Sześć hipotez o inspiracji lustracyjnej afery Zyty Gilowskiej
W sprawie Zyty Gilowskiej najważniejsze nie jest to, czy była tajnym współpracownikiem SB. O wiele istotniejsze jest odkrycie motywów i schowanych w cieniu aktorów spektaklu "Lustracja Gilowskiej". Spektaklu, bo tak jak w teatrze próby zaczęły się wiele miesięcy temu. Najpierw pojawiły się plotki o agenturalnej przeszłości Gilowskiej. Potem były rozgrywki w Platformie Obywatelskiej i odejście Gilowskiej z tej partii. Następnie pojawił się wniosek lustracyjny rzecznika interesu publicznego, dymisja, kryzys rządowy, zawiadomienie prokuratury o "szantażu lustracyjnym", a na koniec proces lustracyjny. Jak do tego doszło? Komu i dlaczego na tym zależało?
Hipoteza I. Storpedowanie ustawy lustracyjnej
Gdy przed telewizyjnymi kamerami toczy się proces lustracyjny byłej wicepremier, a informacje o mętnych zeznaniach esbeków są na czołówkach serwisów informacyjnych, w parlamencie trwają prace nad nową ustawą lustracyjną. Sejm już przegłosował likwidację Sądu Lustracyjnego i urzędu rzecznika interesu publicznego, likwidację oświadczeń lustracyjnych oraz oddanie lustracji do IPN, na którym ma spocząć obowiązek opublikowania listy współpracowników SB. Afera lustracyjna Zyty Gilowskiej to świetny pretekst dla przeciwników nowego modelu lustracji, którzy krzyczą o łamaniu zasad państwa prawa, o rzucaniu oskarżeń bez możliwości bronienia się. "Nie trzeba, a nawet nie wolno zmieniać lustracji w Polsce w taki sposób, w jaki zrobił to Sejm" - stwierdził prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jego zdaniem, gdyby obowiązywała nowa ustawa lustracyjna, Zyta Gilowska na zawsze pozostałaby tajnym współpracownikiem, a to byłoby dla niej krzywdzące.
Przeciwnicy nowego modelu lustracji argumentują, że tylko sąd może rozstrzygnąć w procesie, czy ktoś był, czy nie był TW. Że nie można wierzyć archiwom SB, bo były preparowane i fałszowane. Dziś przeciwnicy lustracji dostają kolejny argument w postaci zeznań esbeka Witolda Wieczorka opowiadającego, że dokonał fikcyjnej rejestracji i preparował meldunki od TW Beaty. "Nonsensem jest twierdzenie powtarzane od wielu miesięcy przez prezesa IPN Kurtykę, że wszystkie dokumenty są autentyczne i wiarygodne" - czytamy w komentarzu Heleny Łuczywo w "Gazecie Wyborczej". Nieważne, że nigdy nie znaleziono dowodu na to, że SB preparowała własne dokumenty, nieważne, że historycy IPN, przytaczając wiele rzeczowych argumentów, udowadniali absurdalność takich twierdzeń. Pierwsze efekty tej strategii już widać: w sondażu OBOP dotyczącym sprawy lustracyjnej Gilowskiej 26 proc. ankietowanych stwierdziło, że zmienili podejście do lustracji, 7 proc. ankietowanych jest teraz bardziej przekonanych do lustracji, a 19 proc. - mniej.
