W europejskich podręcznikach historii Polska prawie nie istnieje
Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci - mówi przysłowie. Jaką wiedzą o Polsce nasiąkają uczniowie w innych krajach? Czego dowiadują się z podręczników o naszej historii? Oczywiście, podręczniki to tylko jeden z elementów zdobywania wiedzy o innych państwach. Przykładowo, trudno szukać w europejskich podręcznikach czegokolwiek o historii Jamajki, a jednak dzięki muzyce reggae ten kraj pozytywnie kojarzy się dużej części europejskich nastolatków. Nie powinno się jednak lekceważyć naszego obrazu w obcych podręcznikach, szczególnie tego prezentowanego w książkach dla szkół średnich. Tygodnik "Wprost" sprawdził, czego o Polsce dowiadują się z podręczników do szkół średnich uczniowie w Rosji, Niemczech, Francji, Szwecji oraz na Litwie i Ukrainie.
Imperium kontratakuje
Lektura podręczników, z jakich korzystają dziś dzieci w Rosji Władimira Putina, pokazuje, jak można dokonać syntezy mocarstwowej polityki carów, płynnie łącząc ją z syntezą okresu ZSRR. W "Historii Rosji, koniec XVI-XVIII w." (autorzy A. Damiłow, L.G. Kosulina) Polska występuje wyraziście jedynie jako współtwórca wielkiej polsko-litewskiej Rzeczypospolitej, wykorzystującej osłabienie Rosji walkami z Tatarami, by zagarniać ziemie białoruskie i ukraińskie. Kulminacją polskiej agresji jest najazd na Rosję w 1610 r., który kończy się "ojczyźnianym" powstaniem i "wypędzeniem" interwentów. Rosyjski podręcznik zajmuje się Polską jeszcze przy okazji rozbiorów, ale zaznacza, że ich inicjatywa wyszła od Prus i Austrii. Katarzyna II uległa im z niechęcią, w obliczu groźby sojuszu Berlina i Wiednia przeciw Rosji.
Z rosyjskich podręczników nie można się niczego dowiedzieć o pakcie Ribbentrop - Mołotow, a II wojna światowa zaczyna się z chwilą agresji Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r. Jeszcze bardziej oględne jest "Wprowadzenie do historii dla uczniów szkół podstawowych" (autorzy J.W. Saplina, A.U. Saplin), gdzie ani słowem nie napomyka się ani o dramacie wojny domowej w Rosji w latach 1917-1921, ani o jakichkolwiek represjach Stalina czy szerzej władzy sowieckiej. Oto próbka stylu: "Rewolucja i wojna domowa przyniosły chaos i zniszczenia. Wielu ludzi zdawało sobie jednak sprawę z tego, że rozpoczyna się budowa nowego, sprawiedliwego państwa i byli oni gotowi pracować na jego rzecz dzień i noc, bez wytchnienia. W Moskwie rozpoczęto budowę pierwszej linii metra. Kraj potrzebował elektryczności. Na Dnieprze została zbudowana jedna z największych elektrowni. (...) Z ogromnymi problemami borykało się rolnictwo. Wielu chłopów niechętnie przenosiło się do kołchozów, nie chcieli oddać swojej ziemi i inwentarza".
Lektura "putinowskiej" wizji historii nie uświadamia młodemu pokoleniu, czym był komunizm i na czym polegała jego potworność. Nasuwa się niepokojące pytanie - jakie mogą być w przyszłości skutki tej zaprogramowanej amnezji młodych Rosjan?
Niemieckie krzywdy
Niemcy sobie, Polska sobie - tak można scharakteryzować efekty pracy Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej. Komisja istnieje od 1972 r., kiedy to powołano ją na fali odwilży w stosunkach PRL - RFN. W 2002 r. szefowie dyplomacji wolnej Polski i Niemiec, Włodzimierz Cimoszewicz i Joschka Fischer, wręczyli reprezentantom komisji wspólną nagrodę za jej wybitne osiągnięcia. Problemem jest to, że choć zebrano i opracowano opinie różnorakich autorytetów i znawców przedmiotu, do tej pory nie znalazły one szerokiego zastosowania w praktyce. Oczywiście - na tle podręczników rosyjskich - trzeba podkreślić fakt, że niemieccy autorzy podchodzą w poważny i wyczerpujący sposób do kwestii rządów Hitlera i jego zbrodni. Jeśli jednak chodzi o generalną obecność Polski na kartach niemieckich podręczników, to oprócz okresu II wojny światowej nasz kraj jest rzadko wzmiankowany. Przykładowo, książka "Przestrzeń ziemi - życie i historia", z której korzystają uczniowie szkół w Nadrenii Północnej-Westfalii, zawiera jedynie encyklopedyczne, jednozdaniowe informacje o bitwie pod Grunwaldem, wojnie polsko-rosyjskiej w 1920 r., powstaniu w Poznaniu w 1956 r., krwawych ekscesach na Wybrzeżu w 1970 r. oraz narodzinach "Solidarności" w 1980 r. W podręczniku "Europa i świat w XIV-XVI wieku" o naszym kraju nie ma ani słowa.
