PiS powinno się modlić, by Trybunał Konstytucyjny uznał bankową komisję śledczą za nielegalną
To smutne, ale hasło "komisja śledcza" budzi dziś głównie ironiczne uśmiechy. Awantury w obrębie komisji bankowej, szyderstwa z Artura Zawiszy czy wreszcie lekceważenie komisji przez Leszka Balcerowicza - wszystko to może skompromitować ideę sejmowych komisji śledczych. Zaskakuje jednak zdziwienie tym stanem rzeczy. W miarę skutecznie działała przecież tylko komisja Rywina. Kolejne, do spraw Orlenu i PZU, były już paraliżowane sporami i bywały też obiektem lekceważenia ze strony świadków.
Kwestia patologii w historii bankowości III RP nie jest wydumanym problemem, ale polityków PiS zawiodła wyobraźnia przy definiowania zakresu prac komisji. Utworzenie komisji do prześledzenia patologii w działaniach banków w ostatnich 15 latach budziła wątpliwości nawet u ludzi od dawna wskazujących na zamiatanie pod dywan dziwnych epizodów z życia banków. Na dodatek było jasne, że Leszek Balcerowicz uzna powstanie komisji za casus belli.
Chwiejni sojusznicy
Już konflikt z Eureko wskazywał, że szef NBP z premedytacją wykreuje spór z PiS, zdefiniowany jako obrona niezależności banku centralnego przed politykami marzącymi o wszechwładzy. Jarosław Kaczyński powinien przeprowadzić rachunek sił. Gdyby do niego doszło, jasne byłoby, że PiS w badaniu tajemnic świata bankowców jest zdane wyłącznie na siebie. Samoobrona i LPR to chwiejni sojusznicy, których przedstawiciele już w poprzednich komisjach częściej kompromitowali PiS, niż mu pomagali. Można było przewidzieć, że SLD z naturalnych przyczyn - ich wpływy w bankach były największe - będzie działał obstrukcyjnie. Z kolei PO w ramach swojej polityki "totalnej opozycji" wobec PiS będzie może nawet groźniejszym przeciwnikiem niż postkomuniści.
Singiel Zawisza
PiS uczyniło szefem komisji Artura Zawiszę. Posła, który zdobył spore doświadczenie w komisjach sejmowych zajmujących się gospodarką, ale jednocześnie ma bardzo specyficzny styl bycia. W tym stylu bycia zawsze było coś, co łatwo irytowało innych. Bo Zawisza to typowy polityczny "singiel" - polityk lubujący się w ciętych ripostach, operujący złoś-liwą ironią - polityczny zagończyk nie bardzo pasujący do roli szefa komisji mającego godzić rożne opinie i osobowości.
Bardzo zaszkodziły Zawiszy wypowiedzi z sierpnia 2006 r., które można było odczytać jako sugestie o wzięciu przez Leszka Balcerowicza łapówki. Oczywiście, wypowiedź Zawiszy była opakowana w formę pytania i poseł PiS zarzeka się, że nie orzekał o żadnym przestępczym działaniu szefa NBP. Nie zmienia to faktu, że Balcerowicz miał prawo wskazywać, iż szef komisji, która ma badać jego działalność, jeszcze przed przesłuchaniami rzucił cień na jego osobę. Późniejsze sugestie Zawiszy, że to, co mówił, nie było oskarżeniem, zrobiły jeszcze gorsze wrażenie.
Artur Zawisza to - podobnie jak niedawno Antoni Macierewicz - przykład polityka prawicy łatwo rzucającego oskarżenia i skłonnego do "zaporowego" dyskredytowania adwersarzy. Jest to szczególnie rażące, gdy pełni się funkcję wymagającą bezstronności i wznoszenia się ponad partyjne sympatie i antypatie. I za te właśnie wady Zawiszy PiS płaci dziś słoną cenę.
Równość równiejszych
Gdy posłanka Małgorzata Ostrowska z SLD z lubością torpeduje prace komisji i sypie przaśnymi bon motami w stylu "pan kompromituje nas wszystkich", idealnie nadaje się to na ozdobę migawek z komisji w wieczornych dziennikach telewizyjnych. Na dodatek wskutek "zdrady" posła Samoobrony komisja przegłosowała zajęcie się SKOK-ami, co nie bardzo ma związek z zadaniem komisji, ale doskonale wpisuje się w atmosferę "bijmy lidera". W tej sytuacji PiS powinno się modlić, by Trybunał Konstytucyjny zakwestionował istnienie komisji i wybawił partię braci Kaczyńskich od brnięcia w ten pasztet.
