W dupie mam to wszystko! - krzyczał Jarosław Iwaszkiewicz, przerażony listem 34
14 marca 1964 r. do kancelarii premiera przybył poeta i felietonista Antoni Słonimski. Przyniósł list do Józefa Cyrankiewicza. Nie liczył na to, że premier go przyjmie, więc złożył pismo w sekretariacie. Niepozorny kawałek papieru wywołał wkrótce burzę. List do Cyrankiewicza był bowiem protestem przeciwko polityce kulturalnej państwa. Trzydziestu czterech luminarzy polskiej kultury - elita literatury i nauki - domagało się ograniczenia cenzury i zwiększenia przydziału papieru na druk książek.
Zapalenie płuc
List 34 był skutkiem ogromnego rozczarowania środowisk inteligenckich do polityki Władysława Gomułki. Rozczarowanie to rosło wraz z upływem czasu od pamiętnego października 1956 r., gdy Gomułka na fali społecznego entuzjazmu zapowiadał nowy rozdział w historii Polski. Gdy I sekretarz mówił wtedy o demokracji i suwerenności, większość słuchaczy rozumiała te hasła dosłownie i wiązała z nimi nadzieje na zmiany w Polsce.
Tak też myślała część aparatu partyjnego, która uważała, że tylko rozluźnienie więzów krępujących społeczeństwo może dać nadzieję na - jak to określano - "prawdziwy socjalizm". Inna grupa działaczy PZPR była przeciwnego zdania - obawiała się, że demokratyzacja doprowadzi do krachu systemu. Obie grupy - umownie zwane puławianami (od ulicy Puławskiej w Warszawie, gdzie mieszkało kilku jej przedstawicieli) i natolińczykami (od pałacu w Natolinie, w którym odbywały się spotkania tej nieformalnej grupy) - rywalizowały o względy Gomułki.
Wkrótce Gomułka zaczął widzieć zagrożenie przede wszystkim w środowisku puławian. To oni - jego zdaniem - namawiali do "rewizji" linii partii. A "rewizjonizm" był dla I sekretarza znacznie gorszy od "dogmatyzmu". "Dogmatyzm to tylko katar, przeziębienie, które łatwo wyleczyć, a rewizjonizm to zapalenie płuc" - mawiał.
Gomułka zgasił nadzieje polskiej inteligencji, która naiwnie wierzyła w tamtych czasach, że możliwy jest "socjalizm z ludzką twarzą". Warto też wspomnieć o antyintelektualnych fobiach I sekretarza, który w inteligencji widział "rewizjonistyczne" zagrożenie. Zaczęło się od likwidacji tygodnika "Po prostu". Potem zorganizowano pierwszy po Październiku proces polityczny, w którym Annę Szarzyńską-Rewską, w czasie wojny uczestniczkę zamachu na Franza Kutscherę, oskarżono o posiadanie i przechowywanie paryskiej "Kultury". Ten proces wzbudził ogromny niepokój wśród inteligencji, która dość regularnie czytywała "Kulturę". Na jesieni 1959 r. pod naciskiem Gomułki powołano nowego prezesa Związku Literatów Polskich - Antoniego Słonimskiego zastąpił znacznie bardziej uległy wobec władz Jarosław Iwaszkiewicz.
Jednocześnie nasilała się cenzura. Doświadczył tego Jacek Bocheński, któremu w 1962 r. wstrzymano druk powieści historycznej "Boski Juliusz". Władze dopatrzyły się w niej aluzji do życia w PRL. Jak relacjonował magazyn "Time", "Bocheński opisał Cezara jako łysego playboya, co jest wyraźną aluzją do łysego łba i osobowości premiera Cyrankiewicza". Gdy pismo "Nowa Kultura" chciało przyznać Bocheńskiemu nagrodę, władze partyjne gwałtownie się temu sprzeciwiły. Wkrótce potem "Nową Kulturę" zlikwidowano.
