"Dróżnik" to poemat o życzliwości
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, byłem w kinie na amerykańskim filmie, który okazał się delikatny, piękny, niekomercyjny i bardzo podbudowujący. To "Dróżnik", film o samotności.
Zygmunt Kałużyński: Pana reakcja (a moja jest podobna) jest tym bardziej zaskakująca, że to film tak ascetyczny, skromny w treści, iż można by powiedzieć, że "o niczym". Miejscowość, w której nic się nie dzieje. Opuszczona stacja kolejowa, przez którą już od dawna nie przejeżdża żaden pociąg
TR: i pusty domek dróżnika, do którego trafia główny bohater. Jest niewysoki - ma 135 cm wzrostu. O takim człowieku często mówimy "karzeł". Wcześniej pracował w mieście, w sklepie z zabawkami, a właściwie z modelami pociągów, które są jego największą życiową pasją. Zaprzyjaźniony z nim właściciel sklepu nagle zmarł. Zapisał mu jednak ów domek dróżnika na pustkowiu, do którego Finbar natychmiast wyjeżdża, by uciec od świata, ludzi, od ich ciekawskich spojrzeń.
ZK: Fakt, że jest on karłem, to jedyna osobliwość tego obrazu, która zresztą z miejsca się zaciera, bo Finbar traktuje siebie jako siebie, a nie jako karła. Mimo że ciągle jest przedmiotem zaczepek, żartów, a nawet agresji, nauczył się odnosić do tego obojętnie. Dlatego jego karłowatość, która w pierwszym momencie nas zastanawia, później nie ma znaczenia.
TR: A jednak sprawy toczą się inaczej, niż sobie zaplanował. Wyjechał na pustkowie, by zejść ludziom z oczu i w samotności oddać się kolejowemu hobby, tymczasem nie jest sam. Spotyka bowiem Olivię i Joe'ego, którzy są tak samo samotni jak on, i nieoczekiwanie się z nimi zaprzyjaźnia.
ZK: Panie Tomaszu, zastanawiam się, czy można użyć słowa "zaprzyjaźnia" na określenie tego, co łączy go z Joe'em, sprzedawcą hot dogów, osobą umysłowo i jeśli idzie o status ludzki najbardziej przeciętną, która odznacza się wścibstwem
TR: ale i niespodziewaną empatią!
ZK: Pan ciągle szuka czegoś ciepłego i może znajdzie to wreszcie, tylko z założenia filmu wcale to nie wynika. Jest tam jeszcze Olivia podająca się za malarkę. Widzimy nawet, że ona coś tam maluje, ale to najwyraźniej amatorskie zajęcie. Jest to osoba nieszczęśliwa, która straciła dziecko, porzucona przez męża. Mamy więc trzy osoby tak zwykłe, że już bardziej nie można, i w dodatku nie mające z sobą nic wspólnego. Bo co zwykle łączy ludzi? To, że należą do jednej rodziny, że mają wspólne interesy, że mogą razem zarobić albo myślą w podobny sposób
TR: albo to, że są samotni. Nasi bohaterowie są "pojedynczy", bo wydaje im się, że dzięki temu łatwiej im będzie znieść niedogodności losu. Może z wyjątkiem owego latynoskiego sprzedawcy kawy i hot dogów, którego jednak ciągnie do ludzi i który na tym pustkowiu pełni funkcję katalizatora pomiędzy dwojgiem samotników.
ZK: Ale dlaczego? Bo jest nachalny! On wcale nie chce być katalizatorem, on po prostu z braku ambicji i prawdziwych zainteresowań wtrąca się, gdzie się da, żeby się jakoś rozerwać. Mamy więc trzy osoby, których w żaden sposób nie może łączyć ani miłość, ani wspólnota interesów, o zrozumieniu nie wspominając. Są zbyt różne. Nasz karzeł chce być samotny i potrafi sobie stworzyć własny świat, więcej mu nie potrzeba. Ten wścibski sprzedawca ma mentalność faceta z baru dla piwoszy, nic więcej. A ta kobieta jest jeszcze inna niż oni.