Bawarscy uczniowie najwięcej dowiadują się - w polskim i czeskim kontekście - o "wypędzeniach Niemców". Nadal wielu młodych Niemców korzysta z podręczników w dyskusyjny sposób informujących o niemieckiej kolonizacji cywilizacyjnej Śląska. Choć komisja zaleciła nazywanie rzeczy po imieniu i pisanie, że zabory były "konsekwencją świadomej polityki mocarstwowej Hohenzollernów", a politykę żelaznego kanclerza i polakożercy von Bismarcka znamionowało "wzmacnianie wszelkimi środkami niemieckiego społeczeństwa i osłabianie znaczenia polskiej ludności", nic z tego nie wynikło. Nadal akcentowane są również niemieckie powiązania Śląska. Ale też nie udawajmy, że nasze podręczniki potrafią demaskować stereotypy po polskiej stronie Odry.
Polscy uczniowie wciąż więcej mogą powiedzieć o hitlerowskiej agresji niż o politycznej symbiozie naszych narodów w czasach Ottona i Piastów, wspólnej budowie i nadawaniu praw ośrodkom miejskim, unii personalnej Polski i Saksonii czy o korzystnym dla rozwoju sąsiedztwie aż do pierwszej połowy XVIII wieku.
Z Polską w tle
Czy Europa kończyła się na Łabie? To pytanie musi nurtować polskiego czytelnika przeglądającego podręczniki francuskie i szwedzkie dotyczące okresu od X do XVII wieku. Polska jest w nich wspominana tylko marginalnie, jako jedno z państw tworzących się na wschód od Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Na mapkach długo, bo aż do XII wieku, występujemy jako ogólnikowi "Słowianie zachodni", dopiero potem pojawia się nazwa Królestwo Polskie. Niezwykle ważny dla Polaków epizod potopu szwedzkiego jest w szwedzkich podręcznikach opisywany jako jedna z wielu faz walk Szwecji o dominację w basenie Morza Bałtyckiego. Postacie, z których jesteśmy tak dumni - jak Kopernik czy Chopin - jeśli się pojawiają, to zazwyczaj w celu opisania prądów intelektualnych i artystycznych danej epoki, bez określenia ich narodowości.
Nieco danych o Polsce można znaleźć we francuskich podręcznikach przy okazji wiadomości o ruchach rewolucyjnych i narodowych. Nawet uważny francuski uczeń może jednak łatwo przeoczyć informację o rozbiorach, tłumaczącą, dlaczego w ogóle Polacy musieli organizować powstania. Przy okazji warto wspomnieć o odkryciu dokonanym przez badacza europejskich podręczników Adama Suchońskiego. Zauważa on, że w wielu podręcznikach - niemieckich, czeskich, słowackich i litewskich - reprodukowany jest sztych pokazujący rozbiory Polski jako układ zawierany w przyjaznej atmosferze przez europejskich władców.
Europa - oprócz Francji - ignoruje polski udział w epopei Napoleona. W europejskich podręcznikach cesarz Francuzów w najlepszym wypadku występuje jako agresor i awanturnik, w najgorszym zaś - niemal jako prototyp Hitlera.
W cieniu Holocaustu
Tak naprawdę do świadomości francuskich i szwedzkich uczniów Polska dociera dopiero w XX wieku - jako beneficjent traktatu wersalskiego. Mniej oczywiste, choć wciąż występujące we francuskich i szwedzkich podręcznikach jest pisanie o Polsce jako pierwszym kraju, który stawił opór Hitlerowi. Jeszcze 20 lat temu polska wojna obronna była w wielu europejskich podręcznikach wspominana jako bohaterski akord rozpoczynający II wojnę światową. Od dłuższego czasu pojawia się jednak tendencja do dzielenia konfliktu z nazizmem na dwie części. Pierwsza obejmuje lata 1933-1941 - w myśl nowej mody łączy się w niej dojście Hitlera do władzy, wchłonięcie Austrii i Czechosłowacji, zajęcie Polski, a wreszcie kapitulację Francji i Norwegii. Jako prawdziwą wojnę na szeroką skalę przedstawia się okres po 1941 r., po inwazji Niemiec na ZSRR, przystąpieniu USA do wojny i rozpoczęciu Holocaustu. Taki podział sprowadza polską wojnę wrześniową do rangi takich sukcesów Hitlera, jak zajęcie Kłajpedy czy obsadzenie czeskich Sudetów.