Inteligenckie obrzydliwości
Ostateczny cios "październikowym złudzeniom" zadał Gomułka w lipcu 1963 r. podczas XIII Plenum KC PZPR poświęconego sprawom ideologicznym. Zarzucił wtedy elitom "niedostateczne uwzględnianie rozwoju Polski Ludowej". Twórcom filmów wytknął "oderwanie od warunków społecznej rzeczywistości Polski budującej socjalizm". Nie podobały mu się popularne tygodniki ilustrowane, które miały publikować "materiały o życiu na Zachodzie, sensacyjno-kryminalne opowiadania, przygody różnych osobistości i gwiazd oraz opisy wspaniałości wystaw sklepowych, a z krajów słabo rozwiniętych egzotykę i turystykę wypraną z wszelkich istotnych treści politycznych i społecznych". Gomułka skrytykował także literatów: "W utworach niektórych młodych pisarzy znajdujemy ekstrakt cynizmu. Trudno bez obrzydzenia przebrnąć przez ich opowiadania. Jest tam zresztą sporo zapożyczeń i wzorów z literatury francuskiej i amerykańskiej. A nasze wydawnictwa i pisma literackie podobne obrzydliwości drukują".
Referat Gomułki oznaczał zamknięcie ust twórcom. Gustaw Herling-Grudziński na łamach włoskiego miesięcznika "Tempo Presente" tak pisał o efektach polityki Gomułki: "Czasopisma są znowu szare i nudne. Książki o pewnej wartości można zliczyć na palcach. Zgasły wszelkie polemiki". Dodatkowo jeszcze spadły nakłady książek z powodu zmniejszenia przydziału papieru. Na początku lat 60. na Polaka przypadały rocznie trzy wydane książki, dwa razy mniej niż w NRD czy ZSRR. Tak tworzył się grunt pod powstanie listu 34.
Jego idea zrodziła się na przełomie lat 1963 i 1964 wśród członków Oddziału Warszawskiego ZLP. Autorem tekstu był Antoni Słonimski, który na posiedzeniu Pen Clubu zebrał większość podpisów pisarzy. Zbieranie podpisów ludzi nauki oraz wyjazdy do Krakowa i do Komorowa (do Marii Dąbrowskiej) przypadły w udziale Janowi Józefowi Lipskiemu, który sam jednak listu nie podpisał. Stało się tak dlatego, że - jak to po latach ujmował - był zbyt "mało znaczącą osobistością". Pomysłodawcy listu 34 od razu postanowili, że - dla większego efektu - dokument podpisywać będą wyłącznie osoby o uznanym dorobku naukowym bądź literackim, co miało zwiększać ciężar gatunkowy wystąpienia protestacyjnego.
MaŁe trzęsienie ziemi
List wywołał wściekłość władz. O zamieszaniu, jakie spowodował, świadczy relacja Henryka Korotyńskiego, ówczesnego redaktora naczelnego "Życia Warszawy", który nazajutrz po złożeniu listu pojawił się u sekretarza KC Artura Starewicza. "Spodziewam się ostrej reakcji na to wystąpienie - powiedział Starewicz do Korotyńskiego - a trzeba działać raczej spokojnie, aby nie zrobiła się z tego głośna sprawa".
Przerażony był Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ZLP. Jak relacjonuje pisarz Jan Maria Gisges, Iwaszkiewicz wściekł się na wieść o liście, który podpisało wielu członków jego związku. "W dupie mam to wszystko! - krzyczał. - Zagranica będzie trąbić, Gomułka się wścieknie, teraz nie mamy po co do niego chodzić!"
Wkrótce list, którego sygnatariusze próżno wyczekiwali odpowiedzi, rzeczywiście trafił na Zachód. Jedna z kopii znalazła się w rękach studenta Uniwersytetu Warszawskiego, który - bez wiedzy sygnatariuszy listu - miał ją przekazać korespondentowi AFP. Później dodatkowo ustalono, iż całą sprawę w prywatnych listach do córki opisywał też inny sygnatariusz - Melchior Wańkowicz. Niebawem list - niczym bumerang - wrócił do Polski za pośrednictwem Radia Wolna Europa.
