Hierarchów Kościoła na razie przerasta problem lustracji
To było czołowe zderzenie. Zderzył się kardynał Stanisław Dziwisz z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Ta kraksa pokazuje, że w kwestii rozwiązania problemu księży uwikłanych we współpracę z SB polski Kościół tkwi w martwym punkcie. Nakaz milczenia, jaki otrzymał nowohucki kapłan, potwierdził wrażenie zamiatania problemu pod dywan. Z gromkich zapowiedzi ogłoszenia w październiku 2006 r. raportu komisji Pamięć i Troska niewiele wynika, bo rezultaty pracy tej komisji będą mieć charakter zaledwie moralno-duszpasterskiej refleksji. Nadal nie wiadomo, kiedy się pojawi jakiś raport komisji historyków Papieskiej Akademii Teologicznej. A tymczasem już niedługo na jaw wyjdą opracowania świeckich historyków, których nie ograniczają żadne kościelne nakazy. I ujawnią oni to, o czym nie może mówić ks. Zaleski.
Tykająca bomba teczek
Zablokowanie konferencji ks. Zaleskiego to przykład fatalnego stylu informowania o posunięciach kościelnych władz. Zastanawia, dlaczego do takiej sekwencji wydarzeń doszło. Dlaczego wokół krakowskiej kurii nie ma dziś przyjaznych Kościołowi świeckich, którzy mogliby na czas wskazać, jak złe wrażenie na opinii publicznej wywrze taki właśnie sposób "zamknięcia" sprawy. A sprawa ks. Zaleskiego była jak tykająca bomba, której nikt nie chciał na czas rozwiązać. Zabrakło pośredników lub mediatorów między kapelanem podziemnej "Solidarności" a krakowskim metropolitą. Czy ktoś na Franciszkańskiej 3 się nad tym dziś zastanawia?
Problem krakowski może powrócić w dowolnej diecezji. Episkopat nie potrafił dotychczas sprawnie się zająć współpracą księży z SB, a pozostawienie tej kwestii poszczególnym biskupom nie jest adekwatne do tempa i skali wychodzenia na jaw agentury wśród kapłanów. W wypowiedziach ludzi Kościoła powracają stare mity o lustracji, których nie ma już w debatach na ten temat między świeckimi. Słyszymy o niewiarygodności akt SB, o oficerach, którzy pisali z sufitu "dla wykazania się przed szefami".
Wciąż sporą grupę pośród biskupów stanowią ci, którzy wprost zapowiadają, że nie zamierzają tworzyć żadnych kościelnych komisji. Nic dziwnego, że powstały one tylko w pięciu spośród 40 polskich diecezji. Arcybiskup opolski Alfons Nossol utrzymuje na przykład, że nie powoła w diecezji żadnej komisji, która miałaby się przyjrzeć materiałom bezpieki. - Nie będę straszył ludzi. I nie chcę się nad tym nawet zastanawiać, bo to sprawa polityczna, a nie duszpasterska - twierdzi abp Nossol. Jednym z niewielu hierarchów, którzy wypowiadają się na temat praktycznych metod zmierzenia się z problemem, jest abp Tadeusz Gocłowski. - To nie Kościół ma te metody [lustracji] wypracować. Trzeba się zastanowić nad nowelizacją ustawy o IPN. Uważam za niewłaściwe tworzenie diecezjalnych komisji - mówi abp Gocłowski. Gdański metropolita wskazuje, że kościelne komisje są skazane na konflikty. - Jeśli w wyniku ich prac biskup zdecyduje się na przykład ogłosić, że dany ksiądz był tajnym współpracownikiem, to przecież ten ksiądz będzie miał żal do swojego biskupa. Jeśli z kolei komisja będzie przedłużać swoje prace, to podniosą się głosy, że "chronią swoich" - tłumaczy abp Gocłowski i proponuje komisje złożone z badaczy IPN z udziałem "przedstawiciela biskupa".
