Dwa azjatyckie giganty wywracają świat do góry nogami
Słoń dogania tygrysa! Ta wiadomość być może kłóci się z prawami przyrody, ale nie ekonomii. Tempo wzrostu indyjskiej gospodarki w pierwszym kwartale tego roku przyspieszyło do 9,3 proc. "Indie doganiają Chiny" - ogłosił minister finansów Palaniappan Chidambaram na początku czerwca. Niedługo potem okazało się, że Chińczycy biegną jednak szybciej: w pierwszym kwartale zarejestrowali wzrost w wysokości 10,3 proc., a w drugim - 11,3 proc. (najwyższy od 1995 r.), i to mimo usilnych prób przyhamowania rozpędzonej gospodarki.
Miesiąc później w obu stolicach jakby zapomniano o wyścigach. Przy dźwięku politycznych fanfar Chiny i Indie otworzyły przejście graniczne w Himalajach przez biegnącą na wysokości 4545 m przełęcz Nathu La. Okolicznościowe deklaracje, uściski dłoni, wymiana jedwabnych szali przez lokalnych dostojników nie były tym razem spowodowane tylko protokolarnymi wymogami. Wizje przyszłości tworzone przez polityków przeplatały się z odniesieniami do przeszłości. Przełęcz Nathu La położona 500 km od tybetańskiej stolicy Lhasy i tyle samo od indyjskiego portu w Kalkucie stanowiła południową odnogę Jedwabnego Szlaku. Tędy wędrowały karawany kupców z Chin na Bliski Wschód, a Marco Polo dotarł do imperium Kubilaj--chana. Na przełomie XIX i XX wieku wokół himalajskiej przełęczy toczyła się wielka gra między Zachodem a Rosją o strefy wpływów w Azji Środkowej i Chinach. W 1904 r. brytyjski wicekról Indii lord Curzon wysłał tu ekspedycję wojskową mającą zapobiec rosyjskiej infiltracji Tybetu, a zarazem "przywołać do porządku" chińską dynastię Qing. Pół wieku później "imperialistyczne zapędy" mocarstw zachodnich posłużyły Mao Zedongowi za pretekst do podboju Tybetu.
Nowy tandem
Górskie przejście pozostawało zamknięte od czasu wojny w 1962 r. Oddziały Armii Czerwonej Mao pokonały wówczas wojska Jawaharlala Nehru, przeniknęły w głąb terytorium indyjskiego i zagroziły Kalkucie. Jeszcze na początku lat 90. po obu stronach granicy na Dachu Świata stało 400 tys. uzbrojonych żołnierzy. W lipcu 2006 r. dostojnicy z Pekinu zapowiadali już jednak przekształcenie granicznego miasta Yadong w największą strefę wolnego handlu południowo-wschodnich Chin, a politycy z Delhi kreślili wizję XXI wieku jako "stulecia indyjsko-chińskiego". Ostrzegawcze tablice: "Jesteście pod obserwacją nieprzyjaciela", zostały zastąpione przez hieroglify: "Zapraszamy naszych bardzo dobrych przyjaciół". Liczba dopuszczonych do handlu towarów - 29 z Indii i 15 z Chin (głównie herbata, ziarno jęczmienne, ryż, narzędzia rolne, konie, skóry jaków, wełna i jedwab) - wydaje się symboliczna, ale handel chińsko-indyjski, którego wartość w ubiegłym roku sięgała 19 mld dolarów, odbywał się dotychczas niemal wyłącznie drogą powietrzną i morską, na lądzie jego wartość nie przekraczała 100 mln dolarów rocznie. Za kilka lat ma wzrosnąć do 3 mld dolarów. Globalna wymiana między krajami, która niedawno wynosiła miliard dolarów, w tym roku ma przekroczyć 20 mld dolarów, choć osiągnięcie tego celu zakładano na 2008 r.
