Jesteśmy liberałami właśnie dlatego, że jesteśmy wrażliwi na ludzką nędzę
To cecha, której brak tak często i bezmyślnie zarzuca się liberałom, myląc ich oczywiście z libertynami. Co ciekawe, oskarża nas o to nie tylko tradycyjnie lewica, lecz także cała plejada niedokształconych pięknoduchów różnej proweniencji. Zarzuty sprowadzają się do tezy, że ekonomia jest bezduszna, że postępowanie w myśl jej zasad jest brutalne, że prowadzi do polaryzacji społeczeństwa i nędzy. Wobec tego wrażliwa społecznie polityka gospodarcza powinna się wznieść ponad rynek, korygować podział produktu społecznego na rzecz uboższych, którzy - jak każe Keynes - swoim popytem wywołują większe ożywienie gospodarcze niż kapitaliści swoimi inwestycjami. Jeszcze lepiej by było, gdyby ten okropny rynkowy kapitalizm zastąpić jakimś lepszym ustrojem, nie zniewolonym przez rynek. Otwarcie ten postulat głosi Samoobrona, której bardzo blisko do ustroju obalonego w Niemczech w 1945 r. Z drugiej strony sceny światopoglądowej i politycznej ciągle słychać, że ekonomia jest nieetyczna. Oczywiście, miesza się tu wciąż realną gospodarkę, w której tak jak wszędzie nie brakuje ludzi o wątpliwych cechach charakteru, z ekonomią jako nauką, która z nieetycznością nie ma nic wspólnego. Płaci za to ekonomia jako nauka.
Historia dowiodła, że osiągnięcie rzeczywistego sukcesu ekonomicznego, przekładającego się ostatecznie na korzyść społeczną, możliwe jest tylko w gospodarce rynkowej. Tylko tam, gdzie jest wolność gospodarcza, panuje prywatna własność, gdzie mechanizm rynkowy jest główną formą funkcjonowania gospodarki, gdzie jest dobry pieniądz. Secundum non datur, chyba że na piedestał wyniesiemy nieomylnych przywódców. Historia jednak dowiodła, że ustroje obiecujące sprawiedliwość społeczną zawsze prowadziły do totalitaryzmu i katastrofy gospodarczej. Historia dowiodła również, że rozwój gospodarczy nie jest możliwy bez społecznej akceptacji nierówności materialnej. Równość zawsze prowadzi do nędzy, gdyż zniechęca zdolnych i aktywnych do wysiłku, do wyzwolenia sił twórczych. Historia dowiodła wreszcie, że tylko liberalizm umożliwia rzeczywistą wolność jednostki. Socjalistyczne hasło "wolność bez rynku" okazało się oszukańczą utopią. Prawdziwe jest natomiast twierdzenie, że "nie ma wolności bez rynku". Wysuwany wobec gospodarki rynkowej zarzut bezduszności jest źle skierowany. To zarzut wobec człowieka, jego charakteru. Dlaczego krytycy gospodarki rynkowej nie przypominają, że niedemokratyczne ustroje przedkapitalistyczne były stokroć bardziej okrutne i nieetyczne? Wspomnijmy chociażby niewolnictwo i pańszczyznę.
Przeciwnicy liberalizmu zapominają, że nikt bardziej niż Adam Smith, twórca ekonomii klasycznej, nie troszczył się o etyczny charakter gospodarki rynkowej. Jemu zawdzięczamy teorię uczuć moralnych i twierdzenie, że najkorzystniejszym społecznie ujściem dla naturalnej troski człowieka o własny interes jest poddanie go regułom gospodarki rynkowej. To ona wymusza na każdym racjonalne działania i zachowania i pozwala osiągnąć sukces bez liczenia na ochłapy spadające ze stołu dyktatora.
Te argumenty oczywiście nie przemawiają do naszych "wrażliwców społecznych". Nie przyjmują oni do wiadomości fatalnych konsekwencji zbyt wysokiej stopy redystrybucji PKB dla gospodarki potrzebującej inwestycji, a nie świadczeń socjalnych. Zapominają, że polityka świadczeń socjalnych, nie licząc się z realnymi proporcjami gospodarczymi, utrudnia wzrost zatrudnienia i walkę z bezrobociem, że wysokie koszty zatrudnienia i obciążenia socjalne zniechęcają do nas inwestorów zagranicznych.
