Urząd Miasta Giżycka dofinansował imprezę Ziomkostwa Prus Wschodnich
Pośród mieszkańców Warmii i Mazur szuka Wilhelm von Gottberg, szef Ziomkostwa Prus Wschodnich, poparcia dla idei odrodzenia Prus. Wszystko dlatego, że jego dotychczasowi poplecznicy wymierają, a młodzi Niemcy nie mają albo czasu, albo ochoty na zajmowanie się mitami i rewindykacjami. Dotychczasowa działalność ziomkostwa opierała się na Niemcach, którzy pod koniec II wojny światowej uciekli z terenów dawnych Prus Wschodnich. Ci jednak są coraz starsi i jest ich coraz mniej. Wnuki dawnych Prusaków z Warmii i Mazur przeszłością interesują się w nieporównanie mniejszym stopniu niż ich dziadkowie. Ziomkostwo chce wskrzesić Prusy przy pomocy tej części mieszkańców Warmii i Mazur, którzy mają problem z określeniem, kim są - jako naród bądź grupa etniczna. Ale już politykę rewindykacji trudno byłoby z nimi uprawiać, więc Ziomkostwo Prus Wschodnich chce, żeby w tym pomogła mu mniejszość niemiecka w Polsce.
Zrównani w pamięci
Oficjalnie nie usłyszymy od liderów ziomkostwa, że istnieje problem rewindykacji ziem dawnych Prus Wschodnich. Wilhelm von Gottberg, przewodniczący Landsmannschaft Ostpreu§en (Ziomkostwo Prus Wschodnich), nauczył się już, że słowo "rewindykacja" wywołuje u wielu Polaków niepokój i lęk. Dlatego ten krzepki sześćdziesięciolatek woli mówić przede wszystkim o wspólnej tragedii, jaką Polacy i Niemcy przeżyli podczas wojny i kilka lat po niej. Ucieczkę Niemców przed sowieckimi żołnierzami nazywa "wypędzeniem", co dla niego jest równoznaczne niemal z ludobójstwem. Pytany o to przez "Wprost", przywołuje pamięć 18 tys. swoich rodaków, którzy zmarli z głodu w okolicach Królewca na przełomie roku 1944 i 1945. I nie widzi potrzeby, żeby wspominać tych, którzy dostali się do Konzentrationslager Stutthof. Trafiali tam przede wszystkim ci Mazurzy, Warmiacy i Pomorzanie, którzy nie wyrzekli się polskości.
Na niedawnym Ostpreu§isches Sommerfest w Giżycku (Festyn Mniejszości Niemieckiej) Wilhelm von Gottberg nie krył radości, że może przyjeżdżać na ziemie, "gdzie od wieków żyją nasi ziomkowie". Podczas oficjalnego przemówienia podkreślił, że tragedia Polaków w latach 1939-1945 jest tym samym, czym tragedia Niemców w latach 1945-1950, czyli płynnie zrównał ofiary z katami, nie zadając sobie prostego pytania, kto za to wszystko odpowiada. Jego wystąpienie było pełne wzniosłych słów na temat polsko-niemieckiej przyjaźni i radości, że jesteśmy razem w jednej Europie. Rzecz działa się w amfiteatrze twierdzy Boyen - dawnej pruskiej warowni. Miejsce wybrano nieprzypadkowo, by podkreślić historyczną ciągłość - pamięci, tradycji i narodu. Najliczniejszą grupę uczestników festynu stanowili członkowie stowarzyszeń mniejszości niemieckiej działających na Warmii i Mazurach. Niemców, którzy przybyli zza Odry, było znacznie mniej.
Prusy wiecznie żywe
Von Gottberg z powodu politycznej poprawności skrzętnie unika wypowiedzi o rewindykacjach. Ale to, co naprawdę myślą członkowie jego ziomkostwa, prezentuje Junge Landsmannschaft Ostpreu§en - JLO (Młode Ziomkostwo Prus Wschodnich). Na stronie internetowej JLO zamieszczono mapę "Wielkich Niemiec" sprzed 1939 r. "Nie zapomnijcie o nas", "Tam też żyją Niemcy" - można przeczytać na tej stronie, co by znaczyło, że Niemcom na Warmii i Mazurach trzeba w czymś pomóc. W czym? Najpewniej w odzyskaniu utraconych po wojnie dóbr.
