Prezes Wildstein czyści z siłą wodospadu
Brawo, ale jeszcze Olejnik, Czajkowska i Terentiew" - tak komentują internauci decyzje personalne Bronisława Wildsteina, prezesa TVP. Niemal natychmiast po wprowadzeniu się na Woronicza Wildstein zwolnił dyrektorów Programu I TVP i biura programowego oraz szefa "Wiadomości". W odpowiedzi czołowy reporter tychże "Wiadomości" zrezygnował z pracy, bo już "nie widzi dla siebie miejsca". Nic dziwnego, że wejściu Bronisława Wildsteina do wieżowca przy Woronicza towarzyszą okrzyki trwogi, że oto dokonuje się "wielka czystka" i "zawłaszczanie przez PiS publicznej telewizji". Tyle że na Woronicza widziano już nie takie czystki i nie takie zawłaszczanie, a atmosfera bywała dużo bardziej napięta niż dziś.
Wildstein, czyli nadzieja i kłopot Kaczyńskich
Krytycznych głosów wobec porządków w TVP znacznie więcej jest na zewnątrz niż na korytarzach gmachów przy Woronicza i przy pl. Powstańców Warszawy (w siedzibie programów informacyjnych). Trudno się zgodzić z regułą, że co nowa władza, to nowe porządki w publicznych telewizji i radiu, ale bez porządków też źle. Niektóre wręczone przez Wildsteina zwolnienia mogą budzić zdziwienie, a w uzasadnieniach czuć czasem naciąganie faktów. Ale już osobowość Wildsteina wydaje się zadawać kłam tezie, że PiS zawłaszcza telewizję. Oczywiście, to bracia Kaczyńscy wywołali obecną rewolucję. Równie oczywiste jest to, że ich celem nie była naprawa finansów czy organizacji telewizji, bo w licznych wypowiedziach uskarżali się nie na to, lecz na nierówne traktowanie różnych opcji politycznych w informacji i publicystyce TVP. Wzniecając pożar, chcieli to traktowanie zmienić. Ale przecież nie forsowali na prezesa ani Ludwika Dorna, ani Przemysława Gosiewskiego. Poparli Wildsteina, o którym da się powiedzieć wiele dobrego i złego, ale nie to, że jest "człowiekiem Kaczyńskich".
Ci, którzy znają Wildsteina nieco dłużej - i przyjaciele, i wrogowie - są zgodni, że to osoba o bardzo wysokim stopniu niezależności. Tak wysokim, że ta niewątpliwa zaleta czasem przeistacza się w wadę. Wildstein jest bowiem niezależny od opinii innych, ale bywa też, że od rzeczywistości. Rzec można nawet, że jest dotknięty odmianą choroby - na szczęście dużo łagodniejszą - na którą wydaje się od lat cierpieć Adam Michnik. Polega ona na niezdolności do pojęcia, że czasem rację może mieć ktoś inny. Jeśli jednak na wstępie Wildstein podjął kilka decyzji, które zdają się odzwierciedlać życzenia PiS, to najpewniej nie dlatego, że PiS postawiło mu takie warunki, lecz dlatego, iż sam uważał je za konieczne. Gdy zaś zdarzy się, że PiS zażąda czegoś, co Wildsteinowi pasować nie będzie, jest bardzo wątpliwe, by był gotów ulec, żeby zachować stołek. Wielu by uległo, ale nie on. PiS może więc liczyć na wpływy w telewizji w takim stopniu, w jakim Wildstein uzna to za stosowne. To wiele, ale i niewiele.
Jest znaczące, że na alarm nie bije nikt ze zwolnionych, choć wielu ma powody do rozgoryczenia i pretensji do Wildsteina. Pod tym względem atmosfera w niczym nie przypomina czasów, gdy rządy na Woronicza przejmowały SLD i PSL, by znów przekształcić telewizję w swą propagandową tubę.
