Rynek wycenił odejście Zyty Gilowskiej na jeden grosz
Kiedy Zyta Gilowska odchodziła ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów, najważniejszy wskaźnik polskiej giełdy WIG powiększył się o 25 punktów (o 0,5 proc.). Kurs euro wzrósł w tym okresie z 3,95 zł do 3,96 zł (0,25 proc.). Mówiąc nieco złośliwie, na 0,25-0,5 proc. rynek wycenił zamianę Zyty Gilowskiej na Stanisława Kluzę. Rozwinięta gospodarka rynkowa, a taką na szczęście już mamy, słabo reaguje na zmiany personalne, zarówno na szczeblu polskiego ministra finansów, jak i amerykańskiego szefa Fed (zamiana Alana Greenspana na Bena Bernankego nie wpłynęła na amerykańskie wskaźniki gospodarcze). W dużo trudniejszej sytuacji, bo we wczesnej fazie reform gospodarczych, Leszek Balcerowicz też odchodził, a potem wracał - i nic wielkiego w naszej ekonomice się nie działo. Podobnie było - przy znacznie gorszej koniunkturze - z odejściem i powrotem Marka Belki. Ewentualny powrót Gilowskiej oznacza więc zmiany na polskiej giełdzie i rynku walutowym podobne do tych jak w okresie, gdy odchodziła - czyli minimalne, a może żadne. Powrót Gilowskiej oznacza jednak kilka problemów dla rządu Jarosława Kaczyńskiego.
Zyta wstańka
Powrót Gilowskiej byłby dobrym sygnałem dla inwestorów finansowych, bo jest ona ekonomistą dobrym oraz dość twardym w walce o niedopuszczenie do dewastacji budżetu. Tyle że te cechy, istotne pół roku temu, dziś mocno straciły na znaczeniu. Budżet opuszcza już rząd i trafia do Sejmu, a kalendarz prac sejmowych pokazuje, że rząd nie byłby w stanie przeforsować praktycznie żadnych zmian "ustaw okołobudżetowych". Budżet zatem może być jedynie uchwalony w stanie takim jak ostatni projekt rządowy lub gorszym, bo z większym deficytem. To ostatnie - na co silnie naciska Samoobrona i nieco słabiej LPR - jednak musiałoby być przeprowadzone na zasadzie uzgodnienia politycznego między PiS a jego koalicjantami.
Powrót bez satysfakcji
Samoobrona straszy wyjściem z koalicji i doprowadzeniem do przedterminowych wyborów, a dla wzmocnienia tego straszaka rozpuszcza pogłoski o przygotowaniu koalicji bloku "narodowo-ludowego" (Samoobrona - LPR - PSL) w wyborach samorządowych. Dla Zyty Gilowskiej po jej ewentualnym powrocie do rządu tworzy sytuację zdecydowanie dyskomfortową. Nie dość bowiem, że trafi na wielką kłótnię budżetową, to jeszcze zarówno ona, jak i inteligentniejsza część opinii publicznej będzie mieć świadomość, że w tym sporze nie ma nic do powiedzenia i może - co najwyżej - walić pięścią w stół.
Prof. Gilowska do rządu powróci z piętnem politycznej porażki. Z jej pomysłów i projektów nie pozostało bowiem nic. Nie ostały się propozycje zmian doraźnych, wprowadzanych w 2007 r., takich jak obniżenie składek rentowych (upadły też projekty rozwiązań ewidentnie złych, takich jak zniesienie kosztów uzysku przy sprzedaży praw autorskich i ograniczenia ryczałtu podatkowego i karty podatkowej), zostały zatrzymane prace nad ukochanym dzieckiem pani profesor, czyli ustawą o finansach publicznych. Nie zrobiono także wiele, aby przygotować zmiany w finansach publicznych wprowadzane od 2008 r. A jak jest to ważne, pokazuje przykład projektowanych zmian w składce rentowej. Jednym z powodów rezygnacji z tego pomysłu było to, że wymagałaby ona korekty programu przesyłania księgowania składek, co okazało się w krótkim czasie bardzo trudne.
I tu docieramy do najsłabszego chyba punktu polityki gospodarczej PiS. Zmiany polityki fiskalnej są bardzo trudne, bo wymagają nie tylko jasnej koncepcji spójnego systemu podatkowo-budżetowego, ale także bardzo ciężkiej i żmudnej pracy legislacyjnej. Większość reform wymaga bowiem zmian legislacyjnych. A uchwalenie nowych ustaw jest czasochłonne i - zwłaszcza w wypadku rządu koalicyjnego - wymaga każdorazowych kompromisów politycznych. Dlatego, jeżeli w końcu roku bieżącego takie projekty nie są przygotowane na tyle, aby można było przesłać je do Sejmu, szanse ich uchwalenia w roku następnym i wdrożenia za dwa lata są bardzo niewielkie. Tak to już jest, że ograniczanie wydatków budżetowych czy pozyskiwanie nowych źródeł dochodów jest bardzo trudne. Niestety, z wydatkowaniem pieniędzy budżetowych, i to nawet tych, które pochodzą z nie istniejących dochodów, jest zgoła odwrotnie.
