Projekt konstytucji europejskiej stawia przed Polakami dwa zasadnicze pytania: czy zaakceptować przedstawioną propozycję i w jaki sposób ją zaaprobować lub odrzucić.
Jedyną odpowiedzią, jakiej można udzielić, jest jasne, pozbawione jakichkolwiek wątpliwości stwierdzenie: na projekt w obecnej wersji nie wyrażamy zgody i domagamy się przeprowadzenia referendum.
Minęło mniej więcej sto dni od momentu, gdy decydowaliśmy o wejściu do unii, a ściślej o zaakceptowaniu traktatu akcesyjnego. Traktat dawał nam dobre warunki polityczne i jednocześnie skromne, wręcz trudne warunki gospodarcze.
W Europie trzeba być, a jeśli się ma mocną pozycję w walce o swoje interesy, obecność ta jest czymś oczywistym. Unia to zespół państw narodowych załatwiających w niej swoje sprawy, w tym określających relacje z innymi państwami. Przykład zupełnie kuriozalny znajdziemy w samej konstytucji. Artykuł III-141, powołując się na niekorzystne skutki gospodarcze podziału Niemiec, mówi, że wobec dawnej NRD nie będą stosowane niektóre ograniczenia tzw. wspólnych polityk. Kto jeszcze w siłę narodowego interesu nie wierzy, niech zajrzy do danych dotyczących budżetu unii. Wynosi on procent europejskiego produktu krajowego brutto. Budżety państw członkowskich stanowią od 40 proc. do 60 proc. PKB tych krajów. Tendencji, by przekazywać więcej pieniędzy unii, nie ma. Każdy pilnuje swego.
Dziś proponuje się, choćby poprzez samo użycie nazwy "konstytucja" (a nie "traktat konstytucyjny"), dokument, w którym prawo państw narodowych ma mieć mniejszą moc niż unijne, nie kontrolowane władze z Brukseli zostaną umocnione i pojawi się możliwość prowadzenia wspólnej - czytaj: anytamerykańskiej - polityki zagranicznej. W takiej unii będzie można zawierać partykularne porozumienia militarne osłabiające NATO, pogorszy się pozycja państw mniejszych i - radykalnie - Polski. Ponadto dokument ten oparty jest na antychrześcijańskiej ideologii, tak bowiem trzeba traktować pominięcie zapisu dotyczącego tradycji chrześcijańskiej w preambule. Co to oznacza?
Oznacza unię hegemonii silniejszych wobec słabszych, unię, w której solidarność bez hegemonii zastąpi ostatecznie hegemonia bez solidarności. Polskę już dziś próbuje się szantażować i jednocześnie namawiać, by za protekcję przy kasie - bardzo zresztą skromnej - wcieliła się w rolę niemieckiego klienta. Kto twierdzi, że można na tym skorzystać, jest albo skończonym głupcem, albo łotrem, świadomie z takich czy innych przyczyn działającym na szkodę własnego narodu. Powtórzę raz jeszcze: nasza rezygnacja z ustaleń nicejskich byłaby ustępstwem nie wobec Europy, ale wobec państw dążących do hegemonii, i spowoduje, że uzyskamy podrzędny status ze wszystkimi tego konsekwencjami w polityce, gospodarce, kulturze, a także w sferze świadomości historycznej. Rola biednych peryferii, którym będzie się przypisywało winy silniejszych, i którymi będzie można handlować - to byłby skutek kapitulacji.
Nie wystarczy jednak powiedzieć: "Nicea albo śmierć". To tylko litera "a". Trzeba też powiedzieć "b". Konstytucja europejska, nawet jeśli będzie znacznie poprawiona, może być przyjęta tylko w referendum. Decyzja jest nie mniej ważna niż ta podejmowana w czerwcu. Ci, którzy nam wmawiają, że nie ma pola manewru, najwyraźniej uznają, iż już jesteśmy członkami drugiej kategorii. Przeciwnicy referendum zachowują się jak sztab, który planując bitwę, wyklucza z góry użycie najlepszej broni i skupia się na planach odwrotowych. Polska historia nieraz udowadniała, iż droga to do klęski. Mamy wystarczające środki, by tę bitwę wygrać.
