsenału instrumentów pochodnych, mających zabezpieczyć przed nadmierną zmiennością sytuacji rynkowych! Doświadczenie historyczne wskazuje przy tym, że wyłączanie z działania praw rynku jakiegokolwiek segmentu gospodarki jest zawsze bardzo kosztowne. Wiadomo, ile dopłacamy do górnictwa, a także do rolnictwa za pośrednictwem dopłat do emerytur rolniczych. Ostatnie "osiągnięcie" w tej dziedzinie to "dokapitalizowanie" górnictwa pakietem akcji o wartości prawie miliarda złotych mimo wysokich cen węgla.
Punkt ciężkości
W świetle tych okoliczności wypada zadać sobie pytanie: jak to właściwie jest? Na co liczą nowi właściciele, obiecując superpakiety socjalne? Może - tak jak Mittal Steel - na dalsze wsparcie państwa już po zakupie polskich hut? A może cena obiektu została obniżona o wartość pakietu socjalnego? Nabywca umie liczyć i targować się. Inna możliwość to niejasność lub brak zobowiązań inwestycyjnych nabywcy (na przykład przez podwyższenie kapitału akcyjnego kupowanego przedsiębiorstwa). Niebezpieczny bywa zwłaszcza brak klauzul określających warunki transferu zysków i majątku.
Obawiam się jednak, że największe niebezpieczeństwo takich lukratywnych pakietów socjalnych tkwi w niemałym prawdopodobieństwie bezkarnego niewywiązywania się z zobowiązań przez nowego właściciela. Wystarczy pogrozić bankructwem lub zamknięciem zakładu, by doprowadzić do renegocjacji podpisanych wcześniej umów. Nasze doświadczenia wskazują również, jak trudno jest zapobiegać wyprowadzaniu za granicę aktywów przedsiębiorstwa. Mnie, zwolennikowi prywatyzacji, trudno się pogodzić z przesuwaniem punktu ciężkości transakcji prywatyzacyjnych na pakiety socjalne. To bardzo tanie, krótkookresowe i zapowiadające kontynuację walki klasowej praktyki.
Trójstronny pogrzeb
Przyszłość przedsiębiorstw to poszukiwanie rozwiązań integrujących, wciągających załogę w problematykę ekonomiczną zakładu. To prawda, że polskim pracodawcom daleko do ich japońskich kolegów. Prawdą jest jednak także to, że polskim pracownikom daleko do japońskiego patriotyzmu zakładowego. Nasi pracownicy najemni myślą roszczeniowo, a nie konstruktywnie. Natychmiast sprzedają przydzielane im akcje prywatyzowanych zakładów. Z kolei pracodawcy za rzadko traktują pracowników jak partnerów i nie informują ich uczciwie o problemach przedsiębiorstwa. Chyba 15 lat temu pisałem na tych łamach o szwajcarskim robotniku zmartwionym tym, że za swoje franki dostał w greckim kantorze więcej drachm, niż przypuszczał. Zbyt wysoki kurs franka to trudniejszy eksport i groźba wzrostu bezrobocia. Taka była reakcja mojego bardzo skromnego rozmówcy. U nas nawet spora część inteligencji nadal nie ma pojęcia o tych sprawach. Podjęta 10 lat temu przez przedwcześnie zmarłego ministra pracy Andrzeja Bączkowskiego próba integracji miała od początku dyskwalifikującą wadę: włączała państwo w spory między pracodawcami a pracownikami, a raczej szefami związków zawodowych. Było oczywiste, że koszty tych sporów ponosić będzie państwo, czyli podatnicy. Pogrzeb komisji trójstronnej jest nieuchronny.
Droga do społecznej integracji w sprawach gospodarki jest trudna. Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie nie ma kapitału zaufania społecznego. Paradoksalnie, sprzyjają jej bardziej czasy trudniejsze, o silnym przymusie ekonomicznym, aniżeli te lepsze, kiedy wszystko już jakoś funkcjonuje i można grymasić. Najszybsze tempo wzrostu gospodarczego wykazują kraje na dorobku, nadrabiające poniesione straty, na przykład zachodnie Niemcy i Japonia po II wojnie światowej, a obecnie Chiny. Jedno jest pewne: sukcesom gospodarczym i społecznej integracji na pewno nie sprzyja socjalizm, etatyzm i państwowe dyrygowanie.
