Ryszard Czarnecki w swoim blogu pisze o biegunce, a Wojciech Wierzejski o przyszłości białej rasy
Stare punki w Jarocinie sobie gadu-gadu, brzuchaci harleyowcy na zlotach sobie pierdu-pierdu, a tymczasem wyrosła nam nowa subkultura. Po blokersach, co to siedzieli na ławce przed blokiem, słuchali hip-hopu i mieli pretensje do całego świata, że życie jest do dupy, a diler z dostawą marychy się spóźnia, po dresiarzach, co to byli tak nawaleni chemią, że bez czołgu nie podchodź, i po bojowych moherach, co parasolkami potrafiły załatwić każdego dziennikarza pytającego nieostrożnie ojca dyrektora o szmal z datków na stocznię, przegrany przez Radio Maryja na giełdzie, pojawili się nowi.
O nowych dużo się mówi i pisze. Więcej się jednak pisze niż mówi, gdyż nowa subkultura polega na pisaniu. Pisanie nie było do tej pory najważniejszym elementem żadnej subkultury. Owszem, zdarzało się, że subkultury dorabiały się ciekawych pisarzy (np. hipisi Kena Keseya, autora "Lotu nad kukułczym gniazdem", a punki wyzwolonej prozy Kathy Acker), ale żadna subkultura nie polegała na samym pisaniu. Graficiarze pisywali coś tam na murach, ale gdzie im do pisania takiego jak teraz.
Dziś jak ktoś chce być modnym kontestatorem, to pisze, w Internecie swój blog. Blogersi nie wyróżniają się szokującym strojem czy ekscentryczną fryzurą. Nie słuchają też jakiegoś określonego gatunku muzycznego. Jedyne, co ich wyróżnia, to szokujące wyznania w codziennym blogu, czyli swoistym pamiętniczku internetowym.
W dawnych czasach takie pamiętniczki, pełne skrytych wyznań, masowo produkowały dorastające panienki. Jedna z drugą dzierlatka pracowicie opisywała drżącą ze wzruszenia ręką swe pierwsze zauroczenia płcią przeciwną, pierwsze złowione spojrzenia nieskromnych chłopców czy pierwsze pocałunki na przerwie szkolnej pod kasztanem w parku. Zdarzało się, że ów intymny dzienniczek (zwykle zeszyt szesnastokartkowy w kratkę), ozdobiony wierszami Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz żółtymi, jesiennymi liśćmi, trafiał w ręce klasowego trefnisia, który sprytnie dobrał się do tornistra koleżanki. Cała klasa rechotała, słuchając czytanych na głos zapisków, a autorka pamiętniczka, czerwieniąc się i zatykając sobie uszy, uciekała z klasy.
Teraz minęły czasu wstydu i zatykania uszu. Teraz wszyscy chcą, aby ich intymne wynurzenia czytała cała Polska, a nawet cały świat. Internet zalany jest blogami, w których autorzy leją wodę i paplają, co im ślina na język przyniesie, przekonani o tym, że ludzkość ciekawa jest ich nudnawych przemyśleń. Blogi piszą aktorzy, lekarze, striptizerki, gospodynie domowe i Daniel Passent. Tylko czekać, kiedy pojawią się blogi meneli opisujących swój pierwszy łyk siarko-wina z czasów dzieciństwa czy wstrząsające blogi o tym, co wypili dzisiaj, a co zamierzają wypić jutro. Wielu czeka na blog Dody Elektrody, w którym piosenkarka da szczegółowy opis swych randek z Radziem Majdanem.
Ciekawą grupę wśród blogersów stanowią politycy, dla których taka forma zaistnienia jest kolejną okazją do autoreklamy. Jednym z pierwszych blogersów był europoseł Ryszard Czarnecki z Samoobrony, który nie wahał się napisać o swojej biegunce, która trafiła go podczas ciężkiej pracy w Brukseli. Teraz swe blogi publikuje już co drugi ważniejszy polityk i co trzeci mniej ważny. Głośno było o blogu ekspremiera Kazimierza Marcinkiewicza, w którym ów zapisywał złote myśli o tym, jak fajnie jest potańczyć z ładnymi laskami w sopockim SPATiF-ie. Ciekawe przemyślenia publikuje też w blogu Wojciech Wierzejski, tęgi umysł z LPR (w wolnych chwilach fan skinolskiego zespołu Twierdza), który martwi się o przyszłość białej rasy.
Blogi polityków czytane przez czujnych redaktorów gazet stały się ostatnio miejscem do załatwiania różnych porachunków. Coś, co politykowi nie wypada powiedzieć wprost, może nasmarować sobie jako "prywatne przemyślenie" w blogu. Sugestie i plotki umieszczone w blogu ważnego polityka pod hasłem "moje prywatne rozważania" już na drugi dzień komentowane są przez dziennikarzy i jako takie są po prostu częścią prowadzonej gry politycznej. Do kamery ciężko jest powiedzieć, że X to świnia i złodziej, ale w prywatnym blogu można to zawsze zasugerować. Z ważnych polityków blogu nie ma jeszcze np. Jarosław Kaczyński, a szkoda, bo być może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego o bujnym życiu kota premiera.
