Nie tylko Kiszczak, ale także generałowie Jaruzelski i Siwicki są winni zbrodni w kopalni Wujek
Koniec PRL w wymiarze sprawiedliwości może oznaczać wyrok skazujący gen. Czesława Kiszczaka. Jednak dopiero po 12 latach sądowych korowodów były najbliższy współpracownik gen. Jaruzelskiego odpowie za śmierć 9 górników z kopalni Wujek (wyrok jest nieprawomocny). Przez te lata można było sądzić, że wymiar sprawiedliwości III RP jest bezsilny w sprawach dotyczących najgłośniejszych zbrodni PRL.
"Nie możemy stracić władzy przy pomocy kartki wyborczej. Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił gen. Czesław Kiszczak kilka tygodni przed wyborami 4 czerwca 1989 r. Choć PZPR poniosła druzgoczącą klęskę i straciła władzę, ani Kiszczak, ani nikt inny z najwyższych władz PRL nie okazał się "baranem idącym na rzeź". Wręcz przeciwnie, przez 15 lat dzielących nas od obrad "okrągłego stołu" generał miał się dobrze. Mało tego, chodził w glorii jednego z ojców założycieli III Rzeczypospolitej. Opublikował barwne wspomnienia, udzielał głośnych wywiadów, a od czasu do czasu pojawiał się na starannie wybranych imprezach. Niepokojono go wprawdzie co kilka miesięcy rozprawami w dwóch kolejnych procesach dotyczących masakry w kopalni Wujek, ale nie psuło to jego dobrego samopoczucia. Wyrok warszawskiego sądu wyraźnie zaskoczył Kiszczaka. Czy to oznacza, że także inne osobistości odpowiedzialne za przestępstwa wobec własnego narodu poniosą karę?
Nagroda od Jaruzelskiego
O wielką politykę Kiszczak po raz pierwszy otarł się w grudniu 1970 r., gdy grupa wysokich funkcjonariuszy PZPR (w tym Wojciech Jaruzelski) postanowiła - wykorzystując protesty robotnicze na wybrzeżu - odsunąć od władzy Władysława Gomułkę. Podczas decydujących obrad biura politycznego Kiszczak, będący wówczas zastępcą szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, skierował uzbrojonych żołnierzy w okolice gmachu KC PZPR. Ostatecznie zwolennicy Gomułki po wielogodzinnym posiedzeniu skapitulowali, a informacja, że na Warszawę ruszyła wezwana przez nich brygada wojska z Góry Kalwarii, okazała się fałszywa. Jaruzelski, który w nagrodę za poparcie otrzymał od Gierka miejsce w biurze politycznym, nie zapomniał o ofiarności Kiszczaka i mianował go szefem wywiadu wojskowego.
Gdyby nie powstała "Solidarność", Kiszczak zakończyłby swoją karierę jako szef wojskowych służb specjalnych lub - w najlepszym razie - jako wiceminister obrony nadzorujący ich pracę. Kiedy jednak jego mentor gen. Jaruzelski stanął w 1981 r. na czele rządu i partii komunistycznej, Kiszczaka spotkał awans nie mający precedensu w dotychczasowej historii PRL. Został pierwszym wojskowym piastującym stanowisko ministra spraw wewnętrznych, które wcześniej obsadzali wyłącznie wysocy rangą działacze PZPR lub funkcjonariusze bezpieki, mający za sobą ubecki staż.
Wspólnicy Kiszczaka
"Należy nasilić represje wobec ugrupowań nielegalnych (...), a w wypadku strajku generalnego wprowadzić stan wojenny na terenie całego kraju" - tego rodzaju wypowiedzi nowego ministra sprawiły, że w szeregach SB przełknięto awans Kiszczaka.
13 grudnia 1981 r. żołnierze wraz z funkcjonariuszami MO i SB przystąpili do wykonywania dyrektyw opracowanych pod jego nadzorem. Jedną z nich był szyfrogram, w którym minister przekazał swoje uprawnienia "w zakresie decyzji o użyciu broni palnej dowódcom oddziałów i pododdziałów MO". To ten dokument stał się dla sądu najważniejszym dowodem współodpowiedzialności Kiszczaka za śmierć 9 górników w kopalni Wujek.
Kiszczak, a wraz z nim gen. Jaruzelski i Siwicki, winni są zbrodni w Wujku także z innego powodu. 16 grudnia, kiedy rozpoczęła się pacyfikacja kopalni, mieli oni pełną świadomość, że operacja wprowadzenia stanu wojennego zakończyła się powodzeniem, a opór stawiają załogi zaledwie kilkunastu dużych zakładów pracy. Likwidacja tych strajków nie miała większego znaczenia z punktu widzenia kontroli nad krajem, bo wygasłyby one po kilku dniach.
