Oficerowie ABW przeszukali mieszkanie Anny Jaruckiej bez zgody prokuratora Anna Jarucka, była asystentka marszałka Włodzimierza Cimoszewicza, będzie częstym gościem warszawskiej prokuratury" - doniosła triumfalnie sobotnia "Gazeta Wyborcza". "Jak można ufać osobie objętej prokuratorskim śledztwem" - argumentują szefowa sztabu Cimoszewicza Katarzyna Piekarska i sam kandydat na prezydenta. Fakt, że Jarucka nie ma postawionych żadnych zarzutów, w oczach polityków SLD i dziennikarzy "Gazety" jest bez znaczenia.
Jeśli przyjąć tę argumentację, to równie niewiarygodny jest sam Cimoszewicz, bo przecież prokuratura wszczęła właśnie śledztwo w sprawie jego oświadczeń majątkowych, a więc też "objęła go śledztwem". Jeszcze mniej wiarygodne są oświadczenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w obronie marszałka Sejmu. Jak bowiem ustalili dziennikarze "Wprost", funkcjonariusze ABW dokonali przeszukania u Jaruckiej bez zgody prokuratora.
Akcja przesłuchanie-rewizja
Była asystentka Cimoszewicza Anna Jarucka twierdzi, że marszałek Sejmu kazał jej podmienić oświadczenie majątkowe z 2001 r., tak by nie było w nim informacji o akcjach PKN Orlen. Oryginał na polecenie marszałka miała trzymać w "bezpiecznym miejscu". Jak mówi, zaniosła go do domu, a stamtąd zabrali go agenci ABW. Anna Jarucka wyjawiła dziennikarzom "Wprost", jakie były kulisy tej akcji.
Pod koniec stycznia 2005 r. Jarucka znalazła na swoim biurku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych kopertę, a w niej dwie poufne depesze. Nic szczególnego, szyfrogramy dotyczące drobnych spraw sprzed kilku miesięcy. Odniosła depesze do swojego dyrektora, sądząc, że ktoś zostawił je u niej przez przypadek. Jeszcze tego samego dnia do męża Anny Jaruckiej, jednego z dyrektorów biura administracyjno-gospodarczego ABW, zadzwonił płk Ryszard Bieszyński, dyrektor departamentu postępowań karnych ABW (odegrał on kluczową rolę w aferze z zatrzymaniem byłego szefa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego), i poprosił o dowiezienie żony na przesłuchanie.
Jarucka, choć nie musiała, stawiła się na przesłuchaniu. Przez kilka godzin funkcjonariusze ABW usiłowali jej wmówić, że poufne depesze dostała od dziennikarki gazety "Metro" (wydawanej przez koncern Agora). Jarucka uparcie zaprzeczała, twierdząc, że dziennikarzy "Metra" w ogóle nie zna.
Około 17.00 Anna Jarucka opuściła gmach ABW przy ul. Rakowieckiej. O 21.30 do domu Jaruckiej zapukało czterech funkcjonariuszy ABW, wśród nich jeden z naczelników. Pokazali legitymacje i zaczęli przetrząsanie mieszkania. Teoretycznie szukali tajnych depesz. Ale nie przejrzeli nawet jej komputera i dyskietek. Zakończyli akcję, gdy tylko - a dochodziła już pierwsza w nocy - znaleźli oświadczenie Cimoszewicza. Stres wywołany przesłuchaniem i rewizją miał tragiczne skutki. Nazajutrz Jarucka źle się poczuła i dostała krwotoku, a dzień później lekarz stwierdził poronienie.
Rewizja ABW u Jaruckiej odbyła się bez wiedzy prokuratury. Jak wynika z dokumentów, do których dotarł "Wprost", dopiero sześć dni po rewizji prokurator Maria Murawska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie oficjalnie zatwierdziła przeszukanie. ABW postawiła prokuraturę przed faktem dokonanym.
Akcja kompromitacja
Zaraz po ujawnieniu przez posła Romana Giertycha oświadczenia Jaruckiej o zamianie oświadczeń majątkowych Cimoszewicza sztab wyborczy marszałka, wspierany przez "Gazetę Wyborczą", zaczął oczerniać byłą asystentkę Cimoszewicza. "Polowanie na Włodzimierza Cimoszewicza się nie powiodło. Rozpoczął je triumfalnie Roman Giertych z pomocą Antoniego Macierewicza, a jako broni użyli wynurzeń osoby zaburzonej" - napisał w sobotnim komentarzu Marek Beylin.
