Obrońcom III RP udało się wmówić społeczeństwu, że najniebezpieczniejsze w polityce jest odwołanie się do moralności Nad Polską zawisła groźba - słyszymy z ust najbardziej znanych osobistości życia publicznego. Nie tylko oznajmiają o tym w mediach, ale głoszą to też w listach otwartych - specjalności politycznej III RP. Groźbę ma stanowić ofensywa populizmu i radykalizmu, kampania nienawiści, "dzielenie Polaków na lepszych i gorszych" itp. Jednym słowem - prawica.
Spisek radykałów
Prof. Piotr Winczorek wieszczy w "Rzeczpospolitej" nadejście "miękkiego autorytaryzmu". Waldemar Kuczyński straszy w "Gazecie Wyborczej" terrorem ("Idea rewolucji niemoralnej"). Nawet zwykle bardzo wyważony Tadeusz Mazowiecki ogłasza w "GW", że "jest też filozofia - totalnego zanegowania III RP. (...) Filozofia państwa (...) w jakiś sposób autorytarnego". Witold Jedlicki w "Tygodniku Powszechnym" ujawnia nastanie "cywilizacji podłości", którą "tworzą wodzowie polskiej prawicy i część sprzyjających im mediów". Te tony słyszymy na co dzień w wypowiedziach rozlicznych autorytetów intelektualnych i moralnych III RP, w publicystyce "Gazety Wyborczej", "Polityki", "Tygodnika Powszechnego", a także innych mediów.
Sygnatariusze "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki" (ogłoszonego w "Gazecie Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" 1 kwietnia) wzywają do "postawienia tamy skandalicznym kłótniom i awanturom politycznym, a także działaniom obniżającym prestiż Polski i wywołującym fatalne nastroje społeczne. (...) Polsce potrzebny jest sprawnie działający system wymiaru sprawiedliwości, którego nie powinny zastępować specjalne komisje poselskie do ścigania prawdziwych i urojonych aferzystów". Z kolei w liście intelektualistów krakowskich czytamy, że "nastąpiła niebezpieczna dla demokracji radykalizacja prawicy. Standard politycznych celów i metod ich realizacji zaczyna wyznaczać LPR, a do licytacji z nią przystąpiły nie tylko PiS, ale niestety także PO, która (...) dokonała głębokiego zwrotu na prawo, licytując się w radykalizmie z pozostałymi partiami prawicy. Liderzy prawicy, negując osiągnięcia III RP, nie kryją jednocześnie swej pogardy dla reguł demokracji i państwa prawa".
Antydemokratyczni obrońcy demokracji
W lamentach na temat rzekomej radykalizacji prawicy uderza utożsamienie każdej poważniejszej krytyki III RP z zamachem na demokrację, państwo prawa czy wręcz na Polskę. "Obecne pokolenie Polaków może być dumne z odzyskania niepodległości i uzyskania przez Polskę bezpiecznej pozycji w Europie i na świecie" - napisali sygnatariusze "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki". Czy duma z odzyskanej niepodległości nie nakłada obowiązku właściwego jej zagospodarowania? I czy naprawdę sami wywalczyliśmy międzynarodowe bezpieczeństwo, a nie otrzymaliśmy go jako historycznie unikatowej szansy, którą dziś marnotrawimy?
Autorytety wzywają do "rzeczowej dyskusji". To, co proponują, jest jednak jej zaprzeczeniem. Posługują się zespołem chwytów erystycznych, a głównie redukcją do absurdu. Krytyka III RP oznacza - uznają jej obrońcy - dowartościowanie PRL. Stwierdzenie takie jest oczywistym nonsensem. PRL była państwem totalitarnego bezprawia o państwowej gospodarce, III RP jest ułomną demokracją, nie spełniającą standardów państwa prawa, o kalekich mechanizmach rynkowych. Wyższość III RP jest niekwestionowalna. Czy oznacza to, że mamy satysfakcjonować się jej kształtem?