Gomułka wściekł się, że treść listu została nagłośniona na Zachodzie. Irytowały go głosy solidarności z polskimi intelektualistami pojawiające się wśród zachodnich pisarzy i naukowców. Burzyły one misternie budowany za granicą wizerunek Polski Ludowej jako państwa prowadzącego najbardziej liberalną politykę kulturalną w tej części Europy.
8 kwietnia Cyrankiewicz przyjął trzynastu sygnatariuszy listu, którym oświadczył, że jest oburzony tym, iż treść dokumentu przedostała się za granicę, nim on zdążył udzielić odpowiedzi. Zenon Kliszko, członek Biura Politycznego, próbował później przedstawiać okoliczności powstania listu 34 jako prowokację Wolnej Europy. Na zarzuty Kliszki odpowiadał Słonimski: "Nie byłoby całej sprawy 34 i listu, gdyby nie było powodów do napisania listu. A powodem tym była fatalna sytuacja polskiej kultury. Zdobycze Października zostały zaprzepaszczone, cenzura zakneblowała ludziom usta, z łamów pism literackich zniknęły najwybitniejsze nazwiska, książki wychodzą w nakładach nie zaspokajających potrzeb czytelników".
List i kontrlist
Przez kilka miesięcy sprawa listu 34 budziła żywe emocje. Na osoby, które w roku dwudziestolecia Polski Ludowej, kilka miesięcy przed IV Zjazdem PZPR odważyły się zaprotestować przeciwko polityce kulturalnej władz PRL, spadły szykany. Wstrzymywano im druk artykułów i książek, odmawiano wydawania paszportu nawet na wyjazdy służbowe, zakazano występów w radiu i telewizji, co więcej - w ogóle zabroniono publicznie wymieniać ich nazwiska. Gen. Mieczysław Moczar, wiceminister spraw wewnętrznych, oświadczył publicznie, że ze Słonimskim nie będzie rozmawiał premier, ale sierżant milicji.
W kwietniu władze przygotowały adresowany do redakcji londyńskiego "Timesa" kontrlist podpisany przez dziesięciu naukowców - sygnatariuszy listu 34. Znaleźli się wśród nich m.in. Edward Lipiński, Aleksander Gieysztor, Władysław Tatarkiewicz i Kazimierz Wyka. Podpisani stwierdzali, że "zagadnienia poruszone [w liście 34 - przyp. red.] miały charakter ściśle wewnętrzny" i że nie jest im wiadomo, "jakoby ktokolwiek z tych, którzy podpisali list, został ostatnio pozbawiony prawa wykładania lub wydawania książek".
Podpisania tego drugiego pisma odmówił m.in. znany z jednoznacznie antykomunistycznych poglądów prof. Stanisław Pigoń, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pojawiły się pogłoski, że sędziwy uczony zagroził osobie proponującej mu podpisanie listu do "Timesa" zrzuceniem ze schodów. Bywało też jednak zupełnie inaczej. Jeden z sygnatariuszy listu 34 nie był się w stanie uchylić od podpisania pisma do londyńskiego dziennika, tłumacząc, iż podpis na liście 34 już kosztował go 6 tys. zł (efekt wstrzymania druku jego tekstów) i nie stać go na więcej.
Budowniczy muru
Fenomenem listu 34 stał się wspólny protest ludzi o odmiennych biografiach, reprezentujących rozmaite środowiska i orientacje polityczne. Wystarczy powiedzieć, że wybitny ekonomista prof. Edward Lipiński, który do Polskiej Partii Socjalistycznej wstąpił długo przed I wojną światową, w 1964 r. ciągle należał do PZPR. Wśród sygnatariuszy byli katolicy (Zofia Kossak) i agnostycy (prof. Maria Ossowska). Obok liberała Słonimskiego znalazł się konserwatysta Stanisław Cat-Mackiewicz. Podpis pod listem złożył także Stefan Kisielewski, poseł Koła Znak, popularny felietonista "Tygodnika Powszechnego".