Hipoteza II. Ratowanie urzędu rzecznika interesu publicznego
Wyroki Sądu Lustracyjnego wskazują, że zapisy w ewidencji, jeżeli nie ma teczki personalnej lub teczki pracy, zobowiązania do współpracy lub innych dokumentów podpisywanych ręką agenta, nie wystarczą do tego, by sąd uznał kogoś za kłamcę lustracyjnego. Świadczy o tym na przykład sprawa Ferdynanda Rymarza, szefa Państwowej Komisji Wyborczej, który - jak ujawnił "Wprost" - był dwukrotnie rejestrowany, najpierw jako informator WSW, a potem SB. Wiedział o tym Bogusław Nizieński, który znalazł 588 osób, wobec których zachowały się wpisy do ewidencji, a nie odnaleziono innych dowodów współpracy. Na tej liście była i Zyta Gilowska. Jednak nawet wyjątkowo skrupulatny sędzia Nizieński, zdeklarowany zwolennik lustracji, nie zdecydował się na wystąpienie do sądu w jej sprawie. Zrobił to jego następca Włodzimierz Olszewski. Czy chciał się wykazać, wiedząc, że niebawem jego urząd zostanie zlikwidowany? Czy jego podwładni przewidzieli, jakie kontrowersje wokół lustracji wywoła zakwestionowanie oświadczenia lustracyjnego Gilowskiej? Czy o to właśnie im chodziło, by skompromitować ideę lustracji, nawet kosztem przegranej w sądzie? Czy rzeczywiście zdobyli przełomowe dokumenty? Może chodziło o to, by na przykładzie znanej osoby i medialnej sprawy wykazać konieczność istnienia biura rzecznika? Proces Zyty Gilowskiej sprawił, iż już podnoszą się głosy, że urząd rzecznika powinien istnieć, że musi być osoba, która skonfrontuje dokumenty z zeznaniami esbeków.
Dotychczasowa praktyka pokazuje, że esbecy nagminnie kłamią. Kłamstwa te nie są jednak zawarte w meldunkach z czasów PRL. Esbecy kłamią teraz. Mówił o tym nieraz Bogusław Nizieński, przytaczając konkretne przykłady. Inny wybieg to zasłanianie się lukami w pamięci. Słowa "nie pamiętam", "nie wiem" padały w niemal co drugiej wypowiedzi Wieczorka przed sądem. Sędzia Nizieński wiele razy zwracał uwagę, że esbecy chronią swoich dawnych agentów. Nie znaczy to, że tak jest w wypadku Zyty Gilowskiej, jednak zeznania Wieczorka w wielu miejscach są sprzeczne i mało wiarygodne. Po pierwsze, budzi wątpliwość, że fikcyjna rejestracja przez wiele lat (w 1986 r. dokonano rejestracji, a w 1990 r. formalnie zakończono współpracę z Beatą) nie została wykryta w SB mimo kontroli zwierzchników. Po drugie, TW Beatę określano jako źródło sprawdzone. Po trzecie, na TW Beatę księgowano wydatki z funduszu operacyjnego. Po czwarte, Gilowska przez wiele lat znała Wieczorka, a w połowie lat 80. dowiedziała się - jak sama stwierdziła - że służy w SB. Po piąte, niejasne są motywy fikcyjnej rejestracji Gilowskiej. Miało to ponoć uchronić ją przed kłopotami ze strony aparatu bezpieczeństwa PRL, czyli SB chroniła ją przed SB. Ale aby chronić Gilowską przed zainteresowaniem SB, wystarczyło dokonać tzw. zabezpieczenia, a nie narażać się na ryzyko wpadki, rejestrując ją jako fikcyjnego agenta.
Hipoteza III. Ratowaniewizerunku zlustrowanych
Skompromitowanie lustracji, nawet w jej dotychczasowym kształcie, będzie korzystne dla innych polityków i osób publicznych, których oświadczenia zakwestionował rzecznik interesu publicznego. Znamienne są komentarze internautów, jakie pojawiły się pod informacjami z procesu Zyty Gilowskiej. W portalu Onet.pl 2 sierpnia znalazł się taki wpis: "Pani Zytko, a gdzie pani była, kiedy nowe SB niszczyło Oleksego, Cimoszewicza i wielu innych przyzwoitych ludzi. Te same metody, tylko płaci kto inny". Zresztą zlustrowani już zaczęli się posługiwać przykładem Zyty Gilowskiej. Oto fragment pisma, jakie do redakcji "Wprost" przysłał Józef Oleksy: "Mogę tylko zazdrościć Z. Gilowskiej, którą wspiera od początku jednolity front medialny i polityczny negacji wobec sądu lustracyjnego i rzecznika. W moim przypadku 'nie zauważono' niczego, co jest źródłem niemałych wątpliwości zarówno co do orzeczeń sądu, jak i działań rzecznika".
