Samoobrona chce, by ci, którzy do tej pory byli na górze, błagali o darowanie życia
Dlaczego Samoobrona zyskuje? Dlaczego do jej zwolenników nie trafiają proste, racjonalne argumenty? Dlaczego godzą się oni na to, by ich wodzem był osobnik zdolny do bicia niewinnych ludzi, kłamstwa, łamania prawa, kpin z sądów, zachowań jednoznacznie nagannych? Dlaczego wystarczają im prostackie słowa: "Balcerowicz musi odejść", "oni już się narządzili i nakradli"?
Każdy dorosły obywatel, który uważniej przeczyta tezy programowe Leppera, musi dojść do wniosku, że to bełkot. Ten, kto obejrzy skład drużyny wodza, łatwo zauważy, iż wokół niego krąży więcej hochsztaplerów i miernot niż wypada, że ci ludzie powołują się na prawo i ubogich, a są pozbawionymi twarzy milionerami bądź oszustami. I mimo tych faktów Samoobrona zyskuje.
Nieodpowiedzialność z pretensjami
Socjologowie powołują się na dane o bezrobociu, rosnących obszarach nędzy, straconych szansach. Piszą o osieroconym społeczeństwie, opuszczonym przez polityków, świat i Kościół. To nie tłumaczy jednak do końca fenomenu kulturowego Samoobrony. Gdy się słucha wypowiedzi jej zwolenników, ma się dojmujące wrażenie, że oni nie widzą, bo widzieć nie chcą! Do nich żadne argumenty dotrzeć nie mogą, bo ich nie słuchają i nie chcą słuchać. Oni funkcjonują w obrębie swoich emocji. To świat disco polo i reality show.
Wizja świata zwolenników Samoobrony opiera się na prostym przekonaniu, że sami sobie wystarczą. Kultura masowa żyła i żyje okruchami wielkiej tradycji, do niej nawiązuje, nawet wtedy, gdy ją głęboko prymitywizuje. Wielkie mity i tragedie są przerabiane na musicale, wodewile i romantyczne seriale. Kultura reality show i disco polo jest natomiast zamknięta od wewnątrz. Ona nie sięga poza samą siebie. To kultura pozbawiona wszelkich wymagań wobec siebie i jej uczestników. Nie jest nawet prymitywna czy nieciekawa. Jest formacją odwróconą od całego uznanego kulturowego i intelektualnego porządku (bynajmniej nie dlatego, że chce się wobec niego buntować. Bunt wymagałby świadomości nowego celu, jakiegoś rodzaju samowiedzy). Nie tyle kwestionuje istniejące autorytety, ile w ogóle ich nie zauważa i nie próbuje się nawet z nimi spierać. Dlatego do zwolenników Samoobrony nie mogą dotrzeć argumenty i emocje inne niż te, które są w ich kręgu obecne.
Samoobrona to formacja bez wymagań wobec siebie, czysto roszczeniowa, a zarazem bezwzględna i winiąca za swój los wszystkich poza sobą. Tworzą ją ludzie obdarzeni swego rodzaju nieodpowiedzialnością z pretensjami. Przypominają studentów, którzy na zajęciach potrafią powiedzieć, że sanacja była epoką totalitaryzmu, a Piłsudski totalitarnym wodzem, i nie czują z powodu swojej głupoty zażenowania. Przypominają ludzi, którzy choć sami piją na umór, mają pretensję do rządu, że nie posprzątał śniegu z chodników i sprzed ich chałup. To postaci bliskie homo sovieticus, znane z wielkiego eseju księdza Józefa Tischnera. To ktoś - jak pisał ten filozof - kto nie ma duszy i całe jego życie wewnętrzne sprowadza się do walki o byt ("wartości witalne okazywały się wartościami najmocniejszymi. To one w końcu zwyciężają. Sprzedać wolność za chleb to być sobą").