W szwedzkich i francuskich podręcznikach trudno znaleźć szersze informacje o skali oporu w Polsce. Nie musimy jednak mieć kompleksów. Minęły czasy, gdy europejskie podręczniki rozwodziły się nad partyzantami z Jugosławii, bohaterskimi Grekami z frontu ELLAS czy francuskim RŽsistance. Temat okupowanej Europy zdominowany dziś bywa zazwyczaj przez Holocaust i na szersze opisywanie - czy to cierpień, czy skali oporu zbrojnego - nie zawsze jest jeszcze miejsce. Co więcej, dochodzi do głosu poczucie winy za grzeszki europejskich narodów i Vichy. Być może dlatego rozdział w "Histoire 1Ős" (wyd. Hatier) o okupowanej Europie nosi tytuł "Kolaboracja i ruch oporu".
Wzmianki o polskim antysemityzmie, klerykalizmie i faszyzacji międzywojennej Polski sprawiły, że nasz kraj kojarzy się z innymi sojusznikami Hitlera, takimi jak Słowacja księdza Josefa Tiso czy Węgry admirała Miklósa Horthyego. W "Histoire 1Ős" kraj o nazwie GŽnŽral Gouvernement de Pologne zaznaczony jest kolorem przypisanym krajom satelickim III Rzeszy. Mapki pokazujące rozmieszczenie obozów śmierci albo sytuują je na terenie Wielkiej Rzeszy - wraz z okupowanymi terytoriami (szwedzki podręcznik "Epos" czy "Historie", wyd. Nathan), albo w granicach Polski sprzed 1939 r., co nie wyjaśnia, czy Polska była suwerennym państwem, czy też nie.
Można uznać, że sposób zaznaczania obozów śmierci jest bodaj najważniejszym wyzwaniem dla Polski. Młodzi ludzie, zszokowani potwornościami Holocaustu, zazwyczaj nie otrzymują wyraźnego wytłumaczenia, jaki był status ówczesnych ziem polskich i czy Polacy nie współdziałali z nazistami. Fakt, że Polskę otaczały kraje satelickie Hitlera, budzi skojarzenie, że nasze państwo musiało być w podobnej sytuacji.
Jest też w podręcznikach coś, co może budzić satysfakcję. Udział "Solidarności" w procesie destrukcji komunistycznego imperium jest bardzo dobrze pokazany zarówno w podręcznikach francuskich, jak i szwedzkich. Na tle "Solidarności" ruch opozycyjny w byłej NRD, Czechosłowacji czy na Węgrzech jest ledwie wzmiankowany. Widać ślady ogromnego zainteresowania rewolucją "Solidarności" w zachodniej Europie w latach 80. Można sarkać, że fenomen "S" jest poprzedzany pieriestrojką Gorbaczowa, ale mimo to nie mamy większych powodów do narzekań.
Litewska życzliwość
Wiele relacji prasowych z Litwy po 1990 r. mówiło o protestach litewskich Polaków przeciw powrotowi do niechętnej Polsce historiografii z okresu międzywojennego. Ówczesna młoda republika litewska, rozeźlona utratą Wilna i walcząca z pamięcią o wspólnej historii, demonstracyjnie atakowała tradycyjne autorytety, jak król Jagiełło, i lansowała jako litewskich patriotów postacie uznane przez nas za zdrajców, choćby Janusza Radziwiłła. Po lekturze obecnych podręczników dla szkół średnich, na przykład "Historii najnowszej" (wyd. Kronta), można z pewnymi zastrzeżeniami uznać, że tendencja do robienia Polakom na złość powoli mija. "Historia świata i Litwy, VI-XVIII w." (wyd. Kronta), notabene ozdobiona obrazem Matejki "Bitwa pod Grunwaldem", zawiera wiele informacji o powstaniu państwa polskiego i jego władcach, m.in. o Bolesławie Chrobrym.
Chłodno, aczkolwiek szczegółowo opisywana jest pierwsza unia Polski z Litwą, zawarta w Krewie, z zaznaczaniem, że była ona korzystniejsza dla strony polskiej. Duży passus poświęcono polskiej intrydze zatrzymania korony królewskiej dla wielkiego księcia Witolda. Unia lubelska z kolei, według autorów podręcznika, została wymuszona na litewskiej szlachcie groźbą nieudzielenia pomocy Litwie w razie agresji Iwana Groźnego. Te kwaśne akcenty równoważy jednak ramka, w której prof. Edvardas Gudavicius zachęca, by patrzeć na unię z perspektywy tamtej epoki. Podręcznik podkreśla polonizację litewskiej szlachty, ale wyraźnie zaznacza, że był to proces kulturowy, bez wywierania nacisku czy stosowania przemocy.
