W artykule "Lustracja lustratora" (nr 27) ujawniliśmy, że sędzia Zbigniew Puszkarski, przewodniczący sądu lustracyjnego, który rozpatrywał sprawę Zyty Gilowskiej, przed laty wydał wyrok w procesie zmanipulowanym przez komunistyczne służby. Choć w tekście, zgodnie z regułami dziennikarskimi, oddaliśmy głos sędziemu, dziś publikujemy jego obszerniejsze wyjaśnienia wraz z odpowiedzią autora.
W artykule "Lustracja lustratora" - opisującym sprawę karną sprzed 20 lat, m.in. funkcjonariusza MO Waldemara B., sądzoną z moim udziałem jako przewodniczącym składu orzekającego - postawiono tezę, iż proces był zmanipulowany przez organa ówczesnego MSW. Ja zaś w tej manipulacji brałem udział lub się na nią zgodziłem. W ten sposób zakwestionowano moją uczciwość jako człowieka i sędziego. Wyrażam zdziwienie, iż w sytuacji gdy red. Jakimczyk już rok temu dysponował dokumentami z IPN, czytał akta sądowe i długo rozmawiał ze mną o sprawie, dopiero teraz doszło do publikacji tego artykułu. Wskutek tego została podważona w moich oczach - od dawna czytelnika "Wprost" - rzetelność pisma. Stało się bowiem widoczne, iż sugerując mój udział przed laty w manipulacji, redakcja i autor uczestniczą w innej, rzeczywistej manipulacji, nieprzypadkowo podjętej w tych dniach. Pociesza mnie okoliczność, że red. Jakimczyk w mojej karierze widzi plamę białą, nie zaś czarną.
Od początku, tj. od 1983 r., pracę sędziego wykonuję uczciwie i żadnego wyroku, zwłaszcza skazującego, nie wydałem wbrew sumieniu, ze świadomością ludzkiej krzywdy. Z uwagi na upływ czasu trudno mi odtworzyć wszystkie okoliczności związane z rozpoznaniem opisanej przez "Wprost" sprawy. Jest prawdopodobne, że rozmawiałem o niej ze swoimi przełożonymi, którzy mogli ode mnie, jako przewodniczącego wydziału, żądać pewnych informacji. Sprawy funkcjonariuszy MO były bowiem traktowane jako tzw. sprawy ciekawe. Dlatego nie wykluczam także, iż przełożony prosił, bym jako przewodniczący wydziału wziął na siebie obowiązek poprowadzenia procesu, co w żaden sposób nie oznacza, iż sugerował mi sposób rozstrzygnięcia sprawy, a ja sugestię przyjąłem. Jest też możliwe, że bez rozmowy z przełożonymi przydzieliłem sobie sprawę, rozumiejąc, że jako przewodniczący wydziału nie mogę zlecać załatwiania trudniejszych postępowań wyłącznie kolegom (wówczas nie obowiązywał art. 351 kpk regulujący kolejność przydzielania sędziom spraw).
W trakcie procesu kontaktowałem się z przedstawicielami Komendy Stołecznej MO, prosząc, by ułatwili postępowanie w sensie czysto technicznym, na przykład zapewnili stawiennictwo świadków, wśród których byli funkcjonariusze MO. Nie przypuszczam, by w trakcie tych kontaktów - o ile do nich doszło - ze strony funkcjonariuszy padła sugestia czy też opinia co do określonego rozstrzygnięcia sprawy. Gdyby nawet tak było, jej skutek byłby żaden.
W toku procesu dążyłem do wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności sprawy, m.in. wystąpiłem do szefa MSW o podjęcie decyzji umożliwiającej przeprowadzenie dodatkowych dowodów. Decyzja gen. Kiszczaka była prawie w całości negatywna, ale to wystąpienie jednoznacznie podważa zamiary ppłk. Borowskiego "odpowiedniego" doboru składu orzekającego, który powinien dążyć do rozpatrzenia sprawy na podstawie dotychczas zgromadzonych dowodów.
