Dziewiętnastu z dwudziestu znanych polskich piłkarzy za pieniądze zmieniłoby barwy narodowe
W drugi dzień świąt wielkanocnych w 2000 r. w Anglii doszło do rewolucji. Po raz pierwszy w ponadstuletniej historii angielskiej ligi piłkarskiej w zespole Chelsea (w meczu z Southampton) nie zagrał ani jeden Brytyjczyk. Premier Tony Blair powołał wtedy specjalny komitet, który zażądał od szefów ligi, by kluby wystawiały do gry minimum pięciu Brytyjczyków. Blair nic nie wskórał: odpowiedziano mu, że w futbolu rządzi wolny rynek i grają tylko najlepsi. Dwa lata po meczu Chelsea to samo co w Anglii zdarzyło się w Niemczech - w składzie Energie Cottbus nie znalazł się żaden Niemiec. Wkrótce podobnie może być w kadrach narodowych (nie tylko piłkarskich): państwa będą reprezentować wyłącznie sportowcy innych nacji, z paszportami nowej ojczyzny. Znajomość języka, a nawet przebywanie w nowym kraju nie będą wymagane.
Piłkarz Ailton jest Brazylijczykiem. Nie potrafi czytać ani pisać, ale znakomicie gra w piłkę nożną. Strzelił już 22 gole w 24 meczach Bundesligi i w zasięgu ręki ma tytuły króla strzelców, mistrza Niemiec (z Werderem Brema) oraz transfer do Schalke Gelsenkirchen. Ojczysta Brazylia nie docenia sukcesów Ailtona, bo trener kadry ma do wyboru dziesiątki lepszych i młodszych graczy (Ailton ma już 30 lat), jak Ronaldo czy Ronaldinho. Ailtonowi zaproponowano więc grę w kadrze Kataru trenowanej przez Francuza Philippe'a Troussiera. Za reprezentowanie tego kraju Ailton dostanie z góry milion euro, a potem po 400 tys. euro za każdy rok gry. Ailton to tylko jeden z setek sportowców, którzy w ostatnich latach reprezentują te państwa, które najlepiej płacą. Jest ich już tak wielu, że otwarcie mówi się o zmierzchu tradycyjnych drużyn narodowych. W klubach z tym zjawiskiem mamy do czynienia od dawna. Problemem kadr jest jednak to, że ich sukcesy bardzo wzmacniają poczucie tożsamości, wspólnoty i dumy narodowej. Czy takie same funkcje będą spełniać sportowcy, których z reprezentowanym narodem łączy tylko paszport i kasa?
Katarski standard
Katar stał się pionierem w kupowaniu sportowców do narodowej drużyny nie tylko w futbolu. Zaczęło się od lekkiej atletyki: kupna kilku świetnych biegaczy z Kenii, z przeszkodowcem Stephenem Cherono. Rok temu, już jako Saif Saeed Shaheen, zdobył on mistrzostwo świata dla Kataru. Cherono wciąż mieszka w Kenii i biega na rodzimym płaskowyżu Rift Valley, gdzie rozrzedzone powietrze sprzyja wytrenowaniu większej wydolności. W Katarze nawet nie bywa. Po lekkoatletach zaczęto kupować piłkarzy - na początek do ligi, gdzie trafiły takie podstarzałe gwiazdy, jak Romario (Brazylia), Batistuta, Caniggia (Argentyna), Effenberg (Niemcy), Hierro i Guardiola (Hiszpania). Do reprezentacji Kataru ściągnięto już młodsze gwiazdy z całego świata arabskiego. Stanowią one
80 proc. składu obecnej kadry piłkarskiej.
Naturalizowanie sportowców innych nacji nie jest niczym nowym. Kiedy w 1994 r. Amerykanie organizowali u siebie mistrzostwa świata w piłce nożnej, nie mieli dość dobrych piłkarzy, więc rozesłali po świecie dziesiątki werbowników, którzy dostali zadanie znalezienia chętnych do gry w kadrze narodowej. Okazało się, że nie jest łatwo znaleźć dobrego zawodnika, który nie grałby nigdy w reprezentacji - choćby juniorów. A Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) zabraniała zmiany barw reprezentacyjnych, jeśli zawodnik zagrał choćby kilka sekund w kadrze - nawet juniorów do lat szesnastu. Znacznie bardziej przewidujący okazali się Francuzi, którzy odpowiednio wcześnie rozpoczęli proces asymilacji piłkarzy występujących potem w drużynie narodowej. W 1998 r., kiedy Francuzi byli gospodarzami mistrzostw świata, w złotej ekipie tricolores rdzennymi Francuzami byli jedynie Barthez, Blanc i Petit. Zidane pochodził z Algierii, Djorkaeff z Armenii, Henry z Ghany, Trezeguet z Argentyny, Desailly z Kamerunu, Carembeu z Nowej Kaledonii, Lizarazu był Baskiem, zaś Deschamps - Korsykaninem.