Obok redukcji do absurdu mamy zabieg utożsamienia. Jeśli ogłosimy, że LPR, PiS
i PO to jedno i to samo, wystarczy napiętnować określone zachowania LPR, by potępić PO i PiS. III RP w założeniu ma być demokratycznym państwem prawa. Czy to znaczy, jak sugerują jej zwolennicy, że jej krytyka wypływa z odrzucenia tych idei, czy wręcz odwrotnie: z przyjęcia, że w praktyce III RP mają one charakter iluzoryczny i trzeba je w Polsce zainstalować realnie?
Obrońcy III RP używają mocnych słów: "pomówienia", "oszczerstwa", "insynuacje". Czy jednak to nie oni sami stosują potępiane przez siebie werbalnie metody? Na uzasadnienie powtarzanych bez końca oskarżeń o autorytarne skłonności Jana Rokity przytaczane było tylko jedno jego sformułowanie o potrzebie "ściągnięcia cugli demokracji". Oznaczało ono zdyscyplinowanie urzędniczego korpusu w imię zasad demokracji, czyli rzecz dokładnie przeciwną, niż przypisywali mu jego przeciwnicy. Komisje, które projektuje Jarosław Kaczyński, powstawały na Zachodzie i jakoś demokracji nie zagroziły.
Listy pasterskie
Listy otwarte, które ostatnio mnożą się w Polsce, nie służą rzeczowej debacie. Mają charakter manifestów. W szczególnych sytuacjach, gdy wyrażają postawę sygnatariuszy, którzy chcą zwrócić społeczeństwu uwagę na jakąś przemilczaną, a istotną sprawę, mogą mieć uzasadnienie w każdym systemie. W ustroju komunistycznym, w którym nie istniała wolna opinia publiczna, odgrywały bardzo istotną rolę. W III RP mają charakter dwuznaczny. Przypomnijmy list "towarzystwa" poznańskiego, które broniło "przed pomówieniami" abp. Paetza, list artystów przeciw "nagonce" na Jana Kulczyka czy list filmowców w obronie Lwa Rywina. Czytając je, można było odnieść wrażenie, że sygnatariusze uważają siebie i obiekty swojej obrony za osoby, wobec których nie wolno stosować zwykłych miar, również w stosunku do prawa.
Próba wpływania na politykę przez listy otwarte, a taki charakter mają cytowane wyżej manifesty, nie ma wiele wspólnego z demokracją. Listy te sugerują, że istnieją grupy autorytetów, które z definicji mają szczególne kompetencje do rozstrzygania spraw publicznych. Ich autorzy nie wybierają drogi przekonywania. Nie piszą artykułów, w których starają się uzasadnić swoje stanowisko. Ogłaszają publicznie, jak jest i jak być powinno. Nieprzypadkowo to właśnie sygnatariusze owych listów ubolewają nad upadkiem autorytetów w Polsce.
Inflacja autorytetów
Autorytety piszące listy pasterskie (tak jak i metoda pisania listów) wyrastały z antypeerelowskiej opozycji. Przy braku mechanizmów demokratycznych ludzie, którzy podejmowali wyzwanie walki z systemem, musieli brać na siebie również zadanie reprezentowania zbiorowości. Po obaleniu komunizmu i przyjęciu reguł demokratycznych ta rola musiała się jednak skończyć. Fakt, że wielu dawnych bohaterów nie potrafiło się z nią rozstać, jest równie zrozumiały, jak niepokojący. To członkowie rządu Mazowieckiego i jego zaplecza usiłowali zapewnić sobie pozycję przez podtrzymywanie kategorii autorytetu. W dużej mierze wynikało to z poczucia misji, którą należało zrealizować we wrogim otoczeniu, za jakie w nowych warunkach zostało uznane polskie społeczeństwo. Zdaniem dominującej wówczas grupy, społeczeństwo nie było gotowe zrozumieć potrzeb transformacji i dlatego należało zapewnić szczególną pozycję tym, którzy ją przeprowadzali. Sytuacja ta spowodowała, że do zbioru autorytetów zaczęto dołączać wszelkie osoby, które znalazły się po tej samej, "słusznej" stronie barykady, doprowadzając do karykaturalnej inflacji tego pojęcia.