Niemcy, którzy uczestniczyli w giżyckim festynie, bez zahamowań mówią o potrzebie otrzymania od Polski odszkodowań za utratę majątków w ich rodzinnych Prusach Wschodnich. Von Gottberg uważa, że starania o odszkodowanie za wypędzenie to niezbywalne prawo każdego, który żyje w Polsce lub w Niemczech, a stracił mienie bądź doznał innych krzywd. Von Gottberg jest zastępcą Eriki Steinbach w Związku Wypędzonych (BdV). W 1950 r. z inicjatywy BdV powstała Karta Wypędzonych ze Stron Ojczystych, w której wypędzeni zrzekli się "zemsty i odwetu", ale żądali, aby "prawo do stron ojczystych" zostało uznane za jedno z praw fundamentalnych "danych ludzkości przez Boga". Wilhelm von Gottberg jest przekonany, że wielu Niemców chciałoby wrócić do swoich ukochanych Ostpreu§en. Uparcie nazywa w ten sposób Warmię i Mazury. Podobnie jak nie zauważa polskich nazw miejscowości - Giżycko to dla niego Lštzen, Morąg to Mohrungen, a jego rodzinne Bartoszyce, gdzie się urodził, to Bartenstein. W rozmowie z "Wprost" tłumaczy, że używa "oryginalnych nazw dla podkreślenia przeszłości tych ziem". Niedawno von Gottberg z trybuny berlińskiego zjazdu wypędzonych wołał, iż twierdzenie, że "Polska zawsze była ofiarą, nie odpowiada historycznej prawdzie".
Pocieszające jest to, że zarówno na zjeździe wypędzonych, jak i na festynie mniejszości niemieckiej w Giżycku można było zauważyć, że zwolenników Gottberga jest coraz mniej. Organizatorzy imprezy w Giżycku spodziewali się 2 tys. osób, tymczasem zjawiło się około 400. Prof. Wojciech Łukowski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, uważa, że ziomkostwa w obecnej formie to organizm skazany na wymarcie, a ich słowny radykalizm jest nastawiony wyłącznie na pozyskanie głosów najstarszych wyborców. Tyle że tych głosów jest coraz mniej, więc gra nie jest warta świeczki. Zauważa to sam von Gottberg. Jako polityk CDU hasłami rewindykacji przyciągał kiedyś sporo wyborców, został burmistrzem miasta Schnega. Obecnie na tych samych hasłach więcej się traci, niż zyskuje, dlatego oficjalnie von Gottberg odciął się od radykalnych pomysłów młodzieżowej przybudówki ziomkostwa Prusaków (która chciałaby powrotu Wielkich Niemiec, z Prusami i Śląskiem). Teraz von Gottberg i inni działacze ziomkostwa chcą przyciągnąć młodych Niemców mających jakieś pojęcie o niemieckiej historii Prus Wschodnich oraz tych mieszkańców Warmii i Mazur, dla których identyfikacja z Niemcami jest z jakichś powodów (głównie materialnych) atrakcyjniejsza niż identyfikacja z Polską. Von Gottberg nie twierdzi jednak, że te osoby przestają być obywatelami RP. "Niemcy w Polsce są lojalnymi obywatelami Polski i tak musi być" - mówi. Dodaje tylko, żeby pamiętali, iż reprezentują niemiecką mniejszość w Polsce.
Finansowani przez Berlin
Waldemar Mańka, przewodniczący Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej w Morągu, nie deklaruje się ani jako Polak, ani jako Niemiec. Podkreśla przywiązanie do rodzinnej ziemi. Najbliższe jest mu określenie - morągowianin. Jego stowarzyszenie jest jednym z kilkudziesięciu, które działają w dawnych Prusach Wschodnich. Jak podkreśla Mańka, działalność tych licznych organizacji finansuje rząd w Berlinie.
