Czy odpowiedzią na fantastyczną popularność muzyki Vivaldiego jest żart, że najbardziej lubimy to, co już znamy? Słuchając nagrania "Griseldy", trudno się oprzeć wrażeniu déj? vu. Kolejne arie przypominają te, którymi wypełnione są inne dzieła mistrza, podobnie jak charakterystyczne łuki melodii i współbrzmienia instrumentów. Treść też nie ma większego znaczenia, niemal zawsze oscyluje między dramatem władzy i honoru a perypetiami zakochanych serc. A jednak wielka seria oper "rudego księdza", jakiej "Griselda" jest kolejną, rewelacyjną częścią, sprzedaje się na świecie doskonale i to nie tylko wśród zaprzysięgłych melomanów. Niezaprzeczalne piękno, wdzięk i komunikatywność tej muzyki są oczywiste. Cała seria ma niezwykłe jak na klasykę okładki: barokowe koloratury reklamują zdjęcia artystowsko wystylizowanych dziewczyn, których nie powstydziłby się "Vogue". Równie młodzi i fenomenalni są wykonawcy - od solistów przez orkiestrę po dyrygenta. Po tyleż efektownej, co arcytrudnej partyturze poruszają się zwinnie niczym jaszczurki, tworząc prawdziwy fajerwerk temp i nastrojów. Opery Vivaldiego, popularne za życia kompozytora, zniknęły z repertuaru na ponad dwieście lat i nie były nagrywane. Teraz triumfalnie wracają jako własność pokolenia, którego dziadkowie spacerowali po Księżycu.
Jacek Melchior
Vivaldi "Griselda", soliści, Ensemble Matheus, dyr. Jean-Christophe Spinosa, Naive 2006
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.