TR: Coś ich jednak łączy, panie Zygmuncie.
ZK: Tak, ludzka życzliwość. Bylejaka, bez wspólnych interesów czy konieczności.
TR: Życzliwość, która jest odruchem.
ZK: "Dróżnik" to film o życzliwości. Gdybyśmy go chcieli jakoś zaklasyfikować gatunkowo, moglibyśmy powiedzieć, że to obserwacyjna obyczajówka realistyczna.
TR: Moim zdaniem, "Dróżnik" jest nie tyle realistyczny, ile poetycki.
ZK: O! właśnie! Powiedziałbym, że to nie narzucający się poemat o życiu zwykłych ludzi.
TR: Ależ oni wcale nie są zwykli, panie Zygmuncie. To uciekinierzy. Znaleźli się osamotnieni w tej mieścinie na końcu świata, bo postanowili się usunąć z głównego nurtu życia, w którym nie umieli się odnaleźć; postanowili ocalić siebie poprzez odcięcie się od innych ludzi. To jest dramatyczna decyzja, na którą mało kogo stać.
ZK: Tylko że to, co pan mówi, tyczy naszego karła
TR: I Olivii też, bo ona uciekła do wakacyjnego domku po to, by jakoś się odnaleźć po stracie kilkunastoletniego syna, który zginął.
ZK: W gruncie rzeczy jednak jej nie zależy na tym, by być samotną. Przeciwnie, stara się stworzyć sobie życie rodzinne, a nawet twórcze, co jej się nie udaje. Ona jest wykolejona. To nie jest ktoś, kto szuka samotności, lecz ktoś, kto został w nią zepchnięty.
TR: A jednak ten film nie wywołuje depresji.
ZK: Właśnie na tym polega jego piękny paradoks: "Dróżnik" opowiada o nieudacznikach i powinien powodować depresję, tymczasem widz wychodzi z kina pocieszony w ludzki sposób. Bo to jest poemat o życzliwości, a temu tematowi nie poświęca się zwykle filmów. n
Zygmunt Kałużyński: Pana reakcja (a moja jest podobna) jest tym bardziej zaskakująca, że to film tak ascetyczny, skromny w treści, iż można by powiedzieć, że "o niczym". Miejscowość, w której nic się nie dzieje. Opuszczona stacja kolejowa, przez którą już od dawna nie przejeżdża żaden pociąg
TR: i pusty domek dróżnika, do którego trafia główny bohater. Jest niewysoki - ma 135 cm wzrostu. O takim człowieku często mówimy "karzeł". Wcześniej pracował w mieście, w sklepie z zabawkami, a właściwie z modelami pociągów, które są jego największą życiową pasją. Zaprzyjaźniony z nim właściciel sklepu nagle zmarł. Zapisał mu jednak ów domek dróżnika na pustkowiu, do którego Finbar natychmiast wyjeżdża, by uciec od świata, ludzi, od ich ciekawskich spojrzeń.
ZK: Fakt, że jest on karłem, to jedyna osobliwość tego obrazu, która zresztą z miejsca się zaciera, bo Finbar traktuje siebie jako siebie, a nie jako karła. Mimo że ciągle jest przedmiotem zaczepek, żartów, a nawet agresji, nauczył się odnosić do tego obojętnie. Dlatego jego karłowatość, która w pierwszym momencie nas zastanawia, później nie ma znaczenia.
TR: A jednak sprawy toczą się inaczej, niż sobie zaplanował. Wyjechał na pustkowie, by zejść ludziom z oczu i w samotności oddać się kolejowemu hobby, tymczasem nie jest sam. Spotyka bowiem Olivię i Joe'ego, którzy są tak samo samotni jak on, i nieoczekiwanie się z nimi zaprzyjaźnia.
