Jeszcze trochę pedagogiki użytkowej, w którą włączył się Kościół, i Polacy zatracą instynkt sprawiedliwości
Psychologiczna wartość tradycyjnego westernu albo tradycyjnego kryminału zasadza się na nieuchronności zakończenia. Siedząc w kinie albo przed telewizorem, patrząc na najbrutalniejsze zbrodnie, morderstwa, nieprawości, widz ma pewność, że sprawiedliwość zatriumfuje, że źli, podli, fałszywi zostaną ukarani, a cnota będzie nagrodzona. Zmęczony polityką i jej krętactwami, znużony obrazkami dzienników telewizyjnych i bezradny wobec pokazywanych tam zbrodni chętnie uciekam w świat westernu i kryminału, aby upewnić się, że jednak zimni, sadystyczni mordercy giną od strzałów policjanta, że oszuści bywają zdemaskowani i że zło, choć może przejściowo brać górę, jednak nie rządzi światem.
Najnowszy rozdział historii Polski nie zakończył się happy endem. Nie pojawił się szeryf, nie zdemaskowano podłości, nie ukarano zbrodni. Sprawiedliwość nie zatriumfowała i jakoś nie mam wrażenia, że film, rozpoczynający się Manifestem lipcowym 1944 r. w ogóle dobiegł końca. To ciągle jeszcze ten sam spektakl z niewielkimi zmianami obsady.
Nie wiem, być może jestem całkowicie odosobniony w swoim poczuciu gryzącej niesprawiedliwości, ale czuję się jak widz wychodzący z kina po seansie, w którym zatriumfowało zło, w którym rabuś bankowy na końcu zostaje dyrektorem banku i otrzymuje uroczyście klucze do sejfu, w którym koniokradzi szczują mieszkańców miasteczka na okradzionych i doprowadzają do zlinczowania szeryfa. Słowem - czuję się źle, nieswojo, gorzko.
Sposób rozwiązywania przez polską elitę najtrudniejszych problemów rozliczeń moralnych z historią, która wciąż jest współczesnością, musi prowadzić do zmian w moralnych odczuciach społeczeństwa. Jeszcze trochę pedagogiki użytkowej, w którą włączył się Kościół, i Polacy zatracą instynkt sprawiedliwości. Przestaną rozumieć, że zasadniczym celem organizacji państwa jest właśnie to, aby każda zbrodnia, każdy występek miały w istocie zakończenie filmowe - aby były happy endem z moralnym zadośćuczynieniem dla sprawiedliwych.
Wielki filozof brytyjski Bertrand Russell uważał, że ludzkość rozwijała się zbyt szybko intelektualnie i zbyt wolno moralnie, dlatego jesteśmy zbyt sprytni i moralnie niedojrzali. Karl Popper sądził, że jest akurat odwrotnie - ludzie są zbyt dobrzy i zbyt głupi, dlatego ulegają łatwo argumentom apelującym bezpośrednio i pośrednio do ich poczucia moralności, nie będąc w stanie dokonać ich krytycznej oceny. Jesteśmy intelektualnie niedorośli i stanowimy łatwowierne ofiary każdego demagoga. Dla Poppera historia miała sens tylko jako nauka moralna, jako podstawa etyki. I tę właśnie własność historii Polacy zaniedbują w wyjątkowo jaskrawy sposób, przez manipulacje i machinacje odwołujące się do naszej łatwowierności, głupoty i dobroduszności.
Cała nasza debata dekomunizacyjna i lustracyjna, trwająca już 17 lat - dzieci urodzone w jej początkach za rok zdawać będą maturę - przekroczyła już nawet granicę groteski. Trudno się dziwić - jeśli generałowie Jaruzelski i Kiszczak otrzymali awans na ludzi honoru, to cały ich aparat przemocy wraz z agentami i konfidentami był wprost salonem zaludnionym przez ludzi uczciwych, przyzwoitych i honorowych. Jeśli księża donoszący na swoich współbraci za apanaże są mężami świątobliwymi, jeśli "Gazeta Wyborcza" cytuje z nabożeństwem antylustracyjne filipiki ojca Rydzyka, a każde słowo prawdy jest traktowane jako element spisku, zbliżyliśmy się do obłędu.
Temu szaleństwu uległ nawet prezydent Lech Kaczyński, stwierdzając, że zbieżność w czasie wizyty Benedykta XVI z wyjściem na jaw działalności księdza Czajkowskiego, księdza Malińskiego oraz próbą ogłoszenia zawartości archiwów przez księdza Isakowicza-Zaleskiego nie jest przypadkowa. I że wyda odpowiednim służbom polecenie wykrycia spisku i jego uczestników. Pięknie. Znaleźliśmy się znów w PRL. Tam przynajmniej byłoby wiadomo, kogo wykryją służby: imperialistów amerykańskich, odwetowców z RFN, koła klerykalno-syjonistyczne i zwierzęcych antykomunistów. Dziś można chyba liczyć tylko na syjonistów i jaskiniowych antykomunistów.