Ferment bez paniki
Poprzedni prezes Jan Dworak zapewnia, że życzy Wildsteinowi, by dokonał tego, czego on nie zdołał lub nie zdążył. Podobnie Dorota Warakomska, była już zastępczyni dyrektora Jedynki. - Jeśli Wildsteinowi uda się poruszyć tę zmurszałą strukturę, zmienić przyzwyczajenia ludzi, nawet kosztem wymiany niektórych, to wielkie brawa - mówi "Wprost" Warakomska. I mówi to osoba, której Wildstein wprawdzie nie wyrzucił, ale której zaproponował stanowisko w Info-TAI, typowej przechowalni, jakich wciąż w TVP sporo. Formalnie podlegają jej reporterzy, którzy de facto pracują dla "Wiadomości", "Panoramy" czy "Tele-expressu". Rola szefa Info-TAI sprowadza się więc do podpisywania ich wniosków urlopowych. Warakomska, która dotychczas jako wicedyrektor Jedynki miała realną władzę w telewizji, odmówiła i odeszła.
Czarnych wizji przyszłości nie snuje nawet zwolniony bez podziękowania szef "Wiadomości" Robert Kozak, choć nie kryje osobistych pretensji do Wildsteina. Jedną z nich podzielają praktycznie wszyscy rozmówcy: nie zdejmuje się szefa w krytycznym dla firmy dniu. A tak właśnie postąpił Wildstein, wręczając Kozakowi wymówienie w chwili, gdy pielgrzymkę do Polski rozpoczynał Benedykt XVI. - To był fatalny moment, morale zespołu bardzo ucierpiało - ocenia Warakomska, która odpowiadała za programy informacyjne. Kozak dodaje, że oficjalne uzasadnienie jego odwołania - spadek widowni "Wiadomości" - jest nieprawdziwe, bo oglądalność w czasie jego półtorarocznych rządów wyraźnie wzrosła.
Skoro Kozak czy Warakomska przynajmniej nie wykluczają, że prezesura Wildsteina będzie dla telewizji przełomowa w pozytywnym sensie, to o co w tym wszystkim chodzi? Może nie grają już emocje: większość zwolnionych wiedziała, że musi się liczyć z taką opcją, przynajmniej od momentu, gdy klęskę poniosła idea koalicji PiS-PO. Pewnie też - w przeciwieństwie do SLD-owskiej ekipy Roberta Kwiatkowskiego - mają świadomość, że w niektórych kwestiach ponieśli porażkę w starciu z bezwładnością telewizyjnej machiny, że wiele jest jeszcze do zrobienia i ktoś taki jak Wildstein może posunąć sprawy do przodu.
Wśród tych, którzy zostali, czuć niepokój, ale nie widać paniki. Różnie to zresztą wygląda w różnych komórkach: w "Panoramie" na przykład zdaje się panować spokój, bo nie zanosi się na to, by Wildstein miał odwołać jej szefa Kubę Sufina. Atmosferę w "Wiadomościach" dobrze oddaje słowo "ferment", bo o buncie nie ma mowy. Nie był nim na pewno materiał wyemitowany kilka dni po zwolnieniu Kozaka, choć wychwalał jego dokonania, podkreślał wzrost widowni i wiarygodności "Wiadomości", czyli był oczywistą polemiką z uzasadnieniem zwolnienia Kozaka. Chodziło raczej o to, by byłemu szefowi podziękować, skoro Wildstein nie raczył tego uczynić. Nie dziękował zresztą cały zespół, bo materiał wywołał w "Wiadomościach" ostrą kłótnię.
Gestem protestu, na jaki wygląda, nie musi też być rezygnacja z pracy w "Wiadomościach" Mikołaja Kunicy. Przyszedł wraz z Kozakiem i razem z nim odszedł: to niewątpliwy gest lojalności, ale niekoniecznie protest przeciwko decyzji Wildsteina. Kunica zapewne czuje się po trosze winny, bo to poniekąd on wpędził Kozaka i całe "Wiadomości" w konflikt z PiS - po słynnej próbie rozmowy na schodach z marszałkiem Markiem Jurkiem. Kozak, wierny wyniesionej z BBC zasadzie, że szef ufa swemu reporterowi, nie znając chyba szczegółów zajścia, poparł emisję materiału o tym, jak to marszałek odmawia wypowiedzi. Wkrótce okazało się, że to raczej Kunica nieco się zapędził. Jurek, zdaje się, wybaczył, ale nie bracia Kaczyńscy, i to pewnie wtedy został przesądzony los Kozaka.
