Ministerstwo Finansów połyka podatników
Liberalnej Zycie Gilowskiej dobiera się do skóry solidarna Zyta Gilowska. "Dlaczego drobny przedsiębiorca ma rozliczać osobiste dochody ze swojej działalności inaczej niż nauczyciel czy policjant?" - pytała na początku kwietnia prof. Zyta Gilowska. Wicepremier i minister finansów broniła w ten sposób planów zlikwidowania karty podatkowej i ryczałtu - najprostszych i najtańszych sposobów pobierania podatków. Pod presją przedsiębiorców likwidację odłożono o dwa lata, ale nie zaniechano tego planu. Gilowska, która przyszła do ministerstwa jako "chrześcijański liberał", okazała się zwolennikiem utrzymywania wysokich i skomplikowanych podatków. Na jednej z ministerialnych narad proponowała nawet, aby odebrać prawo do 19-procentowego podatku liniowego osobom, które prowadzą działalność gospodarczą. Chociaż ten plan nie opuścił gabinetu, pomysł prof. Gilowskiej, aby wszyscy podatnicy byli równi wobec fiskusa, wyrządził niemało szkód. Jak ustalił "Wprost", to właśnie Zyta Gilowska oponowała przeciw zwolnieniu z płacenia podatków w Polsce naszych rodaków pracujących w Wielkiej Brytanii. Skutek jest taki, że pracujący tam Polacy i tak nie płacą podatków w Polsce, ale za to nie przywożą oszczędności w obawie przed zachłannością fiskusa.
Swoje kredo prof. Gilowska przedstawiła studentom jednej z największych polskich uczelni ekonomicznych, którym tłumaczyła: "Zlikwiduję ulgi podatkowe, z których korzystają naukowcy, twórcy kultury, dziennikarze. Zlikwiduję je z całą pewnością tak szybko, jak się da. To część mojej misji". - Polski system podatkowy jest już wystarczająco patologiczny i skomplikowany. Zmiany, które proponuje resort finansów, jeszcze go pogarszają. Polska potrzebuje zmiany systemu podatkowego, a nie "reform", które go pogarszają - mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Jeżeli misja prof. Gilowskiej się powiedzie, Polska stanie się bliższa socjalistycznego ideału: nieważne, że biednie i bez sensu, ważne, żeby było po równo.
Recenzentka kultury
W maju 2003 r. Zyta Gilowska zarzucała Grzegorzowi Kołodce, że pod płaszczykiem akcji public relations mającej poprawić notowania jego i rządu podwyższa podatki. Jeszcze na początku 2005 r. powtarzała: "Nie pozwolę na jakikolwiek skok władzy na podatki obywateli". Dziś Gilowska, posługując się retoryką o równości wszystkich wobec prawa, chce robić to samo, co trzy lata temu zrobił Kołodko. Zapowiadane przez prof. Gilowską podwyżki mają szczególnie dotknąć dwie grupy podatników. Pierwsza to osoby mające dziś prawo do odpisywania zryczałtowanych 50-procentowych kosztów uzyskania przychodów. W całości uprawnienia takie mają stracić naukowcy i dziennikarze. Poważne ograniczenia będą dotyczyć także malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy, muzyków itd. "Zostawię 50 proc. kosztów uzyskania przychodów, ale tylko prawdziwym artystom, a nie takim, którzy przybijają penisy do krzyża" - miała powiedzieć minister finansów na jednej z resortowych narad.
Jak prof. Gilowska zamierza osiągnąć cel? Po pierwsze, ma być wprowadzona "naukowa" definicja twórcy (kłaniają się czasy PRL, kiedy to minister kultury decydował, kto jest pisarzem czy artystą) i tylko owi licencjonowani "twórcy" otrzymają prawo do odpisu. Według aktualnej definicji, do twórców można będzie zaliczać zespół Ich Troje, ale już pisarza Andrzeja Sapkowskiego niekoniecznie. Po drugie, prawo to ma być ograniczone do sprzedaży tzw. licencyjnych, a nie wykonawczych praw autorskich (Chopin po napisaniu "Etiudy rewolucyjnej" i sprzedaniu wydawcy praw do jej druku koszty by odpisał, jednak wykonując ją na koncercie, już by takiego prawa nie miał). Podobnie ma być ograniczona możliwość odpisywania kosztów po odsprzedaniu praw ZAIKS.