Nowi Polacy
Już kilkadziesiąt lat temu wielu wybitnych sportowców reprezentowało barwy innych krajów, najczęściej uciekając przed represjami lub rewolucją. Przed II wojną światową reprezentantem Polski był na przykład Jerzy Bułanow, kapitan warszawskiej Polonii. Był Rosjaninem, którego rodzice uciekli przed bolszewikami. W polskiej drużynie piłkarskiej, która w mistrzostwach świata w 1938 r. po dramatycznym meczu przegrała 5:6 z Brazylią, grało trzech Niemców: Fritz Scherfke, Leonard Piontek i Ernest Wilimowski. Po 1939 r. temu ostatniemu zarzucano zdradę, bo reprezentował barwy Niemiec. Problemem jest to, że Wilimowski był Niemcem i chciał grać w kadrze narodowej tego kraju.
Kooptacja sportowców innych narodowości przez dziesięciolecia odbywała się w Polsce w sposób niejako naturalny - byli to uchodźcy, przesiedleńcy, przedstawiciele mniejszości. W ostatnich dziesięciu latach są to już zwykle transfery za pieniądze lub paszport otwierający drzwi do Europy. W ten sposób polskie obywatelstwo przyznano m.in. kanadyjkarzowi Iwanowi Klementiewsowi (reprezentował on ZSRR, potem Łotwę, a następnie Polskę). Najgłośniejszym tego rodzaju wydarzeniem było przyznanie naszego obywatelstwa Emmanuelowi Olisadebe z Nigerii (jego gole strzelane Norwegii i Ukrainie dały Polsce awans do finałów mistrzostw świata po 16 latach przerwy). W złotej reprezentacji polskich siatkarek (mistrzyń Europy) gra Ukrainka Maria Liktoras. Najwięcej nowych obywateli RP gra w koszykówkę. W rozegranym w styczniu tego roku meczu gwiazd w pierwszej piątce biało-czerwonych wystąpiło trzech Amerykanów: Eric Elliott, Jeff Nordgaard i Lewis Lofton (polskie obywatelstwo ma także inny Amerykanin - Joseph McNaull). Polski paszport ma też były zawodnik Anwilu Włocławek - Białorusin Igor Griszczuk.
W lekkoatletyce na razie mamy jednego asa z importu - Etiopczyka Yareda Shegumo, który w lutym 2004 r. pobił rekord Polski w biegu na 3 tys. metrów (od 31 lat należący do Bronisława Malinowskiego, złotego medalisty olimpijskiego z Moskwy).
Polscy sportowcy chętnie zmieniliby reprezentacyjne barwy, tyle że ci, którzy gotowi są to zrobić, nie są aż tak dobrzy, by zgłaszali się do nich chętni z paszportami innych krajów. Na razie największą gotowość zmiany barw wykazują pierwszoligowi piłkarze - w ankiecie "Przeglądu Sportowego" aż dziewiętnastu z dwudziestu znanych piłkarzy stwierdziło, że zmieniliby barwy narodowe w zamian za godziwą zapłatę.
Międzynarodówka krwi
W sportowych organizacjach międzynarodowych toczy się obecnie debata, czy proceder kupowania sportowców przez inne kraje nie zagraża samej idei rywalizacji pod narodowymi sztandarami, co dzieje się od czasu zorganizowania pierwszych nowożytnych igrzysk w 1896 r. - To, co robi Katar, jest niemoralne, bo reprezentacje powinny mieć narodowy charakter - mówi Branko Ivanković, trener piłkarskiej kadry Iranu. Problemem jest to, że ten proceder ułatwiła sama piłkarska centrala. FIFA znowelizowała art. 15 własnego statutu (definicja narodowości), pozwalając młodym piłkarzom na zmianę barw narodowych, jeśli reprezentowali inny kraj przed ukończeniem 21. roku życia. Kiedy Katar poszedł krok dalej, choć w duchu nowelizacji (dowolnego wyboru kadry), prezydent FIFA Sepp Blatter oświadczył, że jest to "sprzeczne z duchem piłki nożnej".
