Afera z inwigilacją mediów w RFN skompromitowała tajne służby i samych dziennikarzy
Okolica mieszkania redaktora "Focusa" Josefa Heufelschultego nie podobała się agentom BND. Mała i spokojna ulica służy jako miejsce do zabaw, po którym samochody mogą się poruszać jedynie w żółwim tempie. Agenci nie mogą więc patrolować jej w swoich służbowych samochodach i obserwować domu i drzwi wejściowych". Tak mógłby się zaczynać każdy amerykański film sensacyjny, ale jest to cytat z artykułu Helmuta Markworta, redaktora naczelnego "Focusa". Artykułu poświęconego największej w historii RFN afery związanej z inwigilacją dziennikarzy przez agentów wywiadu.
"Agenci - pisze dalej redaktor naczelny - zdecydowali się w tej sytuacji na metodę "pary zakochanych". Raz pan agent z panią agent siedzą przytuleni do siebie w aucie, innym razem, trzymając się za ręce, spacerują za śledzoną osobą i towarzyszą małżeństwu Heufelschultów przy zakupie jabłek i bananów. Być może w nadziei, że podczas zakupów reporter "Focusa" upuści niechcący jakiś dokument albo dyskietkę". Agenci się rozczarowali, postanowili więc zastosować metodę w stylu Water-gate. I NRD-owskiej Stasi.
Zdrada i blamaż
Niemiecki wywiad BND przez wiele lat obserwował krytycznych wobec siebie dziennikarzy. Łamiąc prawo, umieszczał w mediach szpicli. Afera BND, którą politycy i deputowani do Bundestagu zajmują się od kilku miesięcy, osiągnęła apogeum. Lewicowy tygodnik "Der Spiegel" ostrzega: nie jest to wyłącznie afera wywiadu, jest to afera niemieckiego dziennikarstwa.
175-stronicowy tajny raport sporządzony dla Parlamentarnego Gremium Kontrolnego przez byłego sędziego federalnego Gerharda Schäfera tworzy obraz państwa policyjnego. Oto tajne służby wywiadu zagranicznego BND zajmują się szpiclowaniem krajowych dziennikarzy, a niektórych nawet kupują. Proceder zaczął się w 1993 r. i trwał do jesieni ubiegłego roku. Inwigilowani byli dziennikarze, którzy traktując poważnie wolność prasy, wypowiadali się krytycznie o BND, wykorzystując w artykułach informacje od osób związanych z wywiadem. Do szpiclowania byli wykorzystywani także dziennikarze, z którymi spotykali się "oficerowie prowadzący".
Kanclerz Angela Merkel zabroniła wykorzystywania dziennikarzy jako informatorów wywiadu, ale jak zauważa "Der Spiegel", do skandalu należy dołączyć totalny blamaż - wiele raportów dostarczonych wywiadowi było fałszywych. W "Focusie" czytamy, że oficerowie wywiadu usiłowali rozpracować redakcję od środka, nakłaniając dziennikarzy do zdrady. Wynagrodzeniem były honoraria i informacje na wyłączność, choć niektórym wystarczały rozmowy w cztery oczy z prominentnymi urzędnikami BND. Dwaj koledzy Heufelschultego, których inwigilowany uważał za przyjaciół, dali się namówić do współpracy.
Inwigilowani byli dziennikarze wszystkich opcji politycznych. Oprócz Josefa Heufelschultego z tygodnika "Focus" byli to: Andreas Förster z "Berliner Zeitung", Wolfgang Krach z "S?ddeutsche Zeitung" czy Karl-G?nther Barth z "Hamburger Abendblatt". Sędzia Schäfer miał niełatwe zadanie, bo zablokowano mu bezpośredni dostęp do akt. Musiał się opierać na materiałach, które BND zechciała mu udostępnić. Analiza tych raportów trwała cztery miesiące. Pozostało wiele wątpliwości. Czy część akt została sfałszowana, a inne zniknęły, podobnie jak niektóre raporty napisane przez szpicli?
Sędzia Schäfer w przygotowanym dla parlamentu raporcie na prośbę samych szpicli i części ich ofiar nie podał nazwisk, oznaczając je numerami lub innymi anonimowymi określeniami. Dziennikarzom udało się je jednak rozszyfrować. Agent Stasi B to nieżyjący już monachijski dziennikarz Gerhard Baumann, który miał kontakty z BND i prawdopodobnie wcześniej był szpiclem Stasi. N (TN T) jest dziennikarz z Lipska Uwe M?ller, pseudonim Sommer, który na zlecenie BND szpiclował Andreasa Förstera. Dziennikarz R (TN K) to były kapitan Stasi Thomas T., ps. Kempinski - jako freelancer "Focusa" współpracował z wywiadem, Federalnym Urzędem Ochrony Konstytucji, Federalnym Urzędem Kryminalnym i amerykańskim wywiadem NSA. Dziennikarz U (TN B) to Erwin Decker, ps. Bosch, który pracował dla "Focusa" i przekazywał BND szczegóły o funkcjonowaniu tego medium.