Handlowa arytmetyka w tej części świata rządzi się własnymi prawami. Nawet nieznaczne ruchy Chin (mających 1,3 mld mieszkańców) i Indii (1,1 mld obywateli) skutkują kwotami o wielu zerach. "Oba kraje odczuwają wielki głód handlu" - mówi Yan Xuetong, ekspert ds. międzynarodowych z Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie. Głód jest tak wielki, że porozumienie o otwarciu przejścia w Himalajach podpisano mimo nieuregulowanej ponad 3500-kilometrowej granicy chińsko--indyjskiej. Wprawdzie Pekin zrezygnował z roszczeń do Sikkimu przyłączonego w 1975 r. przez Indie, ale w innych kwestiach panuje niezgoda. Bez rezultatów zakończyła się ósma już runda rozmów o problemach terytorialnych między tymi krajami. Najwyraźniej jednak Pekin i Delhi są zdecydowane oddzielać kwestie gospodarcze od geostrategicznych. "Nasze gospodarki są komplementarne" - powtarzają oficjele podczas spotkań organizowanych w ramach Roku Przyjaźni Chińsko--Indyjskiej. Powstaje tandem ochrzczony wymowną nazwą "Chindie".
Zmiany pod słońcem
Nic nowego pod słońcem - przypominają niektórzy ekonomiści. Jeszcze w 1750 r. oba państwa wytwarzały 57 proc. światowej produkcji i stanowiły centrum globalnej gospodarki. Zapowiada się powrót do dawnej chwały, lecz tym razem stawką jest także pozycja polityczna. Według Economist Intelligence Unit, w latach 2005-2020 na USA, Chiny i Indie przypadnie ponad 50 proc. globalnego wzrostu, przy czym udział Azji w gospodarce światowej wzrośnie z 35 proc. do 43 proc. W następnych 15 latach państwa azjatyckie, a zwłaszcza Chiny i Indie, wyprzedzą resztę świata rozwiniętego pod względem PKB i uposażenia ludności. Amerykańscy futurolodzy z National Intelligence Council przepowiadają, że w 2040 r. chiński PKB prześcignie amerykański, Indie zaś w 2030 r. zajmą w tym wyścigu trzecie miejsce. Według analiz CIA, Chiny pod względem PKB są już na drugim miejscu, przynajmniej w zakresie siły nabywczej, a w 2015 r. mogą się zrównać z Ameryką. CIA przewiduje też, że Indie w 2015 r. staną się czwartą światową potęgą, po USA, UE i Chinach.
Chińsko-indyjski centaur nie będzie nowym imperium ani blokiem geopolitycznym. Oba państwa, a właściwie cywilizacje, dzieli historia, kultura i polityka. Chiny, które nadal wyprzedzają Indie gospodarczo, w polityce nie rezygnują z ciągot autorytarnych. Indie łączą sukcesy gospodarcze z opinią największej demokracji świata. Między Pekinem a Delhi utrzymuje się strategiczna rywalizacja o wpływy w Azji. Jednocześnie oba państwa łączy coraz więcej interesów: głód energii, potrzeba innowacji, chęć szybkiego rozwoju. Potrzeba wzrostu gospodarczego zmusza Chiny do poszukiwania zasobów na całym świecie, rodząc pokusę poszerzania wpływów politycznych. Podobnej sytuacji zaczynają doświadczać Indie. Do obu państw wyraźniej dociera, że dywersyfikacji źródeł energii oraz gwarancji dostępu do nich lepiej służy współpraca niż rywalizacja.
W sierpniu 2005 r. państwowy koncern China National Petroleum ofertą wartą 4,18 mld dolarów przebił starania indyjskiej Oil and Natural Gas Corporation o wejście do koncernu PetroKazakhstan. Kilka miesięcy później Chiny i Indie wystąpiły z ofertą wartą 2 mld dolarów na nowe eksploracje naftowe w Kazachstanie. W grudniu 2005 r. wspólnie wykupiły udziały w polach naftowych Syrii. Firmy obu państw współpracują w Sudanie i Iranie. Jednocześnie Indie zbliżają się do Szanghajskiej Organizacji Współpracy, stworzonego przez Chiny i Rosję instrumentu przeciwdziałania amerykańskiej penetracji Azji Środkowej. "Nasze państwa mogą ukształtować na nowo światowy porządek" - mówił premier Indii Manmohan Singh podczas ubiegłorocznych rozmów z chińskim premierem Wenem Jiabao. "Współpraca między Rosją, Chinami i Indiami przyczyni się do demokratyzacji stosunków międzynarodowych" - dorzucił gość z Pekinu. Zapewne była to retoryka, ale trzeba pamiętać, że w Azji znaczy ona dużo więcej niż w Europie czy USA.