Ale politycy opozycji, którzy dziś zacierają ręce z powodu kłopotów Zawiszy, winni zadać sobie pytanie, jak zachowanie ich posłów ma się do idei walki o poprawę standardów w polskiej polityce. Oto platforma unika jasnego wypowiedzenia się na temat demonstracyjnego lekceważenia komisji przez Leszka Balcerowicza. A przecież szef NBP stworzył groźny precedens - za jego przykładem inni politycy i urzędnicy mogą lekceważyć wezwania komisji, odwołując się do Trybunału Konstytucyjnego, by upewnić się co do legalności komisji. To lekceważenie zasady, że niezależnie od wyroku TK stawianie się przed komisją jest obowiązkiem.
Jak się często w Polsce zdarza, w obronie Balcerowicza jako niekwestionowanego autorytetu na kołku wiesza się szacunek dla prawa. W podobny sposób liczne autorytety usprawiedliwały Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy odmówił stawienia się przed komisją ds. Orlenu. Teraz zbliżony do opozycji prof. Andrzej Zoll z powagą głosi, że Balcerowicz może mieć słuszność, lekceważąc komisję, gdyż jest to wyraz walki o podmiotowość NBP - "organu konstytucyjnego". Podobnie jak w sprawie lustracji Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r., bez umiaru rzuca się spiskowe teorie i uruchamia poparcie szacownych postaci. Tak, jakby bycie autorytetem stawiało ponad prawem.
Antystandard praworządności
Ośmieszenie komisji może na długo zepchnąć na boczny tor ważną instytucję sejmową, mogącą służyć poprawie standardów praworządności. Zadajmy sobie jednak pytanie, czy w polskich warunkach komisje śledcze mają szansę działać skutecznie. W miarę skutecznie działała tylko jedna z nich - ds. Rywina. Czy nie było to jednak wynikiem zbiegu okoliczności? W tej jednej sprawie działanie komisji zbiegło się z interesami wielu sił. Ujawnienie siucht Rywina poparło wówczas najbardziej wpływowe medium - "Gazeta Wyborcza". Swój interes w wyjaśnieniu sprawy widziały dwie partie opozycji - PO i PiS. I działo się to przy ograniczonym, ale istniejącym poparciu ze strony szefa komisji Tomasza Nałęcza. Co charakterystyczne jednak, w końcowej fazie śledztwa interesy tych sojuszników się rozeszły. "Gazeta", a za jej perswazją Nałęcz, chciała ograniczyć pulę "winnych" do Lecha Nikolskiego, Aleksandry Jakubowskiej, Roberta Kwiatkowskiego i Włodzimierza Czarzastego.
Komisja ds. Rywina dała nadzieję, że kolejne komisje będą odsłaniać te obszary styku polityki z biznesem, gdzie bezradni są prokuratorzy. Tak się nie stało. Zmalał też entuzjazm liberalnych elit do badania tajemnic III RP. Już w kolejnych komisjach - ds. PZU i Orlenu - posłowie PiS i PO wyraźnie oddalali się od siebie.
Watergate po polsku
Dlaczego komisje śledcze w polskich warunkach częściej się kompromitują, niż cokolwiek zgodnie wyjaśniają? Odpowiedź jest prosta, ale przygnębiająca - bo nie żyjemy w kraju anglosaskim. W tamtejszej kulturze, niezależnie od politycznej rywalizacji, udało się wykształcić przekonanie o wspólnej odpowiedzialności elit politycznych za dobro państwa. Dlatego możliwe było powstanie w tamtejszym kręgu parlamentarnych komisji śledczych. Dlatego możliwe było współdziałanie republikanów i demokratów w komisji ds. Watergate. Gdyby taka afera zdarzyła się w Polsce, zwolennicy Nixona broniliby go do upadłego, sugerując, że jego rywale są ukrytymi wrogami Ameryki. W Polsce święta wojna PO z PiS już powoduje, że nie udaje się nawet rutynowe działanie komisji.
