Odsuwamy się od starców, bo boimy się samotności i śmierci
Na swoje osiemdziesiąte urodziny każdy pensjonariusz domu starców otrzymuje specjalny prezent - zostaje uśmiercony lub pozwala mu się umrzeć, przestając się nim opiekować. Żeby nie męczył młodszych swoją starością. Na razie to tylko rzeczywistość ze sztuki Theresii Walser "Córki King Konga". Podczas tegorocznych upałów okazało się, że taki stosunek do ludzi starych nie jest wcale marginesem. We Francji czy Hiszpanii po zmarłych podczas upałów starych ludzi nie zgłosił się nikt z rodzin. Umierali w samotności, bo nie byli potrzebni swoim najbliższym. Jean-Marie Lustiger, arcybiskup Paryża, zanotował w ostatnich dwóch latach ponad pięćset wypadków odmowy zaopiekowania się ciałem zmarłej babci czy dziadka przez wnuków.
Mit godnej śmierci
Film Shohei Imamury "Ballada o Narayamie" (Złota Palma w Cannes w 1983 r.) opowiada o starym japońskim zwyczaju, według którego, gdy w rodzinie była osoba mająca ponad 70 lat, a rodziło się dziecko, starzec bądź staruszka dobrowolnie udawali się na górę Narayama. Tam umierali w samotności. Kiedy brakowało im sił, na szczyt pomagali się im dostać członkowie rodziny. Nieważne, czy przed tą wyprawą pracowali jeszcze za trzech (jak bohaterka filmu Orin), czy byli niedołężni. Jak zauważa Sherwin Nuland, autor książki "Jak umieramy", pozostawianie starców ich własnemu losowi, czyli de facto skazywanie ich na śmierć, to dowód na to, jak wielkim kłamstwem jest rozpowszechniony w bogatych krajach mit godnej śmierci. "Większość z nas nie umiera godnie, a mit godnej śmierci pielęgnujemy po to, żeby zmniejszyć lęk przed końcem życia jako okropną niewiadomą. Dlatego odpychamy od siebie zarówno starych ludzi, jak i myśli o nich" - napisał Nuland.
Lucien Israël, autorka książki "Eutanazja czy życie aż do końca", zauważa: "Przygnębiające domy dla emerytów we Francji, miasta dla bogatych starców na Florydzie, osiedlanie się w Hiszpanii starych Japończyków, to wszystko świadczy o powszechnej woli usunięcia obrazu starości, ukrycia go jak jakiejś wady. W centrach miast akceptuje się upadek młodych narkomanów, ale nie akceptuje starych ludzi, których jedyną winą jest to, że swą obecnością przywołują świadomość naszego losu". To zresztą nic nowego. Zwyczaj pozbywania się starców istniał w wielu kulturach (choć w niektórych cieszą się oni opieką i specjalnymi przywilejami). U syberyjskich koczowników i ludów północy zniedołężniali starcy sami godzili się na śmierć z głodu bądź z zimna. Niektóre ludy Amazonii rytualnie mordowały starców. W Europie Środkowej (m.in. w Polsce) jeszcze przed stu laty na wiejskich drogach można było spotkać wędrownych dziadów, którzy sami odchodzili z domów swoich dzieci bądź byli stamtąd wyrzucani, by umrzeć w samotności, z dala od bliskich. - Różnica między dawnymi i nowymi zwyczajami polega na tym, że dziś w Europie pozbywanie się starców jest czysto utylitarne, nie przypisane do żadnej tradycji. Odbywa się ono bez pytania o zdanie zainteresowanych - twierdzi Fran�ois Dubet, francuski socjolog.
