Klęski trzecioświatowego socjalizmu są tak oczywiste jak sukces Hongkongu, Tajwanu czy Singapuru
Przedstawiciel opisywanej już na tych łamach socjalistycznej rodziny Talenciaków zabrał znowu głos w "Gazecie Wyborczej". W dłuższym wywiadzie wyraził "narastający niepokój o Trzeci Świat". Okazało się bowiem, że w państwach tego obszaru po obaleniu despotycznej kleptokracji praktycznie nie ma niczego, żadnych zorganizowanych struktur, aż do szczebla rodziny, klanu czy plemienia. Nie jest to specjalnie odkrywcze. Profesorowie Stanisław Ossowski i Stefan Nowak mówili o tym w odniesieniu do realsocu już w latach 60. Wskazywali, że w dyktaturze totalitarnej (choć z oczywistych względów nazywali to inaczej) nie ma miejsca dla organizacji społeczeństwa obywatelskiego, gdyż despotyczne, schizofrenicznie podejrzliwe państwo toleruje tylko organizacje podporządkowane. Pozostaje więc państwo i rodzina. Redaktor Ryszard Kapuściński, niegdysiejszy pracownik biura prasy KC PZPR, był zapewne na wystawie "Polaków portret własny" (koniec lat 70.), gdzie we wstępie do programu przedstawiono tę właśnie tezę. A przecież socjalizm niekomunistyczny w Trzecim Świecie funkcjonował na podobnych zasadach!
Łapaj (kolonialistycznego) zŁodzieja!
Nie poświęcałbym, rzecz oczywista, felietonu przypadkowi intelektualnej nieoryginalności jakiegoś luminarza lewicy. W końcu, odgrzewanie intelektualnych kotletów jest w naszych czasach na lewicy raczej normą niż wyjątkiem. Załatwić odmownie należy tylko typową próbę zrzucenia winy za ten stan rzeczy na kolonializm, kapitalizm czy liberalizm po to, by odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców klęski. Ponieważ - jak zwykle zresztą! - jest akurat odwrotnie. Właśnie socjalizm niekomunistyczny w krajach Trzeciego Świata niszczył to, co powstało wcześniej, i nie dopuszczał - w imię monopolu dyktatorskiej władzy - do powstawania nowych struktur pośredniczących między władzą publiczną a społeczeństwem.
Według tezy redaktora Kapuścińskiego, pustce społecznej winien jest kolonializm, gdyż ukształtował "sztuczne" struktury administracji, granice i układ społeczny. Te państwa załamują się dlatego, że kolonialna władza nie zostawiła żadnych "pasów transmisyjnych" między sobą a społeczeństwem. W dodatku w krajach postkolonialnych nie dokonała się "rewolucja społeczna". Ot, i cała teoria luminarza lewicy. Aha, jeszcze susza w latach 70. przyczyniła się do klęski trzecioświatowych postępowców (dosłownie!).
Idzie, depcząc po prawach
Cała reszta poza suszą to żargon notatników agitatora, które jakoś, z braku laku, wracają do łask wraz z modą na retroideologię. Sensu w tym nie ma żadnego. "Sztuczne" struktury państwowe to rudymenty nowoczesnego państwa tam, gdzie ich nie było, to nie znany przedtem mechanizm państwa prawa, to rynkowe reguły gry pozwalające na przekształcanie gospodarki naturalnej w rynkową. Socjalistyczni "postępowcy" Trzeciego Świata, w pośpiechu realizujący "misję rozwojową", mieli w głębokiej pogardzie "burżuazyjną" praworządność. Spiesząc się do socjalizmu i industrializacji, szli na skróty, depcząc prawo, niszcząc, więżąc i mordując najpierw opozycję, a następnie tych, którzy po prostu im się narazili. W gospodarce zaś nacjonalizując, ograniczając niezależność pozostałego sektora prywatnego, wymuszając łapówki i inne daniny. No i stało się to, co się stać musiało. Dziś klęska indyjskiego socjalizmu, afrykańskiego socjalizmu, birmańskiego socjalizmu czy jakiegokolwiek innego trzecioświatowego socjalizmu jest tak oczywista jak sukces Hongkongu, Tajwanu czy Singapuru. Warto jednak poznać prawdziwe źródła choroby.
