Kolejki na granicach są po to, aby skorumpowani celnicy przepuszczali kontrabandę.
Żeby wjechać do Polski z Ukrainy samochodem osobowym, trzeba czekać w kolejce cały dzień. Ciężarówki stoją nawet 3-4 doby. Podobnie jest na granicy z Białorusią oraz Rosją. Kolejki na przejściach nie ustawiają się dlatego, że od 1 października Polska wprowadza wizy dla obywateli Rosji, Ukrainy, Białorusi i innych krajów byłego ZSRR, więc setki tysięcy osób chce przekroczyć granicę przed tym terminem. W rzeczywistości korki są sztucznie tworzone (i to od lat), aby potem skorumpowani celnicy i strażnicy mieli alibi, że przepuszczają tiry i auta osobowe bez kontroli lub po bardzo pobieżnym sprawdzeniu. Nie mogą przecież dopuścić, by psuły się transporty żywności! W ten sposób przejeżdża przede wszystkim kontrabanda. W ostatnich tygodniach reporterzy "Wprost" odwiedzili kilkanaście przejść na wschodniej granicy oraz porty w Szczecinie i Świnoujściu. Przekonaliśmy się, że tak naprawdę władzę nad nimi sprawują gangsterzy, a nie służby graniczne.
Od początku lat 90. drogowe przejścia graniczne są jednym z najważniejszych źródeł dochodów grup przestępczych. Kontrolujący je gangsterzy i współpracujący z nimi funkcjonariusze służb granicznych i celnych opracowali nawet specjalne systemy spowalniania ruchu na granicy. Im dłuższe kolejki, tym wyższy haracz za ułatwienie przejazdu. Im większy tłok na przejściu, tym łatwiej ukryć tiry przekraczające granicę bez kontroli.
Sztuczne korki zamiast bramek
Sztuczne korki na granicach to nowa metoda przemytu. Po wymuszonym przez Brukselę uszczelnieniu granicy praktycznie zlikwidowano tzw. bramki, czyli celników, którzy o określonej godzinie przepuszczali przemyt bez żadnej kontroli.
Inną metodą funkcjonującą do dziś, choć na mniejszą niż kilka lat temu skalę, jest posługiwanie się podwójną dokumentacją. Przez przejście graniczne przejeżdża na przykład tir z elektroniką o wartości 100 tys. euro (cło wynosi wówczas ponad 70 tys. zł), a na fakturach figurują tanie elementy do montażu anten (cło wynosi w tym wypadku 350-400 zł). Mechanizm przestępstwa jest prosty - kierowca tira dysponuje dwoma zestawami dokumentów celnych (SAD), które przekazuje uczestniczącym w procederze celnikom. Jedne zawierają prawdziwe dane o ładunku, drugie - fałszywe. Tira odprawia się i czeka na informację, czy bezpiecznie dotarł do odbiorcy. Jeśli tak, celnicy niszczą dokumenty zawierające prawdziwe dane. W ten sposób płacone cło jest 100-150 razy niższe od należnego. Ricardo Fanchini, czyli urodzony w Katowicach Marian Kozina, jeden z najgroźniejszych przestępców w Europie, związany z "Pruszkowem", zarobił ponad milion złotych na przemycie do Polski spirytusu, który w dokumentach celnych figurował jako woda mineralna albo syrop. Za odprawienie jednego trefnego tira celnicy otrzymują przeciętnie 2-3 tys. euro. Sumą tą dzielą się solidarnie, niezależnie od tego, kto jest akurat na zmianie. Jeśli wziąć pod uwagę, że jednego dnia odprawia się kilka takich transportów, zarobki skorumpowanych celników mogą sięgać nawet 3 tys. euro dziennie.
Przepustka od gangsterów
Aby szybko przekroczyć granicę, trzeba zapłacić haracz, w przeciwnym razie czeka się w kolejce kilka dni. Takie praktyki zauważyliśmy na polsko-rosyjskich przejściach granicznych w Gołdapi i Bezledach. Część zebranego haraczu przestępcy rozdzielali między współpracujących z nimi rosyjskich i polskich pograniczników oraz celników. W Bezledach proceder trwa, mimo że niedawno rozbito tam gang, w którego skład wchodziło m.in. 32 strażników granicznych. Kilkanaście dni temu prokuratura o współpracę z przestępcami oskarżyła także trzy celniczki z Bezled. Wpadka spowodowała obniżenie haraczu - z 50 do 20 dolarów.
