Manifest Millera - polemika Lubię powiedzenie Fryderyka Engelsa, że "po wielkich klęskach wszystkie armie stają się niezwykle pojętne". I choć sytuacja podzielonej dziś polskiej lewicy nie jest aż tak zła, a SLD - w co głęboko wierzę - łapie "drugi oddech", wnioski z minionych lat trzeba bezwzględnie wyciągnąć. Dlatego z dużym zainteresowaniem przeczytałem syntetyczny tekst Leszka Millera ("Manifest Millera", nr 30), zapowiedziany przez redakcję "Wprost" przewrotnie jako "manifest antysocjalistyczny".
Były premier, którego bliskim współpracownikiem w sprawach polityki zagranicznej byłem przez 30 miesięcy i który zapewne zostanie lepiej oceniony przez potomnych niż współczesnych, ma wiele racji, pisząc m.in., że kluczowym celem Polski jest likwidacja dystansu dzielącego nasz kraj od państw najwyżej rozwiniętych. Nie sposób wszakże się zgodzić z podstawową tezą autora, że spór między liberalizmem a socjalizmem został już rozstrzygnięty na korzyść tego pierwszego, a zwłaszcza z tezą, iż "nie warto się spierać z rynkiem, bo w ostateczności rynek zawsze ma rację".
Jednym z wyznaczników lewicowości jest właściwe pojmowanie roli rynku i samego państwa, które nie może się ograniczać do funkcji "nocnego stróża", lecz powinno być aktywnym regulatorem wielu procesów, także gospodarczych. Nic nie zastąpi rynku, ale rynki winny wszakże służyć ludziom, a nie ludzie rynkom. Na wołowej skórze nie da się spisać strat wynikających z usiłowań urynkowienia wszystkiego: kultury, edukacji, nauki czy służby zdrowia. Niezmiennie trafne pozostaje sformułowanie socjalistów francuskich: "tak" dla gospodarki rynkowej, "nie" dla społeczeństwa rynkowego.
Zdumiewać musi ponadto wsparcie dla idei wprowadzenia podatku liniowego. Takie rozwiązanie w warunkach dzisiejszej Polski byłoby po prostu społecznie niesprawiedliwe, stąd dobrze zorganizowane państwa, jak Niemcy czy Austria, mają po kilka progów podatkowych, a Francja czy Hiszpania nawet po kilkanaście. Dlatego też w przeszłości, m.in. jako jedyny na konwencji krajowej jednolitego jeszcze SLD, polemizowałem z takim pomysłem premiera Millera.
Konserwatyzm w myśleniu jest groźny, tym bardziej że lewica nie może się godzić z zastaną rzeczywistością, lecz powinna ją korzystnie zmieniać. Różnijmy się po norwidowsku pięknie, ale pamiętajmy zawsze o społecznych skutkach podejmowanych decyzji. Fundamentalizm rynkowy powinien być przy tym obcy ludziom lewicy.
Jednym z wyznaczników lewicowości jest właściwe pojmowanie roli rynku i samego państwa, które nie może się ograniczać do funkcji "nocnego stróża", lecz powinno być aktywnym regulatorem wielu procesów, także gospodarczych. Nic nie zastąpi rynku, ale rynki winny wszakże służyć ludziom, a nie ludzie rynkom. Na wołowej skórze nie da się spisać strat wynikających z usiłowań urynkowienia wszystkiego: kultury, edukacji, nauki czy służby zdrowia. Niezmiennie trafne pozostaje sformułowanie socjalistów francuskich: "tak" dla gospodarki rynkowej, "nie" dla społeczeństwa rynkowego.
Zdumiewać musi ponadto wsparcie dla idei wprowadzenia podatku liniowego. Takie rozwiązanie w warunkach dzisiejszej Polski byłoby po prostu społecznie niesprawiedliwe, stąd dobrze zorganizowane państwa, jak Niemcy czy Austria, mają po kilka progów podatkowych, a Francja czy Hiszpania nawet po kilkanaście. Dlatego też w przeszłości, m.in. jako jedyny na konwencji krajowej jednolitego jeszcze SLD, polemizowałem z takim pomysłem premiera Millera.
Konserwatyzm w myśleniu jest groźny, tym bardziej że lewica nie może się godzić z zastaną rzeczywistością, lecz powinna ją korzystnie zmieniać. Różnijmy się po norwidowsku pięknie, ale pamiętajmy zawsze o społecznych skutkach podejmowanych decyzji. Fundamentalizm rynkowy powinien być przy tym obcy ludziom lewicy.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.