Bezwładna struktura
Co Wildstein wnosi do TVP? "Gwarancję niezależności" - mówi Kuba Sufin z "Panoramy", ale dodaje, że jest jeszcze coś równie ważnego. - Wildstein to znakomite logo dla telewizji, natychmiast rozpoznawalne dla ludzi. To, co on uosabia, jest im bliskie, nawet jego kontrowersyjność i to, że często prowokuje. Jemu ludzie będą chcieli wierzyć, uznają, że telewizja jest ciekawsza i bardziej wiarygodna - przekonuje Sufin. To możliwe, choć z górą dwa lata po obaleniu Kwiatkowskiego wiarygodność nie wydaje się największym problemem TVP. Urosła już do przyzwoitego poziomu, programy informacyjne znów są przez większość widzów traktowane jak informacyjne, a nie rozrywkowe.
Dziś głównym problemem wydaje się znów struktura i bezwładność firmy - coś, z czym od 1989 r. nie poradził sobie żaden prezes TVP. Inna sprawa, że nie wszyscy chcieli. Jan Dworak długo wylicza dokonania swojego zarządu: w sferze moralnej - przywrócenie wiarygodności, powrót do pracy dziennikarzy zwolnionych za Kwiatkowskiego z przyczyn politycznych; w strukturze i organizacji firmy - powstanie kanału TVP Kultura, cztery nowe ośrodki regionalne, wydłużenie nadawania TVP 3 o godzinę. Przyznaje, że kilku spraw dokończyć nie zdołał, ale podkreśla, że programy operacyjne "są już gotowe i wystarczy wcielić je w życie". Mają między innymi ułatwić TVP nadrobienie technicznego zapóźnienia wobec TVN i Polsatu. - Moje największe rozczarowanie prezesurą Dworaka to brak decyzji. Miesiącami pracowałam nad projektami likwidacji nikomu niepotrzebnej Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, utworzenia newsroomu, kanału informacyjnego. Zabrakło decyzji. Dworak nie walnął pięścią w stół na samym początku - polemizuje z byłym szefem Dorota Warakomska.
Symbolem bezwładności TVP mogą być ekipy reporterskie. Polsat i TVN od początku używają dwuosobowych: operator niesie kamerę z lampą, dziennikarz dzierży mikrofon. Polsat niedawno uznał nawet, że taka ekipa zmieści się w fiacie panda i się mieści. W ekipie TVP od lat dziennikarz miał zeszyt, operator - kamerę i akumulatory, dźwiękowiec - ogromny magnetofon i trzymetrowy wysięgnik na mikrofon, oświetleniowiec - zestaw statywów i lamp. Taka ekipa daje wprawdzie gwarancję jakości obrazu i dźwięku, ale ileż to kosztuje. Jest też nieporównanie mniej mobilna, nawet całkiem dosłownie: telewizyjny ford mondeo kombi z podstawowym silnikiem, obciążony przez cztery osoby i 100-200 kg sprzętu, ma małe szanse zdążyć na przykład na miejsce wypadku.
Zmiana ducha
Bronisław Wildstein opowiada, że nie przeżył "żadnej pozytywnej niespodzianki", czyli jest tak źle, jak myślał. Jednocześnie jednak nie odmawia pewnych dokonań ekipie poprzednika. Ale twierdzi, że nawet bardzo szanowany przez niego Wiesław Walendziak nie próbował zmienić struktury TVP. Dodawał jedynie elementy zwiększające pluralizm poglądów. - Ja zmienię wszystko od spodu. Żeby zmienić ducha, trzeba jednak zacząć od rzeczy prozaicznych - zmienić strukturę i organizację, zmienić wielu ludzi - mówi "Wprost" Wildstein. Swe pierwsze decyzje o zwolnieniach kwituje krótko: - Oczywiście jest tu wielu ludzi, którzy bardziej zasłużyli na zwolnienie. Ale na tym etapie zmieniam osoby na kluczowych stanowiskach, a nie ścigam tych, że tak powiem, niegodnych pracy w TVP. Na tych przyjdzie pora.