Przyjaciele z okoliczności
"Najgorszym scenariuszem dla USA jest Azja, z której byłyby one wykluczone" - powiedział niedawno w Delhi wysoki przedstawiciel administracji GeorgeŐa W. Busha. Starając się zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń, a jednocześnie trzymać w szachu rosnące w siłę Chiny, Waszyngton postawił ostatnio na demokratyczne i anglojęzyczne Indie. Dla przypieczętowania nowego sojuszu faktycznie zalegalizował status Indii jako potęgi nuklearnej. Choć Bush unika sugestii o traktowaniu indyjskiego partnera jako przeciwwagi dla Chin, wiele wskazuje na to, że chętnie widziałby państwo nad Gangesem w takiej roli. W to, że Indie staną się instrumentem geopolityki Waszyngtonu, wielu obserwatorów jednak nie wierzy. Przypomina się aksjomat Mahabharaty, indyjskiego eposu sprzed kilkunastu wieków, który głosi m.in., że dla władcy "nikt nie jest przyjacielem ani wrogiem, to okoliczności tworzą przyjaciół i wrogów". W wydanej dwa lata temu książce "Napis na murze: jak Indie w 2017 r. zaszachowały Amerykę" gen. Sundararajan Padmanabhan przedstawił wizję, w której Indie wspierane przez Rosję, Wietnam i Chiny pod koniec krótkiej wojny z Pakistanem i USA stawiają opór amerykańskiemu atakowi rakietowemu i za pomocą impulsu elektromagnetycznego unieruchamiają linie telefoniczne za oceanem, kładąc kres konfliktowi.
Choć Delhi znalazło się w gronie sojuszników Waszyngtonu, z wypowiedzi tamtejszych polityków wynika, że Indie nie bez kozery bywają nazywane "swing power" - państwem umiejącym wykorzystywać szanse geopolityczne i gospodarcze. Dziś mogą grać "kartą amerykańską" w stosunkach z niektórymi państwami azjatyckimi, Rosją i Europą (nadal kupując od nich broń), ale raczej nie z Chinami. Indie i Chiny "są zbyt duże, by wzajemnie się powstrzymywać lub być powstrzymywane przez inny kraj" - podkreś-la Shyam Saran, wiceszef indyjskiej dyplomacji. Według prezydenta Indii Abdula Kalama, rany z konfliktu w 1962 r. zostały zaleczone i "narodowym celem" Indii jest "współdziałanie dwóch azjatyckich potęg". Wszelkie naśladownictwo przez Chiny i Indie wielkiej gry, którą w XIX wieku toczyły Zachód i Rosja o wpływy w Azji, byłoby "zagrożeniem dla pokoju" - powiedział w styczniu Mani Shankar Aiyer, indyjski minister ds. ropy. Podpisywał właśnie porozumienie z Chinami o współpracy w poszukiwaniu zasobów energetycznych za granicą.
Krowy z mikroczipem
Wizja dwóch niepowstrzymanie prących do przodu azjatyckich lewiatanów w zestawieniu z tamtejszymi realiami może wyglądać na przedwczesną. Przed zawrotem głowy wywołanym chińskimi wskaźnikami ostrzega francuski politolog Guy Sorman, nazywając Państwo Środka kolosem na glinianych nogach, krajem ogromnych dysproporcji społecznych, bezrobocia, reżimu i korupcji. Także nad Gangesem wysokie wskaźniki idą w parze z danymi o indyjskim PKB wynoszącym 728 dolarów na mieszkańca, czyli niewiele wyższym niż w Afryce subsaharyjskiej, umierających tam co roku 2,5 mln dzieciach i wielu, które nie mają szans pójść do szkoły. W Indiach są też święte krowy - ale to właśnie im trzy lata temu pewien Hindus wszczepił do żołądków mikroczipy zawierające dane o rasie i właścicielu bydła. Urządzenia zawojowały świat - w USA i Europie służyły do monitorowania choroby wściekłych krów. To już nowe Indie - światowe centrum innowacji technologicznych, oprogramowania komputerowego i mikroczipów konkurujących z tymi produkowanymi przez renomowane koncerny. Indie zyskały miano "biura świata". O Chinach, nazywanych "fabryką świata", mówi się, że mają większe kłopoty z hamowaniem wzrostu niż opozycji. Połączenie indyjskiego softwareŐu z chińskim hardwareŐem otworzy nowe horyzonty przed tymi państwami - powtarza się w Pekinie. Innymi słowy, razem można pobiec jeszcze szybciej.
