Europa, która się na nas krzywi, mogłaby się od nas uczyć tolerancji
Przy okazji procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej mamy okazję być widzami dwóch ładnych przedstawień z reżymieszkami PRL w rolach głównych. Jedno toczy się na sali sądowej, gdzie występują emerytowane już, starcze reżymieszki z SB, drugie w mediach, gdzie znacznie młodsze i wciąż pełne werwy reżymieszki pozagrobowe systemu walczą z lustracją o dobre imię konfidentów i donosicieli. Jest to tak zwana sztafeta pokoleń. Po Polsce biegają teraz dwie takie sztafety. Jedna jest esbecko--lustracyjna, druga powstańczo-patriotyczna. Jesteśmy wielkim krajem i szlachetnym narodem, skoro jest u nas miejsce dla obu, bez krwawych starć i bicia się pałeczką sztafetową po głowach. Europa, która się na nas krzywi, mogłaby się od nas uczyć tolerancji.
Z całego procesu Zyty Gilowskiej najbardziej podobała mi się odpowiedź lubelskiego esbeka, który na pytanie sądu, jak długo pracował w Służbie Bezpieczeństwa, odpowiedział, że do 1996 r. Piękna odpowiedź. I prawdziwa. I tak pracował krótko, bo są przecież i tacy, którzy służą wiernie do dziś. Gdyby III Rzeczpospolita była państwem uczciwym, Sejm uchwaliłby dziś, zamiast handryczyć się o nowelizację ustawy lustracyjnej, medal "Za wierną służbę". Na awersie profil Tadeusza Mazowieckiego przekreślony grubą kreską, na rewersie podobizna Krzysztofa Kozłowskiego w szlafmycy. Pierwszymi odznaczonymi powinni być naturalnie świadkowie w procesie Gilowskiej, a potem cała reszta: funkcjonariusze UOP i wojskowych służb informacyjnych, autorytety moralne, prywatyzatorzy PZU i Warty, honorowi członkowie listy Wildsteina, zespół "Gazety Wyborczej", korpus dziennikarzy śledczych i tak dalej. Można by też pomyśleć o przywilejach emerytalnych dla wszystkich reżymieszków, którzy przystąpili do SB już po jej formalnej likwidacji, to znaczy po zmianie nazwy - rok zwalczania lustracji powinien się liczyć za dwa lata służby. Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, jak powiedziałby arcybiskup Życiński.
Dwa lata temu przyjechała do Warszawy grupa polityków ukraińskich przygotowujących tamtejszą ustawę lustracyjną. Chcieli poznać polskie doświadczenia. Zostałem zaproszony na spotkanie z nimi wraz z Krzysztofem Kozłowskim, pierwszym ministrem spraw wewnętrznych III Rzeczypospolitej. Pan minister na pytanie, dlaczego w 1990 r. rząd nie zdecydował się na opcję zerową, likwidację wszystkich służb komunistycznych i ujawnienie ich agentury, odpowiedział dosłownie i najpoważniej w świecie - to byli ludzie dobrze wyszkoleni, zorganizowani i uzbrojeni i istniały obawy, że stawią zbrojny opór.
Ten cały kociokwik, który mamy dzisiaj, liczne afery, wstrząsy i awanturę lustracyjną, która - wszystko na to wskazuje - będzie trwała jeszcze całe dziesięciolecia, jest więc po prostu ceną, jaką płacimy za to, że Marian Rapa, Andrzej Placzyński czy Janusz Hańderek zamiast wysadzać mosty, rozkręcać tory i siedzieć w leśnych ziemiankach, handlowali spokojnie meczami w PZPN. To nie jest zbyt wysoka cena za to, że most Poniatowskiego nadal stoi. Właściwie powinno się go otworzyć na nowo jako obiekt uratowany przed dekomunizacją i lustracją. Wstęgę przeciąć powinien Krzysztof Kozłowski, bo przecinanie przez Tadeusza Mazowieckiego potrwałoby zbyt długo, a Adam Michnik przeciąłby nierówno.
Dzisiejsze dyskusje o dekomunizacji i lustracji mnie nużą, bo są anachroniczne. Trzeba było dyskutować wtedy. Dzisiaj, jak kapitan Wieczorek, oficer prowadzący Gilowską, stare reżymieszki niczego już nie pamiętają i niczego nie wiedzą, nawet ile mają lat, a reżymieszki z nowego naboru potrafią głównie pokrzykiwać, aby niczego nikomu nie przypominać i nie wypominać, bo się może zdenerwować i będzie się moczył w nocy. Zostawmy historię historykom - to nawoływanie do nierozgrzebywania zbrodni i łajdactw dokonywanych przez upadłe dyktatury i ich sługusów jest, tak twierdził Karl Popper, zawołaniem bojowym kandydatów na następnych dyktatorów i ochotniczych wykonawców ich rozkazów. Reżymieszków kolejnych generacji. Mistrzów knebla i posiadaczy jedynej racji.