Szczęśliwi niewolnicy PRL
Kiedy wsłuchamy się w głos zwolenników Samoobrony, usłyszymy ryk bólu i nienawiści. Oni domagają się kary. Wołają: "Zemsta!". Nie interesują ich procedury sądowe, mozolne dochodzenie do prawdy. Oni nalegają, by oskarżonych od razu postawić przed trybunałem i natychmiast skazać. Chcą poniżyć tych, których uważają za przyczynę swego złego losu, pragną, by ci, którzy do tej pory byli na górze, stali się ich podwładnymi i błagali o darowanie życia. W retoryce Leppera i jego sympatyków triumfują nie argumenty, ale złe, wyrażające poczucie krzywdy i bezradności emocje. Oni chcą rządów silnej ręki, dyktatora, nie po to, by było lepiej, ale by ukryć przed sobą swoją słabość, a często zwykłą nieudolność. Oni nie mogą i nie potrafią liczyć na siebie. Uciekają przed sobą w tęsknotę za PRL, bo wtedy bywali zadowolonymi z siebie niewolnikami. Są wrodzy katolicyzmowi, choć obwieszają się krzyżykami, bo Biblia i kapłan są wymagający i domagają się wejrzenia w siebie. Zwolennik Samoobrony, ów homo sovieticus czy homo lepperus, nie odczuwa żadnej potrzeby wyjścia poza swoje, sprowadzone do witalności, kapryśne "ja". Nic go nie skłania do posłuchu wobec wyższych, zewnętrznych instancji.
Lepperyzm jest przeniesionym w świat polityki disco polo i "Big Brother". Teraz ten Wielki Brat ma twarz wodza Samoobrony i zza ekranu zachęca ludzi do nieufności, judzi ich przeciw sobie, oskarża. I do tego wie, czego chce. Ma w sobie siłę i już ona sama jest magnesem, bo daje wiarę, że da się "zrobić z tym wszystkim porządek". Wódz, na podobieństwo faszystów, wzywa do akcji bezpośredniej, drogi na skróty. Siła w tym wypadku nie jest poddana rozumnej kontroli, jest proklamacją gwałtu jako prima ratio, a dokładniej rzecz nazywając, jako jedyna racja. To jest Magna Charta barbarzyństwa.
Samoobrona to nie bunt biednych przeciw bogatym, słabych przeciw możnym, wsi przeciw miastu. Granica przebiega gdzie indziej. Samoobrona to formacja przedkulturowa, której istotą jest zaprzeczenie wszystkiemu, co każe wymagać od siebie, każe myśleć. Składa się z samych złych emocji i nic poza krzykiem do niej trafić nie jest w stanie. Uważam tych ludzi za swego rodzaju etyczne kaleki, pozostawione przez wszystkich, którzy mieli się troszczyć o dobro wspólne. Pozostawione przez autorytety, polityków i kapłanów, a przede wszystkim przez samych siebie.
Zakładnicy inteligenckiego getta
Słowo "barbarzyńcy" może razić. W ten sposób można skrzywdzić wielu ludzi. Na dodatek w Polsce często przeciwstawiano elity masom. Na pokusę pouczania innych szczególnie narażeni byli warszawsko-krakowscy inteligenci. Niedobrze, że ten podział powrócił w latach 1989-1993. Wtedy to krąg autorów związanych z "Gazetą Wyborczą" i "Tygodnikiem Powszechnym", broniąc racjonalności, umiarkowania, pluralizmu, nieraz przybierał tony, które brzmiały fałszywie. Bo wysokie cnoty przypisywano sobie i małej grupce zaufanych polityków, a resztę - od Wałęsy po liderów Porozumienia Centrum - uważano za populistów, autokratów, osoby pozbawione rozsądku i odpowiedzialności. Z czasem okazało się, że te opinie były bezzasadne, a jedynym ich efektem był rozpad obozu solidarnościowego, wzajemna, do dziś trwająca podejrzliwość.