Wyjątkowo dobrze przestępcy czują się na polsko-ukraińskich przejściach granicznych w Korczowej i Medyce. Zauważyliśmy, że są zaprzyjaźnieni z celnikami i pogranicznikami po obu stronach granicy, a wręcz mają własną bramę - przez nią przepuszczają samochody, których kierowcy zapłacili haracz. Pierwszym posterunkiem, na który natknęliśmy się przed przejściem w Medyce - jeszcze po ukraińskiej stronie, w Szeginiach - nie była budka celników czy pograniczników, lecz punkt kontrolny gangu. Mężczyzna, który zatrzymał nasz samochód, zapewnił, że unikniemy kontroli granicznej, jeśli zapłacimy 100-150 zł. - Sprawdzą wam tylko paszporty - stwierdził. Jeden z jego ludzi wsiadł do naszego auta. Tuż przed przejściem granicznym miejsce w kolejce ustąpił nam jeden ze stojących tam pojazdów. Okazało się, że co trzecie stojące przed szlabanem auto trzyma kolejkę dla tych, którzy zapłacili wcześniej myto. Nasz opiekun dał znak najpierw ukraińskiemu, a potem polskiemu celnikowi, a ci bez kontroli przepuścili nas do Polski.
Przekroczenie polsko-litewskiej granicy w Ogrodnikach zajmuje nawet 9 godzin. To "zasługa" polskich służb granicznych. Na ich opieszałość skarżył się nam kapitan Rokas Pukinskas z litewskiej straży granicznej. Porucznik Krystyna Skarżyńska z Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Straży Granicznej tłumaczy, że kolejki to skutek szczegółowych kontroli. Problemem jest to, że nie mniej szczegółowe kontrole na granicy Słowacji i Austrii wcale nie tamują ruchu - na przykład przejazd przez przejście w Petrzalce zajmuje tylko 5 minut. Gdyby na naszych przejściach chciano ograniczyć przemyt, wystarczyłoby - tak jak w Austrii i na Węgrzech - karać przemytników grzywną w wysokości kilku tysięcy euro, a nawet aresztem. W Polsce jedyną karą jest cofnięcie na koniec kolejki - zgodnie z bezsensownym regulaminem ułożonym w Głównym Urzędzie Ceł, celnik nie ma obowiązku konfiskowania przemytu, może jedynie cofnąć przemytnika z przejścia granicznego.
Porty przemytników
Prawdziwym eldorado są dla przestępców polskie porty. Kiedy do Szczecina zawijają rosyjskie zbiornikowce, najczęściej przewożące odpady z fabryk papieru, już po godzinie wielu robotników pracujących na nabrzeżu zdradza objawy upojenia alkoholowego. Wszyscy w porcie wiedzą, że rosyjskie statki przywożą oprócz odpadów tysiące litrów taniego spirytusu. Alkohol przemycany jest też statkami białej floty, na których znajdują się sklepy wolnocłowe. Masowym przemytem taniego alkoholu i papierosów zajęły się zorganizowane grupy z okolic Świnoujścia, Krajnika, Gryfina i Szczecina. Podczas rejsu po Zalewie Szczecińskim alkohol wyrzucany jest za burtę. Butelki lądują w wodzie w workach przymocowanych linami do kadłuba. Przemytnicy podpływają pontonami lub motorówkami, a towar wyławiany jest przez płetwonurków. Choć tor wodny od Świnoujścia do Szczecina jest monitorowany przez system radarowy, przemytnikom to nie przeszkadza. Radary nie wykrywają bowiem jednostek z drewna, a właśnie takie posyłane są po większe partie towaru.
Najtrudniej jest wykryć największe (liczone w dziesiątkach ton) transporty kontrabandy przewożone na kontenerowcach (przez szczeciński port rocznie przewija się prawie 20 tys. takich jednostek - kursują do Hamburga i Bremerhaven). Bez pewnego sygnału operacyjnego o ukrytym ładunku zaplombowanych kontenerów nikt w porcie nie otwiera, nie weryfikuje ich zawartości. Ten rodzaj przemytu jest zwykle dobrze "ustawiony". Planowaniem wejścia i wyjścia jednostki z portu zajmuje się skorumpowany pracownik kapitanatu, a odprawę celną i graniczną prowadzą przekupieni funkcjonariusze.