Informacja, że - zgodnie z zatwierdzonym w MSW planem - kpt Żmijewski nie będzie udzielał odpowiedzi na pytania, które wykraczałyby poza meritum sprawy, także świadczy o tym, iż sąd nie działał w porozumieniu z MSW. Gdyby ono istniało, pytania niepożądane nie byłyby wcale zadawane, a jeśliby nawet padły, przewodniczący składu by je uchylił.
Oczekiwanie na uzasadnienie wyroku nie pozbawiło oskarżonych możliwości jego zaskarżenia, bowiem dwóch z nich, też pozbawionych wolności, to uczyniło. Tłumaczenie Waldemara B., że odstąpił od rewizji, bo "okazało się, że prędzej wyjdzie z więzienia warunkowo za dobre sprawowanie", nie przekonuje w wypadku człowieka uważającego się za niewinnie skazanego i nie mającego gwarancji co do decyzji sądu penitencjarnego. Waldemar B. został zwolniony dopiero kilka miesięcy po rozprawie odwoławczej, w trakcie której sąd wyższej instancji stwierdził, że sąd rejonowy bardzo wnikliwie ocenił dowody i poczynił prawidłowe ustalenia faktyczne. To stwierdzenie, mimo braku rewizji ze strony Waldemara B., odnosiło się też do ustaleń dotyczących jego osoby. Wydany w tej sprawie wyrok dotychczas nie został podważony.
Ocenie czytelników pozostawiam wywód, zgodnie z którym red. Jakimczyk za miarodajną dla oceny winy Waldemara B. uznaje przygotowaną przed procesem analizę kpt. Sankowskiego z Komendy Głównej MO, nie zaś wydane po zbadaniu dowodów wyroki sądów obu instancji. Jest przy tym interesujące, dlaczego rzekomo uruchomiona "gigantyczna machina" MSW z gen. Kiszczakiem na czele, dążąca - jak wynika z artykułu - do krzywdzącego skazania Waldemara B., niskiego rangą funkcjonariusza MO, tolerowała tworzenie w resorcie analiz kwestionujących jego winę.
Z inspiracji kierownictwa
Sędzia Zbigniew Puszkarski oburza się na tezę, że proces, w którym orzekał 20 lat temu, był manipulacją ówczesnego MSW. Tymczasem taki wniosek narzuca się po lekturze dokumentów, które 6 kwietnia 2006 r. odtajnił i udostępnił dziennikarzowi "Wprost" Instytut Pamięci Narodowej. W dokumentach IPN mowa jest o tym, że MSW zwróciło się do ówczesnego prezesa Sądu Wojewódzkiego w Warszawie Romualda Soroki o wyznaczenie składu orzekającego, "który gwarantowałby właściwe przeprowadzenie rozprawy", zaś "prezes (É) przychylił się do tej prośby i wyznaczył do prowadzenia rozprawy (...) przewodniczącego [Wydziału Karnego] Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe Zbigniewa Puszkarskiego, który opiniowany jest pozytywnie".
Z materiałów IPN wiadomo, że treść zeznań świadka oskarżenia kpt. Zbigniewa Żmijewskiego została ustalona przed procesem w porozumieniu z kierownictwem MSW. Wiadomo nawet, kto przygotował matactwo. "Odpowiedzialnym za właściwe przygotowanie kpt. Z. Żmijewskiego do wystąpienia przed sądem w charakterze świadka został wyznaczony z-ca szefa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych płk W. Lubieniecki" - czytamy w raporcie (z 7 stycznia 1986 r.) szefa Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk. K. Borowskiego, sporządzonym dla kierownika Zespołu II Zarządu Ochrony Funkcjonariuszy MSW płk. Zygmunta Rybackiego. W jednym z dokumentów napisano, że sędzia Puszkarski wydał podczas procesu postanowienie "z inspiracji kierownictwa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych".