Walki polsko-litewskie w latach 1918-1920 są przedstawione stosunkowo oględnie, choć nie brak oskarżeń o zajęcie Wilna czy złamanie rozejmu w Sejnach. Tu charakterystyczny cytat o Polakach w 1919 r.: "Zaczęto dowodzić, że Wilno, którego przynależność do Litwy nie budziła niczyjej wątpliwości, powinno należeć do Polski". Ten sąd jest ewidentnie ahistortyczny - nie wyjaśnia, że dla Polaków Wilno było litewskim miastem w ramach Litwy, która w naturalny sposób powinna należeć do Rzeczypospolitej. Równie myląca jest informacja, że Polacy w Wilnie stanowili wtedy około 50 proc. mieszkańców. Litewski uczeń może uznać, że reszta to świadomi narodowo Litwini, tymczasem tych było w Wilnie najwyżej 5 proc., a oprócz Polaków mieszkali tam jeszcze Żydzi, Białorusini i Rosjanie. Docenić należy z kolei zdanie: "Na złe stosunki między Kownem a Warszawą wpływała prasa obu krajów, która bez przerwy podgrzewała nastroje". Sytuację Polski w 1939 r. opisano życzliwie - dwukrotne podkreślono, że Litwa odrzuciła propozycje III Rzeszy, by przyłączyć się do agresji na nasz kraj. Z uznaniem opisany jest też ruch "Solidarności".
Dwie Ukrainy
Zacznijmy od konstatacji, że inaczej uczy się historii na terenie Lwowszczyzny, a inaczej w pozostałej części Ukrainy. Na zachodniej Ukrainie, która przed wojną należała do II RP, status pomocniczego podręcznika ma "Historia Ukrainy" Jarosława Hrycaka. Całkiem obiektywnie przedstawia on wzajemny wpływ elit ukraińskich i polskich w XIX wieku i walki o Lwów w latach 1918-1919. Gorzko, ale uczciwie opisuje epopeję Petlury i wreszcie nie ucieka od dywagacji o walkach i rzeziach na Wołyniu w 1943 r. Zupełnie inne wrażenie sprawiają podręczniki wydawane w Kijowie. Miesza się w nich dość nachalny hurraukrainizm z postsowieckimi nawykami.
Trudno bez zastrzeżeń przyjąć kreowanie Siczy na nowoczesne państwo kozackie. Gorsze jest jednak dość prymitywne powielanie stereotypu polskich panów jako dręczycieli ukraińskiego ludu - w stylu dawnych sowieckich podręczników. Prof. Leonid Zaszkilniak, omawiając ogólną tendencję ukraińskiej historiografii, zauważa ze smutkiem: "Wizerunek Polski i Polaków pojawia się we współcześnie wydawanych dziejach Ukrainy prawie wyłącznie jako obraz niedobrego sąsiada, stale pragnącego podbić naród ukraiński lub zagarnąć jego etniczne ziemie".
Porównując podręczniki litewskie i ukraińskie, ma się wrażenie, że naukowcy litewscy znacznie szybciej zrzucili z siebie schematy sowieckiej profesury. Litewskie spojrzenie na wspólną przeszłość - choć niekiedy wciąż irytuje - wyraźnie ewoluuje. W wypadku Ukrainy - prócz budzącej nadzieje twórczości młodych badaczy - dominuje żywiołowy zapał do budowania nowej ukraińskiej tożsamości, mieszający się ze schematami z czasów ZSRR.
Komisje nieskutecznego dialogu
Szukaniu dialogu w sprawie wizji historii między sąsiadami miały służyć wspólne komisje podręcznikowe, szczególnie modne w latach 80. i na początku lat 90. Obecnie istnieją trzy takie komisje, zajmujące się doskonaleniem treści podręczników szkolnych z historii i geografii. Powołano je na mocy porozumienia o wzajemnej współpracy między MEN i ministerstwami oświaty Litwy, Ukrainy oraz Niemiec. Dialog podręcznikowy z Rosją to wciąż wizja przyszłości. Jak wyjaśnia polski resort edukacji, strona polska dopełniła wszelkich formalności i teraz czeka na odzew strony rosyjskiej, która ciąg-le z tym zwleka.
Sporą aktywnością może się pochwalić Polsko-Ukraińska Komisja Ekspertów, ale dobre wrażenie pryska, gdy czyta się podręczniki z Kijowa. Czy komisja działa pro forma, czy też nikt nie słucha jej napomnień? Dyskusja między narodami o wprowadzaniu do podręczników efektów uzgodnień historyków to proces powolny. Komplikują go w państwach zachodnich nowe mody z gatunku political correctness, a w Rosji - powrót do narodowych punktów widzenia. Jeśli zaś chodzi o Ukrainę czy Litwę, świeżo odzyskana państwowość skłania ich do idealizowania własnych dokonań i nieufności wobec dawnych ciemiężycieli.