Jan Rokita z niemal sadystyczną przyjemnością szydzi z obecnej komisji, której członkowie - jak twierdzi - "historycznie zostaną zakwalifikowani jako gromada błaznów". Niech Rokita wyobrazi sobie ewentualne rządy PO i jakichś przyszłych świadków, którzy będą lekceważyć przyszłe komisje. Z Zawiszy się śmiejecie ? Proszę bardzo, ale i z siebie samych się śmiejecie.
Fot: Z. Furman, J. Marczewski
Kwestia patologii w historii bankowości III RP nie jest wydumanym problemem, ale polityków PiS zawiodła wyobraźnia przy definiowania zakresu prac komisji. Utworzenie komisji do prześledzenia patologii w działaniach banków w ostatnich 15 latach budziła wątpliwości nawet u ludzi od dawna wskazujących na zamiatanie pod dywan dziwnych epizodów z życia banków. Na dodatek było jasne, że Leszek Balcerowicz uzna powstanie komisji za casus belli.
Chwiejni sojusznicy
Już konflikt z Eureko wskazywał, że szef NBP z premedytacją wykreuje spór z PiS, zdefiniowany jako obrona niezależności banku centralnego przed politykami marzącymi o wszechwładzy. Jarosław Kaczyński powinien przeprowadzić rachunek sił. Gdyby do niego doszło, jasne byłoby, że PiS w badaniu tajemnic świata bankowców jest zdane wyłącznie na siebie. Samoobrona i LPR to chwiejni sojusznicy, których przedstawiciele już w poprzednich komisjach częściej kompromitowali PiS, niż mu pomagali. Można było przewidzieć, że SLD z naturalnych przyczyn - ich wpływy w bankach były największe - będzie działał obstrukcyjnie. Z kolei PO w ramach swojej polityki "totalnej opozycji" wobec PiS będzie może nawet groźniejszym przeciwnikiem niż postkomuniści.
Singiel Zawisza
PiS uczyniło szefem komisji Artura Zawiszę. Posła, który zdobył spore doświadczenie w komisjach sejmowych zajmujących się gospodarką, ale jednocześnie ma bardzo specyficzny styl bycia. W tym stylu bycia zawsze było coś, co łatwo irytowało innych. Bo Zawisza to typowy polityczny "singiel" - polityk lubujący się w ciętych ripostach, operujący złoś-liwą ironią - polityczny zagończyk nie bardzo pasujący do roli szefa komisji mającego godzić rożne opinie i osobowości.
Bardzo zaszkodziły Zawiszy wypowiedzi z sierpnia 2006 r., które można było odczytać jako sugestie o wzięciu przez Leszka Balcerowicza łapówki. Oczywiście, wypowiedź Zawiszy była opakowana w formę pytania i poseł PiS zarzeka się, że nie orzekał o żadnym przestępczym działaniu szefa NBP. Nie zmienia to faktu, że Balcerowicz miał prawo wskazywać, iż szef komisji, która ma badać jego działalność, jeszcze przed przesłuchaniami rzucił cień na jego osobę. Późniejsze sugestie Zawiszy, że to, co mówił, nie było oskarżeniem, zrobiły jeszcze gorsze wrażenie.
Artur Zawisza to - podobnie jak niedawno Antoni Macierewicz - przykład polityka prawicy łatwo rzucającego oskarżenia i skłonnego do "zaporowego" dyskredytowania adwersarzy. Jest to szczególnie rażące, gdy pełni się funkcję wymagającą bezstronności i wznoszenia się ponad partyjne sympatie i antypatie. I za te właśnie wady Zawiszy PiS płaci dziś słoną cenę.
Równość równiejszych
Gdy posłanka Małgorzata Ostrowska z SLD z lubością torpeduje prace komisji i sypie przaśnymi bon motami w stylu "pan kompromituje nas wszystkich", idealnie nadaje się to na ozdobę migawek z komisji w wieczornych dziennikach telewizyjnych. Na dodatek wskutek "zdrady" posła Samoobrony komisja przegłosowała zajęcie się SKOK-ami, co nie bardzo ma związek z zadaniem komisji, ale doskonale wpisuje się w atmosferę "bijmy lidera". W tej sytuacji PiS powinno się modlić, by Trybunał Konstytucyjny zakwestionował istnienie komisji i wybawił partię braci Kaczyńskich od brnięcia w ten pasztet.