Państwo szpicli?
Werbowanie agentów wśród dziennikarzy w celu rozpracowania mediów krajowych jest niezgodne z prawem. Okazuje się jednak, że to nie do końca oczywiste. Skoro znajdowano chętnych, trudno się dziwić, że z nich korzystano. Motywacje szpicli były różne, niektóre wręcz perwersyjne, jak w wypadku Deckera, donoszącego na kolegę z "Focusa" Josefa Heufelschultego. Decker podjął się działalności agenturalnej, bo chciał się zemścić na Heufelschultem, który ponoć snuł przeciw niemu intrygi w redakcji. Dziś żałuje tej decyzji i ze łzami zapewnia, że nie miała ona nic wspólnego z zemstą. Od BND nie dostawał pieniędzy. Nagrodą były informacje na wyłączność.
Metody obserwacji stosowane przez BND od 1993 r. i sposób myślenia szefów wywiadu pochodzą jeszcze z czasów zimnej wojny. Likwidacja zamieszanych w aferę departamentów wymaga zmiany prawa. Jedną z propozycji jest przeniesienie departamentów do wywiadu wewnętrznego, czyli Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji. Wyjaśnienia wymaga rola szefów BND (byłych i obecnego) w inwigilacji dziennikarzy - czy wiedzieli o tej działalności podwładnych, a jeśli tak, to jak dużo. Nie ulega wątpliwości, że szef BND Ernst Uhrlau straci stanowisko. Uhrlau zaprzecza, jakoby wiedział o inwigilacji dziennikarzy. W oczach niemieckiej opinii publicznej BND straciła twarz, jej odzyskanie będzie trudne. "Niemcy są państwem szpicli"
- napisała popularna we wschodniej części Berlina gazeta "Berliner Kurier". Życie tych na zachodzie jest śledzone tymi samymi metodami, co życie tych na wschodzie - zauważyła gazeta nie bez satysfakcji.
Niektórzy pokrzywdzeni zamierzają wystąpić przeciw BND na drogę sądową. Najcięższym zarzutem, jaki politycy opozycji stawiają wywiadowi, jest ingerencja w wolność prasy, a właściwie jej ograniczanie. Ale dziennikarze też nie są bez winy. Nie jest tajemnicą, że zajmujący się tzw. dziennikarstwem śledczym wcześniej czy później kontaktują się ze służbami specjalnymi. Niektórzy za usługi z pozoru niewinne, na przykład plotki o środowisku, otrzymują od agentów mniej lub bardziej prawdziwe informacje na wyłączność. Tak jest w Niemczech, ale i w innych krajach, zapewne nie wyłączając Polski. W końcu dziennikarz wpada w pułapkę i kiedy orientuje się, że jego rewelacyjne źródła informacji manipulują nim, jest już za późno. Często okazuje się, że niektóre z otrzymanych informacji były fałszywe, a nawet szkodliwe.
Agenci w rozterce
Big Brother is watching you - wywiady, wewnętrzny i zewnętrzny, służą ochronie państwa i społeczeństwa. Nie wolno z afery BND wyciągać wniosków ostatecznych. Zarówno Polacy, jak i Niemcy żyją w demokratycznych państwach i to właśnie demokratyczne zasady zapewniają im wolność słowa, której ważnym, a może najważniejszym elementem jest wolność prasy. W wypadku Niemiec można mówić nie tyle o wpływie Stasi na metody pracy BND, ile o niemożności przystosowania się tej struktury do nowej sytuacji politycznej. Po upadku muru berlińskiego mówiło się, że agenci wywiadu nudzą się śmiertelnie z powodu braku wrogów. W 1990 r. nowym szefem BND został socjaldemokrata Konrad Porzner, o którym krążyła anegdota, że nawet rozmowy z samym sobą prowadzi w dźwiękoszczelnych pomieszczeniach. Tymczasem jego ludzie zatajali przed nim najważniejsze informacje. Przez kolejne lata wywiad zewnętrzny zaczął tracić na znaczeniu. Do złej opinii przyczyniły się wpadki BND, do najgorszych należał udział agentów wywiadu w szmuglowaniu plutonu do Niemiec.