Polsce nie może być jednak obojętne, czego dowiadują się o niej młodzi ludzie w innych krajach. Poszukiwanie dialogu z sąsiadami musi się zbiegać z naszą własną dyskusją o polityce historycznej. Inaczej sąsiedzi nie będą wiedzieli, z którą wizją polskiej historii mają się zmierzyć tamtejsi historycy.
Imperium kontratakuje
Lektura podręczników, z jakich korzystają dziś dzieci w Rosji Władimira Putina, pokazuje, jak można dokonać syntezy mocarstwowej polityki carów, płynnie łącząc ją z syntezą okresu ZSRR. W "Historii Rosji, koniec XVI-XVIII w." (autorzy A. Damiłow, L.G. Kosulina) Polska występuje wyraziście jedynie jako współtwórca wielkiej polsko-litewskiej Rzeczypospolitej, wykorzystującej osłabienie Rosji walkami z Tatarami, by zagarniać ziemie białoruskie i ukraińskie. Kulminacją polskiej agresji jest najazd na Rosję w 1610 r., który kończy się "ojczyźnianym" powstaniem i "wypędzeniem" interwentów. Rosyjski podręcznik zajmuje się Polską jeszcze przy okazji rozbiorów, ale zaznacza, że ich inicjatywa wyszła od Prus i Austrii. Katarzyna II uległa im z niechęcią, w obliczu groźby sojuszu Berlina i Wiednia przeciw Rosji.
Z rosyjskich podręczników nie można się niczego dowiedzieć o pakcie Ribbentrop - Mołotow, a II wojna światowa zaczyna się z chwilą agresji Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r. Jeszcze bardziej oględne jest "Wprowadzenie do historii dla uczniów szkół podstawowych" (autorzy J.W. Saplina, A.U. Saplin), gdzie ani słowem nie napomyka się ani o dramacie wojny domowej w Rosji w latach 1917-1921, ani o jakichkolwiek represjach Stalina czy szerzej władzy sowieckiej. Oto próbka stylu: "Rewolucja i wojna domowa przyniosły chaos i zniszczenia. Wielu ludzi zdawało sobie jednak sprawę z tego, że rozpoczyna się budowa nowego, sprawiedliwego państwa i byli oni gotowi pracować na jego rzecz dzień i noc, bez wytchnienia. W Moskwie rozpoczęto budowę pierwszej linii metra. Kraj potrzebował elektryczności. Na Dnieprze została zbudowana jedna z największych elektrowni. (...) Z ogromnymi problemami borykało się rolnictwo. Wielu chłopów niechętnie przenosiło się do kołchozów, nie chcieli oddać swojej ziemi i inwentarza".
Lektura "putinowskiej" wizji historii nie uświadamia młodemu pokoleniu, czym był komunizm i na czym polegała jego potworność. Nasuwa się niepokojące pytanie - jakie mogą być w przyszłości skutki tej zaprogramowanej amnezji młodych Rosjan?
Niemieckie krzywdy
Niemcy sobie, Polska sobie - tak można scharakteryzować efekty pracy Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej. Komisja istnieje od 1972 r., kiedy to powołano ją na fali odwilży w stosunkach PRL - RFN. W 2002 r. szefowie dyplomacji wolnej Polski i Niemiec, Włodzimierz Cimoszewicz i Joschka Fischer, wręczyli reprezentantom komisji wspólną nagrodę za jej wybitne osiągnięcia. Problemem jest to, że choć zebrano i opracowano opinie różnorakich autorytetów i znawców przedmiotu, do tej pory nie znalazły one szerokiego zastosowania w praktyce. Oczywiście - na tle podręczników rosyjskich - trzeba podkreślić fakt, że niemieccy autorzy podchodzą w poważny i wyczerpujący sposób do kwestii rządów Hitlera i jego zbrodni. Jeśli jednak chodzi o generalną obecność Polski na kartach niemieckich podręczników, to oprócz okresu II wojny światowej nasz kraj jest rzadko wzmiankowany. Przykładowo, książka "Przestrzeń ziemi - życie i historia", z której korzystają uczniowie szkół w Nadrenii Północnej-Westfalii, zawiera jedynie encyklopedyczne, jednozdaniowe informacje o bitwie pod Grunwaldem, wojnie polsko-rosyjskiej w 1920 r., powstaniu w Poznaniu w 1956 r., krwawych ekscesach na Wybrzeżu w 1970 r. oraz narodzinach "Solidarności" w 1980 r. W podręczniku "Europa i świat w XIV-XVI wieku" o naszym kraju nie ma ani słowa.