Wydaje się, że wyjątkową wściekłość władzy - poza tym, że list podpisała Maria Dąbrowska, do której twórczości Gomułka miał szczególny sentyment, budziło to, że wśród sygnatariuszy znalazły się osoby w przeszłości silnie związane z partią i komunizmem w wydaniu stalinowskim. Chodziło tutaj przede wszystkim o ludzi z kręgu "Kuźnicy", tygodnika wydawanego w Krakowie w pierwszych powojennych latach: Jerzego Andrzejewskiego, Pawła Hertza, Mieczysława Jastruna, Jana Kotta i Adama Ważyka. Część z nich jesienią 1957 r. znalazła się w redakcji tworzonego przez Andrzejewskiego miesięcznika literackiego "Europa". Gdy władze wstrzymały druk pierwszego numeru, na znak protestu z PZPR wystąpiła grupa wybitnych pisarzy, wśród których znaleźli się późniejsi sygnatariusze listu 34: Andrzejewski, Dygat, Hertz, Jastrun, Kott i Ważyk.
Historyk Andrzej Friszke tak pisze o fenomenie listu 34: "Dawne podziały światopoglądowe traciły na znaczeniu. Byli komuniści solidaryzowali się z byłymi konserwatystami, a marksiści z liberałami. Szeroki sprzeciw wobec represji wynikał z polskiej tradycji tolerancji i przywiązania do swobód politycznych, wśród których prawo do nieskrępowanej wypowiedzi zajmuje poczesne miejsce (...). Pomiędzy rządzącymi a światem kultury wyrastał coraz większy mur niechęci. Rządzący odwracali się plecami do świata nauki i kultury. Nie chcieli słuchać głosu ekonomistów, socjologów, pisarzy. Rezygnowali z możliwości wykorzystania ich wiedzy, zadufani w sobie, że wszystko wiedzą najlepiej".
W Polsce rozpoczął się proces stopniowego odwrotu środowisk intelektualnych od socjalistycznych mrzonek. Coraz wyraźniej zaczęto rozumieć, że żadnego "socjalizmu z ludzką twarzą" po prostu nie ma. Szczególnie widoczne stało się cztery lata później - w marcu 1968 r.
Zapalenie płuc
List 34 był skutkiem ogromnego rozczarowania środowisk inteligenckich do polityki Władysława Gomułki. Rozczarowanie to rosło wraz z upływem czasu od pamiętnego października 1956 r., gdy Gomułka na fali społecznego entuzjazmu zapowiadał nowy rozdział w historii Polski. Gdy I sekretarz mówił wtedy o demokracji i suwerenności, większość słuchaczy rozumiała te hasła dosłownie i wiązała z nimi nadzieje na zmiany w Polsce.
Tak też myślała część aparatu partyjnego, która uważała, że tylko rozluźnienie więzów krępujących społeczeństwo może dać nadzieję na - jak to określano - "prawdziwy socjalizm". Inna grupa działaczy PZPR była przeciwnego zdania - obawiała się, że demokratyzacja doprowadzi do krachu systemu. Obie grupy - umownie zwane puławianami (od ulicy Puławskiej w Warszawie, gdzie mieszkało kilku jej przedstawicieli) i natolińczykami (od pałacu w Natolinie, w którym odbywały się spotkania tej nieformalnej grupy) - rywalizowały o względy Gomułki.
Wkrótce Gomułka zaczął widzieć zagrożenie przede wszystkim w środowisku puławian. To oni - jego zdaniem - namawiali do "rewizji" linii partii. A "rewizjonizm" był dla I sekretarza znacznie gorszy od "dogmatyzmu". "Dogmatyzm to tylko katar, przeziębienie, które łatwo wyleczyć, a rewizjonizm to zapalenie płuc" - mawiał.
Gomułka zgasił nadzieje polskiej inteligencji, która naiwnie wierzyła w tamtych czasach, że możliwy jest "socjalizm z ludzką twarzą". Warto też wspomnieć o antyintelektualnych fobiach I sekretarza, który w inteligencji widział "rewizjonistyczne" zagrożenie. Zaczęło się od likwidacji tygodnika "Po prostu". Potem zorganizowano pierwszy po Październiku proces polityczny, w którym Annę Szarzyńską-Rewską, w czasie wojny uczestniczkę zamachu na Franza Kutscherę, oskarżono o posiadanie i przechowywanie paryskiej "Kultury". Ten proces wzbudził ogromny niepokój wśród inteligencji, która dość regularnie czytywała "Kulturę". Na jesieni 1959 r. pod naciskiem Gomułki powołano nowego prezesa Związku Literatów Polskich - Antoniego Słonimskiego zastąpił znacznie bardziej uległy wobec władz Jarosław Iwaszkiewicz.