Otwarcie przełęczy w Nathu La ma być pierwszym krokiem do realizacji wspólnych projektów: budowy wielkiej sieci kolejowej, która przedłuży linię Pekin - Tybet do Delhi i Kalkuty, oraz stworzenia równie imponującej sieci autostrad (141 tys. km) między Chinami, Indiami, Wietnamem i Tajlandią z odnogami do Azji Środkowej i Europy. Delhi pragnie rozwinąć wschodnie peryferie, podłączając je do chińskiej lokomotywy przemysłowej. Chiny, których rozwój koncentrował się dotychczas na wschodnim wybrzeżu, chciałyby ożywić zacofany zachód i rozległe obszary graniczące z Wietnamem i Azją Środkową. Obszar między południowo-zachodnimi Chinami a północno-wschodnimi Indiami jest bogaty w surowce: 200 mld m gazu, 1,5 mld ton ropy, 900 mln ton węgla. Himalaje obfitują też w inne ważne bogactwo Đ wodę. W Pekinie i Delhi mówi się o budowie na Dachu Świata wielkich elektrowni już jeżących włosy na głowach ekologów.
"Chindie", według niektórych prognoz, mogą utorować drogę do budowy panazjatyckiej gospodarki obejmującej także Japonię, Koreę Południową i państwa ASEAN - w sumie 3 mld konsumentów. "Świat potrzebuje Indii, które nie potrzebują nikogo" - pisał w XVIII wieku Voltaire. O tym, czego będą potrzebować za kilkanaście lat, tworząc razem z Chinami 43 proc. światowego PKB, powinna zacząć myśleć ze swoimi 16 proc. Europa prowadząca kiedyś "wielkie gry".
Miesiąc później w obu stolicach jakby zapomniano o wyścigach. Przy dźwięku politycznych fanfar Chiny i Indie otworzyły przejście graniczne w Himalajach przez biegnącą na wysokości 4545 m przełęcz Nathu La. Okolicznościowe deklaracje, uściski dłoni, wymiana jedwabnych szali przez lokalnych dostojników nie były tym razem spowodowane tylko protokolarnymi wymogami. Wizje przyszłości tworzone przez polityków przeplatały się z odniesieniami do przeszłości. Przełęcz Nathu La położona 500 km od tybetańskiej stolicy Lhasy i tyle samo od indyjskiego portu w Kalkucie stanowiła południową odnogę Jedwabnego Szlaku. Tędy wędrowały karawany kupców z Chin na Bliski Wschód, a Marco Polo dotarł do imperium Kubilaj--chana. Na przełomie XIX i XX wieku wokół himalajskiej przełęczy toczyła się wielka gra między Zachodem a Rosją o strefy wpływów w Azji Środkowej i Chinach. W 1904 r. brytyjski wicekról Indii lord Curzon wysłał tu ekspedycję wojskową mającą zapobiec rosyjskiej infiltracji Tybetu, a zarazem "przywołać do porządku" chińską dynastię Qing. Pół wieku później "imperialistyczne zapędy" mocarstw zachodnich posłużyły Mao Zedongowi za pretekst do podboju Tybetu.