Inwigilacja mediów zamiast przysporzyć sukcesów, skompromitowała BND. Urząd Kanclerski i parlament mają wziąć BND pod specjalną kuratelę. Dziennikarzy nikt nie będzie pilnował, muszą się sami pilnować. Ale czy zdołają? Po zjednoczeniu Niemiec popularny był wierszyk "Wszyscy byli w Stasi, a gdzie był Osterhasi? (zajączek wielkanocny)". Dziś już wiadomo - Osterhasi był w BND.
"Agenci - pisze dalej redaktor naczelny - zdecydowali się w tej sytuacji na metodę "pary zakochanych". Raz pan agent z panią agent siedzą przytuleni do siebie w aucie, innym razem, trzymając się za ręce, spacerują za śledzoną osobą i towarzyszą małżeństwu Heufelschultów przy zakupie jabłek i bananów. Być może w nadziei, że podczas zakupów reporter "Focusa" upuści niechcący jakiś dokument albo dyskietkę". Agenci się rozczarowali, postanowili więc zastosować metodę w stylu Water-gate. I NRD-owskiej Stasi.
Zdrada i blamaż
Niemiecki wywiad BND przez wiele lat obserwował krytycznych wobec siebie dziennikarzy. Łamiąc prawo, umieszczał w mediach szpicli. Afera BND, którą politycy i deputowani do Bundestagu zajmują się od kilku miesięcy, osiągnęła apogeum. Lewicowy tygodnik "Der Spiegel" ostrzega: nie jest to wyłącznie afera wywiadu, jest to afera niemieckiego dziennikarstwa.
175-stronicowy tajny raport sporządzony dla Parlamentarnego Gremium Kontrolnego przez byłego sędziego federalnego Gerharda Schäfera tworzy obraz państwa policyjnego. Oto tajne służby wywiadu zagranicznego BND zajmują się szpiclowaniem krajowych dziennikarzy, a niektórych nawet kupują. Proceder zaczął się w 1993 r. i trwał do jesieni ubiegłego roku. Inwigilowani byli dziennikarze, którzy traktując poważnie wolność prasy, wypowiadali się krytycznie o BND, wykorzystując w artykułach informacje od osób związanych z wywiadem. Do szpiclowania byli wykorzystywani także dziennikarze, z którymi spotykali się "oficerowie prowadzący".
Kanclerz Angela Merkel zabroniła wykorzystywania dziennikarzy jako informatorów wywiadu, ale jak zauważa "Der Spiegel", do skandalu należy dołączyć totalny blamaż - wiele raportów dostarczonych wywiadowi było fałszywych. W "Focusie" czytamy, że oficerowie wywiadu usiłowali rozpracować redakcję od środka, nakłaniając dziennikarzy do zdrady. Wynagrodzeniem były honoraria i informacje na wyłączność, choć niektórym wystarczały rozmowy w cztery oczy z prominentnymi urzędnikami BND. Dwaj koledzy Heufelschultego, których inwigilowany uważał za przyjaciół, dali się namówić do współpracy.
Inwigilowani byli dziennikarze wszystkich opcji politycznych. Oprócz Josefa Heufelschultego z tygodnika "Focus" byli to: Andreas Förster z "Berliner Zeitung", Wolfgang Krach z "S?ddeutsche Zeitung" czy Karl-G?nther Barth z "Hamburger Abendblatt". Sędzia Schäfer miał niełatwe zadanie, bo zablokowano mu bezpośredni dostęp do akt. Musiał się opierać na materiałach, które BND zechciała mu udostępnić. Analiza tych raportów trwała cztery miesiące. Pozostało wiele wątpliwości. Czy część akt została sfałszowana, a inne zniknęły, podobnie jak niektóre raporty napisane przez szpicli?
Sędzia Schäfer w przygotowanym dla parlamentu raporcie na prośbę samych szpicli i części ich ofiar nie podał nazwisk, oznaczając je numerami lub innymi anonimowymi określeniami. Dziennikarzom udało się je jednak rozszyfrować. Agent Stasi B to nieżyjący już monachijski dziennikarz Gerhard Baumann, który miał kontakty z BND i prawdopodobnie wcześniej był szpiclem Stasi. N (TN T) jest dziennikarz z Lipska Uwe M?ller, pseudonim Sommer, który na zlecenie BND szpiclował Andreasa Förstera. Dziennikarz R (TN K) to były kapitan Stasi Thomas T., ps. Kempinski - jako freelancer "Focusa" współpracował z wywiadem, Federalnym Urzędem Ochrony Konstytucji, Federalnym Urzędem Kryminalnym i amerykańskim wywiadem NSA. Dziennikarz U (TN B) to Erwin Decker, ps. Bosch, który pracował dla "Focusa" i przekazywał BND szczegóły o funkcjonowaniu tego medium.