Poza sugestiami, że naukowcy i dziennikarze to nieroby żyjące na koszt uczciwych obywateli, prof. Gilowska zmiany argumentuje "koniecznością uszczelnienia systemu podatkowego". Chodzi jednak o to, że ubytek przychodów budżetowych związany z istnieniem owych odpisów podatkowych wynosi 700 mln zł. Jest to dokładnie tyle, ile mają uzyskać rolnicy ze zwrotu VAT za paliwo rolnicze. Co więcej, w jednym z wywiadów prof. Gilowska zapowiedziała zmianę sposobu opodatkowania używania samochodów firmowych do celów prywatnych. Dziś ten problem nie jest uregulowany w przepisach podatkowych i wzbudza spore kontrowersje. Według dotychczasowej propozycji MF, każdy użytkownik służbowego samochodu powinien płacić miesięcznie zryczałtowaną opłatę za wykorzystywanie auta w celach prywatnych. Według propozycji prof. Gilowskiej, będą płacić tylko ci, którzy dobrowolnie zadeklarują, że używają auta do celów prywatnych. Ten pomysł minister finansów będzie kosztował budżet miliard złotych, bo można być pewnym, że większość naszych rodaków takiej deklaracji nie złoży. Współpracownicy wicepremier nie mogą jej odwieść od tego kosztownego pomysłu (aczkolwiek obojętnego z punktu widzenia gospodarki), bo ona koniecznie chce dotrzymać obietnicy. Zatem jedną ręką pani wicepremier system uszczelnia, a drugą rozszczelnia, wprowadzając rozwiązanie kuriozalne, dające ulgę podatkową osobom w ogóle nie płacącym podatku, czyli rolnikom. Nie sposób także nie zauważyć, że wszystkie kombinacje związane z ustalaniem, kto i kiedy jest twórcą, pociągną za sobą niemałe koszty administracyjne. Z 700 mln zł budżetowego zysku związanego z zabraniem przywilejów podatkowych profesorom sporo zatem trzeba będzie odjąć.
Gilowska nieliniowa
Jako liberał prof. Gilowska była gorącą orędowniczką podatku liniowego. Jako minister finansów te niewielkie enklawy, w których on funkcjonuje (dając wymierne korzyści gospodarce i urzędom podatkowym), ma zamiar tępić. Według 19-procentowej liniowej stawki podatkowej mogli się bowiem rozliczać drobni przedsiębiorcy (osoby, które zarejestrowały działalność gospodarczą, czyli przeszły na tzw. samozatrudnienie) w ramach podatku od dochodów osobistych. Pani wicepremier najpierw chciała zlikwidować przywilej rozliczania się przez te osoby w formie podatku liniowego. Teraz postuluje już tylko ograniczenie samozatrudnienia, wprowadzając nową definicję działalności gospodarczej. Zostaną w niej wskazane czynności, których nie będzie można wykonywać w ramach działalności gospodarczej. Istotnie zmniejszy to możliwość samozatrudnienia, co sprawi, że znacznie mniej osób będzie mieć prawo do 19-procentowego liniowego PIT. Przy okazji wzrosną koszty pracy, co oczywiście negatywnie wpłynie na poziom bezrobocia. Gdy Gilowska była opozycyjnym posłem PO, samozatrudnienie nazywała wentylem bezpieczeństwa na przeregulowanym rynku pracy.
Gilowska z nieszczęściem
Obiecana obniżka podatków ma być uchwalona już teraz, ale niższe stawki podatku PIT (18 proc. i 32 proc.) mają wejść w życie dopiero od 2009 r. Co prawda, nie wiadomo, czy za trzy lata prof. Gilowska będzie ministrem finansów, czy będzie rządzić PiS (a jeśli tak, czy w roku wyborczym, czyli roku rozdawania prezentów, będzie skłonne zmniejszyć dochody budżetu). Nie wiadomo także, czy następna ekipa będzie zwolennikiem takiej właśnie koncepcji podatkowej. Kukułcze jajo zostanie jej jednak podrzucone i niech się następcy martwią.