Brak dekomunizacji i lustracji uniemożliwił rozróżnienie między dobrem i złem w najświeższej przeszłości. Jest to fundament, na którym zbudować można tylko karykaturę normalnego społeczeństwa. Wbrew obawom profesora Geremka pokazujemy w ten sposób Europie miłą, pogodną i okrągłą gębę. Obitą ze wszystkich stron przez reżymieszków.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Z całego procesu Zyty Gilowskiej najbardziej podobała mi się odpowiedź lubelskiego esbeka, który na pytanie sądu, jak długo pracował w Służbie Bezpieczeństwa, odpowiedział, że do 1996 r. Piękna odpowiedź. I prawdziwa. I tak pracował krótko, bo są przecież i tacy, którzy służą wiernie do dziś. Gdyby III Rzeczpospolita była państwem uczciwym, Sejm uchwaliłby dziś, zamiast handryczyć się o nowelizację ustawy lustracyjnej, medal "Za wierną służbę". Na awersie profil Tadeusza Mazowieckiego przekreślony grubą kreską, na rewersie podobizna Krzysztofa Kozłowskiego w szlafmycy. Pierwszymi odznaczonymi powinni być naturalnie świadkowie w procesie Gilowskiej, a potem cała reszta: funkcjonariusze UOP i wojskowych służb informacyjnych, autorytety moralne, prywatyzatorzy PZU i Warty, honorowi członkowie listy Wildsteina, zespół "Gazety Wyborczej", korpus dziennikarzy śledczych i tak dalej. Można by też pomyśleć o przywilejach emerytalnych dla wszystkich reżymieszków, którzy przystąpili do SB już po jej formalnej likwidacji, to znaczy po zmianie nazwy - rok zwalczania lustracji powinien się liczyć za dwa lata służby. Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, jak powiedziałby arcybiskup Życiński.
Dwa lata temu przyjechała do Warszawy grupa polityków ukraińskich przygotowujących tamtejszą ustawę lustracyjną. Chcieli poznać polskie doświadczenia. Zostałem zaproszony na spotkanie z nimi wraz z Krzysztofem Kozłowskim, pierwszym ministrem spraw wewnętrznych III Rzeczypospolitej. Pan minister na pytanie, dlaczego w 1990 r. rząd nie zdecydował się na opcję zerową, likwidację wszystkich służb komunistycznych i ujawnienie ich agentury, odpowiedział dosłownie i najpoważniej w świecie - to byli ludzie dobrze wyszkoleni, zorganizowani i uzbrojeni i istniały obawy, że stawią zbrojny opór.
Ten cały kociokwik, który mamy dzisiaj, liczne afery, wstrząsy i awanturę lustracyjną, która - wszystko na to wskazuje - będzie trwała jeszcze całe dziesięciolecia, jest więc po prostu ceną, jaką płacimy za to, że Marian Rapa, Andrzej Placzyński czy Janusz Hańderek zamiast wysadzać mosty, rozkręcać tory i siedzieć w leśnych ziemiankach, handlowali spokojnie meczami w PZPN. To nie jest zbyt wysoka cena za to, że most Poniatowskiego nadal stoi. Właściwie powinno się go otworzyć na nowo jako obiekt uratowany przed dekomunizacją i lustracją. Wstęgę przeciąć powinien Krzysztof Kozłowski, bo przecinanie przez Tadeusza Mazowieckiego potrwałoby zbyt długo, a Adam Michnik przeciąłby nierówno.
Dzisiejsze dyskusje o dekomunizacji i lustracji mnie nużą, bo są anachroniczne. Trzeba było dyskutować wtedy. Dzisiaj, jak kapitan Wieczorek, oficer prowadzący Gilowską, stare reżymieszki niczego już nie pamiętają i niczego nie wiedzą, nawet ile mają lat, a reżymieszki z nowego naboru potrafią głównie pokrzykiwać, aby niczego nikomu nie przypominać i nie wypominać, bo się może zdenerwować i będzie się moczył w nocy. Zostawmy historię historykom - to nawoływanie do nierozgrzebywania zbrodni i łajdactw dokonywanych przez upadłe dyktatury i ich sługusów jest, tak twierdził Karl Popper, zawołaniem bojowym kandydatów na następnych dyktatorów i ochotniczych wykonawców ich rozkazów. Reżymieszków kolejnych generacji. Mistrzów knebla i posiadaczy jedynej racji.
Brak dekomunizacji i lustracji uniemożliwił rozróżnienie między dobrem i złem w najświeższej przeszłości. Jest to fundament, na którym zbudować można tylko karykaturę normalnego społeczeństwa. Wbrew obawom profesora Geremka pokazujemy w ten sposób Europie miłą, pogodną i okrągłą gębę. Obitą ze wszystkich stron przez reżymieszków.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.