Sędzia Puszkarski bagatelizuje przywołaną w artykule opinię oficera MO kpt. Bartłomieja Sankowskiego, który zakwestionował winę oskarżonego jeszcze przed procesem, pisząc, że "sprawa (...) ma charakter poszlakowy". Na jakiej podstawie kpt. Sankowski sformułował swoją krytyczną opinię o materiale dowodowym? "Poza zeznaniami wspomnianych funkcjonariuszy [którzy stojąc pod oknem mieszkania oskarżonego, słyszeli, jak TW Trajan miał powiedzieć: ČPopatrz ten skurwysyn K. nie miał w domu żadnej biżuterii ani pieniędzy (É)Ç. Na co Waldemar B. miał oświadczyć: 'Pewno miał z sobą albo ma schowane u swojego starego'] sąd nie dysponuje żadnymi innymi materiałami uprawdopodobniającymi winę B." - napisał w swojej analizie.
Sędzia Puszkarski twierdzi, że z uwagi na upływ czasu trudno mu "odtworzyć wszystkie okoliczności związane z rozpoznaniem opisanej przez 'Wprost' sprawy". To dziwne, bo już w lipcu 2005 r. po rozmowie ze mną sędzia Puszkarski interesował się aktami sądowymi sprawy, w której orzekał 20 lat temu. Tak twierdzi sędzia, który wydał mi zgodę na wgląd do dokumentów przechowywanych w archiwum sądowym. "Jest pan kolejną osobą w ciągu kilku dni, która interesuje się tym procesem. Wcześniej kontaktował się z nami w tej sprawie sędzia Zbigniew Puszkarski" - mówił mi ów sędzia.
Zbigniew Puszkarski zarzuca nam, że wytykając mu udział w procesie z 1986 r., ewidentnie zmanipulowanym przez MSW, sami uczestniczymy w innej manipulacji, "nieprzypadkowo podjętej w tych dniach". Czytaj: redakcja i autor opowiadają się po stronie rządu i PiS w jego publicznym sporze z niezawisłym sądem lustracyjnym. Sędzia Zbigniew Puszkarski dziwi się, że już rok temu po rozmowie z nim, dysponując dokumentami z IPN i znając akta sądowe, nie opublikowałem artykułu. Na razie - na szczęście - to redakcje decydują, kiedy i co publikują. Zresztą sprawa jest prosta: wcześniej sędzią Puszkarskim zwyczajnie nikt się nie interesował. A gdyby "Wprost" wydrukował tekst w lipcu 2005 r., sędzia Puszkarski zarzuciłby mi pewnie podważanie autorytetu przewodniczącego sądu badającego w tamtym okresie prawdziwość oświadczeń lustracyjnych kandydatów na prezydenta RP.
Od początku, tj. od 1983 r., pracę sędziego wykonuję uczciwie i żadnego wyroku, zwłaszcza skazującego, nie wydałem wbrew sumieniu, ze świadomością ludzkiej krzywdy. Z uwagi na upływ czasu trudno mi odtworzyć wszystkie okoliczności związane z rozpoznaniem opisanej przez "Wprost" sprawy. Jest prawdopodobne, że rozmawiałem o niej ze swoimi przełożonymi, którzy mogli ode mnie, jako przewodniczącego wydziału, żądać pewnych informacji. Sprawy funkcjonariuszy MO były bowiem traktowane jako tzw. sprawy ciekawe. Dlatego nie wykluczam także, iż przełożony prosił, bym jako przewodniczący wydziału wziął na siebie obowiązek poprowadzenia procesu, co w żaden sposób nie oznacza, iż sugerował mi sposób rozstrzygnięcia sprawy, a ja sugestię przyjąłem. Jest też możliwe, że bez rozmowy z przełożonymi przydzieliłem sobie sprawę, rozumiejąc, że jako przewodniczący wydziału nie mogę zlecać załatwiania trudniejszych postępowań wyłącznie kolegom (wówczas nie obowiązywał art. 351 kpk regulujący kolejność przydzielania sędziom spraw).