Ale politycy opozycji, którzy dziś zacierają ręce z powodu kłopotów Zawiszy, winni zadać sobie pytanie, jak zachowanie ich posłów ma się do idei walki o poprawę standardów w polskiej polityce. Oto platforma unika jasnego wypowiedzenia się na temat demonstracyjnego lekceważenia komisji przez Leszka Balcerowicza. A przecież szef NBP stworzył groźny precedens - za jego przykładem inni politycy i urzędnicy mogą lekceważyć wezwania komisji, odwołując się do Trybunału Konstytucyjnego, by upewnić się co do legalności komisji. To lekceważenie zasady, że niezależnie od wyroku TK stawianie się przed komisją jest obowiązkiem.
Jak się często w Polsce zdarza, w obronie Balcerowicza jako niekwestionowanego autorytetu na kołku wiesza się szacunek dla prawa. W podobny sposób liczne autorytety usprawiedliwały Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy odmówił stawienia się przed komisją ds. Orlenu. Teraz zbliżony do opozycji prof. Andrzej Zoll z powagą głosi, że Balcerowicz może mieć słuszność, lekceważąc komisję, gdyż jest to wyraz walki o podmiotowość NBP - "organu konstytucyjnego". Podobnie jak w sprawie lustracji Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r., bez umiaru rzuca się spiskowe teorie i uruchamia poparcie szacownych postaci. Tak, jakby bycie autorytetem stawiało ponad prawem.
Antystandard praworządności
Ośmieszenie komisji może na długo zepchnąć na boczny tor ważną instytucję sejmową, mogącą służyć poprawie standardów praworządności. Zadajmy sobie jednak pytanie, czy w polskich warunkach komisje śledcze mają szansę działać skutecznie. W miarę skutecznie działała tylko jedna z nich - ds. Rywina. Czy nie było to jednak wynikiem zbiegu okoliczności? W tej jednej sprawie działanie komisji zbiegło się z interesami wielu sił. Ujawnienie siucht Rywina poparło wówczas najbardziej wpływowe medium - "Gazeta Wyborcza". Swój interes w wyjaśnieniu sprawy widziały dwie partie opozycji - PO i PiS. I działo się to przy ograniczonym, ale istniejącym poparciu ze strony szefa komisji Tomasza Nałęcza. Co charakterystyczne jednak, w końcowej fazie śledztwa interesy tych sojuszników się rozeszły. "Gazeta", a za jej perswazją Nałęcz, chciała ograniczyć pulę "winnych" do Lecha Nikolskiego, Aleksandry Jakubowskiej, Roberta Kwiatkowskiego i Włodzimierza Czarzastego.
Komisja ds. Rywina dała nadzieję, że kolejne komisje będą odsłaniać te obszary styku polityki z biznesem, gdzie bezradni są prokuratorzy. Tak się nie stało. Zmalał też entuzjazm liberalnych elit do badania tajemnic III RP. Już w kolejnych komisjach - ds. PZU i Orlenu - posłowie PiS i PO wyraźnie oddalali się od siebie.
Watergate po polsku
Dlaczego komisje śledcze w polskich warunkach częściej się kompromitują, niż cokolwiek zgodnie wyjaśniają? Odpowiedź jest prosta, ale przygnębiająca - bo nie żyjemy w kraju anglosaskim. W tamtejszej kulturze, niezależnie od politycznej rywalizacji, udało się wykształcić przekonanie o wspólnej odpowiedzialności elit politycznych za dobro państwa. Dlatego możliwe było powstanie w tamtejszym kręgu parlamentarnych komisji śledczych. Dlatego możliwe było współdziałanie republikanów i demokratów w komisji ds. Watergate. Gdyby taka afera zdarzyła się w Polsce, zwolennicy Nixona broniliby go do upadłego, sugerując, że jego rywale są ukrytymi wrogami Ameryki. W Polsce święta wojna PO z PiS już powoduje, że nie udaje się nawet rutynowe działanie komisji.