Ogromna większość Trzeciego Świata zakaziła się w mniejszym lub większym stopniu socjalizmem. Było to, niestety, naturalne, gdyż nie istniejące tradycje wolności politycznych, obywatelskich i ekonomicznych skłaniały do wyboru despotycznej alternatywy. I wiele elit ją wybrało. Tym, którzy nie uwierzyli w socjalistyczne dyrdymały, i tak stwarzały one wygodne ideologicznie alibi dla ich naturalnych dyktatorskich skłonności.
Pęknięty pas transmisyjny
Tak kończyły się szanse na powstanie "pasa transmisyjnego", używając komunistycznego żargonu, czy też - mówiąc językiem nauki - społeczeństwa obywatelskiego, tworzącego tzw. struktury pośredniczące. Zniszczono to, co zostało stworzone w okresie kolonialnym lub po prostu przedsocjalistycznym. I nic na to miejsce nie powstało. Co mogło bowiem powstać w Libii Kaddafiego, Iraku Saddama, Birmie Ne Wina i jego następców czy w Ugandzie Idi Amina? Społeczeństwo obywatelskie nie rodzi się w następstwie jakiejś "rewolucji społecznej" wydumanej w marksizujących teoryjkach. Nie powstało też w pierwszym w cywilizacji zachodniej państwie totalitarnym, jakim była jakobińska Francja, bez wątpienia przecież przeorana "rewolucją społeczną".
Społeczeństwo obywatelskie powstaje mozolnie i powoli tam, gdzie najpierw pojawiają się wolności gospodarcze i własność prywatna. Dzięki nim rozszerza się zakres wolności obywatelskich, a na końcu obywatele zdobywają najbardziej zazdrośnie strzeżone przez rządzących wolności polityczne. Tak rozwijała się Europa Zachodnia od wieku X do XIX (droga krajów postkomunistycznych jest wyjątkiem w skali historycznej!).
Warto poczytać cokolwiek sensownego na ten temat - przetłumaczoną na polski książkę Davida Landesa o źródłach bogactwa i nędzy narodów, książki laureata Nagrody Nobla Douglassa C. Northa, Nathana Rosenberga i L.E. Birdzella oraz wielu innych. Odpowiedzi na pytania o porażki na drodze do zamożności pozwalają też odpowiedzieć na pytania o społeczeństwo obywatelskie, ponieważ pierwsze niepowodzenie pociąga za sobą drugie.
Dzisiaj tę mozolną drogę starają się odtworzyć azjatyckie tygrysy, które w przyspieszonym tempie jednego stulecia przechodzą od wolności ekonomicznych do społeczeństwa obywatelskiego i kształtują podstawy wolności politycznych. W kolejce czeka jeszcze następna grupa państw, w których dopiero powstają rudymenty społeczeństwa obywatelskiego. W większości krajów Trzeciego Świata sytuacja jest jednak rzeczywiście dramatyczna.
Najlepiej obrazuje ją historyjka z podręcznika ekonomiki rozwoju, opisująca misję w jednym z klanowo-rodzinnych ganglandów - w Somalii. Do ekspertów odpoczywających na postoju podczas podróży podszedł starszy człowiek i zapytał, czy mogą mu odpowiedzieć na pytanie, kiedy niepodległość się skończy. Podejrzewam, że to samo pytanie zadają sobie nie tylko starsi ludzie w wielu upadłych krajach Trzeciego Świata, w których i poziom życia, i ochrona wolności obywatelskich mają się znacznie gorzej, niż się miały w czasach kolonialnych...
"Postępowcy"
Reżimy socjalistyczne, socjalizujące czy też tylko korzystające z socjalistycznego przebrania stworzyły więc w swoich krajach instytucjonalną pustynię. Nie były w tym osamotnione - korzystały przecież z pomocy "postępowców" z Zachodu. Od początków lat 50. do końca XX wieku wartość tej pomocy gospodarczej - przekazywanej w różnych formach - sięgnęła prawie dwóch bilionów dolarów!