Skazani na samotność
"We Francji los aż 4 tys. osób (spośród 11,5 tys. śmiertelnych ofiar wysokich temperatur) nie zainteresował ich bliskich. Nie interesowali się zresztą nimi od lat" - czytamy w komunikacie francuskiego Ministerstwa Zdrowia. Zmarli zostali pochowani na koszt państwa na cmentarzach komunalnych. Jeśli w ciągu najbliższych pięciu lat nikt nie pokryje stosownych opłat, w tych samych grobach spoczną zwłoki innych samotnych ludzi. Podobnie dzieje się w Hiszpanii - co siódmy zmarły tam stary człowiek jest grzebany bez udziału rodziny. - Odszukane przez nas dzieci są często zdziwione, że ich rodzice tak długo żyli - mówi José Harmon z Ministerstwa Pracy i Opieki społecznej w Madrycie.
Z sondażu Pentora przeprowadzonego na zlecenie "Wprost" wynika, że niespełna 3 proc. Polaków otwarcie przyznaje, że nie ma zamiaru opiekować się swoimi rodzicami u schyłku ich życia. Tak naprawdę "wyrodnych dzieci" jest u nas dużo więcej.
W Polsce, jak dowodzą badania przeprowadzone w 2000 r. przez Polskie Towarzystwo Gerontologiczne, 8 proc. osób powyżej 65. roku życia, czyli ponad 300 tys., nie ma kontaktu z rodziną, nie wie nawet, gdzie krewni mieszkają. Kilkakrotnie więcej sędziwych rodziców nie jest odwiedzanych w ogóle przez swoje dzieci, choć te wiedzą, co się z nimi dzieje. Z badań Artura Peetersa i Johanna De Jong Giervelda, socjologów z uniwersytetu w Rotterdamie, wynika, że ponad połowa samotnie żyjących starych ludzi z własnej woli zrywa kontakt z rodzinami, by nie być upokarzanymi. Krewni swoją obojętność wobec nich tłumaczą z kolei tym, że mają dość celowo prowokowanych konfliktów. Samotność ludzi starych wynika też ze zjawiska tzw. dyslokacji społecznej, czyli przenoszenia się dzieci do innych miast i wygaszania kontaktów z rodzicami czy dziadkami. Według badań firmy Sofres, w takich krajach, jak Francja, Włochy, Niemcy, Belgia czy Holandia, tylko 12 proc. osób przeprowadzających się deklaruje chęć zabrania z sobą rodziców, a tylko 3 proc. regularnie odwiedza ich po przeprowadzce.
Wielki Brat dla starców
Problemu izolacji i osamotnienia ludzi starych nie rozwiązały pensjonaty i domy spokojnej starości. Od kilku lat na Zachodzie słabnie zainteresowanie takimi domami. Z badań przeprowadzonych przez wspomnianych już holenderskich socjologów Pee-tersa i De Jong Giervelda wynika, że pensjonariusze decydują się na nie jako na mniejsze zło. Męczy ich jednak samotność, ograniczanie wolności i poczucia intymności, a także panujący w takich miejscach zbiorowy infantylizm. Barbara Bień, kierownik Zakładu Gerontologii Klinicznej i Społecznej Akademii Medycznej w Białymstoku, twierdzi, że domy starców są przeżytkiem, od którego w bogatszych krajach się odchodzi. Ich miejsce zajmują apartamentowce, gdzie pokoje są naszpikowane elektroniką, czyli są to swego rodzaju domy Wielkiego Brata. Na każdym piętrze czuwa pielęgniarka, na żądanie w mieszkaniu zjawia się sprzątaczka, kucharka bądź fryzjerka. Raz na tydzień mieszkańców odwiedza lekarz pierwszego kontaktu. Łazienka, kuchnia i toaleta zaprojektowane są tak, by ułatwić wykonywanie codziennych czynności. W krajach Unii Europejskiej takich domów jest na razie 500 - mieszka w nich 50 tys. osób.