Armia konfidentów
Wyrok w sprawie Kiszczaka to nie tylko symboliczne zadośćuczynienie dla rodzin zabitych górników, ale i dla innych - do dziś nie policzonych - ofiar komunistycznego aparatu przymusu. W latach 80. pod rządami Jaruzelskiego i Kiszczaka aparat ten gwałtownie się rozrósł. Liczba funkcjonariuszy SB wzrosła do prawie 100 tys. Tylu donosicieli nie było nawet w najbardziej mrocznych latach stalinizmu. Zbudowana z rozkazu Kiszczaka armia konfidentów i ich działalność (wystarczy przypomnieć ujawnioną ostatnio próbę podania Annie Walentynowicz środków farmakologicznych zagrażających jej życiu) niweczą kreowany przez generała wizerunek dobrodusznego liberała w mundurze. Bo był on po prostu zabójczo dobroduszny. n
"Nie możemy stracić władzy przy pomocy kartki wyborczej. Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił gen. Czesław Kiszczak kilka tygodni przed wyborami 4 czerwca 1989 r. Choć PZPR poniosła druzgoczącą klęskę i straciła władzę, ani Kiszczak, ani nikt inny z najwyższych władz PRL nie okazał się "baranem idącym na rzeź". Wręcz przeciwnie, przez 15 lat dzielących nas od obrad "okrągłego stołu" generał miał się dobrze. Mało tego, chodził w glorii jednego z ojców założycieli III Rzeczypospolitej. Opublikował barwne wspomnienia, udzielał głośnych wywiadów, a od czasu do czasu pojawiał się na starannie wybranych imprezach. Niepokojono go wprawdzie co kilka miesięcy rozprawami w dwóch kolejnych procesach dotyczących masakry w kopalni Wujek, ale nie psuło to jego dobrego samopoczucia. Wyrok warszawskiego sądu wyraźnie zaskoczył Kiszczaka. Czy to oznacza, że także inne osobistości odpowiedzialne za przestępstwa wobec własnego narodu poniosą karę?
Nagroda od Jaruzelskiego
O wielką politykę Kiszczak po raz pierwszy otarł się w grudniu 1970 r., gdy grupa wysokich funkcjonariuszy PZPR (w tym Wojciech Jaruzelski) postanowiła - wykorzystując protesty robotnicze na wybrzeżu - odsunąć od władzy Władysława Gomułkę. Podczas decydujących obrad biura politycznego Kiszczak, będący wówczas zastępcą szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, skierował uzbrojonych żołnierzy w okolice gmachu KC PZPR. Ostatecznie zwolennicy Gomułki po wielogodzinnym posiedzeniu skapitulowali, a informacja, że na Warszawę ruszyła wezwana przez nich brygada wojska z Góry Kalwarii, okazała się fałszywa. Jaruzelski, który w nagrodę za poparcie otrzymał od Gierka miejsce w biurze politycznym, nie zapomniał o ofiarności Kiszczaka i mianował go szefem wywiadu wojskowego.
Gdyby nie powstała "Solidarność", Kiszczak zakończyłby swoją karierę jako szef wojskowych służb specjalnych lub - w najlepszym razie - jako wiceminister obrony nadzorujący ich pracę. Kiedy jednak jego mentor gen. Jaruzelski stanął w 1981 r. na czele rządu i partii komunistycznej, Kiszczaka spotkał awans nie mający precedensu w dotychczasowej historii PRL. Został pierwszym wojskowym piastującym stanowisko ministra spraw wewnętrznych, które wcześniej obsadzali wyłącznie wysocy rangą działacze PZPR lub funkcjonariusze bezpieki, mający za sobą ubecki staż.
Wspólnicy Kiszczaka
"Należy nasilić represje wobec ugrupowań nielegalnych (...), a w wypadku strajku generalnego wprowadzić stan wojenny na terenie całego kraju" - tego rodzaju wypowiedzi nowego ministra sprawiły, że w szeregach SB przełknięto awans Kiszczaka.
13 grudnia 1981 r. żołnierze wraz z funkcjonariuszami MO i SB przystąpili do wykonywania dyrektyw opracowanych pod jego nadzorem. Jedną z nich był szyfrogram, w którym minister przekazał swoje uprawnienia "w zakresie decyzji o użyciu broni palnej dowódcom oddziałów i pododdziałów MO". To ten dokument stał się dla sądu najważniejszym dowodem współodpowiedzialności Kiszczaka za śmierć 9 górników w kopalni Wujek.
Kiszczak, a wraz z nim gen. Jaruzelski i Siwicki, winni są zbrodni w Wujku także z innego powodu. 16 grudnia, kiedy rozpoczęła się pacyfikacja kopalni, mieli oni pełną świadomość, że operacja wprowadzenia stanu wojennego zakończyła się powodzeniem, a opór stawiają załogi zaledwie kilkunastu dużych zakładów pracy. Likwidacja tych strajków nie miała większego znaczenia z punktu widzenia kontroli nad krajem, bo wygasłyby one po kilku dniach.
Armia konfidentów
Wyrok w sprawie Kiszczaka to nie tylko symboliczne zadośćuczynienie dla rodzin zabitych górników, ale i dla innych - do dziś nie policzonych - ofiar komunistycznego aparatu przymusu. W latach 80. pod rządami Jaruzelskiego i Kiszczaka aparat ten gwałtownie się rozrósł. Liczba funkcjonariuszy SB wzrosła do prawie 100 tys. Tylu donosicieli nie było nawet w najbardziej mrocznych latach stalinizmu. Zbudowana z rozkazu Kiszczaka armia konfidentów i ich działalność (wystarczy przypomnieć ujawnioną ostatnio próbę podania Annie Walentynowicz środków farmakologicznych zagrażających jej życiu) niweczą kreowany przez generała wizerunek dobrodusznego liberała w mundurze. Bo był on po prostu zabójczo dobroduszny. n
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.