Nowy tandem
Górskie przejście pozostawało zamknięte od czasu wojny w 1962 r. Oddziały Armii Czerwonej Mao pokonały wówczas wojska Jawaharlala Nehru, przeniknęły w głąb terytorium indyjskiego i zagroziły Kalkucie. Jeszcze na początku lat 90. po obu stronach granicy na Dachu Świata stało 400 tys. uzbrojonych żołnierzy. W lipcu 2006 r. dostojnicy z Pekinu zapowiadali już jednak przekształcenie granicznego miasta Yadong w największą strefę wolnego handlu południowo-wschodnich Chin, a politycy z Delhi kreślili wizję XXI wieku jako "stulecia indyjsko-chińskiego". Ostrzegawcze tablice: "Jesteście pod obserwacją nieprzyjaciela", zostały zastąpione przez hieroglify: "Zapraszamy naszych bardzo dobrych przyjaciół". Liczba dopuszczonych do handlu towarów - 29 z Indii i 15 z Chin (głównie herbata, ziarno jęczmienne, ryż, narzędzia rolne, konie, skóry jaków, wełna i jedwab) - wydaje się symboliczna, ale handel chińsko-indyjski, którego wartość w ubiegłym roku sięgała 19 mld dolarów, odbywał się dotychczas niemal wyłącznie drogą powietrzną i morską, na lądzie jego wartość nie przekraczała 100 mln dolarów rocznie. Za kilka lat ma wzrosnąć do 3 mld dolarów. Globalna wymiana między krajami, która niedawno wynosiła miliard dolarów, w tym roku ma przekroczyć 20 mld dolarów, choć osiągnięcie tego celu zakładano na 2008 r.
Handlowa arytmetyka w tej części świata rządzi się własnymi prawami. Nawet nieznaczne ruchy Chin (mających 1,3 mld mieszkańców) i Indii (1,1 mld obywateli) skutkują kwotami o wielu zerach. "Oba kraje odczuwają wielki głód handlu" - mówi Yan Xuetong, ekspert ds. międzynarodowych z Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie. Głód jest tak wielki, że porozumienie o otwarciu przejścia w Himalajach podpisano mimo nieuregulowanej ponad 3500-kilometrowej granicy chińsko--indyjskiej. Wprawdzie Pekin zrezygnował z roszczeń do Sikkimu przyłączonego w 1975 r. przez Indie, ale w innych kwestiach panuje niezgoda. Bez rezultatów zakończyła się ósma już runda rozmów o problemach terytorialnych między tymi krajami. Najwyraźniej jednak Pekin i Delhi są zdecydowane oddzielać kwestie gospodarcze od geostrategicznych. "Nasze gospodarki są komplementarne" - powtarzają oficjele podczas spotkań organizowanych w ramach Roku Przyjaźni Chińsko--Indyjskiej. Powstaje tandem ochrzczony wymowną nazwą "Chindie".
Zmiany pod słońcem
Nic nowego pod słońcem - przypominają niektórzy ekonomiści. Jeszcze w 1750 r. oba państwa wytwarzały 57 proc. światowej produkcji i stanowiły centrum globalnej gospodarki. Zapowiada się powrót do dawnej chwały, lecz tym razem stawką jest także pozycja polityczna. Według Economist Intelligence Unit, w latach 2005-2020 na USA, Chiny i Indie przypadnie ponad 50 proc. globalnego wzrostu, przy czym udział Azji w gospodarce światowej wzrośnie z 35 proc. do 43 proc. W następnych 15 latach państwa azjatyckie, a zwłaszcza Chiny i Indie, wyprzedzą resztę świata rozwiniętego pod względem PKB i uposażenia ludności. Amerykańscy futurolodzy z National Intelligence Council przepowiadają, że w 2040 r. chiński PKB prześcignie amerykański, Indie zaś w 2030 r. zajmą w tym wyścigu trzecie miejsce. Według analiz CIA, Chiny pod względem PKB są już na drugim miejscu, przynajmniej w zakresie siły nabywczej, a w 2015 r. mogą się zrównać z Ameryką. CIA przewiduje też, że Indie w 2015 r. staną się czwartą światową potęgą, po USA, UE i Chinach.