Minęło mniej więcej sto dni od momentu, gdy decydowaliśmy o wejściu do unii, a ściślej o zaakceptowaniu traktatu akcesyjnego. Traktat dawał nam dobre warunki polityczne i jednocześnie skromne, wręcz trudne warunki gospodarcze.
W Europie trzeba być, a jeśli się ma mocną pozycję w walce o swoje interesy, obecność ta jest czymś oczywistym. Unia to zespół państw narodowych załatwiających w niej swoje sprawy, w tym określających relacje z innymi państwami. Przykład zupełnie kuriozalny znajdziemy w samej konstytucji. Artykuł III-141, powołując się na niekorzystne skutki gospodarcze podziału Niemiec, mówi, że wobec dawnej NRD nie będą stosowane niektóre ograniczenia tzw. wspólnych polityk. Kto jeszcze w siłę narodowego interesu nie wierzy, niech zajrzy do danych dotyczących budżetu unii. Wynosi on procent europejskiego produktu krajowego brutto. Budżety państw członkowskich stanowią od 40 proc. do 60 proc. PKB tych krajów. Tendencji, by przekazywać więcej pieniędzy unii, nie ma. Każdy pilnuje swego.
Dziś proponuje się, choćby poprzez samo użycie nazwy "konstytucja" (a nie "traktat konstytucyjny"), dokument, w którym prawo państw narodowych ma mieć mniejszą moc niż unijne, nie kontrolowane władze z Brukseli zostaną umocnione i pojawi się możliwość prowadzenia wspólnej - czytaj: anytamerykańskiej - polityki zagranicznej. W takiej unii będzie można zawierać partykularne porozumienia militarne osłabiające NATO, pogorszy się pozycja państw mniejszych i - radykalnie - Polski. Ponadto dokument ten oparty jest na antychrześcijańskiej ideologii, tak bowiem trzeba traktować pominięcie zapisu dotyczącego tradycji chrześcijańskiej w preambule. Co to oznacza?
Oznacza unię hegemonii silniejszych wobec słabszych, unię, w której solidarność bez hegemonii zastąpi ostatecznie hegemonia bez solidarności. Polskę już dziś próbuje się szantażować i jednocześnie namawiać, by za protekcję przy kasie - bardzo zresztą skromnej - wcieliła się w rolę niemieckiego klienta. Kto twierdzi, że można na tym skorzystać, jest albo skończonym głupcem, albo łotrem, świadomie z takich czy innych przyczyn działającym na szkodę własnego narodu. Powtórzę raz jeszcze: nasza rezygnacja z ustaleń nicejskich byłaby ustępstwem nie wobec Europy, ale wobec państw dążących do hegemonii, i spowoduje, że uzyskamy podrzędny status ze wszystkimi tego konsekwencjami w polityce, gospodarce, kulturze, a także w sferze świadomości historycznej. Rola biednych peryferii, którym będzie się przypisywało winy silniejszych, i którymi będzie można handlować - to byłby skutek kapitulacji.
Nie wystarczy jednak powiedzieć: "Nicea albo śmierć". To tylko litera "a". Trzeba też powiedzieć "b". Konstytucja europejska, nawet jeśli będzie znacznie poprawiona, może być przyjęta tylko w referendum. Decyzja jest nie mniej ważna niż ta podejmowana w czerwcu. Ci, którzy nam wmawiają, że nie ma pola manewru, najwyraźniej uznają, iż już jesteśmy członkami drugiej kategorii. Przeciwnicy referendum zachowują się jak sztab, który planując bitwę, wyklucza z góry użycie najlepszej broni i skupia się na planach odwrotowych. Polska historia nieraz udowadniała, iż droga to do klęski. Mamy wystarczające środki, by tę bitwę wygrać.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.