Bawarscy uczniowie najwięcej dowiadują się - w polskim i czeskim kontekście - o "wypędzeniach Niemców". Nadal wielu młodych Niemców korzysta z podręczników w dyskusyjny sposób informujących o niemieckiej kolonizacji cywilizacyjnej Śląska. Choć komisja zaleciła nazywanie rzeczy po imieniu i pisanie, że zabory były "konsekwencją świadomej polityki mocarstwowej Hohenzollernów", a politykę żelaznego kanclerza i polakożercy von Bismarcka znamionowało "wzmacnianie wszelkimi środkami niemieckiego społeczeństwa i osłabianie znaczenia polskiej ludności", nic z tego nie wynikło. Nadal akcentowane są również niemieckie powiązania Śląska. Ale też nie udawajmy, że nasze podręczniki potrafią demaskować stereotypy po polskiej stronie Odry.
Polscy uczniowie wciąż więcej mogą powiedzieć o hitlerowskiej agresji niż o politycznej symbiozie naszych narodów w czasach Ottona i Piastów, wspólnej budowie i nadawaniu praw ośrodkom miejskim, unii personalnej Polski i Saksonii czy o korzystnym dla rozwoju sąsiedztwie aż do pierwszej połowy XVIII wieku.
Z Polską w tle
Czy Europa kończyła się na Łabie? To pytanie musi nurtować polskiego czytelnika przeglądającego podręczniki francuskie i szwedzkie dotyczące okresu od X do XVII wieku. Polska jest w nich wspominana tylko marginalnie, jako jedno z państw tworzących się na wschód od Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Na mapkach długo, bo aż do XII wieku, występujemy jako ogólnikowi "Słowianie zachodni", dopiero potem pojawia się nazwa Królestwo Polskie. Niezwykle ważny dla Polaków epizod potopu szwedzkiego jest w szwedzkich podręcznikach opisywany jako jedna z wielu faz walk Szwecji o dominację w basenie Morza Bałtyckiego. Postacie, z których jesteśmy tak dumni - jak Kopernik czy Chopin - jeśli się pojawiają, to zazwyczaj w celu opisania prądów intelektualnych i artystycznych danej epoki, bez określenia ich narodowości.
Nieco danych o Polsce można znaleźć we francuskich podręcznikach przy okazji wiadomości o ruchach rewolucyjnych i narodowych. Nawet uważny francuski uczeń może jednak łatwo przeoczyć informację o rozbiorach, tłumaczącą, dlaczego w ogóle Polacy musieli organizować powstania. Przy okazji warto wspomnieć o odkryciu dokonanym przez badacza europejskich podręczników Adama Suchońskiego. Zauważa on, że w wielu podręcznikach - niemieckich, czeskich, słowackich i litewskich - reprodukowany jest sztych pokazujący rozbiory Polski jako układ zawierany w przyjaznej atmosferze przez europejskich władców.
Europa - oprócz Francji - ignoruje polski udział w epopei Napoleona. W europejskich podręcznikach cesarz Francuzów w najlepszym wypadku występuje jako agresor i awanturnik, w najgorszym zaś - niemal jako prototyp Hitlera.
W cieniu Holocaustu
Tak naprawdę do świadomości francuskich i szwedzkich uczniów Polska dociera dopiero w XX wieku - jako beneficjent traktatu wersalskiego. Mniej oczywiste, choć wciąż występujące we francuskich i szwedzkich podręcznikach jest pisanie o Polsce jako pierwszym kraju, który stawił opór Hitlerowi. Jeszcze 20 lat temu polska wojna obronna była w wielu europejskich podręcznikach wspominana jako bohaterski akord rozpoczynający II wojnę światową. Od dłuższego czasu pojawia się jednak tendencja do dzielenia konfliktu z nazizmem na dwie części. Pierwsza obejmuje lata 1933-1941 - w myśl nowej mody łączy się w niej dojście Hitlera do władzy, wchłonięcie Austrii i Czechosłowacji, zajęcie Polski, a wreszcie kapitulację Francji i Norwegii. Jako prawdziwą wojnę na szeroką skalę przedstawia się okres po 1941 r., po inwazji Niemiec na ZSRR, przystąpieniu USA do wojny i rozpoczęciu Holocaustu. Taki podział sprowadza polską wojnę wrześniową do rangi takich sukcesów Hitlera, jak zajęcie Kłajpedy czy obsadzenie czeskich Sudetów.
W szwedzkich i francuskich podręcznikach trudno znaleźć szersze informacje o skali oporu w Polsce. Nie musimy jednak mieć kompleksów. Minęły czasy, gdy europejskie podręczniki rozwodziły się nad partyzantami z Jugosławii, bohaterskimi Grekami z frontu ELLAS czy francuskim RŽsistance. Temat okupowanej Europy zdominowany dziś bywa zazwyczaj przez Holocaust i na szersze opisywanie - czy to cierpień, czy skali oporu zbrojnego - nie zawsze jest jeszcze miejsce. Co więcej, dochodzi do głosu poczucie winy za grzeszki europejskich narodów i Vichy. Być może dlatego rozdział w "Histoire 1Ős" (wyd. Hatier) o okupowanej Europie nosi tytuł "Kolaboracja i ruch oporu".
