Miasto zbrodni: śledztwo "Wprost" i TVN w Meksyku
Na zboczu góry widnieje wielki, biały napis: "Miasto Juárez", a pod spodem: "Czytajcie Biblię. Ona jest prawdą. Czytajcie ją". Hollywoodzkie gwiazdy, wśród nich Glenn Close i Meryl Streep, zaapelowały w liście otwartym do meksykańskiego rządu o położenie kresu makabrycznej serii morderstw od ponad 10 lat popełnianych w Juárez, gdzie życie - wbrew napisowi na skale - toczy się wedle zgoła niebiblijnych reguł.
15-letnia Brenda Alfaro zaginęła jesienią 1997 r. Jej matka Esther Luna Alfaro wspomina, jak policjanci kpili z niej, mówiąc, że córka z pewnością uciekła z domu albo się prostytuuje. Z takimi samymi reakcjami policji miały do czynienia rodziny innych ofiar. W styczniu tego roku Esther otrzymała od władz pudełko ze szczątkami córki. - I władze, i zwykli ludzie zatracili zdolność zdumienia się zbrodnią, nie mówiąc już o szoku - mówi mi Esther Chavez Cano, była bizneswoman, która po przejściu na emeryturę założyła pierwsze w mieście centrum pomocy ofiarom przemocy, nie mogąc znieść bierności władz i bezsilności mieszkańców.
Koniec chowania głowy w piasek?
- Jeżeli możemy leczyć choroby państw Bliskiego Wschodu, to dlaczego nie możemy tego zrobić na naszej własnej granicy? - dziwi się Hilda Solis, członkini Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu. W październiku demokratka z Kalifornii stanie na czele grupy kongresmanów, którzy pojadą do Juárez, by zwrócić uwagę na nie rozwikłaną kryminalną zagadkę dwumilionowego meksykańskiego miasta leżącego na granicy z Teksasem. Od 1993 r. w Juárez w tajemniczych okolicznościach przepadają bez wieści dziewczęta i młode kobiety. Zwłoki lub szczątki wielu z nich są potem odnajdywane na pustyni otaczającej miasto. Seryjna zbrodnia bardziej jednak porusza międzynarodową opinię publiczną niż meksykańskie władze. Kongres USA zapoznał się właśnie z raportem Amnesty International, który nie pozostawia suchej nitki na władzach Meksyku, krytykując je za tolerowanie zabójstw setek kobiet, dzięki czemu mordercy czują się bezkarni.
Stany Zjednoczone Meksyku wzorowały nie tylko nazwę, ale i ustrój na tym, co istniało za północną granicą. Poszczególne meksykańskie stany mają dużą samodzielność, administracja federalna długo nie próbowała więc ingerować w to, co uznała za sprawę stanu Chihuahua, w którym znajduje się Juárez. Dopiero w orędziu wygłoszonym 1 września tego roku w Kongresie prezydent Vicente Fox powiedział, że morderstwa kobiet w Juárez stały się problemem rządu federalnego. Do miasta wysłano wówczas trzystu funkcjonariuszy federalnej policji, ostatnio jeszcze siedmiuset.
- To, co dotychczas było uznawane za lokalny problem społeczny - zabójstwa na ogół biednych kobiet - stało się palącą sprawą polityczną i gospodarczą - mówi mi Sonia del Valle, dziennikarka meksykańskiej gazety "Reforma". Sonia śledzi wydarzenia w Juárez od roku 1994. Jej zdaniem, tym razem prezydent Fox nie miał już innego wyjścia. Bezkarność zbrodni i bierność władz wywołała bowiem zbyt wielką falę krytyki zagranicznych mediów i organizacji broniących praw człowieka (m.in. Amnesty International i Human Rights Watch), a zwłaszcza praw kobiet. "Sprawa lokalna" stała się nagle sprawą globalną, a Juárez - jak twierdzi Sergio Gonzales Rodriguez, autor książki o mordach w tym mieście "Huesos en el desierto" ("Kości na pustyni") - kryminalną stolicą świata.
Umywać ręce od krwi
Fala krytyki w związku z bezkarną zbrodnią nadszarpnęła reputację kraju, który musi dbać o atrakcyjność w oczach potencjalnych inwestorów. Tymczasem zabójstwa w Juárez podziałały na nich odstraszająco. Część firm zaczęła się wyprowadzać z pogranicza meksykańsko-amerykańskiego, choć dotychczas było ono mekką przedsiębiorców korzystających z preferencji, jakie dało im Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA).
