"Jesteśmy parą ostatnich ludzi na ziemi"
- przekonuje zgorzkniałą Irenę Laskowską Jan Machulski, jeszcze z bujną czupryną. Jedynymi świadkami nieudolnego podrywu są stada mew i piloci wojskowych odrzutowców. Tak polskie kino, w osobie Tadeusza Konwickiego, odreagowywało lata stalinowskiego optymizmu. Krytycy zrazu uznali 56-minutowy eksperyment wpływowego scenarzysty, debiutującego w roli reżysera, za kompletnie chybiony. Zmienili zdanie, gdy "Ostatni dzień lata" nagrodzono na trzech międzynarodowych festiwalach. Wojenna trauma, bezradność, alienacja - te stałe motywy twórczości Konwickiego dobrze wpisywały się w intelektualny pejzaż ówczesnej Europy. Film, nakręcony w 1957 r., rychło obrósł legendą. Dla widzów, którzy nie cenią twórczej ascezy i emocjonalnego rozdarcia, dotrwanie do końca seansu może się jednak okazać zadaniem ponad siły. DVD wydano bez żadnych bonusów. Żeby dowiedzieć się czegoś o partyzanckich metodach realizacji "pierwszego polskiego filmu autorskiego", trzeba sięgnąć do wspomnień reżysera.
Wiesław Chełminiak
"Ostatni dzień lata", reż. Tadeusz Konwicki, Best Film
Więcej możesz przeczytać w 38/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.