Solidarność sutann
Wypowiedzi abp. Gocłowskiego dobrze pokazują dylematy, których hierarchowie nie potrafią rozwiązać. Z jednej strony, widać w nich niepokojący rys traktowania lustracji jako sfery, w której nie sposób uzyskać jakiekolwiek oceny. Co ciekawe, Kościół, który uznaje za oczywiste, że może oceniać każde inne wątpliwe zachowanie kapłanów przed sądami duchownych, w tej jednej dziedzinie - ustami jednego ze swoich przedstawicieli - obawia się pretensji kapłana wobec swojego biskupa.
Ale przyjmijmy za dobrą monetę pomysł, by w komisjach badających przeszłość Kościoła zasiadali zarówno historycy IPN, jak i wysłannicy biskupów. Tego typu rozwiązanie poparł w piątek przewodniczący Konferencji Episkopatu abp Józef Michalik. Przemyski metropolita skrytykowal powoływanie kościelnych komisji i podkreślił, że Kościół nie może się zamykać tylko do swego grona w dochodzeniu prawdy. To rozsądny sposób myślenia, ale musi nieść za sobą przyjęcie autorytetu IPN jako instytucji godnej szacunku i współpracy. Nie można wtedy tolerować wypowiedzi księży, którzy będą negować powagę instytucji. Przykład ojca Konrada Hejmy pokazuje, że niektórzy współbracia oskarżonego dominikanina szybko przystąpili do kwestionowania autorytetu badaczy IPN, którzy oceniali dokumenty SB na temat Hejmy. A gdy pojawią się kolejne kościelne wypowiedzi dyskredytujące badaczy IPN, ilu z nich zechce uczestniczyć w takich komisjach?
Episkopat odsunął od siebie decyzje o jednym, całościowym modelu rozwiązania problemu lustracji księży. Pojawią się jednak kolejne prasowe sensacje o agentach w sutannach, bo akta byłej SB są przedmiotem badań historyków - legalnie i zgodnie z procedurami IPN. Kolejna bomba wybuchnie. I cóż wówczas usłyszymy? Przykro to mówić, ale dotychczas niezwykle często ludzie Kościoła kwestionowali rzetelność i dobrą wolę badaczy i dziennikarzy. Oczywiście, nie są to zazwyczaj ataki wprost, lecz zwykle łatwe uogólnienia. W ten sposób abp Józef Życiński głosił, że esbecki "kapitan Pietruszka kreowany jest na autorytet moralny". Z kolei ksiądz Bogusław Wójcik, kierujący tarnowską komisją do spraw badania akt SB, pyta publicznie, czy ważniejsze jest dociekanie prawdy, czy jedynie rzucanie mięsa padlinożercom. Czy w podobnym stylu, często przez ogólnikowe aluzje, nie będą atakowani historycy IPN, którzy podejmą się badania akt dotyczących księży?
Jeśli prawo od obaw "o moralną śmierć" księży ma ojciec Ludwik Wiśniewski, to mają je również historycy. Potępienie - choćby aluzyjne - z ust proboszcza może być równie bolesne jak insynuacyjna czołówka w brukowcu. Bardzo często miesza się też i wrzuca do jednego worka badaczy i dziennikarzy. Abp Gocłowski twierdzi na przykład, że w sprawie księdza Michała Czajkowskiego najpierw podano w mediach jego nazwisko, a dopiero potem szukano dowodów. Tak nie było: "Życie Warszawy" podało informacje o księdzu równolegle z publikacją opracowania dr. Tadeusza Witkowskiego, zapoznając na dodatek wcześniej tego kapłana z opracowaniem i publikując z nim wywiad. To nie wina gazety, że ksiądz Czajkowski był tak mało przekonujący.