Oburzenie Blattera to raczej przejaw hipokryzji niż rzeczywistego sprzeciwu wobec handlowania narodowymi barwami. Blatter jest przyjacielem Mohameda bin Hammama, szefa katarskiej federacji, który złożył ofertę Ailtonowi. Bin Hammam jest też członkiem komitetu wykonawczego FIFA. To on zapewniał już dwa razy Blatterowi wybór na prezydenta piłkarskiej federacji - dzięki głosom krajów afrykańskich. Nawet jeśli Blatter zwoła komisję etyki i fair play oraz ds. statusu zawodników, raczej nie przeforsuje przepisów, wedle których aby reprezentować jakiś kraj, trzeba w nim mieszkać co najmniej przez dwa lata.
Z kupowaniem zawodników do narodowych drużyn najgłośniej wojuje przewodniczący Niemieckiego Związku Piłki Nożnej (DFB) Gerhard Mayer-Vorfelder. Obawia się on, że niemiecka reprezentacja, gospodarz najbliższych mistrzostw świata, będzie miała małe szanse na zajęcie wysokiego miejsca w konfrontacji z kadrami wzmocnionymi Brazylijczykami czy Kameruńczykami. - FIFA powinna zablokować takie transfery, bo bez więzów krwi gra w reprezentacji narodowej staje się nonsensem - mówi Gerhard Mayer-Vorfelder. Zapomina on, że ten nonsens dotknął już drużynę Niemiec, w której gra Gerald Asamoah pochodzący z Ghany.
Import mięśni
Część zawodników demonstracyjnie podkreśla swoje przywiązanie do barw kraju pochodzenia, chociaż za większe pieniądze mogliby grać w innych reprezentacjach. Niedawno zrobił tak gwiazdor Tottenhamu Londyn Frederic Kanoute - odrzucił propozycję gry w drużynie narodowej Francji, wybierając ojczyste Mali. - Jeśli mam walczyć do upadłego, to tylko dla prawdziwej ojczyzny - mówi Kanoute. Podobnie postąpił Senegalczyk Lamine Sakho, na co dzień grający w lidze francuskiej, który odrzucił propozycję gry w reprezentacji Francji.
Dotychczas mówiło się o imporcie móz-gów z krajów biednych do bogatych, teraz okazuje się, że równie ważny jest import mięśni.
Piłkarz Ailton jest Brazylijczykiem. Nie potrafi czytać ani pisać, ale znakomicie gra w piłkę nożną. Strzelił już 22 gole w 24 meczach Bundesligi i w zasięgu ręki ma tytuły króla strzelców, mistrza Niemiec (z Werderem Brema) oraz transfer do Schalke Gelsenkirchen. Ojczysta Brazylia nie docenia sukcesów Ailtona, bo trener kadry ma do wyboru dziesiątki lepszych i młodszych graczy (Ailton ma już 30 lat), jak Ronaldo czy Ronaldinho. Ailtonowi zaproponowano więc grę w kadrze Kataru trenowanej przez Francuza Philippe'a Troussiera. Za reprezentowanie tego kraju Ailton dostanie z góry milion euro, a potem po 400 tys. euro za każdy rok gry. Ailton to tylko jeden z setek sportowców, którzy w ostatnich latach reprezentują te państwa, które najlepiej płacą. Jest ich już tak wielu, że otwarcie mówi się o zmierzchu tradycyjnych drużyn narodowych. W klubach z tym zjawiskiem mamy do czynienia od dawna. Problemem kadr jest jednak to, że ich sukcesy bardzo wzmacniają poczucie tożsamości, wspólnoty i dumy narodowej. Czy takie same funkcje będą spełniać sportowcy, których z reprezentowanym narodem łączy tylko paszport i kasa?