Hipoteza IV. Rozgrywka Platformy Obywatelskiej
Plotki o domniemanej współpracy Zyty Gilowskiej z SB krążyły od wielu miesięcy. W 2004 r. Zyta Gilowska wraz z Janem Rokitą zjawiła się w IPN i złożyła wniosek o status pokrzywdzonej. Nie dostała go. Od tego momentu plotki o jej współpracy się nasiliły. W grudniu 2004 r. miała zostać ostrzeżona przez posłankę PO Martę Fogler o szykowanej wobec niej akcji lustracyjnej. Ponowne ostrzeżenie Gilowska otrzymała w maju 2005 r. Wreszcie, pod błahym zarzutem nepotyzmu i promowania rodziny, została usunięta z PO. Wróciła do polityki jako wicepremier rządu Kazimierza Marcinkiewicza. To był celny strzał PiS w PO. Jednak wniosek o lustrację Gilowskiej był z kolei mocnym ciosem w PiS i rząd Marcinkiewicza. - Dogadał się z platformą. Ciekawe, co mu obiecali za zdestabilizowanie rządu?! - tak zareagował jeden z ważnych polityków PiS, gdy podczas rozmowy z dziennikarzem "Wprost" usłyszał, że rzecznik interesu publicznego wystąpił z wnioskiem o lustrację Gilowskiej. Ona sama złożyła zawiadomienie do prokuratury, że była obiektem lustracyjnego szantażu.
"Dziennik" ujawnił, że Gilowska wysłała prokuratorom list, w którym napisała, iż już w styczniu 2006 r. jeden z liderów PO, Janusz Palikot, rozpowszechniał informacje o zarejestrowaniu jej jako TW Beata. Palikot został szefem lubelskiej PO, gdy z partii wyrzucono Gilowską. Czy kolportując plotki o jej związkach z SB, chciano zmarginalizować w partii jej dawnych współpracowników? Skąd w kręgach lubelskiej Platformy Obywatelskiej wzięły się informacje o związkach Gilowskiej z SB? Czy doszło do przecieku z IPN, z Biura Rzecznika Interesu Publicznego, a może bezpośrednio od tajnych służb lub byłych esbeków? O tym ostatnim świadczyć może historia samego Witolda Wieczorka. W 2000 r., tuż po tym, jak odszedł z Urzędu Ochrony Państwa, do lokalnych redakcji prasowych zaczęły trafiać tajne dokumenty, na przykład wniosek o zgodę na werbunek obcokrajowca na agenta. UOP rozpoczął akcję mającą wykryć źródło przecieku. Podejrzenie padło na byłych funkcjonariuszy. UOP przeszukał około 30 mieszkań esbeków, w tym dom Witolda Wieczorka. Znaleziono u niego kilka tajnych dokumentów i notatki wyniesione z pracy. Znacznie ważniejsze dokumenty znaleziono u byłego naczelnika kontrwywiadu - karton mikrofilmów i kopie teczek tajnych współpracowników. Dowodzi to, że w Lublinie doszło do zorganizowanego wycieku tajnych dokumentów i wykorzystywania ich do rozgrywek.