Punkt ciężkości
W świetle tych okoliczności wypada zadać sobie pytanie: jak to właściwie jest? Na co liczą nowi właściciele, obiecując superpakiety socjalne? Może - tak jak Mittal Steel - na dalsze wsparcie państwa już po zakupie polskich hut? A może cena obiektu została obniżona o wartość pakietu socjalnego? Nabywca umie liczyć i targować się. Inna możliwość to niejasność lub brak zobowiązań inwestycyjnych nabywcy (na przykład przez podwyższenie kapitału akcyjnego kupowanego przedsiębiorstwa). Niebezpieczny bywa zwłaszcza brak klauzul określających warunki transferu zysków i majątku.
Obawiam się jednak, że największe niebezpieczeństwo takich lukratywnych pakietów socjalnych tkwi w niemałym prawdopodobieństwie bezkarnego niewywiązywania się z zobowiązań przez nowego właściciela. Wystarczy pogrozić bankructwem lub zamknięciem zakładu, by doprowadzić do renegocjacji podpisanych wcześniej umów. Nasze doświadczenia wskazują również, jak trudno jest zapobiegać wyprowadzaniu za granicę aktywów przedsiębiorstwa. Mnie, zwolennikowi prywatyzacji, trudno się pogodzić z przesuwaniem punktu ciężkości transakcji prywatyzacyjnych na pakiety socjalne. To bardzo tanie, krótkookresowe i zapowiadające kontynuację walki klasowej praktyki.
Trójstronny pogrzeb
Przyszłość przedsiębiorstw to poszukiwanie rozwiązań integrujących, wciągających załogę w problematykę ekonomiczną zakładu. To prawda, że polskim pracodawcom daleko do ich japońskich kolegów. Prawdą jest jednak także to, że polskim pracownikom daleko do japońskiego patriotyzmu zakładowego. Nasi pracownicy najemni myślą roszczeniowo, a nie konstruktywnie. Natychmiast sprzedają przydzielane im akcje prywatyzowanych zakładów. Z kolei pracodawcy za rzadko traktują pracowników jak partnerów i nie informują ich uczciwie o problemach przedsiębiorstwa. Chyba 15 lat temu pisałem na tych łamach o szwajcarskim robotniku zmartwionym tym, że za swoje franki dostał w greckim kantorze więcej drachm, niż przypuszczał. Zbyt wysoki kurs franka to trudniejszy eksport i groźba wzrostu bezrobocia. Taka była reakcja mojego bardzo skromnego rozmówcy. U nas nawet spora część inteligencji nadal nie ma pojęcia o tych sprawach. Podjęta 10 lat temu przez przedwcześnie zmarłego ministra pracy Andrzeja Bączkowskiego próba integracji miała od początku dyskwalifikującą wadę: włączała państwo w spory między pracodawcami a pracownikami, a raczej szefami związków zawodowych. Było oczywiste, że koszty tych sporów ponosić będzie państwo, czyli podatnicy. Pogrzeb komisji trójstronnej jest nieuchronny.
Droga do społecznej integracji w sprawach gospodarki jest trudna. Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie nie ma kapitału zaufania społecznego. Paradoksalnie, sprzyjają jej bardziej czasy trudniejsze, o silnym przymusie ekonomicznym, aniżeli te lepsze, kiedy wszystko już jakoś funkcjonuje i można grymasić. Najszybsze tempo wzrostu gospodarczego wykazują kraje na dorobku, nadrabiające poniesione straty, na przykład zachodnie Niemcy i Japonia po II wojnie światowej, a obecnie Chiny. Jedno jest pewne: sukcesom gospodarczym i społecznej integracji na pewno nie sprzyja socjalizm, etatyzm i państwowe dyrygowanie.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.