Polityczna antypolityczność
Uderzające jest, że stałym motywem oburzenia obrońców III RP są "awantury polityczne", które - jeśli wyjdziemy poza retorykę - oznaczają po prostu demokratyczny spór. Oczywiście, spór ten ma swoje koszta. Jedną z groźniejszych jego konsekwencji jest populizm. Jednak na przykład autorzy "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki" nie piętnują konkretnych przejawów "awantur", ale wydają się atakować zasadę rywalizacji, a więc uderzają w sam rdzeń demokracji.
Odpowiedzią na gorszące awantury demokratyczne ma być silne centrum, które jako depozytariusz rozsądku ma się wzbić ponad demokratyczne swary. W liście intelektualistów krakowskich apel taki zostaje sformułowany wprost. Ten manifest był pisany w momencie pojawienia się Partii Demokratycznej, która była zarówno pomysłem na reanimację Unii Wolności, jak i tratwą ratunkową dla grupy polityków z tonącego, wydawało się wówczas, SLD. List ten można więc uznać wręcz za propagandę nowej partii. Propaganda, która deklaruje bezstronność, wzywa do naprawy życia politycznego i zawiera dodatkowo radykalne potępienie politycznych konkurentów, musi budzić wątpliwości. Dodatkowo ten list
- jak i deklaracje PD - wydają się także kolejną mistyfikacją, gdyż autopromujące się centrum określa się w opozycji do "radykalizmu prawicy". Interesującym jednak motywem tego tekstu, jak i wielu utrzymanych w tym duchu wypowiedzi, jest swoisty kult politycznej idei centrum.
Demokracja polega na konfrontacji alternatywnych projektów. W dojrzałych demokracjach tzw. partie środka zostają starte przez rywalizację dwóch konkurujących z sobą bloków. Wyobrażenie centrum, które przezwycięża ową dychotomię, gdyż sytuuje się ponad demokratyczną rywalizacją, ma charakter przeddemokratyczny i zawiera paternalistyczną wizję społeczeństwa wymagającego autorytetów sprawujących nad nim kuratelę. Dziś na podobnej zasadzie kreowana jest kandydatura Włodzimierza Cimoszewicza. Pseudoponadpartyjność tego kandydata odwołuje się do niechęci Polaków do polityki - niechęci wyrobionej u nich nie tylko przez złe doświadczenia, ale także przez socjotechników, którzy kompromitację SLD potrafili sprzedać jako kompromitację klasy politycznej. W rzeczywistości na chorobę życia politycznego nie ma innych lekarstw niż polityczne, a więc aplikowane przez partie (stronnictwa, ugrupowania itp.). Udawanie, że jest inaczej, pogłębia kryzys demokracji, gdyż pogłębia obcość obywateli wobec teoretycznie własnego państwa.
Od Rywina do Orlenu
Afera Rywina miała przełomowy charakter: pokazała, że demokracja i państwo prawa to jedynie fasada III RP, za którą "towarzystwo" ustala swoje strefy panowania. Ujawnienie afery stało się możliwe dzięki konfliktowi w łonie dominującego w Polsce układu. SLD postanowił podporządkować sobie sprzyjający mu, ale niezależny, najsilniejszy w Polsce ośrodek medialny, jakim jest "Gazeta Wyborcza". Tocząca się pod dywanem walka nabrała takiej intensywności, że została odsłonięta, a zwykli obywatele zobaczyli rzeczy, które wcześniej mogli jedynie przeczuwać. Afera Rywina uruchomiła proces, który w serii kolejnych skandali ujawnił mechanizm działania postkomunistycznego układu, polegający na próbie przejęcia państwa. Następne patologie obnażyła komisja ds. Orlenu. Ujawniła rolę prezydenckiego ośrodka jako zwornika postkomunistycznego układu, rolę peerelowskich tajnych służb w jego budowie i ich powiązania ze światem przestępczym.