Hipoteza V. Rozgrywka Prawa i Sprawiedliwości
Po dymisji Zyty Gilowskiej ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów bardzo osłabła pozycja Kazimierza Marcinkiewicza. Nie można go było wcześniej zdymisjonować, bo był politykiem zbyt popularnym i trudno byłoby wytłumaczyć taką decyzję. Uderzenie w Gilowską i osłabienie pozycji Marcinkiewicza było korzystne dla tych liderów PiS, którzy nie mogli się pogodzić z akcentowaniem przez premiera niezależności od swojego politycznego zaplecza. Oliwy do ognia dolała nominacja na ministra finansów nikomu nie znanego Pawła Wojciechowskiego. Wszystko to kosztowało Marcinkiewicza fotel premiera. Ta sekwencja zdarzeń zrodziła kolejne podejrzenie o spisek. Donald Tusk publicznie stwierdził nawet, że Zyta Gilowska stała się ofiarą "brudnej, niezrozumiałej dla opinii publicznej wojny wewnątrz obozu rządzącego".
Hipoteza VI. Rozgrywka tajnych służb
Dwaj politycy lubujący się w snuciu spiskowych teorii dziejów zaserwowali dziennikarzowi "Wprost" hipotezę, wedle której lustracja Zyty Gilowskiej to efekt rozgrywki tajnych służb. Ludzie służb chcieli ponoć zdestabilizować polityczną scenę i doprowadzić do kryzysu rządowego, wtedy politycy zajęliby się sobą, a nie służbami. Mógł to być sposób na zatrzymanie procesu likwidacji WSI i tworzenia nowych służb wojskowych czy reform w służbach cywilnych. Przeszkodziłoby to też w szybkim wyświetleniu afer z udziałem funkcjonariuszy służb i w szybkim wysyłaniu na emeryturę oficerów z rodowodem w organach bezpieczeństwa PRL. A jak najłatwiej wywołać zamieszanie? Wyciągnąć dokumenty z archiwów i rzucić podejrzenie o współpracę z SB na ważnego polityka. Biorąc pod uwagę stosunek obecnej ekipy do organów bezpieczeństwa PRL, w wypadku takich podejrzeń kryzys był murowany.
Zyta Gilowska mogła być atrakcyjnym celem, zwłaszcza że w kierowanym przez nią resorcie finansów po serii skandali korupcyjnych zaczęto się wnikliwiej przyglądać byłym esbekom, zatrudnionym za rządów SLD.
Która z hipotez jest prawdziwa? Może żadna, ale może w każdej tkwi źdźbło prawdy, zaś toczący się obecnie spektakl jest wynikiem splotu i gry krzyżujących się interesów. W tym sensie jest to spektakl wyjątkowo poglądowy.
Fot: A. Jagielak
Hipoteza I. Storpedowanie ustawy lustracyjnej
Gdy przed telewizyjnymi kamerami toczy się proces lustracyjny byłej wicepremier, a informacje o mętnych zeznaniach esbeków są na czołówkach serwisów informacyjnych, w parlamencie trwają prace nad nową ustawą lustracyjną. Sejm już przegłosował likwidację Sądu Lustracyjnego i urzędu rzecznika interesu publicznego, likwidację oświadczeń lustracyjnych oraz oddanie lustracji do IPN, na którym ma spocząć obowiązek opublikowania listy współpracowników SB. Afera lustracyjna Zyty Gilowskiej to świetny pretekst dla przeciwników nowego modelu lustracji, którzy krzyczą o łamaniu zasad państwa prawa, o rzucaniu oskarżeń bez możliwości bronienia się. "Nie trzeba, a nawet nie wolno zmieniać lustracji w Polsce w taki sposób, w jaki zrobił to Sejm" - stwierdził prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jego zdaniem, gdyby obowiązywała nowa ustawa lustracyjna, Zyta Gilowska na zawsze pozostałaby tajnym współpracownikiem, a to byłoby dla niej krzywdzące.