W trakcie procesu kontaktowałem się z przedstawicielami Komendy Stołecznej MO, prosząc, by ułatwili postępowanie w sensie czysto technicznym, na przykład zapewnili stawiennictwo świadków, wśród których byli funkcjonariusze MO. Nie przypuszczam, by w trakcie tych kontaktów - o ile do nich doszło - ze strony funkcjonariuszy padła sugestia czy też opinia co do określonego rozstrzygnięcia sprawy. Gdyby nawet tak było, jej skutek byłby żaden.
W toku procesu dążyłem do wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności sprawy, m.in. wystąpiłem do szefa MSW o podjęcie decyzji umożliwiającej przeprowadzenie dodatkowych dowodów. Decyzja gen. Kiszczaka była prawie w całości negatywna, ale to wystąpienie jednoznacznie podważa zamiary ppłk. Borowskiego "odpowiedniego" doboru składu orzekającego, który powinien dążyć do rozpatrzenia sprawy na podstawie dotychczas zgromadzonych dowodów.
Informacja, że - zgodnie z zatwierdzonym w MSW planem - kpt Żmijewski nie będzie udzielał odpowiedzi na pytania, które wykraczałyby poza meritum sprawy, także świadczy o tym, iż sąd nie działał w porozumieniu z MSW. Gdyby ono istniało, pytania niepożądane nie byłyby wcale zadawane, a jeśliby nawet padły, przewodniczący składu by je uchylił.
Oczekiwanie na uzasadnienie wyroku nie pozbawiło oskarżonych możliwości jego zaskarżenia, bowiem dwóch z nich, też pozbawionych wolności, to uczyniło. Tłumaczenie Waldemara B., że odstąpił od rewizji, bo "okazało się, że prędzej wyjdzie z więzienia warunkowo za dobre sprawowanie", nie przekonuje w wypadku człowieka uważającego się za niewinnie skazanego i nie mającego gwarancji co do decyzji sądu penitencjarnego. Waldemar B. został zwolniony dopiero kilka miesięcy po rozprawie odwoławczej, w trakcie której sąd wyższej instancji stwierdził, że sąd rejonowy bardzo wnikliwie ocenił dowody i poczynił prawidłowe ustalenia faktyczne. To stwierdzenie, mimo braku rewizji ze strony Waldemara B., odnosiło się też do ustaleń dotyczących jego osoby. Wydany w tej sprawie wyrok dotychczas nie został podważony.
Ocenie czytelników pozostawiam wywód, zgodnie z którym red. Jakimczyk za miarodajną dla oceny winy Waldemara B. uznaje przygotowaną przed procesem analizę kpt. Sankowskiego z Komendy Głównej MO, nie zaś wydane po zbadaniu dowodów wyroki sądów obu instancji. Jest przy tym interesujące, dlaczego rzekomo uruchomiona "gigantyczna machina" MSW z gen. Kiszczakiem na czele, dążąca - jak wynika z artykułu - do krzywdzącego skazania Waldemara B., niskiego rangą funkcjonariusza MO, tolerowała tworzenie w resorcie analiz kwestionujących jego winę.
Z inspiracji kierownictwa
Sędzia Zbigniew Puszkarski oburza się na tezę, że proces, w którym orzekał 20 lat temu, był manipulacją ówczesnego MSW. Tymczasem taki wniosek narzuca się po lekturze dokumentów, które 6 kwietnia 2006 r. odtajnił i udostępnił dziennikarzowi "Wprost" Instytut Pamięci Narodowej. W dokumentach IPN mowa jest o tym, że MSW zwróciło się do ówczesnego prezesa Sądu Wojewódzkiego w Warszawie Romualda Soroki o wyznaczenie składu orzekającego, "który gwarantowałby właściwe przeprowadzenie rozprawy", zaś "prezes (É) przychylił się do tej prośby i wyznaczył do prowadzenia rozprawy (...) przewodniczącego [Wydziału Karnego] Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe Zbigniewa Puszkarskiego, który opiniowany jest pozytywnie".