Inwestorzy zniechęcili się tym bardziej, że odium krytyki za bezkarność zbrodni spadło także na nich. - Wiele ofiar pracowało w maquiladoras, fabrykach założonych na pograniczu głównie przez Amerykanów, kobiety często znikały w drodze do pracy lub z pracy. Pracodawcy nie chcieli jednak brać odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo - mówi mi Ximena Andion Ibanez z meksykańskiej Komisji Obrony i Promocji Praw Człowieka, która na co dzień wspomaga organizacje pozarządowe w Juárez, m.in. stowarzyszenia rodzin ofiar tajemniczego seryjnego mordercy.
Symboliczną oskarżycielską wymowę miało znalezienie pod koniec 2001 r. zwłok ośmiu kobiet na polu bawełny obok skrzyżowania, gdzie ma siedzibę organizacja skupiająca właścicieli maquiladoras. W USA na amerykańskie koncerny działające w Meksyku wywierano silną presję (m.in. centrala związków zawodowych AFL-CIO, która kiedyś wspierała "Solidarność"), by zadbały o losy swoich pracownic.
Szybko wyprać sumienie!
Funkcjonariusze federalni wysłani do Juárez, by przyspieszyć śledztwo, nie mają łatwego życia. Nie znają lokalnych warunków, a władze stanu Chihuahua patrzą na nich niechętnym okiem. Gubernator Chihuahua pochodzi z partii opozycyjnej wobec układu, który rządzi na szczeblu federalnym. Wybór Foxa na prezydenta przed trzema laty przerwał trwające ponad 70 lat rządy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Dziś PRI wykorzystuje każdą okazję, by kontestować politykę prezydenta.
Obejmując władzę, Fox obiecywał zaprowadzenie w kraju demokracji i przestrzeganie praw człowieka. Poprzedni gubernator Chihuahua należał do partii prezydenta, a więc brak efektów w sprawie morderstw obciąża także konto Foxa. Za kadencji byłego gubernatora (dziś jest on szefem frakcji parlamentarnej partii prezydenckiej) policja i prokuratura nie prowadziły rzetelnego śledztwa w sprawie zabójstw, niszczyły i fabrykowały dowody, a także stosowały tortury, by wymuszać zeznania.
Mafijna piramida
To, co dzieje się w Juárez, dowodzi, że mimo hasła cambio democratico (zmiana demokratyczna) w Meksyku mocno trzyma się "ponadinstytucjonalna mafia", kpiąca zarówno z rządu i partii, jak i nowego ponadnarodowego porządku, dyktowanego przez globalizację - mówi Sergio Gonzales Rodriguez. Dzięki NAFTA i maquiladoras Meksyk awansował do grona dziesięciu największych gospodarek świata, wyprzedzając pod względem obrotów handlowych Brazylię. Zdaniem europejskiego dyplomaty, ani demokracja, ani wolny rynek nie zdołały jednak naruszyć korzeni dotychczasowego sposobu funkcjonowania społeczeństwa. - Jeśli chce się coś załatwić, trzeba iść z odpowiednim prezentem do właściwego kacyka - twierdzi dyplomata.
Wynikająca z tradycji "kultura wymiany" to niewielka część problemów, które przyczyniły się do tego, że sprawcy przestępstw w Juárez i w całym Meksyku pozostają bezkarni. Gazeta "La Prensa" krzyczy nagłówkiem na całą pierwszą stronę: "Escandalo e impunidad!" ("Skandal i bezkarność"), opisując sprawę Juana Sandovala, kardynała z Guadalajary, która stała się polityczno-kryminalną bombą i ukazała mroczne mechanizmy działania państwa. Poprzedni prokurator generalny Jorge Carpizo oskarżył kardynała o przyjmowanie "datków" od kartelu kontrolującego przemyt heroiny i kokainy do USA. Z datków narkomafii zbudowano m.in. dwa kościoły w Juárez.