Służby wezmą się do tego zbożnego dzieła zgodnie z pragmatyką. Założą podejrzanym teczki. Ale po co zakładać? Przecież wszyscy wchodzący w rachubę mają już teczki z poprzedniego okresu. Trzeba je tylko starannie uzupełnić. Reaktywować dawnych specjalistów, dziś w stanie spoczynku, niech zbierają kwity na zwolenników lustracji, niech badają nici i nitki, aby dotrzeć do kłębka. Za lat kilkadziesiąt będzie można wszcząć nową dyskusję o kolejnej lustracji. Już dziś wiem, kto będzie przeciw.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Najnowszy rozdział historii Polski nie zakończył się happy endem. Nie pojawił się szeryf, nie zdemaskowano podłości, nie ukarano zbrodni. Sprawiedliwość nie zatriumfowała i jakoś nie mam wrażenia, że film, rozpoczynający się Manifestem lipcowym 1944 r. w ogóle dobiegł końca. To ciągle jeszcze ten sam spektakl z niewielkimi zmianami obsady.
Nie wiem, być może jestem całkowicie odosobniony w swoim poczuciu gryzącej niesprawiedliwości, ale czuję się jak widz wychodzący z kina po seansie, w którym zatriumfowało zło, w którym rabuś bankowy na końcu zostaje dyrektorem banku i otrzymuje uroczyście klucze do sejfu, w którym koniokradzi szczują mieszkańców miasteczka na okradzionych i doprowadzają do zlinczowania szeryfa. Słowem - czuję się źle, nieswojo, gorzko.
Sposób rozwiązywania przez polską elitę najtrudniejszych problemów rozliczeń moralnych z historią, która wciąż jest współczesnością, musi prowadzić do zmian w moralnych odczuciach społeczeństwa. Jeszcze trochę pedagogiki użytkowej, w którą włączył się Kościół, i Polacy zatracą instynkt sprawiedliwości. Przestaną rozumieć, że zasadniczym celem organizacji państwa jest właśnie to, aby każda zbrodnia, każdy występek miały w istocie zakończenie filmowe - aby były happy endem z moralnym zadośćuczynieniem dla sprawiedliwych.
Wielki filozof brytyjski Bertrand Russell uważał, że ludzkość rozwijała się zbyt szybko intelektualnie i zbyt wolno moralnie, dlatego jesteśmy zbyt sprytni i moralnie niedojrzali. Karl Popper sądził, że jest akurat odwrotnie - ludzie są zbyt dobrzy i zbyt głupi, dlatego ulegają łatwo argumentom apelującym bezpośrednio i pośrednio do ich poczucia moralności, nie będąc w stanie dokonać ich krytycznej oceny. Jesteśmy intelektualnie niedorośli i stanowimy łatwowierne ofiary każdego demagoga. Dla Poppera historia miała sens tylko jako nauka moralna, jako podstawa etyki. I tę właśnie własność historii Polacy zaniedbują w wyjątkowo jaskrawy sposób, przez manipulacje i machinacje odwołujące się do naszej łatwowierności, głupoty i dobroduszności.
Cała nasza debata dekomunizacyjna i lustracyjna, trwająca już 17 lat - dzieci urodzone w jej początkach za rok zdawać będą maturę - przekroczyła już nawet granicę groteski. Trudno się dziwić - jeśli generałowie Jaruzelski i Kiszczak otrzymali awans na ludzi honoru, to cały ich aparat przemocy wraz z agentami i konfidentami był wprost salonem zaludnionym przez ludzi uczciwych, przyzwoitych i honorowych. Jeśli księża donoszący na swoich współbraci za apanaże są mężami świątobliwymi, jeśli "Gazeta Wyborcza" cytuje z nabożeństwem antylustracyjne filipiki ojca Rydzyka, a każde słowo prawdy jest traktowane jako element spisku, zbliżyliśmy się do obłędu.
Temu szaleństwu uległ nawet prezydent Lech Kaczyński, stwierdzając, że zbieżność w czasie wizyty Benedykta XVI z wyjściem na jaw działalności księdza Czajkowskiego, księdza Malińskiego oraz próbą ogłoszenia zawartości archiwów przez księdza Isakowicza-Zaleskiego nie jest przypadkowa. I że wyda odpowiednim służbom polecenie wykrycia spisku i jego uczestników. Pięknie. Znaleźliśmy się znów w PRL. Tam przynajmniej byłoby wiadomo, kogo wykryją służby: imperialistów amerykańskich, odwetowców z RFN, koła klerykalno-syjonistyczne i zwierzęcych antykomunistów. Dziś można chyba liczyć tylko na syjonistów i jaskiniowych antykomunistów.
Służby wezmą się do tego zbożnego dzieła zgodnie z pragmatyką. Założą podejrzanym teczki. Ale po co zakładać? Przecież wszyscy wchodzący w rachubę mają już teczki z poprzedniego okresu. Trzeba je tylko starannie uzupełnić. Reaktywować dawnych specjalistów, dziś w stanie spoczynku, niech zbierają kwity na zwolenników lustracji, niech badają nici i nitki, aby dotrzeć do kłębka. Za lat kilkadziesiąt będzie można wszcząć nową dyskusję o kolejnej lustracji. Już dziś wiem, kto będzie przeciw.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 23/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.