- Ziomkostwa namieszały mieszkańcom Warmii i Mazur w głowach - mówi Małgorzata Pacek z Centrum Europejskiego w Warszawie. Uważa ona, że liderzy ziomkostw niejako mechanicznie wywołują u mieszkańców północno-wschodniej Polski potrzebę poszukiwania korzeni w niemieckiej historii Warmii i Mazur. W organie prasowym Ziomkostwa Prus Wschodnich prowadzona jest skrupulatna dokumentacja fotograficzna zmian zachodzących na obszarze dawnych Prus Wschodnich. Po co? Oficjalnie wyłącznie dla celów kronikarskich, nieoficjalnie, żeby było na czym oprzeć ewentualne roszczenia.
Bernhard Knapstein, przedstawiciel młodszej generacji w Ziomkostwie Prus Wschodnich, uważa, że realnie nie ma problemu powrotu Niemców do Prus Wschodnich. Z ankiety, którą przeprowadzono wśród dawnych mieszkańców Prus Wschodnich, obecnie mieszkających w Niemczech, wynika, że jedynie 5 tys. osób chciałoby odzyskać swoje dawne mienie oraz nieruchomości i zamieszkać w Prusach Wschodnich, Prusach Zachodnich bądź w Królewcu. W rozmowie z "Wprost" Knapstein podkreśla, że to za mało, żeby z tego czynić polityczny problem. Tym bardziej że - jak zauważa - młodzi Niemcy, których rodzice pochodzą z Warmii i Mazur, nie chcą się zajmować przeszłością.
Polska w Niemczech?
Choć na festynie w Giżycku, czyli oficjalnie w Lštzen, we wszelkich materiałach ignorowano polskie nazwy miejscowości, nie przeszkadzało to władzom samorządowym, żeby tę imprezę swoją obecnością uwiarygodnić. Nawet wspólnie z "przyjaciółmi z Niemiec" w postawie na baczność wysłuchali hymnu Prus Wschodnich. Można było odnieść wrażenie, że to polscy samorządowcy są w gościnie gdzieś w Niemczech. Pewnie robili to, myśląc już o jesiennych wyborach samorządowych, a przecież mniejszość niemiecka na Warmii i Mazurach to głosy nie do pogardzenia. Dziwi tylko brak konsekwencji, bo na przykład starosta powiatu giżyckiego niedawno pomstował na von Gottberga, że poparł Erikę Steinbach w jej staraniach o budowę Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie, a teraz okazywał mu wręcz demonstracyjną serdeczność. Smaczku imprezie ziomkostwa dodaje to, że Urząd Miasta Giżycka ją dofinansował.
Zrównani w pamięci
Oficjalnie nie usłyszymy od liderów ziomkostwa, że istnieje problem rewindykacji ziem dawnych Prus Wschodnich. Wilhelm von Gottberg, przewodniczący Landsmannschaft Ostpreu§en (Ziomkostwo Prus Wschodnich), nauczył się już, że słowo "rewindykacja" wywołuje u wielu Polaków niepokój i lęk. Dlatego ten krzepki sześćdziesięciolatek woli mówić przede wszystkim o wspólnej tragedii, jaką Polacy i Niemcy przeżyli podczas wojny i kilka lat po niej. Ucieczkę Niemców przed sowieckimi żołnierzami nazywa "wypędzeniem", co dla niego jest równoznaczne niemal z ludobójstwem. Pytany o to przez "Wprost", przywołuje pamięć 18 tys. swoich rodaków, którzy zmarli z głodu w okolicach Królewca na przełomie roku 1944 i 1945. I nie widzi potrzeby, żeby wspominać tych, którzy dostali się do Konzentrationslager Stutthof. Trafiali tam przede wszystkim ci Mazurzy, Warmiacy i Pomorzanie, którzy nie wyrzekli się polskości.