Gospodarkom krajów Trzeciego Świata wiele to nie pomogło, jak wiemy (choć kolejne sierotki intelektualne ciągle domagają się zwiększenia pomocy...), ale za to - zgodnie z ostrzeżeniami Petera Bauera (na przykład w "Dissent on Development", 1972) - osłabiło proces rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Zamiast się angażować w lokalne spółki wodne, komitety budowy dróg, stowarzyszenia profesjonalne lub dziesiątki innych inicjatyw, wszyscy starali się zdobyć wsparcie politycznego centrum. W efekcie przewaga dyktatorskiego zazwyczaj państwa nad społeczeństwem obywatelskim wzrastała jeszcze bardziej (warto zapamiętać tę lekcję w przededniu przypływu unijnej darmochy!).
To, o czym piszę, nie jest niczym nowym ani też zaskakującym. Wiedza na ten temat jest znana co najmniej od dwóch, trzech dziesięcioleci. Podróże kształcą, ale literatura fachowa zdecydowanie bardziej...
Łapaj (kolonialistycznego) zŁodzieja!
Nie poświęcałbym, rzecz oczywista, felietonu przypadkowi intelektualnej nieoryginalności jakiegoś luminarza lewicy. W końcu, odgrzewanie intelektualnych kotletów jest w naszych czasach na lewicy raczej normą niż wyjątkiem. Załatwić odmownie należy tylko typową próbę zrzucenia winy za ten stan rzeczy na kolonializm, kapitalizm czy liberalizm po to, by odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców klęski. Ponieważ - jak zwykle zresztą! - jest akurat odwrotnie. Właśnie socjalizm niekomunistyczny w krajach Trzeciego Świata niszczył to, co powstało wcześniej, i nie dopuszczał - w imię monopolu dyktatorskiej władzy - do powstawania nowych struktur pośredniczących między władzą publiczną a społeczeństwem.
Według tezy redaktora Kapuścińskiego, pustce społecznej winien jest kolonializm, gdyż ukształtował "sztuczne" struktury administracji, granice i układ społeczny. Te państwa załamują się dlatego, że kolonialna władza nie zostawiła żadnych "pasów transmisyjnych" między sobą a społeczeństwem. W dodatku w krajach postkolonialnych nie dokonała się "rewolucja społeczna". Ot, i cała teoria luminarza lewicy. Aha, jeszcze susza w latach 70. przyczyniła się do klęski trzecioświatowych postępowców (dosłownie!).
Idzie, depcząc po prawach
Cała reszta poza suszą to żargon notatników agitatora, które jakoś, z braku laku, wracają do łask wraz z modą na retroideologię. Sensu w tym nie ma żadnego. "Sztuczne" struktury państwowe to rudymenty nowoczesnego państwa tam, gdzie ich nie było, to nie znany przedtem mechanizm państwa prawa, to rynkowe reguły gry pozwalające na przekształcanie gospodarki naturalnej w rynkową. Socjalistyczni "postępowcy" Trzeciego Świata, w pośpiechu realizujący "misję rozwojową", mieli w głębokiej pogardzie "burżuazyjną" praworządność. Spiesząc się do socjalizmu i industrializacji, szli na skróty, depcząc prawo, niszcząc, więżąc i mordując najpierw opozycję, a następnie tych, którzy po prostu im się narazili. W gospodarce zaś nacjonalizując, ograniczając niezależność pozostałego sektora prywatnego, wymuszając łapówki i inne daniny. No i stało się to, co się stać musiało. Dziś klęska indyjskiego socjalizmu, afrykańskiego socjalizmu, birmańskiego socjalizmu czy jakiegokolwiek innego trzecioświatowego socjalizmu jest tak oczywista jak sukces Hongkongu, Tajwanu czy Singapuru. Warto jednak poznać prawdziwe źródła choroby.
Ogromna większość Trzeciego Świata zakaziła się w mniejszym lub większym stopniu socjalizmem. Było to, niestety, naturalne, gdyż nie istniejące tradycje wolności politycznych, obywatelskich i ekonomicznych skłaniały do wyboru despotycznej alternatywy. I wiele elit ją wybrało. Tym, którzy nie uwierzyli w socjalistyczne dyrdymały, i tak stwarzały one wygodne ideologicznie alibi dla ich naturalnych dyktatorskich skłonności.