Przeciwnicy nowego modelu lustracji argumentują, że tylko sąd może rozstrzygnąć w procesie, czy ktoś był, czy nie był TW. Że nie można wierzyć archiwom SB, bo były preparowane i fałszowane. Dziś przeciwnicy lustracji dostają kolejny argument w postaci zeznań esbeka Witolda Wieczorka opowiadającego, że dokonał fikcyjnej rejestracji i preparował meldunki od TW Beaty. "Nonsensem jest twierdzenie powtarzane od wielu miesięcy przez prezesa IPN Kurtykę, że wszystkie dokumenty są autentyczne i wiarygodne" - czytamy w komentarzu Heleny Łuczywo w "Gazecie Wyborczej". Nieważne, że nigdy nie znaleziono dowodu na to, że SB preparowała własne dokumenty, nieważne, że historycy IPN, przytaczając wiele rzeczowych argumentów, udowadniali absurdalność takich twierdzeń. Pierwsze efekty tej strategii już widać: w sondażu OBOP dotyczącym sprawy lustracyjnej Gilowskiej 26 proc. ankietowanych stwierdziło, że zmienili podejście do lustracji, 7 proc. ankietowanych jest teraz bardziej przekonanych do lustracji, a 19 proc. - mniej.
Hipoteza II. Ratowanie urzędu rzecznika interesu publicznego
Wyroki Sądu Lustracyjnego wskazują, że zapisy w ewidencji, jeżeli nie ma teczki personalnej lub teczki pracy, zobowiązania do współpracy lub innych dokumentów podpisywanych ręką agenta, nie wystarczą do tego, by sąd uznał kogoś za kłamcę lustracyjnego. Świadczy o tym na przykład sprawa Ferdynanda Rymarza, szefa Państwowej Komisji Wyborczej, który - jak ujawnił "Wprost" - był dwukrotnie rejestrowany, najpierw jako informator WSW, a potem SB. Wiedział o tym Bogusław Nizieński, który znalazł 588 osób, wobec których zachowały się wpisy do ewidencji, a nie odnaleziono innych dowodów współpracy. Na tej liście była i Zyta Gilowska. Jednak nawet wyjątkowo skrupulatny sędzia Nizieński, zdeklarowany zwolennik lustracji, nie zdecydował się na wystąpienie do sądu w jej sprawie. Zrobił to jego następca Włodzimierz Olszewski. Czy chciał się wykazać, wiedząc, że niebawem jego urząd zostanie zlikwidowany? Czy jego podwładni przewidzieli, jakie kontrowersje wokół lustracji wywoła zakwestionowanie oświadczenia lustracyjnego Gilowskiej? Czy o to właśnie im chodziło, by skompromitować ideę lustracji, nawet kosztem przegranej w sądzie? Czy rzeczywiście zdobyli przełomowe dokumenty? Może chodziło o to, by na przykładzie znanej osoby i medialnej sprawy wykazać konieczność istnienia biura rzecznika? Proces Zyty Gilowskiej sprawił, iż już podnoszą się głosy, że urząd rzecznika powinien istnieć, że musi być osoba, która skonfrontuje dokumenty z zeznaniami esbeków.
Dotychczasowa praktyka pokazuje, że esbecy nagminnie kłamią. Kłamstwa te nie są jednak zawarte w meldunkach z czasów PRL. Esbecy kłamią teraz. Mówił o tym nieraz Bogusław Nizieński, przytaczając konkretne przykłady. Inny wybieg to zasłanianie się lukami w pamięci. Słowa "nie pamiętam", "nie wiem" padały w niemal co drugiej wypowiedzi Wieczorka przed sądem. Sędzia Nizieński wiele razy zwracał uwagę, że esbecy chronią swoich dawnych agentów. Nie znaczy to, że tak jest w wypadku Zyty Gilowskiej, jednak zeznania Wieczorka w wielu miejscach są sprzeczne i mało wiarygodne. Po pierwsze, budzi wątpliwość, że fikcyjna rejestracja przez wiele lat (w 1986 r. dokonano rejestracji, a w 1990 r. formalnie zakończono współpracę z Beatą) nie została wykryta w SB mimo kontroli zwierzchników. Po drugie, TW Beatę określano jako źródło sprawdzone. Po trzecie, na TW Beatę księgowano wydatki z funduszu operacyjnego. Po czwarte, Gilowska przez wiele lat znała Wieczorka, a w połowie lat 80. dowiedziała się - jak sama stwierdziła - że służy w SB. Po piąte, niejasne są motywy fikcyjnej rejestracji Gilowskiej. Miało to ponoć uchronić ją przed kłopotami ze strony aparatu bezpieczeństwa PRL, czyli SB chroniła ją przed SB. Ale aby chronić Gilowską przed zainteresowaniem SB, wystarczyło dokonać tzw. zabezpieczenia, a nie narażać się na ryzyko wpadki, rejestrując ją jako fikcyjnego agenta.