Państwo szpicli?
Werbowanie agentów wśród dziennikarzy w celu rozpracowania mediów krajowych jest niezgodne z prawem. Okazuje się jednak, że to nie do końca oczywiste. Skoro znajdowano chętnych, trudno się dziwić, że z nich korzystano. Motywacje szpicli były różne, niektóre wręcz perwersyjne, jak w wypadku Deckera, donoszącego na kolegę z "Focusa" Josefa Heufelschultego. Decker podjął się działalności agenturalnej, bo chciał się zemścić na Heufelschultem, który ponoć snuł przeciw niemu intrygi w redakcji. Dziś żałuje tej decyzji i ze łzami zapewnia, że nie miała ona nic wspólnego z zemstą. Od BND nie dostawał pieniędzy. Nagrodą były informacje na wyłączność.
Metody obserwacji stosowane przez BND od 1993 r. i sposób myślenia szefów wywiadu pochodzą jeszcze z czasów zimnej wojny. Likwidacja zamieszanych w aferę departamentów wymaga zmiany prawa. Jedną z propozycji jest przeniesienie departamentów do wywiadu wewnętrznego, czyli Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji. Wyjaśnienia wymaga rola szefów BND (byłych i obecnego) w inwigilacji dziennikarzy - czy wiedzieli o tej działalności podwładnych, a jeśli tak, to jak dużo. Nie ulega wątpliwości, że szef BND Ernst Uhrlau straci stanowisko. Uhrlau zaprzecza, jakoby wiedział o inwigilacji dziennikarzy. W oczach niemieckiej opinii publicznej BND straciła twarz, jej odzyskanie będzie trudne. "Niemcy są państwem szpicli"
- napisała popularna we wschodniej części Berlina gazeta "Berliner Kurier". Życie tych na zachodzie jest śledzone tymi samymi metodami, co życie tych na wschodzie - zauważyła gazeta nie bez satysfakcji.
Niektórzy pokrzywdzeni zamierzają wystąpić przeciw BND na drogę sądową. Najcięższym zarzutem, jaki politycy opozycji stawiają wywiadowi, jest ingerencja w wolność prasy, a właściwie jej ograniczanie. Ale dziennikarze też nie są bez winy. Nie jest tajemnicą, że zajmujący się tzw. dziennikarstwem śledczym wcześniej czy później kontaktują się ze służbami specjalnymi. Niektórzy za usługi z pozoru niewinne, na przykład plotki o środowisku, otrzymują od agentów mniej lub bardziej prawdziwe informacje na wyłączność. Tak jest w Niemczech, ale i w innych krajach, zapewne nie wyłączając Polski. W końcu dziennikarz wpada w pułapkę i kiedy orientuje się, że jego rewelacyjne źródła informacji manipulują nim, jest już za późno. Często okazuje się, że niektóre z otrzymanych informacji były fałszywe, a nawet szkodliwe.
Agenci w rozterce
Big Brother is watching you - wywiady, wewnętrzny i zewnętrzny, służą ochronie państwa i społeczeństwa. Nie wolno z afery BND wyciągać wniosków ostatecznych. Zarówno Polacy, jak i Niemcy żyją w demokratycznych państwach i to właśnie demokratyczne zasady zapewniają im wolność słowa, której ważnym, a może najważniejszym elementem jest wolność prasy. W wypadku Niemiec można mówić nie tyle o wpływie Stasi na metody pracy BND, ile o niemożności przystosowania się tej struktury do nowej sytuacji politycznej. Po upadku muru berlińskiego mówiło się, że agenci wywiadu nudzą się śmiertelnie z powodu braku wrogów. W 1990 r. nowym szefem BND został socjaldemokrata Konrad Porzner, o którym krążyła anegdota, że nawet rozmowy z samym sobą prowadzi w dźwiękoszczelnych pomieszczeniach. Tymczasem jego ludzie zatajali przed nim najważniejsze informacje. Przez kolejne lata wywiad zewnętrzny zaczął tracić na znaczeniu. Do złej opinii przyczyniły się wpadki BND, do najgorszych należał udział agentów wywiadu w szmuglowaniu plutonu do Niemiec.
Inwigilacja mediów zamiast przysporzyć sukcesów, skompromitowała BND. Urząd Kanclerski i parlament mają wziąć BND pod specjalną kuratelę. Dziennikarzy nikt nie będzie pilnował, muszą się sami pilnować. Ale czy zdołają? Po zjednoczeniu Niemiec popularny był wierszyk "Wszyscy byli w Stasi, a gdzie był Osterhasi? (zajączek wielkanocny)". Dziś już wiadomo - Osterhasi był w BND.
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.