Miliony euro wyłożone na modernizację polskich granic miały pomóc w ich uszczelnieniu. Na razie ta szczelność jest iluzoryczna. Wprowadzenie wiz dla wschodnich sąsiadów nic nie zmieni. Po prostu na granicznych przestępstwach można nadal bezkarnie zarabiać. Tym bardziej że nie sprawdza się majątku celników i pograniczników. Wystarczy, że przepiszą go na rodzeństwo bądź kuzynów.
Od początku lat 90. drogowe przejścia graniczne są jednym z najważniejszych źródeł dochodów grup przestępczych. Kontrolujący je gangsterzy i współpracujący z nimi funkcjonariusze służb granicznych i celnych opracowali nawet specjalne systemy spowalniania ruchu na granicy. Im dłuższe kolejki, tym wyższy haracz za ułatwienie przejazdu. Im większy tłok na przejściu, tym łatwiej ukryć tiry przekraczające granicę bez kontroli.
Sztuczne korki zamiast bramek
Sztuczne korki na granicach to nowa metoda przemytu. Po wymuszonym przez Brukselę uszczelnieniu granicy praktycznie zlikwidowano tzw. bramki, czyli celników, którzy o określonej godzinie przepuszczali przemyt bez żadnej kontroli.
Inną metodą funkcjonującą do dziś, choć na mniejszą niż kilka lat temu skalę, jest posługiwanie się podwójną dokumentacją. Przez przejście graniczne przejeżdża na przykład tir z elektroniką o wartości 100 tys. euro (cło wynosi wówczas ponad 70 tys. zł), a na fakturach figurują tanie elementy do montażu anten (cło wynosi w tym wypadku 350-400 zł). Mechanizm przestępstwa jest prosty - kierowca tira dysponuje dwoma zestawami dokumentów celnych (SAD), które przekazuje uczestniczącym w procederze celnikom. Jedne zawierają prawdziwe dane o ładunku, drugie - fałszywe. Tira odprawia się i czeka na informację, czy bezpiecznie dotarł do odbiorcy. Jeśli tak, celnicy niszczą dokumenty zawierające prawdziwe dane. W ten sposób płacone cło jest 100-150 razy niższe od należnego. Ricardo Fanchini, czyli urodzony w Katowicach Marian Kozina, jeden z najgroźniejszych przestępców w Europie, związany z "Pruszkowem", zarobił ponad milion złotych na przemycie do Polski spirytusu, który w dokumentach celnych figurował jako woda mineralna albo syrop. Za odprawienie jednego trefnego tira celnicy otrzymują przeciętnie 2-3 tys. euro. Sumą tą dzielą się solidarnie, niezależnie od tego, kto jest akurat na zmianie. Jeśli wziąć pod uwagę, że jednego dnia odprawia się kilka takich transportów, zarobki skorumpowanych celników mogą sięgać nawet 3 tys. euro dziennie.
Przepustka od gangsterów
Aby szybko przekroczyć granicę, trzeba zapłacić haracz, w przeciwnym razie czeka się w kolejce kilka dni. Takie praktyki zauważyliśmy na polsko-rosyjskich przejściach granicznych w Gołdapi i Bezledach. Część zebranego haraczu przestępcy rozdzielali między współpracujących z nimi rosyjskich i polskich pograniczników oraz celników. W Bezledach proceder trwa, mimo że niedawno rozbito tam gang, w którego skład wchodziło m.in. 32 strażników granicznych. Kilkanaście dni temu prokuratura o współpracę z przestępcami oskarżyła także trzy celniczki z Bezled. Wpadka spowodowała obniżenie haraczu - z 50 do 20 dolarów.
