Tylko w Polsce filmy dokumentalne ogląda piętnastoprocentowa widownia
Kiedy oglądalność dokumentalnej "Arizony" Ewy Borzęckiej czy filmu Marcina Koszałki "Takiego pięknego syna urodziłam" przekroczyła 15 proc., brytyjski magazyn "Real Screen" napisał: "Albo Polacy zwariowali, albo polskie kino dokumentalne sięgnęło wyżyn mistrzostwa". Wkrótce się okazało, że to drugie. W następnych publikacjach dokument znad Wisły nazwano "zjawiskiem bezprecedensowym w świecie". Nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie pokazywane są świetne odważne dokumenty BBC, ich oglądalność nie przekracza 8 proc. Nic dziwnego, że twórcy największej brytyjskiej sieci telewizyjnej od lat angażowali się chętnie we wspólne z Polakami przedsięwzięcia. We współpracy z BBC powstał m.in. film "Kiniarze z Kalkuty", obsypany nagrodami na festiwalach. Dwukrotnie polskie dokumenty otrzymały Grand Prix Europy, a do tego Prix Italia i nominację do Oscara. Świetna passa dokumentu trwa od lat, a "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym" - nowa produkcja publicznej Jedynki - może przebić dotychczasowe rankingi oglądalności.
Telenowela Jerzego i Ireny Morawskich to jednocześnie atrakcyjne widowisko (z uwagi na ponętne bohaterki) i portret Polski, jakiej nie znamy. Zdaniem Andrzeja Fidyka, szefa dokumentu w Jedynce, oraz tych, którzy widzieli film Morawskich, twórcom udało się połączyć wartościową publicystykę i poruszające kino. Podobnie jak wcześniej w obsypanej nagrodami śląskiej serii "Serce z węgla".
Stajnia Fidyka
Kiedy w 1996 r. Andrzej Fidyk obejmował redakcję dokumentu Jedynki, gatunek ten w telewizji prawie się nie liczył. - Gdy na pierwszej konferencji oświadczyłem, iż stawiam sobie za cel uczynienie dokumentu gatunkiem najchętniej oglądanym, wyśmiano mnie. Pomysły, jakie przynosili do realizacji reżyserzy, też początkowo zapowiadały klęskę. Dostawałem projekty filmów o bohaterach ostatniej wojny, nocach przespanych na styropianie albo odległych zakątkach świata. O wszystkim, prócz tego, czym polski dokumentalista powinien się zająć, czyli naszą codziennością - wspomina Fidyk. To on namówił twórców, by robili filmy o współczesnej Polsce. Namówił ich też do odpolitycznienia gatunku.
Tak zaczęły się tłuste lata polskiego dokumentu. Twórcy tego gatunku w kozi róg zapędzili autorów fabuł. Obok znanych już na świecie Marcela Łozińskiego, Andrzeja Fidyka, Kazimierza Karabasza czy Krzysztofa Kieślowskiego pojawili się Ewa Borzęcka (autorka m.in. "Arizony" i "Trzynastki"), Paweł Łoziński, Marcin Koszałka, Magdalena Piekorz, Grzegorz Pacek. Najbardziej utytułowanym filmem w historii tego gatunku w Polsce okazał się "Fotoamator" Dariusza Jabłońskiego (z 1998 r.) - opowieść o Holocauście ilustrowana zdjęciami porządnego Niemca. Fidyk uważa, że paradoksalnie to peerelowska cenzura wymusiła na polskich dokumentalistach wysoką jakość i wyrafinowaną formę, zmuszając ich do efektownych metafor.
W 2001 r. na ekrany weszła telenowela dokumentalna "Pierwszy krzyk". Potem byli "Nieparzyści", "Serce z węgla", "Przedszkolandia". Oglądalność dokumentalnych opowieści przekroczyła 15 proc.
- magiczną liczbę zarezerwowaną w telewizji publicznej dla "Wiadomości". Fidyk twierdzi, że siłą tego gatunku, będącego uszlachetnioną wersją reality show, jest to, że o ile bohaterowie "Big Brother" są zamykani w sztucznym, odizolowanym środowisku, bohaterowie dokumentu obracają się w świecie rzeczywistym o wielkim potencjale dramaturgicznym. Wystarczy tylko zdrapać warstwę pozorów.