Odsłonięcie tego wszystkiego musiałoby prowadzić do załamania się układu rządzącego III RP, a więc symbolicznie rzecz biorąc - do budowy IV RP. W tej sprawie nastąpiła jednak mobilizacja sił "towarzystwa". Ruszyła kampania w obronie III RP, której zasadniczym mechanizmem było kreowanie atmosfery zagrożenia. Chodziło o to, by lęk przed wyimaginowanym radykalizmem prawicy spowodował uznanie zepsucia III RP za rzecz drugorzędną. Ba, doprowadził do przyjęcia, że aferzyści III RP mogą się okazać sojusznikiem w obronie przed nadchodzącym zagrożeniem.
Groźba moralności
Kampania w obronie III RP okazała się nadzwyczaj skuteczna. Korupcja, której wagę w czasie afery Rywina docenić musiał sam Adam Michnik, przez opiniotwórcze ośrodki została uznana za nieistotną. Wrogiem stali się ci, którzy ją piętnują, "ścigający prawdziwych i urojonych aferzystów". Problemem stały się komisje, które nagle okazały się zagrożeniem dla demokracji.
Kampania ta doprowadziła do niespotykanej od pierwszej połowy lat 90. polaryzacji. Większość polskich ośrodków opiniotwórczych przyjęła, że wobec "prawicowego zagrożenia" należy wybrać sojusz z postkomunistami. Postkomunistami, którzy schowają nieco swoje kontrowersyjne postacie, powołają nowych liderów, a na prezydenckiego kandydata wysuną Cimoszewicza, którego nie ima się przynależność partyjna ani rządowa odpowiedzialność.
Kampania ośrodków opiniotwórczych przełożyła się nie tylko na notowania "ponadpartyjnego" kandydata, ale i na wyraźny wzrost poparcia dla SLD. Uderzający jest jej sukces w środowiskach inteligencji. Ośrodki opiniotwórcze są elementem establishmentu III RP, mogą się więc obawiać istotniejszych przemian na scenie politycznej. Natomiast kampania, o której mowa, uaktywniła tradycyjne lęki polskiej inteligencji przed prawicowym radykalizmem. Lęki dziś głęboko irracjonalne. Zdumiewać mogłoby, że niezwykle wątła intelektualnie argumentacja obrońców III RP okazała się skuteczna. Udało się wmówić społeczeństwu, że najbardziej niebezpieczne w polityce jest odwołanie się do moralności.
Prof. Piotr Winczorek wieszczy w "Rzeczpospolitej" nadejście "miękkiego autorytaryzmu". Waldemar Kuczyński straszy w "Gazecie Wyborczej" terrorem ("Idea rewolucji niemoralnej"). Nawet zwykle bardzo wyważony Tadeusz Mazowiecki ogłasza w "GW", że "jest też filozofia - totalnego zanegowania III RP. (...) Filozofia państwa (...) w jakiś sposób autorytarnego". Witold Jedlicki w "Tygodniku Powszechnym" ujawnia nastanie "cywilizacji podłości", którą "tworzą wodzowie polskiej prawicy i część sprzyjających im mediów". Te tony słyszymy na co dzień w wypowiedziach rozlicznych autorytetów intelektualnych i moralnych III RP, w publicystyce "Gazety Wyborczej", "Polityki", "Tygodnika Powszechnego", a także innych mediów.
Sygnatariusze "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki" (ogłoszonego w "Gazecie Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" 1 kwietnia) wzywają do "postawienia tamy skandalicznym kłótniom i awanturom politycznym, a także działaniom obniżającym prestiż Polski i wywołującym fatalne nastroje społeczne. (...) Polsce potrzebny jest sprawnie działający system wymiaru sprawiedliwości, którego nie powinny zastępować specjalne komisje poselskie do ścigania prawdziwych i urojonych aferzystów". Z kolei w liście intelektualistów krakowskich czytamy, że "nastąpiła niebezpieczna dla demokracji radykalizacja prawicy. Standard politycznych celów i metod ich realizacji zaczyna wyznaczać LPR, a do licytacji z nią przystąpiły nie tylko PiS, ale niestety także PO, która (...) dokonała głębokiego zwrotu na prawo, licytując się w radykalizmie z pozostałymi partiami prawicy. Liderzy prawicy, negując osiągnięcia III RP, nie kryją jednocześnie swej pogardy dla reguł demokracji i państwa prawa".