Konflikt prokuratora i kardynała ciągnie się od 1993 r. (od kiedy zaczęły się mordy kobiet w Juárez!). Wtedy na lotnisku w Guadalajarze został zastrzelony poprzednik Sandovala, Juan Jesus Posada Campo. Prokurator Carpizo uznał, że kardynała zabito w gangsterskich porachunkach. Kardynał Sandoval twierdzi z kolei, że jego poprzednik zginął, gdyż sporo wiedział o udziale wysoko postawionych członków władz w przemycie narkotyków.
Nad dachem siedziby prokuratury i policji federalnej w Juárez widać dach sąsiedniego budynku, gdzie mieści się dyskoteka. W oczach mieszkańców odzwierciedla prawdziwy układ sił. Nieoficjalnie wiadomo, że dyskoteka należy do Rafaela Aguilara Juniora, syna jednego z największych przemytników narkotyków Rafaela Aguilara Seniora, zastrzelonego przed dziesięciu laty w hotelu w Cancún.
Miasto przyszłości
"Miasto przyszłości" - jak nazwano Juárez - rozwijało się błyskawicznie, przyciągając migrantów z całego kraju. Carmen Velasquez, 26-letnia psycholog pracująca z kobietami będącymi ofiarami przemocy i ich rodzinami (m.in. z Esther Luną Alfaro), mówi, że gdy kończyła szkołę, w Juárez mieszkało niespełna milion osób, a gdy wróciła po studiach, było ich już ponad dwa razy więcej. Jak twierdzi Ximena Ibanez, przybysze, wyrwani z rodzinnego środowiska, łatwiej pozbywają się hamulców powstrzymujących przed stosowaniem przemocy czy używaniem narkotyków.
- Mamy do czynienia z brakiem zaufania obywateli do władz na wszystkich poziomach - przyznaje Ricardo Sepulveda, szef rządowej komisji ds. promocji i obrony praw człowieka. Komisja m.in. koordynuje prace rządu federalnego w sprawie morderstw i przemocy wobec kobiet w Juárez, współpracując z władzami miejskimi i organizacjami wspierającymi rodziny ofiar. Zdaniem Sepulvedy, te działania powinny być kluczem nie tylko do wyjaśnienia zbrodni i schwytania sprawców, ale i do odzyskiwania zaufania ludzi. Jak przyznaje szef komisji, zwłaszcza w Juárez - największym siedlisku przemocy i przestępczości w całym kraju - nie będzie to zadanie ani na tygodnie, ani nawet na miesiące.
Piąty odcinek filmu "Miasto zbrodni" na antenie TVN we wtorek 30 września o godz. 22.30 i w niedzielę 5 października o godz. 23.20.
15-letnia Brenda Alfaro zaginęła jesienią 1997 r. Jej matka Esther Luna Alfaro wspomina, jak policjanci kpili z niej, mówiąc, że córka z pewnością uciekła z domu albo się prostytuuje. Z takimi samymi reakcjami policji miały do czynienia rodziny innych ofiar. W styczniu tego roku Esther otrzymała od władz pudełko ze szczątkami córki. - I władze, i zwykli ludzie zatracili zdolność zdumienia się zbrodnią, nie mówiąc już o szoku - mówi mi Esther Chavez Cano, była bizneswoman, która po przejściu na emeryturę założyła pierwsze w mieście centrum pomocy ofiarom przemocy, nie mogąc znieść bierności władz i bezsilności mieszkańców.
Koniec chowania głowy w piasek?
- Jeżeli możemy leczyć choroby państw Bliskiego Wschodu, to dlaczego nie możemy tego zrobić na naszej własnej granicy? - dziwi się Hilda Solis, członkini Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu. W październiku demokratka z Kalifornii stanie na czele grupy kongresmanów, którzy pojadą do Juárez, by zwrócić uwagę na nie rozwikłaną kryminalną zagadkę dwumilionowego meksykańskiego miasta leżącego na granicy z Teksasem. Od 1993 r. w Juárez w tajemniczych okolicznościach przepadają bez wieści dziewczęta i młode kobiety. Zwłoki lub szczątki wielu z nich są potem odnajdywane na pustyni otaczającej miasto. Seryjna zbrodnia bardziej jednak porusza międzynarodową opinię publiczną niż meksykańskie władze. Kongres USA zapoznał się właśnie z raportem Amnesty International, który nie pozostawia suchej nitki na władzach Meksyku, krytykując je za tolerowanie zabójstw setek kobiet, dzięki czemu mordercy czują się bezkarni.