Tipo Felliniano
Jerzy Morawski, autor scenariusza do filmu "Dług" Krzysztofa Krauzego, to wytrawny reportażysta, autor demaskatorskiego "Imperium ojca Rydzyka" i demaskator oskarżonego o seksualne molestowanie kleryków poznańskiego abp Juliusza Paetza. Jego zrealizowany wspólnie z żoną Ireną dokumentalny serial o górnikach zwalnianych z kopalń ("Serce z węgla") krytycy uznali za arcydzieło gatunku. Ze szkołą Karabasza łączy Morawskich zwyczaj mozolnego dokumentowania przyszłych filmów. Ale też pamiętają oni o tym, co ważne w szkole Fidyka - dobry film dokumentalny to także kino, a nie tylko podpatrywanie rzeczywistości. - Żartujemy, że szukamy bohaterów określanych potocznie jako tipo Felliniano, czyli takich, do jakich przyzwyczaił nas twórca "La Strady" i "Amarcordu" - charakterystycznych zewnętrznie, ale też noszących w sobie jakąś opowieść. Twarz z pierwszego odcinka musi być na tyle ciekawa, by widz czekał na następny - opowiada Irena Morawska. W "Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym" znajdziemy dramat i groteskę, powagę i komizm.
Po uszy w bŁocie
Morawscy zaczęli pracę nad najnowszym filmem od lektury ogłoszeń w gazetach w rodzaju: "Fotomodelek pilnie poszukuję". Postanowili sprawdzić, co się kryje za tymi anonsami. Zwrócili uwagę na tzw. agencje artystyczne. W ten sposób dotarli do ich właścicieli i pracownic. Bohaterkami "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym" są młode seksowne dziewczyny, które bieda skłoniła do pseudoartystycznych popisów. Najmłodsze z bohaterek to Ewelina i Sylwia - licealistki. Pierwsza marzy, by zostać aktorką, druga zamierza pracować w banku i obsesyjnie boi się losu, jaki doświadczają jej bezrobotni rodzice. Nieco starsza Asia ma męża. Poznała go w więzieniu, gdzie odwiedzała znajomego. Dziś ma z nim córeczkę, którą jednak musi wychowywać sama, bo po kolejnym rozboju mąż wrócił do celi. Drugą grupę bohaterów stanowią właściciele agencji - małżeństwo z Chorzowa, absolwentka ASP Dana z Bydgoszczy oraz Czarek Mończyk z Łodzi, były elektromonter. Najczęściej organizują występy w prowincjonalnych dyskotekach ("Zawsze w jakimś Piździejewie" - opowiada Dana). Ich gwiazdy - roznegliżowane dziewczyny - walczą w błocie, kisielu, pianie lub oleju. Trudno pojąć, jak bardzo popularna to rozrywka na polskiej prowincji. Specjalne linie autobusowe dowożą fanów takich widowisk nawet z dużych miast, a w interes inwestują poważni biznesmeni.
Dziewczyny buntują się, nienawidzą uczucia zażenowania, gdy utytłane w błocie, poklepywane przez podpitych gości, liczą minuty do końca występu. Z zapłatą bywa różnie. Zdarza się, że szef za noc tarzania się w mazi wciska im 10 lub 20 zł. W jednym z odcinków 17-letnia Sylwia przejmująco opowiada o bólu i wstydzie wynikającym z biedy, jakiej doświadcza, mimo że jest podziwianą gladiatorką.
Emocje za emocje
Mniej efektowna od "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym" jest obecna już w Dwójce telenowela Lidii Dudy "Tylko tato". Autorka zrealizowała nieszablonową opowieść o ojcach samotnie wychowujących dzieci. Ta kameralna seria obyczajowych historii z socjologicznym tłem jest klasycznym wyciskaczem łez. - Mój film nie ma typowej akcji. To raczej etiudy o codzienności, o duszy moich bohaterów - mówi Duda. Samotni ojcowie z jej filmu to cisi bohaterowe, którzy nie skarżą się na los, lecz rozwiązują problemy. Dwójka wyemituje też niebawem opowieść Jacka Bławuta "Ja, alkoholik" - jeden z dwunastu kroków antyalkoholowej terapii.