Antydemokratyczni obrońcy demokracji
W lamentach na temat rzekomej radykalizacji prawicy uderza utożsamienie każdej poważniejszej krytyki III RP z zamachem na demokrację, państwo prawa czy wręcz na Polskę. "Obecne pokolenie Polaków może być dumne z odzyskania niepodległości i uzyskania przez Polskę bezpiecznej pozycji w Europie i na świecie" - napisali sygnatariusze "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki". Czy duma z odzyskanej niepodległości nie nakłada obowiązku właściwego jej zagospodarowania? I czy naprawdę sami wywalczyliśmy międzynarodowe bezpieczeństwo, a nie otrzymaliśmy go jako historycznie unikatowej szansy, którą dziś marnotrawimy?
Autorytety wzywają do "rzeczowej dyskusji". To, co proponują, jest jednak jej zaprzeczeniem. Posługują się zespołem chwytów erystycznych, a głównie redukcją do absurdu. Krytyka III RP oznacza - uznają jej obrońcy - dowartościowanie PRL. Stwierdzenie takie jest oczywistym nonsensem. PRL była państwem totalitarnego bezprawia o państwowej gospodarce, III RP jest ułomną demokracją, nie spełniającą standardów państwa prawa, o kalekich mechanizmach rynkowych. Wyższość III RP jest niekwestionowalna. Czy oznacza to, że mamy satysfakcjonować się jej kształtem?
Obok redukcji do absurdu mamy zabieg utożsamienia. Jeśli ogłosimy, że LPR, PiS
i PO to jedno i to samo, wystarczy napiętnować określone zachowania LPR, by potępić PO i PiS. III RP w założeniu ma być demokratycznym państwem prawa. Czy to znaczy, jak sugerują jej zwolennicy, że jej krytyka wypływa z odrzucenia tych idei, czy wręcz odwrotnie: z przyjęcia, że w praktyce III RP mają one charakter iluzoryczny i trzeba je w Polsce zainstalować realnie?
Obrońcy III RP używają mocnych słów: "pomówienia", "oszczerstwa", "insynuacje". Czy jednak to nie oni sami stosują potępiane przez siebie werbalnie metody? Na uzasadnienie powtarzanych bez końca oskarżeń o autorytarne skłonności Jana Rokity przytaczane było tylko jedno jego sformułowanie o potrzebie "ściągnięcia cugli demokracji". Oznaczało ono zdyscyplinowanie urzędniczego korpusu w imię zasad demokracji, czyli rzecz dokładnie przeciwną, niż przypisywali mu jego przeciwnicy. Komisje, które projektuje Jarosław Kaczyński, powstawały na Zachodzie i jakoś demokracji nie zagroziły.
Listy pasterskie
Listy otwarte, które ostatnio mnożą się w Polsce, nie służą rzeczowej debacie. Mają charakter manifestów. W szczególnych sytuacjach, gdy wyrażają postawę sygnatariuszy, którzy chcą zwrócić społeczeństwu uwagę na jakąś przemilczaną, a istotną sprawę, mogą mieć uzasadnienie w każdym systemie. W ustroju komunistycznym, w którym nie istniała wolna opinia publiczna, odgrywały bardzo istotną rolę. W III RP mają charakter dwuznaczny. Przypomnijmy list "towarzystwa" poznańskiego, które broniło "przed pomówieniami" abp. Paetza, list artystów przeciw "nagonce" na Jana Kulczyka czy list filmowców w obronie Lwa Rywina. Czytając je, można było odnieść wrażenie, że sygnatariusze uważają siebie i obiekty swojej obrony za osoby, wobec których nie wolno stosować zwykłych miar, również w stosunku do prawa.