Zatruty prezent
Zatruty prezent chciał podarować Kościołowi prezydent Lech Kaczyński. Zaproponował, by dostęp od akt bezpieki na temat duchowieństwa miały tylko władze kościelne, które miałyby swobodę dysponowania nimi. Taka propozycja musi zdumiewać krótkowzrocznością. Monopol Kościoła na akta dotyczące księży uruchomi czarną legendę o klerze mogącym do woli maskować dowody swojej słabości i - znów przykro to mówić - wzmocni obecne już w Kościele tendencje do "spalenia tego wszystkiego".
Nic nie poradzimy na to, że dyskusja o lustracji w Kościele ujawnia całą gamę postaw ucieczki od moralnej odpowiedzialności - za siebie i za podwładnych. Ci kapłani, którzy często z rozbrajającym infantylizmem próbują uciąć dyskusję na ten temat, nie mają zazwyczaj nawet skutecznych metod rozwiązania problemu. Ta bezradność Kościoła już niepokoi część świeckich życzliwych Kościołowi. A krótkowzroczne zamykanie dyskusji o lustracji przez część hierarchów już teraz budzi sprzeciw wielu młodych kapłanów. Intuicyjnie wyczuwają oni, jak takie uniki mogą się odbić na autorytecie Kościoła. Już teraz wielu publicystów katolickich bije na alarm, wskazując na niepokojące analogie z lekceważeniem afer pedofilskich w Kościele amerykańskim. Za nietrafne decyzje (lub ich brak) hierarchów wchodzących dziś w jesień życia płacić mogą w przyszłości dzisiejsi proboszczowie.
Michnik z Rydzykiem
We wspólnym antylustracyjnym froncie już dziś linia podziału przebiega w zdumiewający z pozoru sposób. Zrozumienie dla polityki "silnej ręki" wobec ks. Zaleskiego deklarują tak różni ludzie, jak prezydent Lech Kaczyński, wicepremier Andrzej Lepper czy publicyści Jan Turnau i Adam Szostkiewicz. Księdza Zaleskiego krytykuje zarówno "Nasz Dziennik", jak i "Gazeta Wyborcza". W sukurs kurii krakowskiej spieszą tacy politycy jak Marek Kotlinowski z LPR, marzący zapewne o audiencjach w krakowskim pałacu. Te niekiedy dość dwuznaczne fawory politycznych i medialnych tronów nie powinny krótkowzrocznie krzepić polskiego ołtarza.
Widać też generacyjną różnicę w dyskusjach dotyczących lustracji u ludzi z tych samych środowisk. Inny jest punkt widzenia konserwatywnego "Christianitas", a inny Radia Maryja. Nie sposób pomylić z sobą opinii Marka Zająca i Józefy Hennelowej z "Tygodnika Powszechnego" czy dominikanów Macieja Zięby i Ludwika Wiśniewskiego. Pokazuje to, że spór o lustrację w Kościele ma też charakter pokoleniowy. I może dlatego niełatwo o konsensus.
Zdrajcy czy zaprzańcy?
Szef krakowskiej komisji Pamięć i Troska bp Jan Szkodoń występuje przeciw przyrównywaniu kapłanów, którzy ulegli SB, do Judaszów. Wzywa, by przyrównywać ich do Piotrów, którzy przeżyli załamanie, ale nie wolno im odmawiać kapłańskiej godności. Chciałoby się przyjąć taką interpretację, gdyby nie pamięć o wypowiedziach ks. Zaleskiego na temat sprawności i braku skrupułów tych kapłanów, którzy nie mają ochoty na ujawnianie prawdy. O ich istnieniu niewiele się dowiemy z wypowiedzi ludzi Kościoła. A przecież Piotr po upadku, "gorzko zapłakawszy", wyznał swoje grzechy. Takich przykładów nie było wiele w polskim Kościele. Obrończe wywiady kapłanów, na których kładzie się cień podejrzeń, są zaskakująco do siebie podobne. Dowiadujemy się o kontaktach z SB jako o jakimś niewinnym gadulstwie czy nieostrożności. Można odnieść wrażenie, że wysłannicy SB byli w latach PRL sympatycznymi rozmówcami, których miło i przyjemnie się ewangelizowało.