Jednocześnie nasilała się cenzura. Doświadczył tego Jacek Bocheński, któremu w 1962 r. wstrzymano druk powieści historycznej "Boski Juliusz". Władze dopatrzyły się w niej aluzji do życia w PRL. Jak relacjonował magazyn "Time", "Bocheński opisał Cezara jako łysego playboya, co jest wyraźną aluzją do łysego łba i osobowości premiera Cyrankiewicza". Gdy pismo "Nowa Kultura" chciało przyznać Bocheńskiemu nagrodę, władze partyjne gwałtownie się temu sprzeciwiły. Wkrótce potem "Nową Kulturę" zlikwidowano.
Inteligenckie obrzydliwości
Ostateczny cios "październikowym złudzeniom" zadał Gomułka w lipcu 1963 r. podczas XIII Plenum KC PZPR poświęconego sprawom ideologicznym. Zarzucił wtedy elitom "niedostateczne uwzględnianie rozwoju Polski Ludowej". Twórcom filmów wytknął "oderwanie od warunków społecznej rzeczywistości Polski budującej socjalizm". Nie podobały mu się popularne tygodniki ilustrowane, które miały publikować "materiały o życiu na Zachodzie, sensacyjno-kryminalne opowiadania, przygody różnych osobistości i gwiazd oraz opisy wspaniałości wystaw sklepowych, a z krajów słabo rozwiniętych egzotykę i turystykę wypraną z wszelkich istotnych treści politycznych i społecznych". Gomułka skrytykował także literatów: "W utworach niektórych młodych pisarzy znajdujemy ekstrakt cynizmu. Trudno bez obrzydzenia przebrnąć przez ich opowiadania. Jest tam zresztą sporo zapożyczeń i wzorów z literatury francuskiej i amerykańskiej. A nasze wydawnictwa i pisma literackie podobne obrzydliwości drukują".
Referat Gomułki oznaczał zamknięcie ust twórcom. Gustaw Herling-Grudziński na łamach włoskiego miesięcznika "Tempo Presente" tak pisał o efektach polityki Gomułki: "Czasopisma są znowu szare i nudne. Książki o pewnej wartości można zliczyć na palcach. Zgasły wszelkie polemiki". Dodatkowo jeszcze spadły nakłady książek z powodu zmniejszenia przydziału papieru. Na początku lat 60. na Polaka przypadały rocznie trzy wydane książki, dwa razy mniej niż w NRD czy ZSRR. Tak tworzył się grunt pod powstanie listu 34.
Jego idea zrodziła się na przełomie lat 1963 i 1964 wśród członków Oddziału Warszawskiego ZLP. Autorem tekstu był Antoni Słonimski, który na posiedzeniu Pen Clubu zebrał większość podpisów pisarzy. Zbieranie podpisów ludzi nauki oraz wyjazdy do Krakowa i do Komorowa (do Marii Dąbrowskiej) przypadły w udziale Janowi Józefowi Lipskiemu, który sam jednak listu nie podpisał. Stało się tak dlatego, że - jak to po latach ujmował - był zbyt "mało znaczącą osobistością". Pomysłodawcy listu 34 od razu postanowili, że - dla większego efektu - dokument podpisywać będą wyłącznie osoby o uznanym dorobku naukowym bądź literackim, co miało zwiększać ciężar gatunkowy wystąpienia protestacyjnego.
MaŁe trzęsienie ziemi
List wywołał wściekłość władz. O zamieszaniu, jakie spowodował, świadczy relacja Henryka Korotyńskiego, ówczesnego redaktora naczelnego "Życia Warszawy", który nazajutrz po złożeniu listu pojawił się u sekretarza KC Artura Starewicza. "Spodziewam się ostrej reakcji na to wystąpienie - powiedział Starewicz do Korotyńskiego - a trzeba działać raczej spokojnie, aby nie zrobiła się z tego głośna sprawa".