Próba wpływania na politykę przez listy otwarte, a taki charakter mają cytowane wyżej manifesty, nie ma wiele wspólnego z demokracją. Listy te sugerują, że istnieją grupy autorytetów, które z definicji mają szczególne kompetencje do rozstrzygania spraw publicznych. Ich autorzy nie wybierają drogi przekonywania. Nie piszą artykułów, w których starają się uzasadnić swoje stanowisko. Ogłaszają publicznie, jak jest i jak być powinno. Nieprzypadkowo to właśnie sygnatariusze owych listów ubolewają nad upadkiem autorytetów w Polsce.
Inflacja autorytetów
Autorytety piszące listy pasterskie (tak jak i metoda pisania listów) wyrastały z antypeerelowskiej opozycji. Przy braku mechanizmów demokratycznych ludzie, którzy podejmowali wyzwanie walki z systemem, musieli brać na siebie również zadanie reprezentowania zbiorowości. Po obaleniu komunizmu i przyjęciu reguł demokratycznych ta rola musiała się jednak skończyć. Fakt, że wielu dawnych bohaterów nie potrafiło się z nią rozstać, jest równie zrozumiały, jak niepokojący. To członkowie rządu Mazowieckiego i jego zaplecza usiłowali zapewnić sobie pozycję przez podtrzymywanie kategorii autorytetu. W dużej mierze wynikało to z poczucia misji, którą należało zrealizować we wrogim otoczeniu, za jakie w nowych warunkach zostało uznane polskie społeczeństwo. Zdaniem dominującej wówczas grupy, społeczeństwo nie było gotowe zrozumieć potrzeb transformacji i dlatego należało zapewnić szczególną pozycję tym, którzy ją przeprowadzali. Sytuacja ta spowodowała, że do zbioru autorytetów zaczęto dołączać wszelkie osoby, które znalazły się po tej samej, "słusznej" stronie barykady, doprowadzając do karykaturalnej inflacji tego pojęcia.
Polityczna antypolityczność
Uderzające jest, że stałym motywem oburzenia obrońców III RP są "awantury polityczne", które - jeśli wyjdziemy poza retorykę - oznaczają po prostu demokratyczny spór. Oczywiście, spór ten ma swoje koszta. Jedną z groźniejszych jego konsekwencji jest populizm. Jednak na przykład autorzy "Listu otwartego przedstawicieli świata nauki i polityki" nie piętnują konkretnych przejawów "awantur", ale wydają się atakować zasadę rywalizacji, a więc uderzają w sam rdzeń demokracji.
Odpowiedzią na gorszące awantury demokratyczne ma być silne centrum, które jako depozytariusz rozsądku ma się wzbić ponad demokratyczne swary. W liście intelektualistów krakowskich apel taki zostaje sformułowany wprost. Ten manifest był pisany w momencie pojawienia się Partii Demokratycznej, która była zarówno pomysłem na reanimację Unii Wolności, jak i tratwą ratunkową dla grupy polityków z tonącego, wydawało się wówczas, SLD. List ten można więc uznać wręcz za propagandę nowej partii. Propaganda, która deklaruje bezstronność, wzywa do naprawy życia politycznego i zawiera dodatkowo radykalne potępienie politycznych konkurentów, musi budzić wątpliwości. Dodatkowo ten list
- jak i deklaracje PD - wydają się także kolejną mistyfikacją, gdyż autopromujące się centrum określa się w opozycji do "radykalizmu prawicy". Interesującym jednak motywem tego tekstu, jak i wielu utrzymanych w tym duchu wypowiedzi, jest swoisty kult politycznej idei centrum.
Demokracja polega na konfrontacji alternatywnych projektów. W dojrzałych demokracjach tzw. partie środka zostają starte przez rywalizację dwóch konkurujących z sobą bloków. Wyobrażenie centrum, które przezwycięża ową dychotomię, gdyż sytuuje się ponad demokratyczną rywalizacją, ma charakter przeddemokratyczny i zawiera paternalistyczną wizję społeczeństwa wymagającego autorytetów sprawujących nad nim kuratelę. Dziś na podobnej zasadzie kreowana jest kandydatura Włodzimierza Cimoszewicza. Pseudoponadpartyjność tego kandydata odwołuje się do niechęci Polaków do polityki - niechęci wyrobionej u nich nie tylko przez złe doświadczenia, ale także przez socjotechników, którzy kompromitację SLD potrafili sprzedać jako kompromitację klasy politycznej. W rzeczywistości na chorobę życia politycznego nie ma innych lekarstw niż polityczne, a więc aplikowane przez partie (stronnictwa, ugrupowania itp.). Udawanie, że jest inaczej, pogłębia kryzys demokracji, gdyż pogłębia obcość obywateli wobec teoretycznie własnego państwa.