Jan Rokita z niemal sadystyczną przyjemnością szydzi z obecnej komisji, której członkowie - jak twierdzi - "historycznie zostaną zakwalifikowani jako gromada błaznów". Niech Rokita wyobrazi sobie ewentualne rządy PO i jakichś przyszłych świadków, którzy będą lekceważyć przyszłe komisje. Z Zawiszy się śmiejecie ? Proszę bardzo, ale i z siebie samych się śmiejecie.
Tomasz Nałęcz, przewodniczący komisji śledczej ds. Rywina Działalność komisji bankowej oceniam bardzo krytycznie. Po pierwsze, żeby komisja śledcza mogła dobrze pracować, musi mieć jasno zakreślony cel działania. Dotychczas najlepiej określony cel miała komisja ds. Rywina, i to było widać w jej pracach. Z obecną komisją jest tak, że nie wiadomo, czym się dokładnie zajmuje - poza udowodnieniem tezy PiS, że z bankami jest bardzo źle. To błądzenie po omacku. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby Trybunał Konstytucyjny nie zakwestionował sposobu powołania komisji. Po drugie, do tej pory komisja śledcza była praktycznie maszynką do głosowania rządzącej koalicji. W ten sposób do niczego się nie dojdzie. Po trzecie, mamy poważne kwestie charakterologiczne. Fatalny jest wybór przewodniczącego. Powinna nim być osoba, która łagodzi napięcia w komisji, potrafi nakłonić innych członków do konsensusu. W końcu komisja śledcza to nie dorożka, w której o wszystkim decyduje dorożkarz i jego bat. Niestety, poseł Zawisza tak się właśnie zachowuje. Do tego jest osobą apodyktyczną, arogancką i butną, a to niczego dobrego komisji nie wróży. Dlatego nie dziwię się, że odbiór prac tej komisji jest taki zły. Andrzej Aumiller (Samoobrona), przewodniczący komisji śledczej ds. PKN Orlen Media najczęściej polują na sensację i nie przekazują tego, co w pracach komisji śledczych jest najważniejsze. Wolą różne ciekawostki, ostre spięcia. Szkoda, bo uważam, że w sytuacji, kiedy przed komisją stają ważni politycy, biznesmeni i urzędnicy, dziennikarze powinni wspierać komisję w trudnym zadaniu dochodzenia do prawdy. Wyjaśnienie takich spraw jak prywatyzacja banków to nasz wspólny interes. Oczywiście, nie znaczy to, że komisji nie można krytykować, skoro jej członkowie często sami się o to proszą. Ta komisja powinna więcej czerpać z doświadczeń poprzednich. Powinna się uczyć na naszych błędach i zamawiać najlepsze ekspertyzy, a przede wszystkim jej członkowie powinni być zawsze merytorycznie przygotowani. Najważniejszych świadków, takich jak Leszek Balcerowicz czy Hanna Gronkiewicz-Waltz, komisja powinna zostawić na koniec, kiedy będzie już miała zeznania mniej ważnych świadków. Nie zmienia to faktu, że Leszek Balcerowicz powinien się stawić przed komisją, jeżeli został wezwany. Janusz Dobrosz (LPR), przewodniczący komisji śledczej ds. PZU Efekty prac komisji bankowej zobaczymy dopiero za jakiś czas, więc wszelkie oceny są przedwczesne. Tak było też w wypadku komisji ds. PZU. Dopiero po przyjęciu raportu końcowego z prac komisji zobaczyliśmy efekt. W obecnej komisji, podobnie jak w wypadku PZU, materiał do przerobienia jest olbrzymi. A ta sprawa jest nawet obszerniejsza. Dlatego zalecam cierpliwość wszystkim, którzy oczekują, że efekty prac komisji będą widoczne natychmiast. Przewodniczącemu Zawiszy mogę jedynie radzić, aby ułożył sobie stosunki ze wszystkimi członkami komisji, by nie dochodziło do niepotrzebnego antagonizowania posłów. Powinien też pamiętać o hierarchii ważności spraw rozpatrywanych przez komisję. Zbyt długie skupianie się na wątkach pobocznych może uniemożliwić efektywną pracę. Notował: (J.S) |
Fot: Z. Furman, J. Marczewski
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.