Hipoteza III. Ratowaniewizerunku zlustrowanych
Skompromitowanie lustracji, nawet w jej dotychczasowym kształcie, będzie korzystne dla innych polityków i osób publicznych, których oświadczenia zakwestionował rzecznik interesu publicznego. Znamienne są komentarze internautów, jakie pojawiły się pod informacjami z procesu Zyty Gilowskiej. W portalu Onet.pl 2 sierpnia znalazł się taki wpis: "Pani Zytko, a gdzie pani była, kiedy nowe SB niszczyło Oleksego, Cimoszewicza i wielu innych przyzwoitych ludzi. Te same metody, tylko płaci kto inny". Zresztą zlustrowani już zaczęli się posługiwać przykładem Zyty Gilowskiej. Oto fragment pisma, jakie do redakcji "Wprost" przysłał Józef Oleksy: "Mogę tylko zazdrościć Z. Gilowskiej, którą wspiera od początku jednolity front medialny i polityczny negacji wobec sądu lustracyjnego i rzecznika. W moim przypadku 'nie zauważono' niczego, co jest źródłem niemałych wątpliwości zarówno co do orzeczeń sądu, jak i działań rzecznika".
Hipoteza IV. Rozgrywka Platformy Obywatelskiej
Plotki o domniemanej współpracy Zyty Gilowskiej z SB krążyły od wielu miesięcy. W 2004 r. Zyta Gilowska wraz z Janem Rokitą zjawiła się w IPN i złożyła wniosek o status pokrzywdzonej. Nie dostała go. Od tego momentu plotki o jej współpracy się nasiliły. W grudniu 2004 r. miała zostać ostrzeżona przez posłankę PO Martę Fogler o szykowanej wobec niej akcji lustracyjnej. Ponowne ostrzeżenie Gilowska otrzymała w maju 2005 r. Wreszcie, pod błahym zarzutem nepotyzmu i promowania rodziny, została usunięta z PO. Wróciła do polityki jako wicepremier rządu Kazimierza Marcinkiewicza. To był celny strzał PiS w PO. Jednak wniosek o lustrację Gilowskiej był z kolei mocnym ciosem w PiS i rząd Marcinkiewicza. - Dogadał się z platformą. Ciekawe, co mu obiecali za zdestabilizowanie rządu?! - tak zareagował jeden z ważnych polityków PiS, gdy podczas rozmowy z dziennikarzem "Wprost" usłyszał, że rzecznik interesu publicznego wystąpił z wnioskiem o lustrację Gilowskiej. Ona sama złożyła zawiadomienie do prokuratury, że była obiektem lustracyjnego szantażu.
