Śmiałe reformy przysporzyły Grabskiemu więcej wrogów niż zwolenników
Sejm ogłosił rok 2004 rokiem Władysława Grabskiego. Uczcił w ten sposób 130. rocznicę urodzin dwukrotnego premiera i wielokrotnego ministra II Rzeczypospolitej oraz nawiązał do 80. rocznicy jego największego życiowego osiągnięcia, jakim była przeprowadzona w 1924 r. reforma finansów publicznych, ukoronowana powołaniem Banku Polskiego i zastąpieniem zdeprecjonowanej marki przez stabilnego złotego.
Poprzedzająca przyjęcie uchwały sejmowa dyskusja pełna była uznania dla dorobku Grabskiego. Nie zawsze tak się działo. Kiedy 13 listopada 1925 r. Władysław Grabski po prawie dwóch latach kierowania rządem podał się do dymisji, poza szczerze zasmuconym prezydentem Stanisławem Wojciechowskim nikt go nie żałował. Z formułowanych na gorąco ocen wyłaniał się wizerunek polityka przegranego, nie umiejącego kierować państwem.
Trudno chyba o lepszy przykład, jak niesprawiedliwie i okrutnie współcześni potrafią ocenić męża stanu śmiało zmagającego się z największymi kłopotami swego kraju. Kierowany przez Grabskiego rząd nie uciekał przed odpowiedzialnością i rozwiązał najtrudniejsze problemy odrodzonej Polski. Nie tylko pokonał hiperinflację i uzdrowił finanse, ale także przeprowadził ustawę o reformie rolnej oraz podpisał konkordat z Watykanem, na czym połamało sobie zęby kilku poprzedników Grabskiego.
To, co dzisiaj uważamy za epokowe osiągnięcia Grabskiego, przed 80 laty doprowadziło do upadku jego rządu.
Uzdrowienie waluty, dzisiaj stawiane na równi z cudem nad Wisłą w 1920 r., wówczas oceniane było zupełnie inaczej. Przedsiębiorcy krytykowali zwiększony reżim podatkowy, bez którego niemożliwa była sanacja finansów, zaś środowiska pracownicze narzekały na wzrost cen, który był nie do uniknięcia w ramach tzw. kryzysu poinflacyjnego. Ziemianie odsądzali Grabskiego od czci i wiary za zapożyczony - ich zdaniem - od bolszewików pomysł przymusowego wykupu ziemi przeznaczonej do parcelacji. Za to chłopi, zgłodniali nowych gruntów, krytykowali rząd za nie dość śmiałe stosowanie tego mechanizmu. Powodem kontrowersji stał się także konkordat. Jego zwolennicy zarzucali gabinetowi zbyt małą troskę o interesy Kościoła, przeciwnicy zaś - zaprzedanie się Watykanowi.
Ów fatalny mechanizm sprawiał, że im więcej trudnych spraw Grabski rozwiązywał, tym szybciej rosły szeregi jego wrogów, co przyspieszało jego upadek. Wykuwał sobie za to trwałe miejsce w naszej historii. Któż bowiem dzisiaj pamięta premierów lawirantów, którzy tak naprawdę niczego nie załatwili poza przedłużeniem swego urzędowania? Niech to będzie pociechą dla obecnych reformatorów, którzy - podobnie jak Grabski - od współczesnych pochwał się nie doczekają.
Poprzedzająca przyjęcie uchwały sejmowa dyskusja pełna była uznania dla dorobku Grabskiego. Nie zawsze tak się działo. Kiedy 13 listopada 1925 r. Władysław Grabski po prawie dwóch latach kierowania rządem podał się do dymisji, poza szczerze zasmuconym prezydentem Stanisławem Wojciechowskim nikt go nie żałował. Z formułowanych na gorąco ocen wyłaniał się wizerunek polityka przegranego, nie umiejącego kierować państwem.
Trudno chyba o lepszy przykład, jak niesprawiedliwie i okrutnie współcześni potrafią ocenić męża stanu śmiało zmagającego się z największymi kłopotami swego kraju. Kierowany przez Grabskiego rząd nie uciekał przed odpowiedzialnością i rozwiązał najtrudniejsze problemy odrodzonej Polski. Nie tylko pokonał hiperinflację i uzdrowił finanse, ale także przeprowadził ustawę o reformie rolnej oraz podpisał konkordat z Watykanem, na czym połamało sobie zęby kilku poprzedników Grabskiego.
To, co dzisiaj uważamy za epokowe osiągnięcia Grabskiego, przed 80 laty doprowadziło do upadku jego rządu.
Uzdrowienie waluty, dzisiaj stawiane na równi z cudem nad Wisłą w 1920 r., wówczas oceniane było zupełnie inaczej. Przedsiębiorcy krytykowali zwiększony reżim podatkowy, bez którego niemożliwa była sanacja finansów, zaś środowiska pracownicze narzekały na wzrost cen, który był nie do uniknięcia w ramach tzw. kryzysu poinflacyjnego. Ziemianie odsądzali Grabskiego od czci i wiary za zapożyczony - ich zdaniem - od bolszewików pomysł przymusowego wykupu ziemi przeznaczonej do parcelacji. Za to chłopi, zgłodniali nowych gruntów, krytykowali rząd za nie dość śmiałe stosowanie tego mechanizmu. Powodem kontrowersji stał się także konkordat. Jego zwolennicy zarzucali gabinetowi zbyt małą troskę o interesy Kościoła, przeciwnicy zaś - zaprzedanie się Watykanowi.
Ów fatalny mechanizm sprawiał, że im więcej trudnych spraw Grabski rozwiązywał, tym szybciej rosły szeregi jego wrogów, co przyspieszało jego upadek. Wykuwał sobie za to trwałe miejsce w naszej historii. Któż bowiem dzisiaj pamięta premierów lawirantów, którzy tak naprawdę niczego nie załatwili poza przedłużeniem swego urzędowania? Niech to będzie pociechą dla obecnych reformatorów, którzy - podobnie jak Grabski - od współczesnych pochwał się nie doczekają.
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.