Wildstein zapewne wie, że kiedyś pora przyjdzie także na niego, bo na uwolnienie TVP od personalnych decyzji polityków raczej się nie zanosi. Na razie mówi, że uda mu się to, co nie udało się innym. - Że działam na niektórych jak płachta na byka? Ależ ten, kto nikomu nie przeszkadza, nic tu nie zrobi. Tu trzeba przeszkodzić wielu ludziom, naruszyć wiele grup interesów - tłumaczy. Ciekawe, kiedy Wildstein naruszy interesy obecnej ekipy rządzącej i co się wtedy stanie. A że do tego kiedyś dojdzie, to pewne.
Fot: Z. Furman
Wildstein, czyli nadzieja i kłopot Kaczyńskich
Krytycznych głosów wobec porządków w TVP znacznie więcej jest na zewnątrz niż na korytarzach gmachów przy Woronicza i przy pl. Powstańców Warszawy (w siedzibie programów informacyjnych). Trudno się zgodzić z regułą, że co nowa władza, to nowe porządki w publicznych telewizji i radiu, ale bez porządków też źle. Niektóre wręczone przez Wildsteina zwolnienia mogą budzić zdziwienie, a w uzasadnieniach czuć czasem naciąganie faktów. Ale już osobowość Wildsteina wydaje się zadawać kłam tezie, że PiS zawłaszcza telewizję. Oczywiście, to bracia Kaczyńscy wywołali obecną rewolucję. Równie oczywiste jest to, że ich celem nie była naprawa finansów czy organizacji telewizji, bo w licznych wypowiedziach uskarżali się nie na to, lecz na nierówne traktowanie różnych opcji politycznych w informacji i publicystyce TVP. Wzniecając pożar, chcieli to traktowanie zmienić. Ale przecież nie forsowali na prezesa ani Ludwika Dorna, ani Przemysława Gosiewskiego. Poparli Wildsteina, o którym da się powiedzieć wiele dobrego i złego, ale nie to, że jest "człowiekiem Kaczyńskich".
Ci, którzy znają Wildsteina nieco dłużej - i przyjaciele, i wrogowie - są zgodni, że to osoba o bardzo wysokim stopniu niezależności. Tak wysokim, że ta niewątpliwa zaleta czasem przeistacza się w wadę. Wildstein jest bowiem niezależny od opinii innych, ale bywa też, że od rzeczywistości. Rzec można nawet, że jest dotknięty odmianą choroby - na szczęście dużo łagodniejszą - na którą wydaje się od lat cierpieć Adam Michnik. Polega ona na niezdolności do pojęcia, że czasem rację może mieć ktoś inny. Jeśli jednak na wstępie Wildstein podjął kilka decyzji, które zdają się odzwierciedlać życzenia PiS, to najpewniej nie dlatego, że PiS postawiło mu takie warunki, lecz dlatego, iż sam uważał je za konieczne. Gdy zaś zdarzy się, że PiS zażąda czegoś, co Wildsteinowi pasować nie będzie, jest bardzo wątpliwe, by był gotów ulec, żeby zachować stołek. Wielu by uległo, ale nie on. PiS może więc liczyć na wpływy w telewizji w takim stopniu, w jakim Wildstein uzna to za stosowne. To wiele, ale i niewiele.
Jest znaczące, że na alarm nie bije nikt ze zwolnionych, choć wielu ma powody do rozgoryczenia i pretensji do Wildsteina. Pod tym względem atmosfera w niczym nie przypomina czasów, gdy rządy na Woronicza przejmowały SLD i PSL, by znów przekształcić telewizję w swą propagandową tubę.