Chińsko-indyjski centaur nie będzie nowym imperium ani blokiem geopolitycznym. Oba państwa, a właściwie cywilizacje, dzieli historia, kultura i polityka. Chiny, które nadal wyprzedzają Indie gospodarczo, w polityce nie rezygnują z ciągot autorytarnych. Indie łączą sukcesy gospodarcze z opinią największej demokracji świata. Między Pekinem a Delhi utrzymuje się strategiczna rywalizacja o wpływy w Azji. Jednocześnie oba państwa łączy coraz więcej interesów: głód energii, potrzeba innowacji, chęć szybkiego rozwoju. Potrzeba wzrostu gospodarczego zmusza Chiny do poszukiwania zasobów na całym świecie, rodząc pokusę poszerzania wpływów politycznych. Podobnej sytuacji zaczynają doświadczać Indie. Do obu państw wyraźniej dociera, że dywersyfikacji źródeł energii oraz gwarancji dostępu do nich lepiej służy współpraca niż rywalizacja.
W sierpniu 2005 r. państwowy koncern China National Petroleum ofertą wartą 4,18 mld dolarów przebił starania indyjskiej Oil and Natural Gas Corporation o wejście do koncernu PetroKazakhstan. Kilka miesięcy później Chiny i Indie wystąpiły z ofertą wartą 2 mld dolarów na nowe eksploracje naftowe w Kazachstanie. W grudniu 2005 r. wspólnie wykupiły udziały w polach naftowych Syrii. Firmy obu państw współpracują w Sudanie i Iranie. Jednocześnie Indie zbliżają się do Szanghajskiej Organizacji Współpracy, stworzonego przez Chiny i Rosję instrumentu przeciwdziałania amerykańskiej penetracji Azji Środkowej. "Nasze państwa mogą ukształtować na nowo światowy porządek" - mówił premier Indii Manmohan Singh podczas ubiegłorocznych rozmów z chińskim premierem Wenem Jiabao. "Współpraca między Rosją, Chinami i Indiami przyczyni się do demokratyzacji stosunków międzynarodowych" - dorzucił gość z Pekinu. Zapewne była to retoryka, ale trzeba pamiętać, że w Azji znaczy ona dużo więcej niż w Europie czy USA.
Przyjaciele z okoliczności
"Najgorszym scenariuszem dla USA jest Azja, z której byłyby one wykluczone" - powiedział niedawno w Delhi wysoki przedstawiciel administracji GeorgeŐa W. Busha. Starając się zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń, a jednocześnie trzymać w szachu rosnące w siłę Chiny, Waszyngton postawił ostatnio na demokratyczne i anglojęzyczne Indie. Dla przypieczętowania nowego sojuszu faktycznie zalegalizował status Indii jako potęgi nuklearnej. Choć Bush unika sugestii o traktowaniu indyjskiego partnera jako przeciwwagi dla Chin, wiele wskazuje na to, że chętnie widziałby państwo nad Gangesem w takiej roli. W to, że Indie staną się instrumentem geopolityki Waszyngtonu, wielu obserwatorów jednak nie wierzy. Przypomina się aksjomat Mahabharaty, indyjskiego eposu sprzed kilkunastu wieków, który głosi m.in., że dla władcy "nikt nie jest przyjacielem ani wrogiem, to okoliczności tworzą przyjaciół i wrogów". W wydanej dwa lata temu książce "Napis na murze: jak Indie w 2017 r. zaszachowały Amerykę" gen. Sundararajan Padmanabhan przedstawił wizję, w której Indie wspierane przez Rosję, Wietnam i Chiny pod koniec krótkiej wojny z Pakistanem i USA stawiają opór amerykańskiemu atakowi rakietowemu i za pomocą impulsu elektromagnetycznego unieruchamiają linie telefoniczne za oceanem, kładąc kres konfliktowi.