Przerażony był Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ZLP. Jak relacjonuje pisarz Jan Maria Gisges, Iwaszkiewicz wściekł się na wieść o liście, który podpisało wielu członków jego związku. "W dupie mam to wszystko! - krzyczał. - Zagranica będzie trąbić, Gomułka się wścieknie, teraz nie mamy po co do niego chodzić!"
Wkrótce list, którego sygnatariusze próżno wyczekiwali odpowiedzi, rzeczywiście trafił na Zachód. Jedna z kopii znalazła się w rękach studenta Uniwersytetu Warszawskiego, który - bez wiedzy sygnatariuszy listu - miał ją przekazać korespondentowi AFP. Później dodatkowo ustalono, iż całą sprawę w prywatnych listach do córki opisywał też inny sygnatariusz - Melchior Wańkowicz. Niebawem list - niczym bumerang - wrócił do Polski za pośrednictwem Radia Wolna Europa.
Gomułka wściekł się, że treść listu została nagłośniona na Zachodzie. Irytowały go głosy solidarności z polskimi intelektualistami pojawiające się wśród zachodnich pisarzy i naukowców. Burzyły one misternie budowany za granicą wizerunek Polski Ludowej jako państwa prowadzącego najbardziej liberalną politykę kulturalną w tej części Europy.
8 kwietnia Cyrankiewicz przyjął trzynastu sygnatariuszy listu, którym oświadczył, że jest oburzony tym, iż treść dokumentu przedostała się za granicę, nim on zdążył udzielić odpowiedzi. Zenon Kliszko, członek Biura Politycznego, próbował później przedstawiać okoliczności powstania listu 34 jako prowokację Wolnej Europy. Na zarzuty Kliszki odpowiadał Słonimski: "Nie byłoby całej sprawy 34 i listu, gdyby nie było powodów do napisania listu. A powodem tym była fatalna sytuacja polskiej kultury. Zdobycze Października zostały zaprzepaszczone, cenzura zakneblowała ludziom usta, z łamów pism literackich zniknęły najwybitniejsze nazwiska, książki wychodzą w nakładach nie zaspokajających potrzeb czytelników".
List i kontrlist
Przez kilka miesięcy sprawa listu 34 budziła żywe emocje. Na osoby, które w roku dwudziestolecia Polski Ludowej, kilka miesięcy przed IV Zjazdem PZPR odważyły się zaprotestować przeciwko polityce kulturalnej władz PRL, spadły szykany. Wstrzymywano im druk artykułów i książek, odmawiano wydawania paszportu nawet na wyjazdy służbowe, zakazano występów w radiu i telewizji, co więcej - w ogóle zabroniono publicznie wymieniać ich nazwiska. Gen. Mieczysław Moczar, wiceminister spraw wewnętrznych, oświadczył publicznie, że ze Słonimskim nie będzie rozmawiał premier, ale sierżant milicji.
W kwietniu władze przygotowały adresowany do redakcji londyńskiego "Timesa" kontrlist podpisany przez dziesięciu naukowców - sygnatariuszy listu 34. Znaleźli się wśród nich m.in. Edward Lipiński, Aleksander Gieysztor, Władysław Tatarkiewicz i Kazimierz Wyka. Podpisani stwierdzali, że "zagadnienia poruszone [w liście 34 - przyp. red.] miały charakter ściśle wewnętrzny" i że nie jest im wiadomo, "jakoby ktokolwiek z tych, którzy podpisali list, został ostatnio pozbawiony prawa wykładania lub wydawania książek".
Podpisania tego drugiego pisma odmówił m.in. znany z jednoznacznie antykomunistycznych poglądów prof. Stanisław Pigoń, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pojawiły się pogłoski, że sędziwy uczony zagroził osobie proponującej mu podpisanie listu do "Timesa" zrzuceniem ze schodów. Bywało też jednak zupełnie inaczej. Jeden z sygnatariuszy listu 34 nie był się w stanie uchylić od podpisania pisma do londyńskiego dziennika, tłumacząc, iż podpis na liście 34 już kosztował go 6 tys. zł (efekt wstrzymania druku jego tekstów) i nie stać go na więcej.