Na niedawnym Ostpreu§isches Sommerfest w Giżycku (Festyn Mniejszości Niemieckiej) Wilhelm von Gottberg nie krył radości, że może przyjeżdżać na ziemie, "gdzie od wieków żyją nasi ziomkowie". Podczas oficjalnego przemówienia podkreślił, że tragedia Polaków w latach 1939-1945 jest tym samym, czym tragedia Niemców w latach 1945-1950, czyli płynnie zrównał ofiary z katami, nie zadając sobie prostego pytania, kto za to wszystko odpowiada. Jego wystąpienie było pełne wzniosłych słów na temat polsko-niemieckiej przyjaźni i radości, że jesteśmy razem w jednej Europie. Rzecz działa się w amfiteatrze twierdzy Boyen - dawnej pruskiej warowni. Miejsce wybrano nieprzypadkowo, by podkreślić historyczną ciągłość - pamięci, tradycji i narodu. Najliczniejszą grupę uczestników festynu stanowili członkowie stowarzyszeń mniejszości niemieckiej działających na Warmii i Mazurach. Niemców, którzy przybyli zza Odry, było znacznie mniej.
Prusy wiecznie żywe
Von Gottberg z powodu politycznej poprawności skrzętnie unika wypowiedzi o rewindykacjach. Ale to, co naprawdę myślą członkowie jego ziomkostwa, prezentuje Junge Landsmannschaft Ostpreu§en - JLO (Młode Ziomkostwo Prus Wschodnich). Na stronie internetowej JLO zamieszczono mapę "Wielkich Niemiec" sprzed 1939 r. "Nie zapomnijcie o nas", "Tam też żyją Niemcy" - można przeczytać na tej stronie, co by znaczyło, że Niemcom na Warmii i Mazurach trzeba w czymś pomóc. W czym? Najpewniej w odzyskaniu utraconych po wojnie dóbr.
Niemcy, którzy uczestniczyli w giżyckim festynie, bez zahamowań mówią o potrzebie otrzymania od Polski odszkodowań za utratę majątków w ich rodzinnych Prusach Wschodnich. Von Gottberg uważa, że starania o odszkodowanie za wypędzenie to niezbywalne prawo każdego, który żyje w Polsce lub w Niemczech, a stracił mienie bądź doznał innych krzywd. Von Gottberg jest zastępcą Eriki Steinbach w Związku Wypędzonych (BdV). W 1950 r. z inicjatywy BdV powstała Karta Wypędzonych ze Stron Ojczystych, w której wypędzeni zrzekli się "zemsty i odwetu", ale żądali, aby "prawo do stron ojczystych" zostało uznane za jedno z praw fundamentalnych "danych ludzkości przez Boga". Wilhelm von Gottberg jest przekonany, że wielu Niemców chciałoby wrócić do swoich ukochanych Ostpreu§en. Uparcie nazywa w ten sposób Warmię i Mazury. Podobnie jak nie zauważa polskich nazw miejscowości - Giżycko to dla niego Lštzen, Morąg to Mohrungen, a jego rodzinne Bartoszyce, gdzie się urodził, to Bartenstein. W rozmowie z "Wprost" tłumaczy, że używa "oryginalnych nazw dla podkreślenia przeszłości tych ziem". Niedawno von Gottberg z trybuny berlińskiego zjazdu wypędzonych wołał, iż twierdzenie, że "Polska zawsze była ofiarą, nie odpowiada historycznej prawdzie".