Do świadomości naszych "wrażliwców społecznych" nie dochodzą konsekwencje życia na kredyt, niebezpieczeństwa związane ze wzrostem długu publicznego i kosztów jego obsługi. Ciągle wołają, że "trzeba ludziom coś dać", jakbyśmy żyli jeszcze w państwie totalitarnym, które daje i odbiera, a nie w społeczeństwie odwołującym się do aktywności i świadomości obywateli. Na szczęście ekonomii nie da się ominąć. Czas więc powiedzieć: właśnie dlatego, że jesteśmy wrażliwi na ludzką nędzę, na bezrobocie, że chcemy wolności - jesteśmy liberałami.
Historia dowiodła, że osiągnięcie rzeczywistego sukcesu ekonomicznego, przekładającego się ostatecznie na korzyść społeczną, możliwe jest tylko w gospodarce rynkowej. Tylko tam, gdzie jest wolność gospodarcza, panuje prywatna własność, gdzie mechanizm rynkowy jest główną formą funkcjonowania gospodarki, gdzie jest dobry pieniądz. Secundum non datur, chyba że na piedestał wyniesiemy nieomylnych przywódców. Historia jednak dowiodła, że ustroje obiecujące sprawiedliwość społeczną zawsze prowadziły do totalitaryzmu i katastrofy gospodarczej. Historia dowiodła również, że rozwój gospodarczy nie jest możliwy bez społecznej akceptacji nierówności materialnej. Równość zawsze prowadzi do nędzy, gdyż zniechęca zdolnych i aktywnych do wysiłku, do wyzwolenia sił twórczych. Historia dowiodła wreszcie, że tylko liberalizm umożliwia rzeczywistą wolność jednostki. Socjalistyczne hasło "wolność bez rynku" okazało się oszukańczą utopią. Prawdziwe jest natomiast twierdzenie, że "nie ma wolności bez rynku". Wysuwany wobec gospodarki rynkowej zarzut bezduszności jest źle skierowany. To zarzut wobec człowieka, jego charakteru. Dlaczego krytycy gospodarki rynkowej nie przypominają, że niedemokratyczne ustroje przedkapitalistyczne były stokroć bardziej okrutne i nieetyczne? Wspomnijmy chociażby niewolnictwo i pańszczyznę.
Przeciwnicy liberalizmu zapominają, że nikt bardziej niż Adam Smith, twórca ekonomii klasycznej, nie troszczył się o etyczny charakter gospodarki rynkowej. Jemu zawdzięczamy teorię uczuć moralnych i twierdzenie, że najkorzystniejszym społecznie ujściem dla naturalnej troski człowieka o własny interes jest poddanie go regułom gospodarki rynkowej. To ona wymusza na każdym racjonalne działania i zachowania i pozwala osiągnąć sukces bez liczenia na ochłapy spadające ze stołu dyktatora.
Te argumenty oczywiście nie przemawiają do naszych "wrażliwców społecznych". Nie przyjmują oni do wiadomości fatalnych konsekwencji zbyt wysokiej stopy redystrybucji PKB dla gospodarki potrzebującej inwestycji, a nie świadczeń socjalnych. Zapominają, że polityka świadczeń socjalnych, nie licząc się z realnymi proporcjami gospodarczymi, utrudnia wzrost zatrudnienia i walkę z bezrobociem, że wysokie koszty zatrudnienia i obciążenia socjalne zniechęcają do nas inwestorów zagranicznych.
Do świadomości naszych "wrażliwców społecznych" nie dochodzą konsekwencje życia na kredyt, niebezpieczeństwa związane ze wzrostem długu publicznego i kosztów jego obsługi. Ciągle wołają, że "trzeba ludziom coś dać", jakbyśmy żyli jeszcze w państwie totalitarnym, które daje i odbiera, a nie w społeczeństwie odwołującym się do aktywności i świadomości obywateli. Na szczęście ekonomii nie da się ominąć. Czas więc powiedzieć: właśnie dlatego, że jesteśmy wrażliwi na ludzką nędzę, na bezrobocie, że chcemy wolności - jesteśmy liberałami.
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.