Obciążenia podatkowe stają się największą zmorą polskiej gospodarki. W opublikowanym 22 maja przez "Forbes Magazine" rankingu za rok 2005, przygotowanym na podstawie wskaźnika Tax Misery & Reform Index (co można przetłumaczyć jako "wskaźnik nieszczęść i reform podatkowych"), Polska zajmuje siódme miejsce wśród 52 wysoko rozwiniętych krajów. Gorsze od nas systemy podatkowe mają jedynie Francja, Chiny, Belgia, Szwecja, Włochy i Austria. Co jeszcze smutniejsze, przed rokiem byliśmy na 21. miejscu. Inne kraje jednak zeszły rok wykorzystały do obniżki podatków, a my jako jeden z dwóch krajów (obok Australii) je podwyższyliśmy. Stąd nasz "awans", następujący po latach powolnego, ale systematycznego poprawiania sytuacji podatkowej. To chyba jedyny awans, z którego nie sposób być dumnym.
Swoje kredo prof. Gilowska przedstawiła studentom jednej z największych polskich uczelni ekonomicznych, którym tłumaczyła: "Zlikwiduję ulgi podatkowe, z których korzystają naukowcy, twórcy kultury, dziennikarze. Zlikwiduję je z całą pewnością tak szybko, jak się da. To część mojej misji". - Polski system podatkowy jest już wystarczająco patologiczny i skomplikowany. Zmiany, które proponuje resort finansów, jeszcze go pogarszają. Polska potrzebuje zmiany systemu podatkowego, a nie "reform", które go pogarszają - mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Jeżeli misja prof. Gilowskiej się powiedzie, Polska stanie się bliższa socjalistycznego ideału: nieważne, że biednie i bez sensu, ważne, żeby było po równo.
Recenzentka kultury
W maju 2003 r. Zyta Gilowska zarzucała Grzegorzowi Kołodce, że pod płaszczykiem akcji public relations mającej poprawić notowania jego i rządu podwyższa podatki. Jeszcze na początku 2005 r. powtarzała: "Nie pozwolę na jakikolwiek skok władzy na podatki obywateli". Dziś Gilowska, posługując się retoryką o równości wszystkich wobec prawa, chce robić to samo, co trzy lata temu zrobił Kołodko. Zapowiadane przez prof. Gilowską podwyżki mają szczególnie dotknąć dwie grupy podatników. Pierwsza to osoby mające dziś prawo do odpisywania zryczałtowanych 50-procentowych kosztów uzyskania przychodów. W całości uprawnienia takie mają stracić naukowcy i dziennikarze. Poważne ograniczenia będą dotyczyć także malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy, muzyków itd. "Zostawię 50 proc. kosztów uzyskania przychodów, ale tylko prawdziwym artystom, a nie takim, którzy przybijają penisy do krzyża" - miała powiedzieć minister finansów na jednej z resortowych narad.
Jak prof. Gilowska zamierza osiągnąć cel? Po pierwsze, ma być wprowadzona "naukowa" definicja twórcy (kłaniają się czasy PRL, kiedy to minister kultury decydował, kto jest pisarzem czy artystą) i tylko owi licencjonowani "twórcy" otrzymają prawo do odpisu. Według aktualnej definicji, do twórców można będzie zaliczać zespół Ich Troje, ale już pisarza Andrzeja Sapkowskiego niekoniecznie. Po drugie, prawo to ma być ograniczone do sprzedaży tzw. licencyjnych, a nie wykonawczych praw autorskich (Chopin po napisaniu "Etiudy rewolucyjnej" i sprzedaniu wydawcy praw do jej druku koszty by odpisał, jednak wykonując ją na koncercie, już by takiego prawa nie miał). Podobnie ma być ograniczona możliwość odpisywania kosztów po odsprzedaniu praw ZAIKS.