Pocieszające jest to, że zarówno na zjeździe wypędzonych, jak i na festynie mniejszości niemieckiej w Giżycku można było zauważyć, że zwolenników Gottberga jest coraz mniej. Organizatorzy imprezy w Giżycku spodziewali się 2 tys. osób, tymczasem zjawiło się około 400. Prof. Wojciech Łukowski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, uważa, że ziomkostwa w obecnej formie to organizm skazany na wymarcie, a ich słowny radykalizm jest nastawiony wyłącznie na pozyskanie głosów najstarszych wyborców. Tyle że tych głosów jest coraz mniej, więc gra nie jest warta świeczki. Zauważa to sam von Gottberg. Jako polityk CDU hasłami rewindykacji przyciągał kiedyś sporo wyborców, został burmistrzem miasta Schnega. Obecnie na tych samych hasłach więcej się traci, niż zyskuje, dlatego oficjalnie von Gottberg odciął się od radykalnych pomysłów młodzieżowej przybudówki ziomkostwa Prusaków (która chciałaby powrotu Wielkich Niemiec, z Prusami i Śląskiem). Teraz von Gottberg i inni działacze ziomkostwa chcą przyciągnąć młodych Niemców mających jakieś pojęcie o niemieckiej historii Prus Wschodnich oraz tych mieszkańców Warmii i Mazur, dla których identyfikacja z Niemcami jest z jakichś powodów (głównie materialnych) atrakcyjniejsza niż identyfikacja z Polską. Von Gottberg nie twierdzi jednak, że te osoby przestają być obywatelami RP. "Niemcy w Polsce są lojalnymi obywatelami Polski i tak musi być" - mówi. Dodaje tylko, żeby pamiętali, iż reprezentują niemiecką mniejszość w Polsce.
Finansowani przez Berlin
Waldemar Mańka, przewodniczący Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej w Morągu, nie deklaruje się ani jako Polak, ani jako Niemiec. Podkreśla przywiązanie do rodzinnej ziemi. Najbliższe jest mu określenie - morągowianin. Jego stowarzyszenie jest jednym z kilkudziesięciu, które działają w dawnych Prusach Wschodnich. Jak podkreśla Mańka, działalność tych licznych organizacji finansuje rząd w Berlinie.
- Ziomkostwa namieszały mieszkańcom Warmii i Mazur w głowach - mówi Małgorzata Pacek z Centrum Europejskiego w Warszawie. Uważa ona, że liderzy ziomkostw niejako mechanicznie wywołują u mieszkańców północno-wschodniej Polski potrzebę poszukiwania korzeni w niemieckiej historii Warmii i Mazur. W organie prasowym Ziomkostwa Prus Wschodnich prowadzona jest skrupulatna dokumentacja fotograficzna zmian zachodzących na obszarze dawnych Prus Wschodnich. Po co? Oficjalnie wyłącznie dla celów kronikarskich, nieoficjalnie, żeby było na czym oprzeć ewentualne roszczenia.
Bernhard Knapstein, przedstawiciel młodszej generacji w Ziomkostwie Prus Wschodnich, uważa, że realnie nie ma problemu powrotu Niemców do Prus Wschodnich. Z ankiety, którą przeprowadzono wśród dawnych mieszkańców Prus Wschodnich, obecnie mieszkających w Niemczech, wynika, że jedynie 5 tys. osób chciałoby odzyskać swoje dawne mienie oraz nieruchomości i zamieszkać w Prusach Wschodnich, Prusach Zachodnich bądź w Królewcu. W rozmowie z "Wprost" Knapstein podkreśla, że to za mało, żeby z tego czynić polityczny problem. Tym bardziej że - jak zauważa - młodzi Niemcy, których rodzice pochodzą z Warmii i Mazur, nie chcą się zajmować przeszłością.
Polska w Niemczech?
Choć na festynie w Giżycku, czyli oficjalnie w Lštzen, we wszelkich materiałach ignorowano polskie nazwy miejscowości, nie przeszkadzało to władzom samorządowym, żeby tę imprezę swoją obecnością uwiarygodnić. Nawet wspólnie z "przyjaciółmi z Niemiec" w postawie na baczność wysłuchali hymnu Prus Wschodnich. Można było odnieść wrażenie, że to polscy samorządowcy są w gościnie gdzieś w Niemczech. Pewnie robili to, myśląc już o jesiennych wyborach samorządowych, a przecież mniejszość niemiecka na Warmii i Mazurach to głosy nie do pogardzenia. Dziwi tylko brak konsekwencji, bo na przykład starosta powiatu giżyckiego niedawno pomstował na von Gottberga, że poparł Erikę Steinbach w jej staraniach o budowę Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie, a teraz okazywał mu wręcz demonstracyjną serdeczność. Smaczku imprezie ziomkostwa dodaje to, że Urząd Miasta Giżycka ją dofinansował.
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.