Ferment bez paniki
Poprzedni prezes Jan Dworak zapewnia, że życzy Wildsteinowi, by dokonał tego, czego on nie zdołał lub nie zdążył. Podobnie Dorota Warakomska, była już zastępczyni dyrektora Jedynki. - Jeśli Wildsteinowi uda się poruszyć tę zmurszałą strukturę, zmienić przyzwyczajenia ludzi, nawet kosztem wymiany niektórych, to wielkie brawa - mówi "Wprost" Warakomska. I mówi to osoba, której Wildstein wprawdzie nie wyrzucił, ale której zaproponował stanowisko w Info-TAI, typowej przechowalni, jakich wciąż w TVP sporo. Formalnie podlegają jej reporterzy, którzy de facto pracują dla "Wiadomości", "Panoramy" czy "Tele-expressu". Rola szefa Info-TAI sprowadza się więc do podpisywania ich wniosków urlopowych. Warakomska, która dotychczas jako wicedyrektor Jedynki miała realną władzę w telewizji, odmówiła i odeszła.
Czarnych wizji przyszłości nie snuje nawet zwolniony bez podziękowania szef "Wiadomości" Robert Kozak, choć nie kryje osobistych pretensji do Wildsteina. Jedną z nich podzielają praktycznie wszyscy rozmówcy: nie zdejmuje się szefa w krytycznym dla firmy dniu. A tak właśnie postąpił Wildstein, wręczając Kozakowi wymówienie w chwili, gdy pielgrzymkę do Polski rozpoczynał Benedykt XVI. - To był fatalny moment, morale zespołu bardzo ucierpiało - ocenia Warakomska, która odpowiadała za programy informacyjne. Kozak dodaje, że oficjalne uzasadnienie jego odwołania - spadek widowni "Wiadomości" - jest nieprawdziwe, bo oglądalność w czasie jego półtorarocznych rządów wyraźnie wzrosła.
Skoro Kozak czy Warakomska przynajmniej nie wykluczają, że prezesura Wildsteina będzie dla telewizji przełomowa w pozytywnym sensie, to o co w tym wszystkim chodzi? Może nie grają już emocje: większość zwolnionych wiedziała, że musi się liczyć z taką opcją, przynajmniej od momentu, gdy klęskę poniosła idea koalicji PiS-PO. Pewnie też - w przeciwieństwie do SLD-owskiej ekipy Roberta Kwiatkowskiego - mają świadomość, że w niektórych kwestiach ponieśli porażkę w starciu z bezwładnością telewizyjnej machiny, że wiele jest jeszcze do zrobienia i ktoś taki jak Wildstein może posunąć sprawy do przodu.
Kuba Sufin pozostanie szefem "Panoramy" |
Gestem protestu, na jaki wygląda, nie musi też być rezygnacja z pracy w "Wiadomościach" Mikołaja Kunicy. Przyszedł wraz z Kozakiem i razem z nim odszedł: to niewątpliwy gest lojalności, ale niekoniecznie protest przeciwko decyzji Wildsteina. Kunica zapewne czuje się po trosze winny, bo to poniekąd on wpędził Kozaka i całe "Wiadomości" w konflikt z PiS - po słynnej próbie rozmowy na schodach z marszałkiem Markiem Jurkiem. Kozak, wierny wyniesionej z BBC zasadzie, że szef ufa swemu reporterowi, nie znając chyba szczegółów zajścia, poparł emisję materiału o tym, jak to marszałek odmawia wypowiedzi. Wkrótce okazało się, że to raczej Kunica nieco się zapędził. Jurek, zdaje się, wybaczył, ale nie bracia Kaczyńscy, i to pewnie wtedy został przesądzony los Kozaka.
Bezwładna struktura
Co Wildstein wnosi do TVP? "Gwarancję niezależności" - mówi Kuba Sufin z "Panoramy", ale dodaje, że jest jeszcze coś równie ważnego. - Wildstein to znakomite logo dla telewizji, natychmiast rozpoznawalne dla ludzi. To, co on uosabia, jest im bliskie, nawet jego kontrowersyjność i to, że często prowokuje. Jemu ludzie będą chcieli wierzyć, uznają, że telewizja jest ciekawsza i bardziej wiarygodna - przekonuje Sufin. To możliwe, choć z górą dwa lata po obaleniu Kwiatkowskiego wiarygodność nie wydaje się największym problemem TVP. Urosła już do przyzwoitego poziomu, programy informacyjne znów są przez większość widzów traktowane jak informacyjne, a nie rozrywkowe.