Wzmianki o polskim antysemityzmie, klerykalizmie i faszyzacji międzywojennej Polski sprawiły, że nasz kraj kojarzy się z innymi sojusznikami Hitlera, takimi jak Słowacja księdza Josefa Tiso czy Węgry admirała Miklósa Horthyego. W "Histoire 1Ős" kraj o nazwie GŽnŽral Gouvernement de Pologne zaznaczony jest kolorem przypisanym krajom satelickim III Rzeszy. Mapki pokazujące rozmieszczenie obozów śmierci albo sytuują je na terenie Wielkiej Rzeszy - wraz z okupowanymi terytoriami (szwedzki podręcznik "Epos" czy "Historie", wyd. Nathan), albo w granicach Polski sprzed 1939 r., co nie wyjaśnia, czy Polska była suwerennym państwem, czy też nie.
Można uznać, że sposób zaznaczania obozów śmierci jest bodaj najważniejszym wyzwaniem dla Polski. Młodzi ludzie, zszokowani potwornościami Holocaustu, zazwyczaj nie otrzymują wyraźnego wytłumaczenia, jaki był status ówczesnych ziem polskich i czy Polacy nie współdziałali z nazistami. Fakt, że Polskę otaczały kraje satelickie Hitlera, budzi skojarzenie, że nasze państwo musiało być w podobnej sytuacji.
Jest też w podręcznikach coś, co może budzić satysfakcję. Udział "Solidarności" w procesie destrukcji komunistycznego imperium jest bardzo dobrze pokazany zarówno w podręcznikach francuskich, jak i szwedzkich. Na tle "Solidarności" ruch opozycyjny w byłej NRD, Czechosłowacji czy na Węgrzech jest ledwie wzmiankowany. Widać ślady ogromnego zainteresowania rewolucją "Solidarności" w zachodniej Europie w latach 80. Można sarkać, że fenomen "S" jest poprzedzany pieriestrojką Gorbaczowa, ale mimo to nie mamy większych powodów do narzekań.
Litewska życzliwość
Wiele relacji prasowych z Litwy po 1990 r. mówiło o protestach litewskich Polaków przeciw powrotowi do niechętnej Polsce historiografii z okresu międzywojennego. Ówczesna młoda republika litewska, rozeźlona utratą Wilna i walcząca z pamięcią o wspólnej historii, demonstracyjnie atakowała tradycyjne autorytety, jak król Jagiełło, i lansowała jako litewskich patriotów postacie uznane przez nas za zdrajców, choćby Janusza Radziwiłła. Po lekturze obecnych podręczników dla szkół średnich, na przykład "Historii najnowszej" (wyd. Kronta), można z pewnymi zastrzeżeniami uznać, że tendencja do robienia Polakom na złość powoli mija. "Historia świata i Litwy, VI-XVIII w." (wyd. Kronta), notabene ozdobiona obrazem Matejki "Bitwa pod Grunwaldem", zawiera wiele informacji o powstaniu państwa polskiego i jego władcach, m.in. o Bolesławie Chrobrym.
Chłodno, aczkolwiek szczegółowo opisywana jest pierwsza unia Polski z Litwą, zawarta w Krewie, z zaznaczaniem, że była ona korzystniejsza dla strony polskiej. Duży passus poświęcono polskiej intrydze zatrzymania korony królewskiej dla wielkiego księcia Witolda. Unia lubelska z kolei, według autorów podręcznika, została wymuszona na litewskiej szlachcie groźbą nieudzielenia pomocy Litwie w razie agresji Iwana Groźnego. Te kwaśne akcenty równoważy jednak ramka, w której prof. Edvardas Gudavicius zachęca, by patrzeć na unię z perspektywy tamtej epoki. Podręcznik podkreśla polonizację litewskiej szlachty, ale wyraźnie zaznacza, że był to proces kulturowy, bez wywierania nacisku czy stosowania przemocy.