Co tak rozwścieczyło redaktorów "Gazety"? Być może zapowiedzi posłów komisji, którzy chcą się przyjrzeć sprawie pisma, jakie marszałek Sejmu wysłał do Agory. Wynikało z niego, że spółka w zasadzie nie musi przekazywać komisji dokumentów (informacji o reklamodawcach), o które prosili posłowie. A może chodzi o wiedzę Anny Jaruckiej o innych związkach Cimoszewicza z Agorą. W rozmowie z dziennikarzami "Wprost" Jarucka zapowiedziała, że podczas przesłuchania przed komisją śledczą przekaże posłom ciekawe informacje na temat sposobu, w jaki marszałek wszedł w posiadanie akcji Agory. Sam Cimoszewicz, odpowiadając na pytania "Wprost", zapewnia, że kupił je na giełdzie.
Akcja przesłuchanie-rewizja
Była asystentka Cimoszewicza Anna Jarucka twierdzi, że marszałek Sejmu kazał jej podmienić oświadczenie majątkowe z 2001 r., tak by nie było w nim informacji o akcjach PKN Orlen. Oryginał na polecenie marszałka miała trzymać w "bezpiecznym miejscu". Jak mówi, zaniosła go do domu, a stamtąd zabrali go agenci ABW. Anna Jarucka wyjawiła dziennikarzom "Wprost", jakie były kulisy tej akcji.
Pod koniec stycznia 2005 r. Jarucka znalazła na swoim biurku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych kopertę, a w niej dwie poufne depesze. Nic szczególnego, szyfrogramy dotyczące drobnych spraw sprzed kilku miesięcy. Odniosła depesze do swojego dyrektora, sądząc, że ktoś zostawił je u niej przez przypadek. Jeszcze tego samego dnia do męża Anny Jaruckiej, jednego z dyrektorów biura administracyjno-gospodarczego ABW, zadzwonił płk Ryszard Bieszyński, dyrektor departamentu postępowań karnych ABW (odegrał on kluczową rolę w aferze z zatrzymaniem byłego szefa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego), i poprosił o dowiezienie żony na przesłuchanie.
Jarucka, choć nie musiała, stawiła się na przesłuchaniu. Przez kilka godzin funkcjonariusze ABW usiłowali jej wmówić, że poufne depesze dostała od dziennikarki gazety "Metro" (wydawanej przez koncern Agora). Jarucka uparcie zaprzeczała, twierdząc, że dziennikarzy "Metra" w ogóle nie zna.
Około 17.00 Anna Jarucka opuściła gmach ABW przy ul. Rakowieckiej. O 21.30 do domu Jaruckiej zapukało czterech funkcjonariuszy ABW, wśród nich jeden z naczelników. Pokazali legitymacje i zaczęli przetrząsanie mieszkania. Teoretycznie szukali tajnych depesz. Ale nie przejrzeli nawet jej komputera i dyskietek. Zakończyli akcję, gdy tylko - a dochodziła już pierwsza w nocy - znaleźli oświadczenie Cimoszewicza. Stres wywołany przesłuchaniem i rewizją miał tragiczne skutki. Nazajutrz Jarucka źle się poczuła i dostała krwotoku, a dzień później lekarz stwierdził poronienie.
Rewizja ABW u Jaruckiej odbyła się bez wiedzy prokuratury. Jak wynika z dokumentów, do których dotarł "Wprost", dopiero sześć dni po rewizji prokurator Maria Murawska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie oficjalnie zatwierdziła przeszukanie. ABW postawiła prokuraturę przed faktem dokonanym.
Akcja kompromitacja
Zaraz po ujawnieniu przez posła Romana Giertycha oświadczenia Jaruckiej o zamianie oświadczeń majątkowych Cimoszewicza sztab wyborczy marszałka, wspierany przez "Gazetę Wyborczą", zaczął oczerniać byłą asystentkę Cimoszewicza. "Polowanie na Włodzimierza Cimoszewicza się nie powiodło. Rozpoczął je triumfalnie Roman Giertych z pomocą Antoniego Macierewicza, a jako broni użyli wynurzeń osoby zaburzonej" - napisał w sobotnim komentarzu Marek Beylin.
Co tak rozwścieczyło redaktorów "Gazety"? Być może zapowiedzi posłów komisji, którzy chcą się przyjrzeć sprawie pisma, jakie marszałek Sejmu wysłał do Agory. Wynikało z niego, że spółka w zasadzie nie musi przekazywać komisji dokumentów (informacji o reklamodawcach), o które prosili posłowie. A może chodzi o wiedzę Anny Jaruckiej o innych związkach Cimoszewicza z Agorą. W rozmowie z dziennikarzami "Wprost" Jarucka zapowiedziała, że podczas przesłuchania przed komisją śledczą przekaże posłom ciekawe informacje na temat sposobu, w jaki marszałek wszedł w posiadanie akcji Agory. Sam Cimoszewicz, odpowiadając na pytania "Wprost", zapewnia, że kupił je na giełdzie.
KARUZELA Z OŚWIADCZENIAMI Anna Jarucka o oświadczeniach majątkowych Włodzimierza Cimoszewicza: |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.