Od Rywina do Orlenu
Afera Rywina miała przełomowy charakter: pokazała, że demokracja i państwo prawa to jedynie fasada III RP, za którą "towarzystwo" ustala swoje strefy panowania. Ujawnienie afery stało się możliwe dzięki konfliktowi w łonie dominującego w Polsce układu. SLD postanowił podporządkować sobie sprzyjający mu, ale niezależny, najsilniejszy w Polsce ośrodek medialny, jakim jest "Gazeta Wyborcza". Tocząca się pod dywanem walka nabrała takiej intensywności, że została odsłonięta, a zwykli obywatele zobaczyli rzeczy, które wcześniej mogli jedynie przeczuwać. Afera Rywina uruchomiła proces, który w serii kolejnych skandali ujawnił mechanizm działania postkomunistycznego układu, polegający na próbie przejęcia państwa. Następne patologie obnażyła komisja ds. Orlenu. Ujawniła rolę prezydenckiego ośrodka jako zwornika postkomunistycznego układu, rolę peerelowskich tajnych służb w jego budowie i ich powiązania ze światem przestępczym.
Odsłonięcie tego wszystkiego musiałoby prowadzić do załamania się układu rządzącego III RP, a więc symbolicznie rzecz biorąc - do budowy IV RP. W tej sprawie nastąpiła jednak mobilizacja sił "towarzystwa". Ruszyła kampania w obronie III RP, której zasadniczym mechanizmem było kreowanie atmosfery zagrożenia. Chodziło o to, by lęk przed wyimaginowanym radykalizmem prawicy spowodował uznanie zepsucia III RP za rzecz drugorzędną. Ba, doprowadził do przyjęcia, że aferzyści III RP mogą się okazać sojusznikiem w obronie przed nadchodzącym zagrożeniem.
Groźba moralności
Kampania w obronie III RP okazała się nadzwyczaj skuteczna. Korupcja, której wagę w czasie afery Rywina docenić musiał sam Adam Michnik, przez opiniotwórcze ośrodki została uznana za nieistotną. Wrogiem stali się ci, którzy ją piętnują, "ścigający prawdziwych i urojonych aferzystów". Problemem stały się komisje, które nagle okazały się zagrożeniem dla demokracji.
Kampania ta doprowadziła do niespotykanej od pierwszej połowy lat 90. polaryzacji. Większość polskich ośrodków opiniotwórczych przyjęła, że wobec "prawicowego zagrożenia" należy wybrać sojusz z postkomunistami. Postkomunistami, którzy schowają nieco swoje kontrowersyjne postacie, powołają nowych liderów, a na prezydenckiego kandydata wysuną Cimoszewicza, którego nie ima się przynależność partyjna ani rządowa odpowiedzialność.
Kampania ośrodków opiniotwórczych przełożyła się nie tylko na notowania "ponadpartyjnego" kandydata, ale i na wyraźny wzrost poparcia dla SLD. Uderzający jest jej sukces w środowiskach inteligencji. Ośrodki opiniotwórcze są elementem establishmentu III RP, mogą się więc obawiać istotniejszych przemian na scenie politycznej. Natomiast kampania, o której mowa, uaktywniła tradycyjne lęki polskiej inteligencji przed prawicowym radykalizmem. Lęki dziś głęboko irracjonalne. Zdumiewać mogłoby, że niezwykle wątła intelektualnie argumentacja obrońców III RP okazała się skuteczna. Udało się wmówić społeczeństwu, że najbardziej niebezpieczne w polityce jest odwołanie się do moralności.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.