Z materiałów IPN wiadomo, że treść zeznań świadka oskarżenia kpt. Zbigniewa Żmijewskiego została ustalona przed procesem w porozumieniu z kierownictwem MSW. Wiadomo nawet, kto przygotował matactwo. "Odpowiedzialnym za właściwe przygotowanie kpt. Z. Żmijewskiego do wystąpienia przed sądem w charakterze świadka został wyznaczony z-ca szefa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych płk W. Lubieniecki" - czytamy w raporcie (z 7 stycznia 1986 r.) szefa Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk. K. Borowskiego, sporządzonym dla kierownika Zespołu II Zarządu Ochrony Funkcjonariuszy MSW płk. Zygmunta Rybackiego. W jednym z dokumentów napisano, że sędzia Puszkarski wydał podczas procesu postanowienie "z inspiracji kierownictwa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych".
Sędzia Puszkarski bagatelizuje przywołaną w artykule opinię oficera MO kpt. Bartłomieja Sankowskiego, który zakwestionował winę oskarżonego jeszcze przed procesem, pisząc, że "sprawa (...) ma charakter poszlakowy". Na jakiej podstawie kpt. Sankowski sformułował swoją krytyczną opinię o materiale dowodowym? "Poza zeznaniami wspomnianych funkcjonariuszy [którzy stojąc pod oknem mieszkania oskarżonego, słyszeli, jak TW Trajan miał powiedzieć: ČPopatrz ten skurwysyn K. nie miał w domu żadnej biżuterii ani pieniędzy (É)Ç. Na co Waldemar B. miał oświadczyć: 'Pewno miał z sobą albo ma schowane u swojego starego'] sąd nie dysponuje żadnymi innymi materiałami uprawdopodobniającymi winę B." - napisał w swojej analizie.
Sędzia Puszkarski twierdzi, że z uwagi na upływ czasu trudno mu "odtworzyć wszystkie okoliczności związane z rozpoznaniem opisanej przez 'Wprost' sprawy". To dziwne, bo już w lipcu 2005 r. po rozmowie ze mną sędzia Puszkarski interesował się aktami sądowymi sprawy, w której orzekał 20 lat temu. Tak twierdzi sędzia, który wydał mi zgodę na wgląd do dokumentów przechowywanych w archiwum sądowym. "Jest pan kolejną osobą w ciągu kilku dni, która interesuje się tym procesem. Wcześniej kontaktował się z nami w tej sprawie sędzia Zbigniew Puszkarski" - mówił mi ów sędzia.
Zbigniew Puszkarski zarzuca nam, że wytykając mu udział w procesie z 1986 r., ewidentnie zmanipulowanym przez MSW, sami uczestniczymy w innej manipulacji, "nieprzypadkowo podjętej w tych dniach". Czytaj: redakcja i autor opowiadają się po stronie rządu i PiS w jego publicznym sporze z niezawisłym sądem lustracyjnym. Sędzia Zbigniew Puszkarski dziwi się, że już rok temu po rozmowie z nim, dysponując dokumentami z IPN i znając akta sądowe, nie opublikowałem artykułu. Na razie - na szczęście - to redakcje decydują, kiedy i co publikują. Zresztą sprawa jest prosta: wcześniej sędzią Puszkarskim zwyczajnie nikt się nie interesował. A gdyby "Wprost" wydrukował tekst w lipcu 2005 r., sędzia Puszkarski zarzuciłby mi pewnie podważanie autorytetu przewodniczącego sądu badającego w tamtym okresie prawdziwość oświadczeń lustracyjnych kandydatów na prezydenta RP.