Pęknięty pas transmisyjny
Tak kończyły się szanse na powstanie "pasa transmisyjnego", używając komunistycznego żargonu, czy też - mówiąc językiem nauki - społeczeństwa obywatelskiego, tworzącego tzw. struktury pośredniczące. Zniszczono to, co zostało stworzone w okresie kolonialnym lub po prostu przedsocjalistycznym. I nic na to miejsce nie powstało. Co mogło bowiem powstać w Libii Kaddafiego, Iraku Saddama, Birmie Ne Wina i jego następców czy w Ugandzie Idi Amina? Społeczeństwo obywatelskie nie rodzi się w następstwie jakiejś "rewolucji społecznej" wydumanej w marksizujących teoryjkach. Nie powstało też w pierwszym w cywilizacji zachodniej państwie totalitarnym, jakim była jakobińska Francja, bez wątpienia przecież przeorana "rewolucją społeczną".
Społeczeństwo obywatelskie powstaje mozolnie i powoli tam, gdzie najpierw pojawiają się wolności gospodarcze i własność prywatna. Dzięki nim rozszerza się zakres wolności obywatelskich, a na końcu obywatele zdobywają najbardziej zazdrośnie strzeżone przez rządzących wolności polityczne. Tak rozwijała się Europa Zachodnia od wieku X do XIX (droga krajów postkomunistycznych jest wyjątkiem w skali historycznej!).
Warto poczytać cokolwiek sensownego na ten temat - przetłumaczoną na polski książkę Davida Landesa o źródłach bogactwa i nędzy narodów, książki laureata Nagrody Nobla Douglassa C. Northa, Nathana Rosenberga i L.E. Birdzella oraz wielu innych. Odpowiedzi na pytania o porażki na drodze do zamożności pozwalają też odpowiedzieć na pytania o społeczeństwo obywatelskie, ponieważ pierwsze niepowodzenie pociąga za sobą drugie.
Dzisiaj tę mozolną drogę starają się odtworzyć azjatyckie tygrysy, które w przyspieszonym tempie jednego stulecia przechodzą od wolności ekonomicznych do społeczeństwa obywatelskiego i kształtują podstawy wolności politycznych. W kolejce czeka jeszcze następna grupa państw, w których dopiero powstają rudymenty społeczeństwa obywatelskiego. W większości krajów Trzeciego Świata sytuacja jest jednak rzeczywiście dramatyczna.
Najlepiej obrazuje ją historyjka z podręcznika ekonomiki rozwoju, opisująca misję w jednym z klanowo-rodzinnych ganglandów - w Somalii. Do ekspertów odpoczywających na postoju podczas podróży podszedł starszy człowiek i zapytał, czy mogą mu odpowiedzieć na pytanie, kiedy niepodległość się skończy. Podejrzewam, że to samo pytanie zadają sobie nie tylko starsi ludzie w wielu upadłych krajach Trzeciego Świata, w których i poziom życia, i ochrona wolności obywatelskich mają się znacznie gorzej, niż się miały w czasach kolonialnych...
"Postępowcy"
Reżimy socjalistyczne, socjalizujące czy też tylko korzystające z socjalistycznego przebrania stworzyły więc w swoich krajach instytucjonalną pustynię. Nie były w tym osamotnione - korzystały przecież z pomocy "postępowców" z Zachodu. Od początków lat 50. do końca XX wieku wartość tej pomocy gospodarczej - przekazywanej w różnych formach - sięgnęła prawie dwóch bilionów dolarów!
Gospodarkom krajów Trzeciego Świata wiele to nie pomogło, jak wiemy (choć kolejne sierotki intelektualne ciągle domagają się zwiększenia pomocy...), ale za to - zgodnie z ostrzeżeniami Petera Bauera (na przykład w "Dissent on Development", 1972) - osłabiło proces rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Zamiast się angażować w lokalne spółki wodne, komitety budowy dróg, stowarzyszenia profesjonalne lub dziesiątki innych inicjatyw, wszyscy starali się zdobyć wsparcie politycznego centrum. W efekcie przewaga dyktatorskiego zazwyczaj państwa nad społeczeństwem obywatelskim wzrastała jeszcze bardziej (warto zapamiętać tę lekcję w przededniu przypływu unijnej darmochy!).
To, o czym piszę, nie jest niczym nowym ani też zaskakującym. Wiedza na ten temat jest znana co najmniej od dwóch, trzech dziesięcioleci. Podróże kształcą, ale literatura fachowa zdecydowanie bardziej...
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.