ZK: Panie Tomaszu, zastanawiam się, czy można użyć słowa "zaprzyjaźnia" na określenie tego, co łączy go z Joe'em, sprzedawcą hot dogów, osobą umysłowo i jeśli idzie o status ludzki najbardziej przeciętną, która odznacza się wścibstwem
TR: ale i niespodziewaną empatią!
ZK: Pan ciągle szuka czegoś ciepłego i może znajdzie to wreszcie, tylko z założenia filmu wcale to nie wynika. Jest tam jeszcze Olivia podająca się za malarkę. Widzimy nawet, że ona coś tam maluje, ale to najwyraźniej amatorskie zajęcie. Jest to osoba nieszczęśliwa, która straciła dziecko, porzucona przez męża. Mamy więc trzy osoby tak zwykłe, że już bardziej nie można, i w dodatku nie mające z sobą nic wspólnego. Bo co zwykle łączy ludzi? To, że należą do jednej rodziny, że mają wspólne interesy, że mogą razem zarobić albo myślą w podobny sposób
TR: albo to, że są samotni. Nasi bohaterowie są "pojedynczy", bo wydaje im się, że dzięki temu łatwiej im będzie znieść niedogodności losu. Może z wyjątkiem owego latynoskiego sprzedawcy kawy i hot dogów, którego jednak ciągnie do ludzi i który na tym pustkowiu pełni funkcję katalizatora pomiędzy dwojgiem samotników.
ZK: Ale dlaczego? Bo jest nachalny! On wcale nie chce być katalizatorem, on po prostu z braku ambicji i prawdziwych zainteresowań wtrąca się, gdzie się da, żeby się jakoś rozerwać. Mamy więc trzy osoby, których w żaden sposób nie może łączyć ani miłość, ani wspólnota interesów, o zrozumieniu nie wspominając. Są zbyt różne. Nasz karzeł chce być samotny i potrafi sobie stworzyć własny świat, więcej mu nie potrzeba. Ten wścibski sprzedawca ma mentalność faceta z baru dla piwoszy, nic więcej. A ta kobieta jest jeszcze inna niż oni.
TR: Coś ich jednak łączy, panie Zygmuncie.
ZK: Tak, ludzka życzliwość. Bylejaka, bez wspólnych interesów czy konieczności.
TR: Życzliwość, która jest odruchem.
ZK: "Dróżnik" to film o życzliwości. Gdybyśmy go chcieli jakoś zaklasyfikować gatunkowo, moglibyśmy powiedzieć, że to obserwacyjna obyczajówka realistyczna.
TR: Moim zdaniem, "Dróżnik" jest nie tyle realistyczny, ile poetycki.
ZK: O! właśnie! Powiedziałbym, że to nie narzucający się poemat o życiu zwykłych ludzi.
TR: Ależ oni wcale nie są zwykli, panie Zygmuncie. To uciekinierzy. Znaleźli się osamotnieni w tej mieścinie na końcu świata, bo postanowili się usunąć z głównego nurtu życia, w którym nie umieli się odnaleźć; postanowili ocalić siebie poprzez odcięcie się od innych ludzi. To jest dramatyczna decyzja, na którą mało kogo stać.
ZK: Tylko że to, co pan mówi, tyczy naszego karła
TR: I Olivii też, bo ona uciekła do wakacyjnego domku po to, by jakoś się odnaleźć po stracie kilkunastoletniego syna, który zginął.
ZK: W gruncie rzeczy jednak jej nie zależy na tym, by być samotną. Przeciwnie, stara się stworzyć sobie życie rodzinne, a nawet twórcze, co jej się nie udaje. Ona jest wykolejona. To nie jest ktoś, kto szuka samotności, lecz ktoś, kto został w nią zepchnięty.
TR: A jednak ten film nie wywołuje depresji.
ZK: Właśnie na tym polega jego piękny paradoks: "Dróżnik" opowiada o nieudacznikach i powinien powodować depresję, tymczasem widz wychodzi z kina pocieszony w ludzki sposób. Bo to jest poemat o życzliwości, a temu tematowi nie poświęca się zwykle filmów. n
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.