Z raportu Centrum Gerontologii Uniwersytetu w Zurychu wynika, że osoby stare, które nie kontaktują się z najbliższymi, kilkakrotnie częściej zapadają na różne choroby, przyspieszone są u nich procesy starzenia i zniedołężnienia. W Holandii eksperymentuje się więc z opłacanymi przez państwo opiekunami. Opieka nad ludźmi starymi jest jednak bardzo droga, co przy wydłużeniu się życia w ostatnich dekadach sprawia, że nawet najbogatszych państw nie stać na nią. To, co wydarzyło się podczas tegorocznego lata w zachodniej Europie, może więc nie być wyjątkiem, lecz standardem.
Mit godnej śmierci
Film Shohei Imamury "Ballada o Narayamie" (Złota Palma w Cannes w 1983 r.) opowiada o starym japońskim zwyczaju, według którego, gdy w rodzinie była osoba mająca ponad 70 lat, a rodziło się dziecko, starzec bądź staruszka dobrowolnie udawali się na górę Narayama. Tam umierali w samotności. Kiedy brakowało im sił, na szczyt pomagali się im dostać członkowie rodziny. Nieważne, czy przed tą wyprawą pracowali jeszcze za trzech (jak bohaterka filmu Orin), czy byli niedołężni. Jak zauważa Sherwin Nuland, autor książki "Jak umieramy", pozostawianie starców ich własnemu losowi, czyli de facto skazywanie ich na śmierć, to dowód na to, jak wielkim kłamstwem jest rozpowszechniony w bogatych krajach mit godnej śmierci. "Większość z nas nie umiera godnie, a mit godnej śmierci pielęgnujemy po to, żeby zmniejszyć lęk przed końcem życia jako okropną niewiadomą. Dlatego odpychamy od siebie zarówno starych ludzi, jak i myśli o nich" - napisał Nuland.
Lucien Israël, autorka książki "Eutanazja czy życie aż do końca", zauważa: "Przygnębiające domy dla emerytów we Francji, miasta dla bogatych starców na Florydzie, osiedlanie się w Hiszpanii starych Japończyków, to wszystko świadczy o powszechnej woli usunięcia obrazu starości, ukrycia go jak jakiejś wady. W centrach miast akceptuje się upadek młodych narkomanów, ale nie akceptuje starych ludzi, których jedyną winą jest to, że swą obecnością przywołują świadomość naszego losu". To zresztą nic nowego. Zwyczaj pozbywania się starców istniał w wielu kulturach (choć w niektórych cieszą się oni opieką i specjalnymi przywilejami). U syberyjskich koczowników i ludów północy zniedołężniali starcy sami godzili się na śmierć z głodu bądź z zimna. Niektóre ludy Amazonii rytualnie mordowały starców. W Europie Środkowej (m.in. w Polsce) jeszcze przed stu laty na wiejskich drogach można było spotkać wędrownych dziadów, którzy sami odchodzili z domów swoich dzieci bądź byli stamtąd wyrzucani, by umrzeć w samotności, z dala od bliskich. - Różnica między dawnymi i nowymi zwyczajami polega na tym, że dziś w Europie pozbywanie się starców jest czysto utylitarne, nie przypisane do żadnej tradycji. Odbywa się ono bez pytania o zdanie zainteresowanych - twierdzi Fran�ois Dubet, francuski socjolog.
Skazani na samotność
"We Francji los aż 4 tys. osób (spośród 11,5 tys. śmiertelnych ofiar wysokich temperatur) nie zainteresował ich bliskich. Nie interesowali się zresztą nimi od lat" - czytamy w komunikacie francuskiego Ministerstwa Zdrowia. Zmarli zostali pochowani na koszt państwa na cmentarzach komunalnych. Jeśli w ciągu najbliższych pięciu lat nikt nie pokryje stosownych opłat, w tych samych grobach spoczną zwłoki innych samotnych ludzi. Podobnie dzieje się w Hiszpanii - co siódmy zmarły tam stary człowiek jest grzebany bez udziału rodziny. - Odszukane przez nas dzieci są często zdziwione, że ich rodzice tak długo żyli - mówi José Harmon z Ministerstwa Pracy i Opieki społecznej w Madrycie.