Dziś głównym problemem wydaje się znów struktura i bezwładność firmy - coś, z czym od 1989 r. nie poradził sobie żaden prezes TVP. Inna sprawa, że nie wszyscy chcieli. Jan Dworak długo wylicza dokonania swojego zarządu: w sferze moralnej - przywrócenie wiarygodności, powrót do pracy dziennikarzy zwolnionych za Kwiatkowskiego z przyczyn politycznych; w strukturze i organizacji firmy - powstanie kanału TVP Kultura, cztery nowe ośrodki regionalne, wydłużenie nadawania TVP 3 o godzinę. Przyznaje, że kilku spraw dokończyć nie zdołał, ale podkreśla, że programy operacyjne "są już gotowe i wystarczy wcielić je w życie". Mają między innymi ułatwić TVP nadrobienie technicznego zapóźnienia wobec TVN i Polsatu. - Moje największe rozczarowanie prezesurą Dworaka to brak decyzji. Miesiącami pracowałam nad projektami likwidacji nikomu niepotrzebnej Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, utworzenia newsroomu, kanału informacyjnego. Zabrakło decyzji. Dworak nie walnął pięścią w stół na samym początku - polemizuje z byłym szefem Dorota Warakomska.
Symbolem bezwładności TVP mogą być ekipy reporterskie. Polsat i TVN od początku używają dwuosobowych: operator niesie kamerę z lampą, dziennikarz dzierży mikrofon. Polsat niedawno uznał nawet, że taka ekipa zmieści się w fiacie panda i się mieści. W ekipie TVP od lat dziennikarz miał zeszyt, operator - kamerę i akumulatory, dźwiękowiec - ogromny magnetofon i trzymetrowy wysięgnik na mikrofon, oświetleniowiec - zestaw statywów i lamp. Taka ekipa daje wprawdzie gwarancję jakości obrazu i dźwięku, ale ileż to kosztuje. Jest też nieporównanie mniej mobilna, nawet całkiem dosłownie: telewizyjny ford mondeo kombi z podstawowym silnikiem, obciążony przez cztery osoby i 100-200 kg sprzętu, ma małe szanse zdążyć na przykład na miejsce wypadku.
Zmiana ducha
Bronisław Wildstein opowiada, że nie przeżył "żadnej pozytywnej niespodzianki", czyli jest tak źle, jak myślał. Jednocześnie jednak nie odmawia pewnych dokonań ekipie poprzednika. Ale twierdzi, że nawet bardzo szanowany przez niego Wiesław Walendziak nie próbował zmienić struktury TVP. Dodawał jedynie elementy zwiększające pluralizm poglądów. - Ja zmienię wszystko od spodu. Żeby zmienić ducha, trzeba jednak zacząć od rzeczy prozaicznych - zmienić strukturę i organizację, zmienić wielu ludzi - mówi "Wprost" Wildstein. Swe pierwsze decyzje o zwolnieniach kwituje krótko: - Oczywiście jest tu wielu ludzi, którzy bardziej zasłużyli na zwolnienie. Ale na tym etapie zmieniam osoby na kluczowych stanowiskach, a nie ścigam tych, że tak powiem, niegodnych pracy w TVP. Na tych przyjdzie pora.
Wildstein zapewne wie, że kiedyś pora przyjdzie także na niego, bo na uwolnienie TVP od personalnych decyzji polityków raczej się nie zanosi. Na razie mówi, że uda mu się to, co nie udało się innym. - Że działam na niektórych jak płachta na byka? Ależ ten, kto nikomu nie przeszkadza, nic tu nie zrobi. Tu trzeba przeszkodzić wielu ludziom, naruszyć wiele grup interesów - tłumaczy. Ciekawe, kiedy Wildstein naruszy interesy obecnej ekipy rządzącej i co się wtedy stanie. A że do tego kiedyś dojdzie, to pewne.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.