Zwolennicy telewizji ugrzecznionej stawiają dokumentalistom zarzut żerowania na uczuciach widza, jakby w kinie i telewizji liczyły się inne rzeczy. - Nie ma zakazanych tematów i nie ma obiektywnych dokumentalistów. Film jest dobry tylko wtedy, gdy materia jest przetworzona przez pasje i emocje jego twórcy - odpiera zarzuty Fidyk. Bez emocji twórców nie ma emocji widzów.
Telenowela Jerzego i Ireny Morawskich to jednocześnie atrakcyjne widowisko (z uwagi na ponętne bohaterki) i portret Polski, jakiej nie znamy. Zdaniem Andrzeja Fidyka, szefa dokumentu w Jedynce, oraz tych, którzy widzieli film Morawskich, twórcom udało się połączyć wartościową publicystykę i poruszające kino. Podobnie jak wcześniej w obsypanej nagrodami śląskiej serii "Serce z węgla".
Stajnia Fidyka
Kiedy w 1996 r. Andrzej Fidyk obejmował redakcję dokumentu Jedynki, gatunek ten w telewizji prawie się nie liczył. - Gdy na pierwszej konferencji oświadczyłem, iż stawiam sobie za cel uczynienie dokumentu gatunkiem najchętniej oglądanym, wyśmiano mnie. Pomysły, jakie przynosili do realizacji reżyserzy, też początkowo zapowiadały klęskę. Dostawałem projekty filmów o bohaterach ostatniej wojny, nocach przespanych na styropianie albo odległych zakątkach świata. O wszystkim, prócz tego, czym polski dokumentalista powinien się zająć, czyli naszą codziennością - wspomina Fidyk. To on namówił twórców, by robili filmy o współczesnej Polsce. Namówił ich też do odpolitycznienia gatunku.
Tak zaczęły się tłuste lata polskiego dokumentu. Twórcy tego gatunku w kozi róg zapędzili autorów fabuł. Obok znanych już na świecie Marcela Łozińskiego, Andrzeja Fidyka, Kazimierza Karabasza czy Krzysztofa Kieślowskiego pojawili się Ewa Borzęcka (autorka m.in. "Arizony" i "Trzynastki"), Paweł Łoziński, Marcin Koszałka, Magdalena Piekorz, Grzegorz Pacek. Najbardziej utytułowanym filmem w historii tego gatunku w Polsce okazał się "Fotoamator" Dariusza Jabłońskiego (z 1998 r.) - opowieść o Holocauście ilustrowana zdjęciami porządnego Niemca. Fidyk uważa, że paradoksalnie to peerelowska cenzura wymusiła na polskich dokumentalistach wysoką jakość i wyrafinowaną formę, zmuszając ich do efektownych metafor.
W 2001 r. na ekrany weszła telenowela dokumentalna "Pierwszy krzyk". Potem byli "Nieparzyści", "Serce z węgla", "Przedszkolandia". Oglądalność dokumentalnych opowieści przekroczyła 15 proc.
- magiczną liczbę zarezerwowaną w telewizji publicznej dla "Wiadomości". Fidyk twierdzi, że siłą tego gatunku, będącego uszlachetnioną wersją reality show, jest to, że o ile bohaterowie "Big Brother" są zamykani w sztucznym, odizolowanym środowisku, bohaterowie dokumentu obracają się w świecie rzeczywistym o wielkim potencjale dramaturgicznym. Wystarczy tylko zdrapać warstwę pozorów.