Katarski standard
Katar stał się pionierem w kupowaniu sportowców do narodowej drużyny nie tylko w futbolu. Zaczęło się od lekkiej atletyki: kupna kilku świetnych biegaczy z Kenii, z przeszkodowcem Stephenem Cherono. Rok temu, już jako Saif Saeed Shaheen, zdobył on mistrzostwo świata dla Kataru. Cherono wciąż mieszka w Kenii i biega na rodzimym płaskowyżu Rift Valley, gdzie rozrzedzone powietrze sprzyja wytrenowaniu większej wydolności. W Katarze nawet nie bywa. Po lekkoatletach zaczęto kupować piłkarzy - na początek do ligi, gdzie trafiły takie podstarzałe gwiazdy, jak Romario (Brazylia), Batistuta, Caniggia (Argentyna), Effenberg (Niemcy), Hierro i Guardiola (Hiszpania). Do reprezentacji Kataru ściągnięto już młodsze gwiazdy z całego świata arabskiego. Stanowią one
80 proc. składu obecnej kadry piłkarskiej.
Naturalizowanie sportowców innych nacji nie jest niczym nowym. Kiedy w 1994 r. Amerykanie organizowali u siebie mistrzostwa świata w piłce nożnej, nie mieli dość dobrych piłkarzy, więc rozesłali po świecie dziesiątki werbowników, którzy dostali zadanie znalezienia chętnych do gry w kadrze narodowej. Okazało się, że nie jest łatwo znaleźć dobrego zawodnika, który nie grałby nigdy w reprezentacji - choćby juniorów. A Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) zabraniała zmiany barw reprezentacyjnych, jeśli zawodnik zagrał choćby kilka sekund w kadrze - nawet juniorów do lat szesnastu. Znacznie bardziej przewidujący okazali się Francuzi, którzy odpowiednio wcześnie rozpoczęli proces asymilacji piłkarzy występujących potem w drużynie narodowej. W 1998 r., kiedy Francuzi byli gospodarzami mistrzostw świata, w złotej ekipie tricolores rdzennymi Francuzami byli jedynie Barthez, Blanc i Petit. Zidane pochodził z Algierii, Djorkaeff z Armenii, Henry z Ghany, Trezeguet z Argentyny, Desailly z Kamerunu, Carembeu z Nowej Kaledonii, Lizarazu był Baskiem, zaś Deschamps - Korsykaninem.
Nowi Polacy
Już kilkadziesiąt lat temu wielu wybitnych sportowców reprezentowało barwy innych krajów, najczęściej uciekając przed represjami lub rewolucją. Przed II wojną światową reprezentantem Polski był na przykład Jerzy Bułanow, kapitan warszawskiej Polonii. Był Rosjaninem, którego rodzice uciekli przed bolszewikami. W polskiej drużynie piłkarskiej, która w mistrzostwach świata w 1938 r. po dramatycznym meczu przegrała 5:6 z Brazylią, grało trzech Niemców: Fritz Scherfke, Leonard Piontek i Ernest Wilimowski. Po 1939 r. temu ostatniemu zarzucano zdradę, bo reprezentował barwy Niemiec. Problemem jest to, że Wilimowski był Niemcem i chciał grać w kadrze narodowej tego kraju.
Kooptacja sportowców innych narodowości przez dziesięciolecia odbywała się w Polsce w sposób niejako naturalny - byli to uchodźcy, przesiedleńcy, przedstawiciele mniejszości. W ostatnich dziesięciu latach są to już zwykle transfery za pieniądze lub paszport otwierający drzwi do Europy. W ten sposób polskie obywatelstwo przyznano m.in. kanadyjkarzowi Iwanowi Klementiewsowi (reprezentował on ZSRR, potem Łotwę, a następnie Polskę). Najgłośniejszym tego rodzaju wydarzeniem było przyznanie naszego obywatelstwa Emmanuelowi Olisadebe z Nigerii (jego gole strzelane Norwegii i Ukrainie dały Polsce awans do finałów mistrzostw świata po 16 latach przerwy). W złotej reprezentacji polskich siatkarek (mistrzyń Europy) gra Ukrainka Maria Liktoras. Najwięcej nowych obywateli RP gra w koszykówkę. W rozegranym w styczniu tego roku meczu gwiazd w pierwszej piątce biało-czerwonych wystąpiło trzech Amerykanów: Eric Elliott, Jeff Nordgaard i Lewis Lofton (polskie obywatelstwo ma także inny Amerykanin - Joseph McNaull). Polski paszport ma też były zawodnik Anwilu Włocławek - Białorusin Igor Griszczuk.