Z sondażu Pentora przeprowadzonego na zlecenie "Wprost" wynika, że niespełna 3 proc. Polaków otwarcie przyznaje, że nie ma zamiaru opiekować się swoimi rodzicami u schyłku ich życia. Tak naprawdę "wyrodnych dzieci" jest u nas dużo więcej.
W Polsce, jak dowodzą badania przeprowadzone w 2000 r. przez Polskie Towarzystwo Gerontologiczne, 8 proc. osób powyżej 65. roku życia, czyli ponad 300 tys., nie ma kontaktu z rodziną, nie wie nawet, gdzie krewni mieszkają. Kilkakrotnie więcej sędziwych rodziców nie jest odwiedzanych w ogóle przez swoje dzieci, choć te wiedzą, co się z nimi dzieje. Z badań Artura Peetersa i Johanna De Jong Giervelda, socjologów z uniwersytetu w Rotterdamie, wynika, że ponad połowa samotnie żyjących starych ludzi z własnej woli zrywa kontakt z rodzinami, by nie być upokarzanymi. Krewni swoją obojętność wobec nich tłumaczą z kolei tym, że mają dość celowo prowokowanych konfliktów. Samotność ludzi starych wynika też ze zjawiska tzw. dyslokacji społecznej, czyli przenoszenia się dzieci do innych miast i wygaszania kontaktów z rodzicami czy dziadkami. Według badań firmy Sofres, w takich krajach, jak Francja, Włochy, Niemcy, Belgia czy Holandia, tylko 12 proc. osób przeprowadzających się deklaruje chęć zabrania z sobą rodziców, a tylko 3 proc. regularnie odwiedza ich po przeprowadzce.
Wielki Brat dla starców
Problemu izolacji i osamotnienia ludzi starych nie rozwiązały pensjonaty i domy spokojnej starości. Od kilku lat na Zachodzie słabnie zainteresowanie takimi domami. Z badań przeprowadzonych przez wspomnianych już holenderskich socjologów Pee-tersa i De Jong Giervelda wynika, że pensjonariusze decydują się na nie jako na mniejsze zło. Męczy ich jednak samotność, ograniczanie wolności i poczucia intymności, a także panujący w takich miejscach zbiorowy infantylizm. Barbara Bień, kierownik Zakładu Gerontologii Klinicznej i Społecznej Akademii Medycznej w Białymstoku, twierdzi, że domy starców są przeżytkiem, od którego w bogatszych krajach się odchodzi. Ich miejsce zajmują apartamentowce, gdzie pokoje są naszpikowane elektroniką, czyli są to swego rodzaju domy Wielkiego Brata. Na każdym piętrze czuwa pielęgniarka, na żądanie w mieszkaniu zjawia się sprzątaczka, kucharka bądź fryzjerka. Raz na tydzień mieszkańców odwiedza lekarz pierwszego kontaktu. Łazienka, kuchnia i toaleta zaprojektowane są tak, by ułatwić wykonywanie codziennych czynności. W krajach Unii Europejskiej takich domów jest na razie 500 - mieszka w nich 50 tys. osób.
Z raportu Centrum Gerontologii Uniwersytetu w Zurychu wynika, że osoby stare, które nie kontaktują się z najbliższymi, kilkakrotnie częściej zapadają na różne choroby, przyspieszone są u nich procesy starzenia i zniedołężnienia. W Holandii eksperymentuje się więc z opłacanymi przez państwo opiekunami. Opieka nad ludźmi starymi jest jednak bardzo droga, co przy wydłużeniu się życia w ostatnich dekadach sprawia, że nawet najbogatszych państw nie stać na nią. To, co wydarzyło się podczas tegorocznego lata w zachodniej Europie, może więc nie być wyjątkiem, lecz standardem.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.