Stany Zjednoczone Meksyku wzorowały nie tylko nazwę, ale i ustrój na tym, co istniało za północną granicą. Poszczególne meksykańskie stany mają dużą samodzielność, administracja federalna długo nie próbowała więc ingerować w to, co uznała za sprawę stanu Chihuahua, w którym znajduje się Juárez. Dopiero w orędziu wygłoszonym 1 września tego roku w Kongresie prezydent Vicente Fox powiedział, że morderstwa kobiet w Juárez stały się problemem rządu federalnego. Do miasta wysłano wówczas trzystu funkcjonariuszy federalnej policji, ostatnio jeszcze siedmiuset.
- To, co dotychczas było uznawane za lokalny problem społeczny - zabójstwa na ogół biednych kobiet - stało się palącą sprawą polityczną i gospodarczą - mówi mi Sonia del Valle, dziennikarka meksykańskiej gazety "Reforma". Sonia śledzi wydarzenia w Juárez od roku 1994. Jej zdaniem, tym razem prezydent Fox nie miał już innego wyjścia. Bezkarność zbrodni i bierność władz wywołała bowiem zbyt wielką falę krytyki zagranicznych mediów i organizacji broniących praw człowieka (m.in. Amnesty International i Human Rights Watch), a zwłaszcza praw kobiet. "Sprawa lokalna" stała się nagle sprawą globalną, a Juárez - jak twierdzi Sergio Gonzales Rodriguez, autor książki o mordach w tym mieście "Huesos en el desierto" ("Kości na pustyni") - kryminalną stolicą świata.
Umywać ręce od krwi
Fala krytyki w związku z bezkarną zbrodnią nadszarpnęła reputację kraju, który musi dbać o atrakcyjność w oczach potencjalnych inwestorów. Tymczasem zabójstwa w Juárez podziałały na nich odstraszająco. Część firm zaczęła się wyprowadzać z pogranicza meksykańsko-amerykańskiego, choć dotychczas było ono mekką przedsiębiorców korzystających z preferencji, jakie dało im Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA).
Inwestorzy zniechęcili się tym bardziej, że odium krytyki za bezkarność zbrodni spadło także na nich. - Wiele ofiar pracowało w maquiladoras, fabrykach założonych na pograniczu głównie przez Amerykanów, kobiety często znikały w drodze do pracy lub z pracy. Pracodawcy nie chcieli jednak brać odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo - mówi mi Ximena Andion Ibanez z meksykańskiej Komisji Obrony i Promocji Praw Człowieka, która na co dzień wspomaga organizacje pozarządowe w Juárez, m.in. stowarzyszenia rodzin ofiar tajemniczego seryjnego mordercy.
Symboliczną oskarżycielską wymowę miało znalezienie pod koniec 2001 r. zwłok ośmiu kobiet na polu bawełny obok skrzyżowania, gdzie ma siedzibę organizacja skupiająca właścicieli maquiladoras. W USA na amerykańskie koncerny działające w Meksyku wywierano silną presję (m.in. centrala związków zawodowych AFL-CIO, która kiedyś wspierała "Solidarność"), by zadbały o losy swoich pracownic.
Szybko wyprać sumienie!
Funkcjonariusze federalni wysłani do Juárez, by przyspieszyć śledztwo, nie mają łatwego życia. Nie znają lokalnych warunków, a władze stanu Chihuahua patrzą na nich niechętnym okiem. Gubernator Chihuahua pochodzi z partii opozycyjnej wobec układu, który rządzi na szczeblu federalnym. Wybór Foxa na prezydenta przed trzema laty przerwał trwające ponad 70 lat rządy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Dziś PRI wykorzystuje każdą okazję, by kontestować politykę prezydenta.
Obejmując władzę, Fox obiecywał zaprowadzenie w kraju demokracji i przestrzeganie praw człowieka. Poprzedni gubernator Chihuahua należał do partii prezydenta, a więc brak efektów w sprawie morderstw obciąża także konto Foxa. Za kadencji byłego gubernatora (dziś jest on szefem frakcji parlamentarnej partii prezydenckiej) policja i prokuratura nie prowadziły rzetelnego śledztwa w sprawie zabójstw, niszczyły i fabrykowały dowody, a także stosowały tortury, by wymuszać zeznania.