Wygrali na tym postkomuniści, przystępując do odbudowy klientystycznego sytemu władania. Podobnych przykładów niefortunnego stosowania tego rodzaju manichejskich z ducha linii podziału: na dobrych, czyli oświeconych, i resztę - ciemnogród, było w polskiej historii wiele. Teraz też ostrożni obserwatorzy przypominają o złych skutkach takich podziałów i nie bez racji piszą o tym, że ludzie, którym zarzuca się szaleństwo, zaślepienie, wręcz polityczną głupotę, zamiast z niej wyjść, zamykają się w sobie, broniąc tym bardziej swoich wyborów i swego idola.
Diagnoza Tischnera
"Barbarzyńcy" to nie są po prostu ludzie biedni i niewykształceni. "Barbarzyńcy" mogą występować we wszystkich warstwach społecznych. Homo sovieticus mogą być zarówno rzemieślnicy, jak i drobni przedsiębiorcy. Nie przypadkiem pisano w roku 2001 o tym, że Samoobrona jest oddolnym ruchem klas średnich. Na to wskazuje skład klubu parlamentarnego. Nie ma tam ludzi przegranych, są najwyżej tacy, których możliwości, zasoby kulturowe nie pozwalają na dalszą ekspansję, którzy czują się źle w kapitalizmie zglobalizowanym, wysoce zorganizowanym.
Po czternastu latach po napisaniu przez Tischnera eseju "Homo sovieticus" okazuje się, że pytania, które wtedy ksiądz profesor postawił, są wciąż aktualne. Ten sam typ psychiczny przetrwał kolejne zmiany rządów, wszystkie wzloty i upadki giełdy, wejście Polski do NATO i UE. Okazało się, że klęska ustroju komunistycznego jest czymś innym niż jego przezwyciężenie. Ten zamieniający ludzi w niewolników i użytkowników system wszedł głębiej w ludzkie dusze, niż można się było tego spodziewać. Tkwi w chorobliwej podejrzliwości, żywi się roszczeniami, przesyca świadomością nieszczęścia, gotowością do obwiniania innych, jest obecny w nostalgii za PRL, wyborze Jaruzelskiego przeciw Kuklińskiemu, stanu wojennego przeciw "Solidarności". Na tych pokładach resentymentu i nieszczęścia wyrósł Lepper. I to jest nasze, starsze niż kryzys polskiej polityki, nieszczęście, którego można się bać, ale najpierw trzeba nazwać je po imieniu.
Każdy dorosły obywatel, który uważniej przeczyta tezy programowe Leppera, musi dojść do wniosku, że to bełkot. Ten, kto obejrzy skład drużyny wodza, łatwo zauważy, iż wokół niego krąży więcej hochsztaplerów i miernot niż wypada, że ci ludzie powołują się na prawo i ubogich, a są pozbawionymi twarzy milionerami bądź oszustami. I mimo tych faktów Samoobrona zyskuje.
Nieodpowiedzialność z pretensjami
Socjologowie powołują się na dane o bezrobociu, rosnących obszarach nędzy, straconych szansach. Piszą o osieroconym społeczeństwie, opuszczonym przez polityków, świat i Kościół. To nie tłumaczy jednak do końca fenomenu kulturowego Samoobrony. Gdy się słucha wypowiedzi jej zwolenników, ma się dojmujące wrażenie, że oni nie widzą, bo widzieć nie chcą! Do nich żadne argumenty dotrzeć nie mogą, bo ich nie słuchają i nie chcą słuchać. Oni funkcjonują w obrębie swoich emocji. To świat disco polo i reality show.
Wizja świata zwolenników Samoobrony opiera się na prostym przekonaniu, że sami sobie wystarczą. Kultura masowa żyła i żyje okruchami wielkiej tradycji, do niej nawiązuje, nawet wtedy, gdy ją głęboko prymitywizuje. Wielkie mity i tragedie są przerabiane na musicale, wodewile i romantyczne seriale. Kultura reality show i disco polo jest natomiast zamknięta od wewnątrz. Ona nie sięga poza samą siebie. To kultura pozbawiona wszelkich wymagań wobec siebie i jej uczestników. Nie jest nawet prymitywna czy nieciekawa. Jest formacją odwróconą od całego uznanego kulturowego i intelektualnego porządku (bynajmniej nie dlatego, że chce się wobec niego buntować. Bunt wymagałby świadomości nowego celu, jakiegoś rodzaju samowiedzy). Nie tyle kwestionuje istniejące autorytety, ile w ogóle ich nie zauważa i nie próbuje się nawet z nimi spierać. Dlatego do zwolenników Samoobrony nie mogą dotrzeć argumenty i emocje inne niż te, które są w ich kręgu obecne.