Ksiądz infułat Janusz Bielański w wywiadzie dla "Życia Warszawy" opowiada, jak esbecy, z którymi się stykał, nabierali szacunku dla kapłańskich postaw, jak wielu z nich udzielał potem ślubów. Jak miło gawędzi się z nimi po latach podczas przypadkowych spotkań na ulicy. Tej wyidealizowanej wizji przeciwstawia się jedynie ks. Zaleski, którego przypiekano papierosami i strzyżono tępym nożem. I być może dlatego dziś jest w swojej walce o prawdę osamotniony. Teraz, gdy jeszcze można coś ustalić, wielu kapłanów ucieka od przykrych wspomnień i prawdy. I to pośrednio pokazuje, że ubeckie tortury nie były czymś, czego najbardziej należało się bać. Może straszniejszy był lęk przed rozżarzonym papierosem i nieznanymi sprawcami, bo zdaje się on nie tracić nic ze swej potwornej mocy do dziś.
Tak jak kiedyś lęk zmuszał do donosów, tak dziś wiąże usta przed wyznaniem prawdy lub skłania do idealizowania pogawędek z prześladowcami. Tylko co to ma wspólnego z duchowym wyzwoleniem się Piotra po jego gorzkim płaczu?
Tykająca bomba teczek
Zablokowanie konferencji ks. Zaleskiego to przykład fatalnego stylu informowania o posunięciach kościelnych władz. Zastanawia, dlaczego do takiej sekwencji wydarzeń doszło. Dlaczego wokół krakowskiej kurii nie ma dziś przyjaznych Kościołowi świeckich, którzy mogliby na czas wskazać, jak złe wrażenie na opinii publicznej wywrze taki właśnie sposób "zamknięcia" sprawy. A sprawa ks. Zaleskiego była jak tykająca bomba, której nikt nie chciał na czas rozwiązać. Zabrakło pośredników lub mediatorów między kapelanem podziemnej "Solidarności" a krakowskim metropolitą. Czy ktoś na Franciszkańskiej 3 się nad tym dziś zastanawia?
Problem krakowski może powrócić w dowolnej diecezji. Episkopat nie potrafił dotychczas sprawnie się zająć współpracą księży z SB, a pozostawienie tej kwestii poszczególnym biskupom nie jest adekwatne do tempa i skali wychodzenia na jaw agentury wśród kapłanów. W wypowiedziach ludzi Kościoła powracają stare mity o lustracji, których nie ma już w debatach na ten temat między świeckimi. Słyszymy o niewiarygodności akt SB, o oficerach, którzy pisali z sufitu "dla wykazania się przed szefami".
Wciąż sporą grupę pośród biskupów stanowią ci, którzy wprost zapowiadają, że nie zamierzają tworzyć żadnych kościelnych komisji. Nic dziwnego, że powstały one tylko w pięciu spośród 40 polskich diecezji. Arcybiskup opolski Alfons Nossol utrzymuje na przykład, że nie powoła w diecezji żadnej komisji, która miałaby się przyjrzeć materiałom bezpieki. - Nie będę straszył ludzi. I nie chcę się nad tym nawet zastanawiać, bo to sprawa polityczna, a nie duszpasterska - twierdzi abp Nossol. Jednym z niewielu hierarchów, którzy wypowiadają się na temat praktycznych metod zmierzenia się z problemem, jest abp Tadeusz Gocłowski. - To nie Kościół ma te metody [lustracji] wypracować. Trzeba się zastanowić nad nowelizacją ustawy o IPN. Uważam za niewłaściwe tworzenie diecezjalnych komisji - mówi abp Gocłowski. Gdański metropolita wskazuje, że kościelne komisje są skazane na konflikty. - Jeśli w wyniku ich prac biskup zdecyduje się na przykład ogłosić, że dany ksiądz był tajnym współpracownikiem, to przecież ten ksiądz będzie miał żal do swojego biskupa. Jeśli z kolei komisja będzie przedłużać swoje prace, to podniosą się głosy, że "chronią swoich" - tłumaczy abp Gocłowski i proponuje komisje złożone z badaczy IPN z udziałem "przedstawiciela biskupa".