Z INSPIRACJI KIEROWNICTWA |
---|
Sędzia Zbigniew Puszkarski oburza się na tezę, że proces, w którym orzekał 20 lat temu, był manipulacją ówczesnego MSW. Tymczasem taki wniosek narzuca się po lekturze dokumentów, które 6 kwietnia 2006 r. odtajnił i udostępnił dziennikarzowi "Wprost" Instytut Pamięci Narodowej. W dokumentach IPN mowa jest o tym, że MSW zwróciło się do ówczesnego prezesa Sądu Wojewódzkiego w Warszawie Romualda Soroki o wyznaczenie składu orzekającego, "który gwarantowałby właściwe przeprowadzenie rozprawy", zaś "prezes () przychylił się do tej prośby i wyznaczył do prowadzenia rozprawy () przewodniczącego [Wydziału Karnego] Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi Południe Zbigniewa Puszkarskiego, który opiniowany jest pozytywnie". Z materiałów IPN wiadomo, że treść zeznań świadka oskarżenia kpt. Zbigniewa Żmijewskiego została ustalona przed procesem w porozumieniu z kierownictwem MSW. Wiadomo nawet, kto przygotował matactwo. "Odpowiedzialnym za właściwe przygotowanie kpt. Z. Żmijewskiego do wystąpienia przed sądem w charakterze świadka został wyznaczony z-ca szefa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych płk W. Lubieniecki" - czytamy w raporcie (z 7 stycznia 1986 r.) szefa Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy ppłk. K. Borowskiego, sporządzonym dla kierownika Zespołu II Zarządu Ochrony Funkcjonariuszy MSW płk. Zygmunta Rybackiego. W jednym z dokumentów napisano, że sędzia Puszkarski wydał podczas procesu postanowienie "z inspiracji kierownictwa Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych". Sędzia Puszkarski bagatelizuje przywołaną w artykule opinię oficera MO kpt. Bartłomieja Sankowskiego, który zakwestionował winę oskarżonego jeszcze przed procesem, pisząc, że "sprawa (...) ma charakter poszlakowy". Na jakiej podstawie kpt. Sankowski sformułował swoją krytyczną opinię o materiale dowodowym? "Poza zeznaniami wspomnianych funkcjonariuszy [którzy stojąc pod oknem mieszkania oskarżonego, słyszeli, jak TW Trajan miał powiedzieć: 'Popatrz ten skurwysyn K. nie miał w domu żadnej biżuterii ani pieniędzy (...)'. Na co Waldemar B. miał oświadczyć: 'Pewno miał z sobą albo ma schowane u swojego starego'] sąd nie dysponuje żadnymi innymi materiałami uprawdopodobniającymi winę B." - napisał w swojej analizie. Sędzia Puszkarski twierdzi, że z uwagi na upływ czasu trudno mu "odtworzyć wszystkie okoliczności związane z rozpoznaniem opisanej przez 'Wprost' sprawy". To dziwne, bo już w lipcu 2005 r. po rozmowie ze mną sędzia Puszkarski interesował się aktami sądowymi sprawy, w której orzekał 20 lat temu. Tak twierdzi sędzia, który wydał mi zgodę na wgląd do dokumentów przechowywanych w archiwum sądowym. "Jest pan kolejną osobą w ciągu kilku dni, która interesuje się tym procesem. Wcześniej kontaktował się z nami w tej sprawie sędzia Zbigniew Puszkarski" - mówił mi ów sędzia. Zbigniew Puszkarski zarzuca nam, że wytykając mu udział w procesie z 1986 r., ewidentnie zmanipulowanym przez MSW, sami uczestniczymy w innej manipulacji, "nieprzypadkowo podjętej w tych dniach". Czytaj: redakcja i autor opowiadają się po stronie rządu i PiS w jego publicznym sporze z niezawisłym sądem lustracyjnym. Sędzia Zbigniew Puszkarski dziwi się, że już rok temu po rozmowie z nim, dysponując dokumentami z IPN i znając akta sądowe, nie opublikowałem artykułu. Na razie - na szczęście - to redakcje decydują, kiedy i co publikują. Zresztą sprawa jest prosta: wcześniej sędzią Puszkarskim zwyczajnie nikt się nie interesował. A gdyby "Wprost" wydrukował tekst w lipcu 2005 r., sędzia Puszkarski zarzuciłby mi pewnie podważanie autorytetu przewodniczącego sądu badającego w tamtym okresie prawdziwość oświadczeń lustracyjnych kandydatów na prezydenta RP. Jarosław Jakimczyk |
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.