Wyjątkowo dobrze przestępcy czują się na polsko-ukraińskich przejściach granicznych w Korczowej i Medyce. Zauważyliśmy, że są zaprzyjaźnieni z celnikami i pogranicznikami po obu stronach granicy, a wręcz mają własną bramę - przez nią przepuszczają samochody, których kierowcy zapłacili haracz. Pierwszym posterunkiem, na który natknęliśmy się przed przejściem w Medyce - jeszcze po ukraińskiej stronie, w Szeginiach - nie była budka celników czy pograniczników, lecz punkt kontrolny gangu. Mężczyzna, który zatrzymał nasz samochód, zapewnił, że unikniemy kontroli granicznej, jeśli zapłacimy 100-150 zł. - Sprawdzą wam tylko paszporty - stwierdził. Jeden z jego ludzi wsiadł do naszego auta. Tuż przed przejściem granicznym miejsce w kolejce ustąpił nam jeden ze stojących tam pojazdów. Okazało się, że co trzecie stojące przed szlabanem auto trzyma kolejkę dla tych, którzy zapłacili wcześniej myto. Nasz opiekun dał znak najpierw ukraińskiemu, a potem polskiemu celnikowi, a ci bez kontroli przepuścili nas do Polski.
Przekroczenie polsko-litewskiej granicy w Ogrodnikach zajmuje nawet 9 godzin. To "zasługa" polskich służb granicznych. Na ich opieszałość skarżył się nam kapitan Rokas Pukinskas z litewskiej straży granicznej. Porucznik Krystyna Skarżyńska z Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Straży Granicznej tłumaczy, że kolejki to skutek szczegółowych kontroli. Problemem jest to, że nie mniej szczegółowe kontrole na granicy Słowacji i Austrii wcale nie tamują ruchu - na przykład przejazd przez przejście w Petrzalce zajmuje tylko 5 minut. Gdyby na naszych przejściach chciano ograniczyć przemyt, wystarczyłoby - tak jak w Austrii i na Węgrzech - karać przemytników grzywną w wysokości kilku tysięcy euro, a nawet aresztem. W Polsce jedyną karą jest cofnięcie na koniec kolejki - zgodnie z bezsensownym regulaminem ułożonym w Głównym Urzędzie Ceł, celnik nie ma obowiązku konfiskowania przemytu, może jedynie cofnąć przemytnika z przejścia granicznego.
Porty przemytników
Prawdziwym eldorado są dla przestępców polskie porty. Kiedy do Szczecina zawijają rosyjskie zbiornikowce, najczęściej przewożące odpady z fabryk papieru, już po godzinie wielu robotników pracujących na nabrzeżu zdradza objawy upojenia alkoholowego. Wszyscy w porcie wiedzą, że rosyjskie statki przywożą oprócz odpadów tysiące litrów taniego spirytusu. Alkohol przemycany jest też statkami białej floty, na których znajdują się sklepy wolnocłowe. Masowym przemytem taniego alkoholu i papierosów zajęły się zorganizowane grupy z okolic Świnoujścia, Krajnika, Gryfina i Szczecina. Podczas rejsu po Zalewie Szczecińskim alkohol wyrzucany jest za burtę. Butelki lądują w wodzie w workach przymocowanych linami do kadłuba. Przemytnicy podpływają pontonami lub motorówkami, a towar wyławiany jest przez płetwonurków. Choć tor wodny od Świnoujścia do Szczecina jest monitorowany przez system radarowy, przemytnikom to nie przeszkadza. Radary nie wykrywają bowiem jednostek z drewna, a właśnie takie posyłane są po większe partie towaru.
Najtrudniej jest wykryć największe (liczone w dziesiątkach ton) transporty kontrabandy przewożone na kontenerowcach (przez szczeciński port rocznie przewija się prawie 20 tys. takich jednostek - kursują do Hamburga i Bremerhaven). Bez pewnego sygnału operacyjnego o ukrytym ładunku zaplombowanych kontenerów nikt w porcie nie otwiera, nie weryfikuje ich zawartości. Ten rodzaj przemytu jest zwykle dobrze "ustawiony". Planowaniem wejścia i wyjścia jednostki z portu zajmuje się skorumpowany pracownik kapitanatu, a odprawę celną i graniczną prowadzą przekupieni funkcjonariusze.
Miliony euro wyłożone na modernizację polskich granic miały pomóc w ich uszczelnieniu. Na razie ta szczelność jest iluzoryczna. Wprowadzenie wiz dla wschodnich sąsiadów nic nie zmieni. Po prostu na granicznych przestępstwach można nadal bezkarnie zarabiać. Tym bardziej że nie sprawdza się majątku celników i pograniczników. Wystarczy, że przepiszą go na rodzeństwo bądź kuzynów.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.