Solidarność sutann
Wypowiedzi abp. Gocłowskiego dobrze pokazują dylematy, których hierarchowie nie potrafią rozwiązać. Z jednej strony, widać w nich niepokojący rys traktowania lustracji jako sfery, w której nie sposób uzyskać jakiekolwiek oceny. Co ciekawe, Kościół, który uznaje za oczywiste, że może oceniać każde inne wątpliwe zachowanie kapłanów przed sądami duchownych, w tej jednej dziedzinie - ustami jednego ze swoich przedstawicieli - obawia się pretensji kapłana wobec swojego biskupa.
Ale przyjmijmy za dobrą monetę pomysł, by w komisjach badających przeszłość Kościoła zasiadali zarówno historycy IPN, jak i wysłannicy biskupów. Tego typu rozwiązanie poparł w piątek przewodniczący Konferencji Episkopatu abp Józef Michalik. Przemyski metropolita skrytykowal powoływanie kościelnych komisji i podkreślił, że Kościół nie może się zamykać tylko do swego grona w dochodzeniu prawdy. To rozsądny sposób myślenia, ale musi nieść za sobą przyjęcie autorytetu IPN jako instytucji godnej szacunku i współpracy. Nie można wtedy tolerować wypowiedzi księży, którzy będą negować powagę instytucji. Przykład ojca Konrada Hejmy pokazuje, że niektórzy współbracia oskarżonego dominikanina szybko przystąpili do kwestionowania autorytetu badaczy IPN, którzy oceniali dokumenty SB na temat Hejmy. A gdy pojawią się kolejne kościelne wypowiedzi dyskredytujące badaczy IPN, ilu z nich zechce uczestniczyć w takich komisjach?
Episkopat odsunął od siebie decyzje o jednym, całościowym modelu rozwiązania problemu lustracji księży. Pojawią się jednak kolejne prasowe sensacje o agentach w sutannach, bo akta byłej SB są przedmiotem badań historyków - legalnie i zgodnie z procedurami IPN. Kolejna bomba wybuchnie. I cóż wówczas usłyszymy? Przykro to mówić, ale dotychczas niezwykle często ludzie Kościoła kwestionowali rzetelność i dobrą wolę badaczy i dziennikarzy. Oczywiście, nie są to zazwyczaj ataki wprost, lecz zwykle łatwe uogólnienia. W ten sposób abp Józef Życiński głosił, że esbecki "kapitan Pietruszka kreowany jest na autorytet moralny". Z kolei ksiądz Bogusław Wójcik, kierujący tarnowską komisją do spraw badania akt SB, pyta publicznie, czy ważniejsze jest dociekanie prawdy, czy jedynie rzucanie mięsa padlinożercom. Czy w podobnym stylu, często przez ogólnikowe aluzje, nie będą atakowani historycy IPN, którzy podejmą się badania akt dotyczących księży?
Jeśli prawo od obaw "o moralną śmierć" księży ma ojciec Ludwik Wiśniewski, to mają je również historycy. Potępienie - choćby aluzyjne - z ust proboszcza może być równie bolesne jak insynuacyjna czołówka w brukowcu. Bardzo często miesza się też i wrzuca do jednego worka badaczy i dziennikarzy. Abp Gocłowski twierdzi na przykład, że w sprawie księdza Michała Czajkowskiego najpierw podano w mediach jego nazwisko, a dopiero potem szukano dowodów. Tak nie było: "Życie Warszawy" podało informacje o księdzu równolegle z publikacją opracowania dr. Tadeusza Witkowskiego, zapoznając na dodatek wcześniej tego kapłana z opracowaniem i publikując z nim wywiad. To nie wina gazety, że ksiądz Czajkowski był tak mało przekonujący.