Choć Delhi znalazło się w gronie sojuszników Waszyngtonu, z wypowiedzi tamtejszych polityków wynika, że Indie nie bez kozery bywają nazywane "swing power" - państwem umiejącym wykorzystywać szanse geopolityczne i gospodarcze. Dziś mogą grać "kartą amerykańską" w stosunkach z niektórymi państwami azjatyckimi, Rosją i Europą (nadal kupując od nich broń), ale raczej nie z Chinami. Indie i Chiny "są zbyt duże, by wzajemnie się powstrzymywać lub być powstrzymywane przez inny kraj" - podkreś-la Shyam Saran, wiceszef indyjskiej dyplomacji. Według prezydenta Indii Abdula Kalama, rany z konfliktu w 1962 r. zostały zaleczone i "narodowym celem" Indii jest "współdziałanie dwóch azjatyckich potęg". Wszelkie naśladownictwo przez Chiny i Indie wielkiej gry, którą w XIX wieku toczyły Zachód i Rosja o wpływy w Azji, byłoby "zagrożeniem dla pokoju" - powiedział w styczniu Mani Shankar Aiyer, indyjski minister ds. ropy. Podpisywał właśnie porozumienie z Chinami o współpracy w poszukiwaniu zasobów energetycznych za granicą.
Krowy z mikroczipem
Wizja dwóch niepowstrzymanie prących do przodu azjatyckich lewiatanów w zestawieniu z tamtejszymi realiami może wyglądać na przedwczesną. Przed zawrotem głowy wywołanym chińskimi wskaźnikami ostrzega francuski politolog Guy Sorman, nazywając Państwo Środka kolosem na glinianych nogach, krajem ogromnych dysproporcji społecznych, bezrobocia, reżimu i korupcji. Także nad Gangesem wysokie wskaźniki idą w parze z danymi o indyjskim PKB wynoszącym 728 dolarów na mieszkańca, czyli niewiele wyższym niż w Afryce subsaharyjskiej, umierających tam co roku 2,5 mln dzieciach i wielu, które nie mają szans pójść do szkoły. W Indiach są też święte krowy - ale to właśnie im trzy lata temu pewien Hindus wszczepił do żołądków mikroczipy zawierające dane o rasie i właścicielu bydła. Urządzenia zawojowały świat - w USA i Europie służyły do monitorowania choroby wściekłych krów. To już nowe Indie - światowe centrum innowacji technologicznych, oprogramowania komputerowego i mikroczipów konkurujących z tymi produkowanymi przez renomowane koncerny. Indie zyskały miano "biura świata". O Chinach, nazywanych "fabryką świata", mówi się, że mają większe kłopoty z hamowaniem wzrostu niż opozycji. Połączenie indyjskiego softwareŐu z chińskim hardwareŐem otworzy nowe horyzonty przed tymi państwami - powtarza się w Pekinie. Innymi słowy, razem można pobiec jeszcze szybciej.
Otwarcie przełęczy w Nathu La ma być pierwszym krokiem do realizacji wspólnych projektów: budowy wielkiej sieci kolejowej, która przedłuży linię Pekin - Tybet do Delhi i Kalkuty, oraz stworzenia równie imponującej sieci autostrad (141 tys. km) między Chinami, Indiami, Wietnamem i Tajlandią z odnogami do Azji Środkowej i Europy. Delhi pragnie rozwinąć wschodnie peryferie, podłączając je do chińskiej lokomotywy przemysłowej. Chiny, których rozwój koncentrował się dotychczas na wschodnim wybrzeżu, chciałyby ożywić zacofany zachód i rozległe obszary graniczące z Wietnamem i Azją Środkową. Obszar między południowo-zachodnimi Chinami a północno-wschodnimi Indiami jest bogaty w surowce: 200 mld m gazu, 1,5 mld ton ropy, 900 mln ton węgla. Himalaje obfitują też w inne ważne bogactwo Đ wodę. W Pekinie i Delhi mówi się o budowie na Dachu Świata wielkich elektrowni już jeżących włosy na głowach ekologów.
"Chindie", według niektórych prognoz, mogą utorować drogę do budowy panazjatyckiej gospodarki obejmującej także Japonię, Koreę Południową i państwa ASEAN - w sumie 3 mld konsumentów. "Świat potrzebuje Indii, które nie potrzebują nikogo" - pisał w XVIII wieku Voltaire. O tym, czego będą potrzebować za kilkanaście lat, tworząc razem z Chinami 43 proc. światowego PKB, powinna zacząć myśleć ze swoimi 16 proc. Europa prowadząca kiedyś "wielkie gry".
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.