Tipo Felliniano
Jerzy Morawski, autor scenariusza do filmu "Dług" Krzysztofa Krauzego, to wytrawny reportażysta, autor demaskatorskiego "Imperium ojca Rydzyka" i demaskator oskarżonego o seksualne molestowanie kleryków poznańskiego abp Juliusza Paetza. Jego zrealizowany wspólnie z żoną Ireną dokumentalny serial o górnikach zwalnianych z kopalń ("Serce z węgla") krytycy uznali za arcydzieło gatunku. Ze szkołą Karabasza łączy Morawskich zwyczaj mozolnego dokumentowania przyszłych filmów. Ale też pamiętają oni o tym, co ważne w szkole Fidyka - dobry film dokumentalny to także kino, a nie tylko podpatrywanie rzeczywistości. - Żartujemy, że szukamy bohaterów określanych potocznie jako tipo Felliniano, czyli takich, do jakich przyzwyczaił nas twórca "La Strady" i "Amarcordu" - charakterystycznych zewnętrznie, ale też noszących w sobie jakąś opowieść. Twarz z pierwszego odcinka musi być na tyle ciekawa, by widz czekał na następny - opowiada Irena Morawska. W "Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym" znajdziemy dramat i groteskę, powagę i komizm.
Po uszy w bŁocie
Morawscy zaczęli pracę nad najnowszym filmem od lektury ogłoszeń w gazetach w rodzaju: "Fotomodelek pilnie poszukuję". Postanowili sprawdzić, co się kryje za tymi anonsami. Zwrócili uwagę na tzw. agencje artystyczne. W ten sposób dotarli do ich właścicieli i pracownic. Bohaterkami "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym" są młode seksowne dziewczyny, które bieda skłoniła do pseudoartystycznych popisów. Najmłodsze z bohaterek to Ewelina i Sylwia - licealistki. Pierwsza marzy, by zostać aktorką, druga zamierza pracować w banku i obsesyjnie boi się losu, jaki doświadczają jej bezrobotni rodzice. Nieco starsza Asia ma męża. Poznała go w więzieniu, gdzie odwiedzała znajomego. Dziś ma z nim córeczkę, którą jednak musi wychowywać sama, bo po kolejnym rozboju mąż wrócił do celi. Drugą grupę bohaterów stanowią właściciele agencji - małżeństwo z Chorzowa, absolwentka ASP Dana z Bydgoszczy oraz Czarek Mończyk z Łodzi, były elektromonter. Najczęściej organizują występy w prowincjonalnych dyskotekach ("Zawsze w jakimś Piździejewie" - opowiada Dana). Ich gwiazdy - roznegliżowane dziewczyny - walczą w błocie, kisielu, pianie lub oleju. Trudno pojąć, jak bardzo popularna to rozrywka na polskiej prowincji. Specjalne linie autobusowe dowożą fanów takich widowisk nawet z dużych miast, a w interes inwestują poważni biznesmeni.
Dziewczyny buntują się, nienawidzą uczucia zażenowania, gdy utytłane w błocie, poklepywane przez podpitych gości, liczą minuty do końca występu. Z zapłatą bywa różnie. Zdarza się, że szef za noc tarzania się w mazi wciska im 10 lub 20 zł. W jednym z odcinków 17-letnia Sylwia przejmująco opowiada o bólu i wstydzie wynikającym z biedy, jakiej doświadcza, mimo że jest podziwianą gladiatorką.
Emocje za emocje
Mniej efektowna od "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym" jest obecna już w Dwójce telenowela Lidii Dudy "Tylko tato". Autorka zrealizowała nieszablonową opowieść o ojcach samotnie wychowujących dzieci. Ta kameralna seria obyczajowych historii z socjologicznym tłem jest klasycznym wyciskaczem łez. - Mój film nie ma typowej akcji. To raczej etiudy o codzienności, o duszy moich bohaterów - mówi Duda. Samotni ojcowie z jej filmu to cisi bohaterowe, którzy nie skarżą się na los, lecz rozwiązują problemy. Dwójka wyemituje też niebawem opowieść Jacka Bławuta "Ja, alkoholik" - jeden z dwunastu kroków antyalkoholowej terapii.
Zwolennicy telewizji ugrzecznionej stawiają dokumentalistom zarzut żerowania na uczuciach widza, jakby w kinie i telewizji liczyły się inne rzeczy. - Nie ma zakazanych tematów i nie ma obiektywnych dokumentalistów. Film jest dobry tylko wtedy, gdy materia jest przetworzona przez pasje i emocje jego twórcy - odpiera zarzuty Fidyk. Bez emocji twórców nie ma emocji widzów.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.