Poza sugestiami, że naukowcy i dziennikarze to nieroby żyjące na koszt uczciwych obywateli, prof. Gilowska zmiany argumentuje "koniecznością uszczelnienia systemu podatkowego". Chodzi jednak o to, że ubytek przychodów budżetowych związany z istnieniem owych odpisów podatkowych wynosi 700 mln zł. Jest to dokładnie tyle, ile mają uzyskać rolnicy ze zwrotu VAT za paliwo rolnicze. Co więcej, w jednym z wywiadów prof. Gilowska zapowiedziała zmianę sposobu opodatkowania używania samochodów firmowych do celów prywatnych. Dziś ten problem nie jest uregulowany w przepisach podatkowych i wzbudza spore kontrowersje. Według dotychczasowej propozycji MF, każdy użytkownik służbowego samochodu powinien płacić miesięcznie zryczałtowaną opłatę za wykorzystywanie auta w celach prywatnych. Według propozycji prof. Gilowskiej, będą płacić tylko ci, którzy dobrowolnie zadeklarują, że używają auta do celów prywatnych. Ten pomysł minister finansów będzie kosztował budżet miliard złotych, bo można być pewnym, że większość naszych rodaków takiej deklaracji nie złoży. Współpracownicy wicepremier nie mogą jej odwieść od tego kosztownego pomysłu (aczkolwiek obojętnego z punktu widzenia gospodarki), bo ona koniecznie chce dotrzymać obietnicy. Zatem jedną ręką pani wicepremier system uszczelnia, a drugą rozszczelnia, wprowadzając rozwiązanie kuriozalne, dające ulgę podatkową osobom w ogóle nie płacącym podatku, czyli rolnikom. Nie sposób także nie zauważyć, że wszystkie kombinacje związane z ustalaniem, kto i kiedy jest twórcą, pociągną za sobą niemałe koszty administracyjne. Z 700 mln zł budżetowego zysku związanego z zabraniem przywilejów podatkowych profesorom sporo zatem trzeba będzie odjąć.
Gilowska nieliniowa
Jako liberał prof. Gilowska była gorącą orędowniczką podatku liniowego. Jako minister finansów te niewielkie enklawy, w których on funkcjonuje (dając wymierne korzyści gospodarce i urzędom podatkowym), ma zamiar tępić. Według 19-procentowej liniowej stawki podatkowej mogli się bowiem rozliczać drobni przedsiębiorcy (osoby, które zarejestrowały działalność gospodarczą, czyli przeszły na tzw. samozatrudnienie) w ramach podatku od dochodów osobistych. Pani wicepremier najpierw chciała zlikwidować przywilej rozliczania się przez te osoby w formie podatku liniowego. Teraz postuluje już tylko ograniczenie samozatrudnienia, wprowadzając nową definicję działalności gospodarczej. Zostaną w niej wskazane czynności, których nie będzie można wykonywać w ramach działalności gospodarczej. Istotnie zmniejszy to możliwość samozatrudnienia, co sprawi, że znacznie mniej osób będzie mieć prawo do 19-procentowego liniowego PIT. Przy okazji wzrosną koszty pracy, co oczywiście negatywnie wpłynie na poziom bezrobocia. Gdy Gilowska była opozycyjnym posłem PO, samozatrudnienie nazywała wentylem bezpieczeństwa na przeregulowanym rynku pracy.
Gilowska z nieszczęściem
Obiecana obniżka podatków ma być uchwalona już teraz, ale niższe stawki podatku PIT (18 proc. i 32 proc.) mają wejść w życie dopiero od 2009 r. Co prawda, nie wiadomo, czy za trzy lata prof. Gilowska będzie ministrem finansów, czy będzie rządzić PiS (a jeśli tak, czy w roku wyborczym, czyli roku rozdawania prezentów, będzie skłonne zmniejszyć dochody budżetu). Nie wiadomo także, czy następna ekipa będzie zwolennikiem takiej właśnie koncepcji podatkowej. Kukułcze jajo zostanie jej jednak podrzucone i niech się następcy martwią.
Obciążenia podatkowe stają się największą zmorą polskiej gospodarki. W opublikowanym 22 maja przez "Forbes Magazine" rankingu za rok 2005, przygotowanym na podstawie wskaźnika Tax Misery & Reform Index (co można przetłumaczyć jako "wskaźnik nieszczęść i reform podatkowych"), Polska zajmuje siódme miejsce wśród 52 wysoko rozwiniętych krajów. Gorsze od nas systemy podatkowe mają jedynie Francja, Chiny, Belgia, Szwecja, Włochy i Austria. Co jeszcze smutniejsze, przed rokiem byliśmy na 21. miejscu. Inne kraje jednak zeszły rok wykorzystały do obniżki podatków, a my jako jeden z dwóch krajów (obok Australii) je podwyższyliśmy. Stąd nasz "awans", następujący po latach powolnego, ale systematycznego poprawiania sytuacji podatkowej. To chyba jedyny awans, z którego nie sposób być dumnym.
ZYTA GILOWSKA W OPOZYCJI |
---|
|
ZYTA GILOWSKA W RZĄDZIE |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.