Był czas, że wszelkiego rodzaju kroniki i dzienniki to była domena pisarzy. Dzienniki Gombrowicza do dziś czyta się z przyjemnością, ale tam na każdej stronie są myśli, a nie bieżący bełkocik. Dzienniki Gombrowicza możemy otworzyć na chybił trafił i zawsze trafimy na coś smakowitego. Blogi polityków też możemy otwierać na chybił trafił, bo niezależnie od strony zawsze trafimy na banał.
O nowych dużo się mówi i pisze. Więcej się jednak pisze niż mówi, gdyż nowa subkultura polega na pisaniu. Pisanie nie było do tej pory najważniejszym elementem żadnej subkultury. Owszem, zdarzało się, że subkultury dorabiały się ciekawych pisarzy (np. hipisi Kena Keseya, autora "Lotu nad kukułczym gniazdem", a punki wyzwolonej prozy Kathy Acker), ale żadna subkultura nie polegała na samym pisaniu. Graficiarze pisywali coś tam na murach, ale gdzie im do pisania takiego jak teraz.
Dziś jak ktoś chce być modnym kontestatorem, to pisze, w Internecie swój blog. Blogersi nie wyróżniają się szokującym strojem czy ekscentryczną fryzurą. Nie słuchają też jakiegoś określonego gatunku muzycznego. Jedyne, co ich wyróżnia, to szokujące wyznania w codziennym blogu, czyli swoistym pamiętniczku internetowym.
W dawnych czasach takie pamiętniczki, pełne skrytych wyznań, masowo produkowały dorastające panienki. Jedna z drugą dzierlatka pracowicie opisywała drżącą ze wzruszenia ręką swe pierwsze zauroczenia płcią przeciwną, pierwsze złowione spojrzenia nieskromnych chłopców czy pierwsze pocałunki na przerwie szkolnej pod kasztanem w parku. Zdarzało się, że ów intymny dzienniczek (zwykle zeszyt szesnastokartkowy w kratkę), ozdobiony wierszami Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz żółtymi, jesiennymi liśćmi, trafiał w ręce klasowego trefnisia, który sprytnie dobrał się do tornistra koleżanki. Cała klasa rechotała, słuchając czytanych na głos zapisków, a autorka pamiętniczka, czerwieniąc się i zatykając sobie uszy, uciekała z klasy.
Teraz minęły czasu wstydu i zatykania uszu. Teraz wszyscy chcą, aby ich intymne wynurzenia czytała cała Polska, a nawet cały świat. Internet zalany jest blogami, w których autorzy leją wodę i paplają, co im ślina na język przyniesie, przekonani o tym, że ludzkość ciekawa jest ich nudnawych przemyśleń. Blogi piszą aktorzy, lekarze, striptizerki, gospodynie domowe i Daniel Passent. Tylko czekać, kiedy pojawią się blogi meneli opisujących swój pierwszy łyk siarko-wina z czasów dzieciństwa czy wstrząsające blogi o tym, co wypili dzisiaj, a co zamierzają wypić jutro. Wielu czeka na blog Dody Elektrody, w którym piosenkarka da szczegółowy opis swych randek z Radziem Majdanem.
Ciekawą grupę wśród blogersów stanowią politycy, dla których taka forma zaistnienia jest kolejną okazją do autoreklamy. Jednym z pierwszych blogersów był europoseł Ryszard Czarnecki z Samoobrony, który nie wahał się napisać o swojej biegunce, która trafiła go podczas ciężkiej pracy w Brukseli. Teraz swe blogi publikuje już co drugi ważniejszy polityk i co trzeci mniej ważny. Głośno było o blogu ekspremiera Kazimierza Marcinkiewicza, w którym ów zapisywał złote myśli o tym, jak fajnie jest potańczyć z ładnymi laskami w sopockim SPATiF-ie. Ciekawe przemyślenia publikuje też w blogu Wojciech Wierzejski, tęgi umysł z LPR (w wolnych chwilach fan skinolskiego zespołu Twierdza), który martwi się o przyszłość białej rasy.
Blogi polityków czytane przez czujnych redaktorów gazet stały się ostatnio miejscem do załatwiania różnych porachunków. Coś, co politykowi nie wypada powiedzieć wprost, może nasmarować sobie jako "prywatne przemyślenie" w blogu. Sugestie i plotki umieszczone w blogu ważnego polityka pod hasłem "moje prywatne rozważania" już na drugi dzień komentowane są przez dziennikarzy i jako takie są po prostu częścią prowadzonej gry politycznej. Do kamery ciężko jest powiedzieć, że X to świnia i złodziej, ale w prywatnym blogu można to zawsze zasugerować. Z ważnych polityków blogu nie ma jeszcze np. Jarosław Kaczyński, a szkoda, bo być może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego o bujnym życiu kota premiera.
Był czas, że wszelkiego rodzaju kroniki i dzienniki to była domena pisarzy. Dzienniki Gombrowicza do dziś czyta się z przyjemnością, ale tam na każdej stronie są myśli, a nie bieżący bełkocik. Dzienniki Gombrowicza możemy otworzyć na chybił trafił i zawsze trafimy na coś smakowitego. Blogi polityków też możemy otwierać na chybił trafił, bo niezależnie od strony zawsze trafimy na banał.
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.