Samoobrona to formacja bez wymagań wobec siebie, czysto roszczeniowa, a zarazem bezwzględna i winiąca za swój los wszystkich poza sobą. Tworzą ją ludzie obdarzeni swego rodzaju nieodpowiedzialnością z pretensjami. Przypominają studentów, którzy na zajęciach potrafią powiedzieć, że sanacja była epoką totalitaryzmu, a Piłsudski totalitarnym wodzem, i nie czują z powodu swojej głupoty zażenowania. Przypominają ludzi, którzy choć sami piją na umór, mają pretensję do rządu, że nie posprzątał śniegu z chodników i sprzed ich chałup. To postaci bliskie homo sovieticus, znane z wielkiego eseju księdza Józefa Tischnera. To ktoś - jak pisał ten filozof - kto nie ma duszy i całe jego życie wewnętrzne sprowadza się do walki o byt ("wartości witalne okazywały się wartościami najmocniejszymi. To one w końcu zwyciężają. Sprzedać wolność za chleb to być sobą").
Szczęśliwi niewolnicy PRL
Kiedy wsłuchamy się w głos zwolenników Samoobrony, usłyszymy ryk bólu i nienawiści. Oni domagają się kary. Wołają: "Zemsta!". Nie interesują ich procedury sądowe, mozolne dochodzenie do prawdy. Oni nalegają, by oskarżonych od razu postawić przed trybunałem i natychmiast skazać. Chcą poniżyć tych, których uważają za przyczynę swego złego losu, pragną, by ci, którzy do tej pory byli na górze, stali się ich podwładnymi i błagali o darowanie życia. W retoryce Leppera i jego sympatyków triumfują nie argumenty, ale złe, wyrażające poczucie krzywdy i bezradności emocje. Oni chcą rządów silnej ręki, dyktatora, nie po to, by było lepiej, ale by ukryć przed sobą swoją słabość, a często zwykłą nieudolność. Oni nie mogą i nie potrafią liczyć na siebie. Uciekają przed sobą w tęsknotę za PRL, bo wtedy bywali zadowolonymi z siebie niewolnikami. Są wrodzy katolicyzmowi, choć obwieszają się krzyżykami, bo Biblia i kapłan są wymagający i domagają się wejrzenia w siebie. Zwolennik Samoobrony, ów homo sovieticus czy homo lepperus, nie odczuwa żadnej potrzeby wyjścia poza swoje, sprowadzone do witalności, kapryśne "ja". Nic go nie skłania do posłuchu wobec wyższych, zewnętrznych instancji.
Lepperyzm jest przeniesionym w świat polityki disco polo i "Big Brother". Teraz ten Wielki Brat ma twarz wodza Samoobrony i zza ekranu zachęca ludzi do nieufności, judzi ich przeciw sobie, oskarża. I do tego wie, czego chce. Ma w sobie siłę i już ona sama jest magnesem, bo daje wiarę, że da się "zrobić z tym wszystkim porządek". Wódz, na podobieństwo faszystów, wzywa do akcji bezpośredniej, drogi na skróty. Siła w tym wypadku nie jest poddana rozumnej kontroli, jest proklamacją gwałtu jako prima ratio, a dokładniej rzecz nazywając, jako jedyna racja. To jest Magna Charta barbarzyństwa.