Zatruty prezent
Zatruty prezent chciał podarować Kościołowi prezydent Lech Kaczyński. Zaproponował, by dostęp od akt bezpieki na temat duchowieństwa miały tylko władze kościelne, które miałyby swobodę dysponowania nimi. Taka propozycja musi zdumiewać krótkowzrocznością. Monopol Kościoła na akta dotyczące księży uruchomi czarną legendę o klerze mogącym do woli maskować dowody swojej słabości i - znów przykro to mówić - wzmocni obecne już w Kościele tendencje do "spalenia tego wszystkiego".
Nic nie poradzimy na to, że dyskusja o lustracji w Kościele ujawnia całą gamę postaw ucieczki od moralnej odpowiedzialności - za siebie i za podwładnych. Ci kapłani, którzy często z rozbrajającym infantylizmem próbują uciąć dyskusję na ten temat, nie mają zazwyczaj nawet skutecznych metod rozwiązania problemu. Ta bezradność Kościoła już niepokoi część świeckich życzliwych Kościołowi. A krótkowzroczne zamykanie dyskusji o lustracji przez część hierarchów już teraz budzi sprzeciw wielu młodych kapłanów. Intuicyjnie wyczuwają oni, jak takie uniki mogą się odbić na autorytecie Kościoła. Już teraz wielu publicystów katolickich bije na alarm, wskazując na niepokojące analogie z lekceważeniem afer pedofilskich w Kościele amerykańskim. Za nietrafne decyzje (lub ich brak) hierarchów wchodzących dziś w jesień życia płacić mogą w przyszłości dzisiejsi proboszczowie.
Michnik z Rydzykiem
We wspólnym antylustracyjnym froncie już dziś linia podziału przebiega w zdumiewający z pozoru sposób. Zrozumienie dla polityki "silnej ręki" wobec ks. Zaleskiego deklarują tak różni ludzie, jak prezydent Lech Kaczyński, wicepremier Andrzej Lepper czy publicyści Jan Turnau i Adam Szostkiewicz. Księdza Zaleskiego krytykuje zarówno "Nasz Dziennik", jak i "Gazeta Wyborcza". W sukurs kurii krakowskiej spieszą tacy politycy jak Marek Kotlinowski z LPR, marzący zapewne o audiencjach w krakowskim pałacu. Te niekiedy dość dwuznaczne fawory politycznych i medialnych tronów nie powinny krótkowzrocznie krzepić polskiego ołtarza.
Widać też generacyjną różnicę w dyskusjach dotyczących lustracji u ludzi z tych samych środowisk. Inny jest punkt widzenia konserwatywnego "Christianitas", a inny Radia Maryja. Nie sposób pomylić z sobą opinii Marka Zająca i Józefy Hennelowej z "Tygodnika Powszechnego" czy dominikanów Macieja Zięby i Ludwika Wiśniewskiego. Pokazuje to, że spór o lustrację w Kościele ma też charakter pokoleniowy. I może dlatego niełatwo o konsensus.
Zdrajcy czy zaprzańcy?