Budowniczy muru
Fenomenem listu 34 stał się wspólny protest ludzi o odmiennych biografiach, reprezentujących rozmaite środowiska i orientacje polityczne. Wystarczy powiedzieć, że wybitny ekonomista prof. Edward Lipiński, który do Polskiej Partii Socjalistycznej wstąpił długo przed I wojną światową, w 1964 r. ciągle należał do PZPR. Wśród sygnatariuszy byli katolicy (Zofia Kossak) i agnostycy (prof. Maria Ossowska). Obok liberała Słonimskiego znalazł się konserwatysta Stanisław Cat-Mackiewicz. Podpis pod listem złożył także Stefan Kisielewski, poseł Koła Znak, popularny felietonista "Tygodnika Powszechnego".
Wydaje się, że wyjątkową wściekłość władzy - poza tym, że list podpisała Maria Dąbrowska, do której twórczości Gomułka miał szczególny sentyment, budziło to, że wśród sygnatariuszy znalazły się osoby w przeszłości silnie związane z partią i komunizmem w wydaniu stalinowskim. Chodziło tutaj przede wszystkim o ludzi z kręgu "Kuźnicy", tygodnika wydawanego w Krakowie w pierwszych powojennych latach: Jerzego Andrzejewskiego, Pawła Hertza, Mieczysława Jastruna, Jana Kotta i Adama Ważyka. Część z nich jesienią 1957 r. znalazła się w redakcji tworzonego przez Andrzejewskiego miesięcznika literackiego "Europa". Gdy władze wstrzymały druk pierwszego numeru, na znak protestu z PZPR wystąpiła grupa wybitnych pisarzy, wśród których znaleźli się późniejsi sygnatariusze listu 34: Andrzejewski, Dygat, Hertz, Jastrun, Kott i Ważyk.
Historyk Andrzej Friszke tak pisze o fenomenie listu 34: "Dawne podziały światopoglądowe traciły na znaczeniu. Byli komuniści solidaryzowali się z byłymi konserwatystami, a marksiści z liberałami. Szeroki sprzeciw wobec represji wynikał z polskiej tradycji tolerancji i przywiązania do swobód politycznych, wśród których prawo do nieskrępowanej wypowiedzi zajmuje poczesne miejsce (...). Pomiędzy rządzącymi a światem kultury wyrastał coraz większy mur niechęci. Rządzący odwracali się plecami do świata nauki i kultury. Nie chcieli słuchać głosu ekonomistów, socjologów, pisarzy. Rezygnowali z możliwości wykorzystania ich wiedzy, zadufani w sobie, że wszystko wiedzą najlepiej".
W Polsce rozpoczął się proces stopniowego odwrotu środowisk intelektualnych od socjalistycznych mrzonek. Coraz wyraźniej zaczęto rozumieć, że żadnego "socjalizmu z ludzką twarzą" po prostu nie ma. Szczególnie widoczne stało się cztery lata później - w marcu 1968 r.
List 34 |
---|
Do Prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza Ograniczenie przydziału papieru na druk książek oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z duchem narodu. Leopold Infeld Maria Dąbrowska Antoni Słonimski Paweł Jasienica Konrad Górski Maria Ossowska Kazimierz Wyka Tadeusz Kotarbiński Karol Estreicher Stanisław Pigoń Jerzy Turowicz Anna Kowalska Mieczysław Jastrun Jerzy Andrzejewski Adolf Rudnicki Paweł Hertz Stanisław Mackiewicz Stefan Kisielewski Jan Parandowski Zofia Kossak Jerzy Zagórski Jan Kott Wacław Sierpiński Kazimierz Kumaniecki Artur Sandauer Władysław Tatarkiewicz Edward Lipiński Stanisław Dygat Adam Ważyk Marian Falski Melchior Wańkowicz Jan Szczepański Aleksander Gieysztor Julian Krzyżanowski |
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.