Walki polsko-litewskie w latach 1918-1920 są przedstawione stosunkowo oględnie, choć nie brak oskarżeń o zajęcie Wilna czy złamanie rozejmu w Sejnach. Tu charakterystyczny cytat o Polakach w 1919 r.: "Zaczęto dowodzić, że Wilno, którego przynależność do Litwy nie budziła niczyjej wątpliwości, powinno należeć do Polski". Ten sąd jest ewidentnie ahistortyczny - nie wyjaśnia, że dla Polaków Wilno było litewskim miastem w ramach Litwy, która w naturalny sposób powinna należeć do Rzeczypospolitej. Równie myląca jest informacja, że Polacy w Wilnie stanowili wtedy około 50 proc. mieszkańców. Litewski uczeń może uznać, że reszta to świadomi narodowo Litwini, tymczasem tych było w Wilnie najwyżej 5 proc., a oprócz Polaków mieszkali tam jeszcze Żydzi, Białorusini i Rosjanie. Docenić należy z kolei zdanie: "Na złe stosunki między Kownem a Warszawą wpływała prasa obu krajów, która bez przerwy podgrzewała nastroje". Sytuację Polski w 1939 r. opisano życzliwie - dwukrotne podkreślono, że Litwa odrzuciła propozycje III Rzeszy, by przyłączyć się do agresji na nasz kraj. Z uznaniem opisany jest też ruch "Solidarności".
Dwie Ukrainy
Zacznijmy od konstatacji, że inaczej uczy się historii na terenie Lwowszczyzny, a inaczej w pozostałej części Ukrainy. Na zachodniej Ukrainie, która przed wojną należała do II RP, status pomocniczego podręcznika ma "Historia Ukrainy" Jarosława Hrycaka. Całkiem obiektywnie przedstawia on wzajemny wpływ elit ukraińskich i polskich w XIX wieku i walki o Lwów w latach 1918-1919. Gorzko, ale uczciwie opisuje epopeję Petlury i wreszcie nie ucieka od dywagacji o walkach i rzeziach na Wołyniu w 1943 r. Zupełnie inne wrażenie sprawiają podręczniki wydawane w Kijowie. Miesza się w nich dość nachalny hurraukrainizm z postsowieckimi nawykami.
Trudno bez zastrzeżeń przyjąć kreowanie Siczy na nowoczesne państwo kozackie. Gorsze jest jednak dość prymitywne powielanie stereotypu polskich panów jako dręczycieli ukraińskiego ludu - w stylu dawnych sowieckich podręczników. Prof. Leonid Zaszkilniak, omawiając ogólną tendencję ukraińskiej historiografii, zauważa ze smutkiem: "Wizerunek Polski i Polaków pojawia się we współcześnie wydawanych dziejach Ukrainy prawie wyłącznie jako obraz niedobrego sąsiada, stale pragnącego podbić naród ukraiński lub zagarnąć jego etniczne ziemie".
Porównując podręczniki litewskie i ukraińskie, ma się wrażenie, że naukowcy litewscy znacznie szybciej zrzucili z siebie schematy sowieckiej profesury. Litewskie spojrzenie na wspólną przeszłość - choć niekiedy wciąż irytuje - wyraźnie ewoluuje. W wypadku Ukrainy - prócz budzącej nadzieje twórczości młodych badaczy - dominuje żywiołowy zapał do budowania nowej ukraińskiej tożsamości, mieszający się ze schematami z czasów ZSRR.
Komisje nieskutecznego dialogu
Szukaniu dialogu w sprawie wizji historii między sąsiadami miały służyć wspólne komisje podręcznikowe, szczególnie modne w latach 80. i na początku lat 90. Obecnie istnieją trzy takie komisje, zajmujące się doskonaleniem treści podręczników szkolnych z historii i geografii. Powołano je na mocy porozumienia o wzajemnej współpracy między MEN i ministerstwami oświaty Litwy, Ukrainy oraz Niemiec. Dialog podręcznikowy z Rosją to wciąż wizja przyszłości. Jak wyjaśnia polski resort edukacji, strona polska dopełniła wszelkich formalności i teraz czeka na odzew strony rosyjskiej, która ciąg-le z tym zwleka.
Sporą aktywnością może się pochwalić Polsko-Ukraińska Komisja Ekspertów, ale dobre wrażenie pryska, gdy czyta się podręczniki z Kijowa. Czy komisja działa pro forma, czy też nikt nie słucha jej napomnień? Dyskusja między narodami o wprowadzaniu do podręczników efektów uzgodnień historyków to proces powolny. Komplikują go w państwach zachodnich nowe mody z gatunku political correctness, a w Rosji - powrót do narodowych punktów widzenia. Jeśli zaś chodzi o Ukrainę czy Litwę, świeżo odzyskana państwowość skłania ich do idealizowania własnych dokonań i nieufności wobec dawnych ciemiężycieli.
Polsce nie może być jednak obojętne, czego dowiadują się o niej młodzi ludzie w innych krajach. Poszukiwanie dialogu z sąsiadami musi się zbiegać z naszą własną dyskusją o polityce historycznej. Inaczej sąsiedzi nie będą wiedzieli, z którą wizją polskiej historii mają się zmierzyć tamtejsi historycy.
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.