Szef krakowskiej komisji Pamięć i Troska bp Jan Szkodoń występuje przeciw przyrównywaniu kapłanów, którzy ulegli SB, do Judaszów. Wzywa, by przyrównywać ich do Piotrów, którzy przeżyli załamanie, ale nie wolno im odmawiać kapłańskiej godności. Chciałoby się przyjąć taką interpretację, gdyby nie pamięć o wypowiedziach ks. Zaleskiego na temat sprawności i braku skrupułów tych kapłanów, którzy nie mają ochoty na ujawnianie prawdy. O ich istnieniu niewiele się dowiemy z wypowiedzi ludzi Kościoła. A przecież Piotr po upadku, "gorzko zapłakawszy", wyznał swoje grzechy. Takich przykładów nie było wiele w polskim Kościele. Obrończe wywiady kapłanów, na których kładzie się cień podejrzeń, są zaskakująco do siebie podobne. Dowiadujemy się o kontaktach z SB jako o jakimś niewinnym gadulstwie czy nieostrożności. Można odnieść wrażenie, że wysłannicy SB byli w latach PRL sympatycznymi rozmówcami, których miło i przyjemnie się ewangelizowało.
Ksiądz infułat Janusz Bielański w wywiadzie dla "Życia Warszawy" opowiada, jak esbecy, z którymi się stykał, nabierali szacunku dla kapłańskich postaw, jak wielu z nich udzielał potem ślubów. Jak miło gawędzi się z nimi po latach podczas przypadkowych spotkań na ulicy. Tej wyidealizowanej wizji przeciwstawia się jedynie ks. Zaleski, którego przypiekano papierosami i strzyżono tępym nożem. I być może dlatego dziś jest w swojej walce o prawdę osamotniony. Teraz, gdy jeszcze można coś ustalić, wielu kapłanów ucieka od przykrych wspomnień i prawdy. I to pośrednio pokazuje, że ubeckie tortury nie były czymś, czego najbardziej należało się bać. Może straszniejszy był lęk przed rozżarzonym papierosem i nieznanymi sprawcami, bo zdaje się on nie tracić nic ze swej potwornej mocy do dziś.
Tak jak kiedyś lęk zmuszał do donosów, tak dziś wiąże usta przed wyznaniem prawdy lub skłania do idealizowania pogawędek z prześladowcami. Tylko co to ma wspólnego z duchowym wyzwoleniem się Piotra po jego gorzkim płaczu?
"WPROST" O AGENTACH W KOŚCIELE |
---|
"Wprost" pierwszy ujawnił tożsamość dwóch domniemanych agentów w sutannach - o pseudonimach Delta i Waga. Pierwszy z nich to kolega seminaryjny Karola Wojtyły - ks. Mieczysław Maliński. Drugi - ks. Janusz Bielański, proboszcz katedry na Wawelu - przyjął święcenia razem z obecnym metropolitą krakowskim kardynałem Dziwiszem. W artykule "Wydział Papież" (nr 18/2005) pisaliśmy o ks. Malińskim: "Delta okazał się szczególnie cennym agentem w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. W ocenie SB podczas pierwszej pielgrzymki papieża do ojczyzny w 1979 r. agent o tym kryptonimie był jednym z najważniejszych tajnych współpracowników SB relacjonujących papieską wizytę. Oficerem prowadzącym Delty był kpt. Bogdan Podolski. Mimo że duża część teczki pracy Delty została pod koniec lat 80. zniszczona, zachowane dokumenty pozwalają na jego zidentyfikowanie". Artykuł "Agenci w sutannach" (nr 8/2006) był poświęcony m.in. obecnemu proboszczowi katedry wawelskiej. Napisaliśmy w nim: "Kilku pokrzywdzonych księży i byłych działaczy podziemia odkryło w dokumentach otrzymanych z Instytutu Pamięci Narodowej, że agentem bezpieki o pseudonimie Waga miał być jeden z najbardziej znanych polskich duchownych - ks. Janusz Bielański. Według naszych informacji, w dokumentach IPN znajdują się materiały, z których wynika, że Bielański był zarejestrowanym współpracownikiem SB. Są też informacje o tym, że po pewnym czasie ksiądz tę współpracę zerwał. Wcześniej miał informować funkcjonariuszy m.in. o osobach, które zamawiają na Wawelu msze za ojczyznę, i tych, które na nie przychodzą". |
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.