"Dziennik" ujawnił, że Gilowska wysłała prokuratorom list, w którym napisała, iż już w styczniu 2006 r. jeden z liderów PO, Janusz Palikot, rozpowszechniał informacje o zarejestrowaniu jej jako TW Beata. Palikot został szefem lubelskiej PO, gdy z partii wyrzucono Gilowską. Czy kolportując plotki o jej związkach z SB, chciano zmarginalizować w partii jej dawnych współpracowników? Skąd w kręgach lubelskiej Platformy Obywatelskiej wzięły się informacje o związkach Gilowskiej z SB? Czy doszło do przecieku z IPN, z Biura Rzecznika Interesu Publicznego, a może bezpośrednio od tajnych służb lub byłych esbeków? O tym ostatnim świadczyć może historia samego Witolda Wieczorka. W 2000 r., tuż po tym, jak odszedł z Urzędu Ochrony Państwa, do lokalnych redakcji prasowych zaczęły trafiać tajne dokumenty, na przykład wniosek o zgodę na werbunek obcokrajowca na agenta. UOP rozpoczął akcję mającą wykryć źródło przecieku. Podejrzenie padło na byłych funkcjonariuszy. UOP przeszukał około 30 mieszkań esbeków, w tym dom Witolda Wieczorka. Znaleziono u niego kilka tajnych dokumentów i notatki wyniesione z pracy. Znacznie ważniejsze dokumenty znaleziono u byłego naczelnika kontrwywiadu - karton mikrofilmów i kopie teczek tajnych współpracowników. Dowodzi to, że w Lublinie doszło do zorganizowanego wycieku tajnych dokumentów i wykorzystywania ich do rozgrywek.
Hipoteza V. Rozgrywka Prawa i Sprawiedliwości
Po dymisji Zyty Gilowskiej ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów bardzo osłabła pozycja Kazimierza Marcinkiewicza. Nie można go było wcześniej zdymisjonować, bo był politykiem zbyt popularnym i trudno byłoby wytłumaczyć taką decyzję. Uderzenie w Gilowską i osłabienie pozycji Marcinkiewicza było korzystne dla tych liderów PiS, którzy nie mogli się pogodzić z akcentowaniem przez premiera niezależności od swojego politycznego zaplecza. Oliwy do ognia dolała nominacja na ministra finansów nikomu nie znanego Pawła Wojciechowskiego. Wszystko to kosztowało Marcinkiewicza fotel premiera. Ta sekwencja zdarzeń zrodziła kolejne podejrzenie o spisek. Donald Tusk publicznie stwierdził nawet, że Zyta Gilowska stała się ofiarą "brudnej, niezrozumiałej dla opinii publicznej wojny wewnątrz obozu rządzącego".
Hipoteza VI. Rozgrywka tajnych służb
Dwaj politycy lubujący się w snuciu spiskowych teorii dziejów zaserwowali dziennikarzowi "Wprost" hipotezę, wedle której lustracja Zyty Gilowskiej to efekt rozgrywki tajnych służb. Ludzie służb chcieli ponoć zdestabilizować polityczną scenę i doprowadzić do kryzysu rządowego, wtedy politycy zajęliby się sobą, a nie służbami. Mógł to być sposób na zatrzymanie procesu likwidacji WSI i tworzenia nowych służb wojskowych czy reform w służbach cywilnych. Przeszkodziłoby to też w szybkim wyświetleniu afer z udziałem funkcjonariuszy służb i w szybkim wysyłaniu na emeryturę oficerów z rodowodem w organach bezpieczeństwa PRL. A jak najłatwiej wywołać zamieszanie? Wyciągnąć dokumenty z archiwów i rzucić podejrzenie o współpracę z SB na ważnego polityka. Biorąc pod uwagę stosunek obecnej ekipy do organów bezpieczeństwa PRL, w wypadku takich podejrzeń kryzys był murowany.
Zyta Gilowska mogła być atrakcyjnym celem, zwłaszcza że w kierowanym przez nią resorcie finansów po serii skandali korupcyjnych zaczęto się wnikliwiej przyglądać byłym esbekom, zatrudnionym za rządów SLD.
Która z hipotez jest prawdziwa? Może żadna, ale może w każdej tkwi źdźbło prawdy, zaś toczący się obecnie spektakl jest wynikiem splotu i gry krzyżujących się interesów. W tym sensie jest to spektakl wyjątkowo poglądowy.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.