Samoobrona to nie bunt biednych przeciw bogatym, słabych przeciw możnym, wsi przeciw miastu. Granica przebiega gdzie indziej. Samoobrona to formacja przedkulturowa, której istotą jest zaprzeczenie wszystkiemu, co każe wymagać od siebie, każe myśleć. Składa się z samych złych emocji i nic poza krzykiem do niej trafić nie jest w stanie. Uważam tych ludzi za swego rodzaju etyczne kaleki, pozostawione przez wszystkich, którzy mieli się troszczyć o dobro wspólne. Pozostawione przez autorytety, polityków i kapłanów, a przede wszystkim przez samych siebie.
Zakładnicy inteligenckiego getta
Słowo "barbarzyńcy" może razić. W ten sposób można skrzywdzić wielu ludzi. Na dodatek w Polsce często przeciwstawiano elity masom. Na pokusę pouczania innych szczególnie narażeni byli warszawsko-krakowscy inteligenci. Niedobrze, że ten podział powrócił w latach 1989-1993. Wtedy to krąg autorów związanych z "Gazetą Wyborczą" i "Tygodnikiem Powszechnym", broniąc racjonalności, umiarkowania, pluralizmu, nieraz przybierał tony, które brzmiały fałszywie. Bo wysokie cnoty przypisywano sobie i małej grupce zaufanych polityków, a resztę - od Wałęsy po liderów Porozumienia Centrum - uważano za populistów, autokratów, osoby pozbawione rozsądku i odpowiedzialności. Z czasem okazało się, że te opinie były bezzasadne, a jedynym ich efektem był rozpad obozu solidarnościowego, wzajemna, do dziś trwająca podejrzliwość.
Wygrali na tym postkomuniści, przystępując do odbudowy klientystycznego sytemu władania. Podobnych przykładów niefortunnego stosowania tego rodzaju manichejskich z ducha linii podziału: na dobrych, czyli oświeconych, i resztę - ciemnogród, było w polskiej historii wiele. Teraz też ostrożni obserwatorzy przypominają o złych skutkach takich podziałów i nie bez racji piszą o tym, że ludzie, którym zarzuca się szaleństwo, zaślepienie, wręcz polityczną głupotę, zamiast z niej wyjść, zamykają się w sobie, broniąc tym bardziej swoich wyborów i swego idola.
Diagnoza Tischnera
"Barbarzyńcy" to nie są po prostu ludzie biedni i niewykształceni. "Barbarzyńcy" mogą występować we wszystkich warstwach społecznych. Homo sovieticus mogą być zarówno rzemieślnicy, jak i drobni przedsiębiorcy. Nie przypadkiem pisano w roku 2001 o tym, że Samoobrona jest oddolnym ruchem klas średnich. Na to wskazuje skład klubu parlamentarnego. Nie ma tam ludzi przegranych, są najwyżej tacy, których możliwości, zasoby kulturowe nie pozwalają na dalszą ekspansję, którzy czują się źle w kapitalizmie zglobalizowanym, wysoce zorganizowanym.
Po czternastu latach po napisaniu przez Tischnera eseju "Homo sovieticus" okazuje się, że pytania, które wtedy ksiądz profesor postawił, są wciąż aktualne. Ten sam typ psychiczny przetrwał kolejne zmiany rządów, wszystkie wzloty i upadki giełdy, wejście Polski do NATO i UE. Okazało się, że klęska ustroju komunistycznego jest czymś innym niż jego przezwyciężenie. Ten zamieniający ludzi w niewolników i użytkowników system wszedł głębiej w ludzkie dusze, niż można się było tego spodziewać. Tkwi w chorobliwej podejrzliwości, żywi się roszczeniami, przesyca świadomością nieszczęścia, gotowością do obwiniania innych, jest obecny w nostalgii za PRL, wyborze Jaruzelskiego przeciw Kuklińskiemu, stanu wojennego przeciw "Solidarności". Na tych pokładach resentymentu i nieszczęścia wyrósł Lepper. I to jest nasze, starsze niż kryzys polskiej polityki, nieszczęście, którego można się bać, ale najpierw trzeba nazwać je po imieniu.
Więcej możesz przeczytać w 13/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.