Mała reformatorka
Zyta Gilowska nie powróci do roli "wielkiego reformatora". Raczej będzie się musiała zadowolić znacznie skromniejszą, choć bardzo ważną funkcją strażnika bieżącego stanu finansów publicznych. To jednak nie zaskarbi jej wielkiej przyjaźni polityków z partii koalicyjnych. A ponieważ - jak się wydaje - także w PiS nie wszyscy politycy są jej przyjaciółmi, takie zadanie nie będzie ani wdzięczne, ani łatwe. Na dodatek jej wysiłki zawsze może przekreślić wyższa konieczność ratowania rozpadającej się koalicji.
Nie jest wykluczone, że te właśnie czynniki brały pod uwagę "źródła zbliżone do prof. Gilowskiej", oświadczając, iż nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji.
Zyta wstańka
Powrót Gilowskiej byłby dobrym sygnałem dla inwestorów finansowych, bo jest ona ekonomistą dobrym oraz dość twardym w walce o niedopuszczenie do dewastacji budżetu. Tyle że te cechy, istotne pół roku temu, dziś mocno straciły na znaczeniu. Budżet opuszcza już rząd i trafia do Sejmu, a kalendarz prac sejmowych pokazuje, że rząd nie byłby w stanie przeforsować praktycznie żadnych zmian "ustaw okołobudżetowych". Budżet zatem może być jedynie uchwalony w stanie takim jak ostatni projekt rządowy lub gorszym, bo z większym deficytem. To ostatnie - na co silnie naciska Samoobrona i nieco słabiej LPR - jednak musiałoby być przeprowadzone na zasadzie uzgodnienia politycznego między PiS a jego koalicjantami.
Powrót bez satysfakcji
Samoobrona straszy wyjściem z koalicji i doprowadzeniem do przedterminowych wyborów, a dla wzmocnienia tego straszaka rozpuszcza pogłoski o przygotowaniu koalicji bloku "narodowo-ludowego" (Samoobrona - LPR - PSL) w wyborach samorządowych. Dla Zyty Gilowskiej po jej ewentualnym powrocie do rządu tworzy sytuację zdecydowanie dyskomfortową. Nie dość bowiem, że trafi na wielką kłótnię budżetową, to jeszcze zarówno ona, jak i inteligentniejsza część opinii publicznej będzie mieć świadomość, że w tym sporze nie ma nic do powiedzenia i może - co najwyżej - walić pięścią w stół.
Prof. Gilowska do rządu powróci z piętnem politycznej porażki. Z jej pomysłów i projektów nie pozostało bowiem nic. Nie ostały się propozycje zmian doraźnych, wprowadzanych w 2007 r., takich jak obniżenie składek rentowych (upadły też projekty rozwiązań ewidentnie złych, takich jak zniesienie kosztów uzysku przy sprzedaży praw autorskich i ograniczenia ryczałtu podatkowego i karty podatkowej), zostały zatrzymane prace nad ukochanym dzieckiem pani profesor, czyli ustawą o finansach publicznych. Nie zrobiono także wiele, aby przygotować zmiany w finansach publicznych wprowadzane od 2008 r. A jak jest to ważne, pokazuje przykład projektowanych zmian w składce rentowej. Jednym z powodów rezygnacji z tego pomysłu było to, że wymagałaby ona korekty programu przesyłania księgowania składek, co okazało się w krótkim czasie bardzo trudne.
I tu docieramy do najsłabszego chyba punktu polityki gospodarczej PiS. Zmiany polityki fiskalnej są bardzo trudne, bo wymagają nie tylko jasnej koncepcji spójnego systemu podatkowo-budżetowego, ale także bardzo ciężkiej i żmudnej pracy legislacyjnej. Większość reform wymaga bowiem zmian legislacyjnych. A uchwalenie nowych ustaw jest czasochłonne i - zwłaszcza w wypadku rządu koalicyjnego - wymaga każdorazowych kompromisów politycznych. Dlatego, jeżeli w końcu roku bieżącego takie projekty nie są przygotowane na tyle, aby można było przesłać je do Sejmu, szanse ich uchwalenia w roku następnym i wdrożenia za dwa lata są bardzo niewielkie. Tak to już jest, że ograniczanie wydatków budżetowych czy pozyskiwanie nowych źródeł dochodów jest bardzo trudne. Niestety, z wydatkowaniem pieniędzy budżetowych, i to nawet tych, które pochodzą z nie istniejących dochodów, jest zgoła odwrotnie.
Mała reformatorka
Zyta Gilowska nie powróci do roli "wielkiego reformatora". Raczej będzie się musiała zadowolić znacznie skromniejszą, choć bardzo ważną funkcją strażnika bieżącego stanu finansów publicznych. To jednak nie zaskarbi jej wielkiej przyjaźni polityków z partii koalicyjnych. A ponieważ - jak się wydaje - także w PiS nie wszyscy politycy są jej przyjaciółmi, takie zadanie nie będzie ani wdzięczne, ani łatwe. Na dodatek jej wysiłki zawsze może przekreślić wyższa konieczność ratowania rozpadającej się koalicji.
Nie jest wykluczone, że te właśnie czynniki brały pod uwagę "źródła zbliżone do prof. Gilowskiej", oświadczając, iż nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji.
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.