W lekkoatletyce na razie mamy jednego asa z importu - Etiopczyka Yareda Shegumo, który w lutym 2004 r. pobił rekord Polski w biegu na 3 tys. metrów (od 31 lat należący do Bronisława Malinowskiego, złotego medalisty olimpijskiego z Moskwy).
Polscy sportowcy chętnie zmieniliby reprezentacyjne barwy, tyle że ci, którzy gotowi są to zrobić, nie są aż tak dobrzy, by zgłaszali się do nich chętni z paszportami innych krajów. Na razie największą gotowość zmiany barw wykazują pierwszoligowi piłkarze - w ankiecie "Przeglądu Sportowego" aż dziewiętnastu z dwudziestu znanych piłkarzy stwierdziło, że zmieniliby barwy narodowe w zamian za godziwą zapłatę.
Międzynarodówka krwi
W sportowych organizacjach międzynarodowych toczy się obecnie debata, czy proceder kupowania sportowców przez inne kraje nie zagraża samej idei rywalizacji pod narodowymi sztandarami, co dzieje się od czasu zorganizowania pierwszych nowożytnych igrzysk w 1896 r. - To, co robi Katar, jest niemoralne, bo reprezentacje powinny mieć narodowy charakter - mówi Branko Ivanković, trener piłkarskiej kadry Iranu. Problemem jest to, że ten proceder ułatwiła sama piłkarska centrala. FIFA znowelizowała art. 15 własnego statutu (definicja narodowości), pozwalając młodym piłkarzom na zmianę barw narodowych, jeśli reprezentowali inny kraj przed ukończeniem 21. roku życia. Kiedy Katar poszedł krok dalej, choć w duchu nowelizacji (dowolnego wyboru kadry), prezydent FIFA Sepp Blatter oświadczył, że jest to "sprzeczne z duchem piłki nożnej".
Oburzenie Blattera to raczej przejaw hipokryzji niż rzeczywistego sprzeciwu wobec handlowania narodowymi barwami. Blatter jest przyjacielem Mohameda bin Hammama, szefa katarskiej federacji, który złożył ofertę Ailtonowi. Bin Hammam jest też członkiem komitetu wykonawczego FIFA. To on zapewniał już dwa razy Blatterowi wybór na prezydenta piłkarskiej federacji - dzięki głosom krajów afrykańskich. Nawet jeśli Blatter zwoła komisję etyki i fair play oraz ds. statusu zawodników, raczej nie przeforsuje przepisów, wedle których aby reprezentować jakiś kraj, trzeba w nim mieszkać co najmniej przez dwa lata.
Z kupowaniem zawodników do narodowych drużyn najgłośniej wojuje przewodniczący Niemieckiego Związku Piłki Nożnej (DFB) Gerhard Mayer-Vorfelder. Obawia się on, że niemiecka reprezentacja, gospodarz najbliższych mistrzostw świata, będzie miała małe szanse na zajęcie wysokiego miejsca w konfrontacji z kadrami wzmocnionymi Brazylijczykami czy Kameruńczykami. - FIFA powinna zablokować takie transfery, bo bez więzów krwi gra w reprezentacji narodowej staje się nonsensem - mówi Gerhard Mayer-Vorfelder. Zapomina on, że ten nonsens dotknął już drużynę Niemiec, w której gra Gerald Asamoah pochodzący z Ghany.
Import mięśni
Część zawodników demonstracyjnie podkreśla swoje przywiązanie do barw kraju pochodzenia, chociaż za większe pieniądze mogliby grać w innych reprezentacjach. Niedawno zrobił tak gwiazdor Tottenhamu Londyn Frederic Kanoute - odrzucił propozycję gry w drużynie narodowej Francji, wybierając ojczyste Mali. - Jeśli mam walczyć do upadłego, to tylko dla prawdziwej ojczyzny - mówi Kanoute. Podobnie postąpił Senegalczyk Lamine Sakho, na co dzień grający w lidze francuskiej, który odrzucił propozycję gry w reprezentacji Francji.
Dotychczas mówiło się o imporcie móz-gów z krajów biednych do bogatych, teraz okazuje się, że równie ważny jest import mięśni.
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.