Mafijna piramida
To, co dzieje się w Juárez, dowodzi, że mimo hasła cambio democratico (zmiana demokratyczna) w Meksyku mocno trzyma się "ponadinstytucjonalna mafia", kpiąca zarówno z rządu i partii, jak i nowego ponadnarodowego porządku, dyktowanego przez globalizację - mówi Sergio Gonzales Rodriguez. Dzięki NAFTA i maquiladoras Meksyk awansował do grona dziesięciu największych gospodarek świata, wyprzedzając pod względem obrotów handlowych Brazylię. Zdaniem europejskiego dyplomaty, ani demokracja, ani wolny rynek nie zdołały jednak naruszyć korzeni dotychczasowego sposobu funkcjonowania społeczeństwa. - Jeśli chce się coś załatwić, trzeba iść z odpowiednim prezentem do właściwego kacyka - twierdzi dyplomata.
Wynikająca z tradycji "kultura wymiany" to niewielka część problemów, które przyczyniły się do tego, że sprawcy przestępstw w Juárez i w całym Meksyku pozostają bezkarni. Gazeta "La Prensa" krzyczy nagłówkiem na całą pierwszą stronę: "Escandalo e impunidad!" ("Skandal i bezkarność"), opisując sprawę Juana Sandovala, kardynała z Guadalajary, która stała się polityczno-kryminalną bombą i ukazała mroczne mechanizmy działania państwa. Poprzedni prokurator generalny Jorge Carpizo oskarżył kardynała o przyjmowanie "datków" od kartelu kontrolującego przemyt heroiny i kokainy do USA. Z datków narkomafii zbudowano m.in. dwa kościoły w Juárez.
Konflikt prokuratora i kardynała ciągnie się od 1993 r. (od kiedy zaczęły się mordy kobiet w Juárez!). Wtedy na lotnisku w Guadalajarze został zastrzelony poprzednik Sandovala, Juan Jesus Posada Campo. Prokurator Carpizo uznał, że kardynała zabito w gangsterskich porachunkach. Kardynał Sandoval twierdzi z kolei, że jego poprzednik zginął, gdyż sporo wiedział o udziale wysoko postawionych członków władz w przemycie narkotyków.
Nad dachem siedziby prokuratury i policji federalnej w Juárez widać dach sąsiedniego budynku, gdzie mieści się dyskoteka. W oczach mieszkańców odzwierciedla prawdziwy układ sił. Nieoficjalnie wiadomo, że dyskoteka należy do Rafaela Aguilara Juniora, syna jednego z największych przemytników narkotyków Rafaela Aguilara Seniora, zastrzelonego przed dziesięciu laty w hotelu w Cancún.
Miasto przyszłości
"Miasto przyszłości" - jak nazwano Juárez - rozwijało się błyskawicznie, przyciągając migrantów z całego kraju. Carmen Velasquez, 26-letnia psycholog pracująca z kobietami będącymi ofiarami przemocy i ich rodzinami (m.in. z Esther Luną Alfaro), mówi, że gdy kończyła szkołę, w Juárez mieszkało niespełna milion osób, a gdy wróciła po studiach, było ich już ponad dwa razy więcej. Jak twierdzi Ximena Ibanez, przybysze, wyrwani z rodzinnego środowiska, łatwiej pozbywają się hamulców powstrzymujących przed stosowaniem przemocy czy używaniem narkotyków.
- Mamy do czynienia z brakiem zaufania obywateli do władz na wszystkich poziomach - przyznaje Ricardo Sepulveda, szef rządowej komisji ds. promocji i obrony praw człowieka. Komisja m.in. koordynuje prace rządu federalnego w sprawie morderstw i przemocy wobec kobiet w Juárez, współpracując z władzami miejskimi i organizacjami wspierającymi rodziny ofiar. Zdaniem Sepulvedy, te działania powinny być kluczem nie tylko do wyjaśnienia zbrodni i schwytania sprawców, ale i do odzyskiwania zaufania ludzi. Jak przyznaje szef komisji, zwłaszcza w Juárez - największym siedlisku przemocy i przestępczości w całym kraju - nie będzie to zadanie ani na tygodnie, ani nawet na miesiące.
Piąty odcinek filmu "Miasto zbrodni" na antenie TVN we wtorek 30 września o godz. 22.30 i w niedzielę 5 października o godz. 23.20.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.