To kolektywizm, a nie układ, jest w Polsce problemem numer jeden
Państwo nie jest rozwiązaniem. Państwo jest problemem". To odkrycie Ronalda Reagana powinno być mottem polskich polityków. Szczególnie rządząca obecnie ekipa zdaje się wierzyć, że państwo jest rozwiązaniem problemów, podczas gdy ono tylko te problemy stwarza (nawet w takiej sprawie jak normy poziomu alkoholu we krwi dla kierowców, vide: "Piłeś? Jedź!"). Ronald Reagan dokonał swoistego przełomu kopernikańskiego. Wcześniej takie przełomy znaliśmy raczej z nauki. Dobrze to pokazuje anegdota z życia Alberta Einsteina. Zapytano go kiedyś, jak się dokonuje przełomowych odkryć. Fizyk odpowiedział: "To bardzo proste. Wszyscy wiedzą, że czegoś nie można zrobić. Ale zawsze znajdzie się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi przełomowe odkrycie" (skądinąd sam Einstein był takim nieukiem, gdy formułował szczególną teorię względności). Obecny polski premier nie jest w tym sensie "nieukiem", dlatego przełomu w Polsce nie będzie.
To paradoksalne, że Jarosław Kaczyński jest postrzegany jako burzyciel starego porządku, skoro z gruntu nietrafnie definiuje istotę tego porządku. Tak jak w wypadku Reagana w Ameryce lat 80. (zainspirował mnie w tym względzie nieoceniony były doradca Reagana - Dinesh DŐSouza), tak obecnie w Polsce problemem numer jeden nie jest układ, lecz kolektywizm. Reagan rozumiał kolektywizm jako przerośnięte państwo opiekuńcze wewnątrz i komunizm - z sowieckim imperium na czele - na zewnątrz. I likwidacja kolektywizmu była właściwie jedynym celem jego prezydentury. Wewnątrz się nie udało, choć końcówka rządów Reagana była wielkim wyzwoleniem indywidualnej inicjatywy Amerykanów, na czym skorzystał już Clinton. Ale Reagan bardzo trafnie (i dowcipnie - jak zwykle zresztą) zdefiniował państwo opiekuńcze: "Jest to przewód pokarmowy z wielkim apetytem na jednym końcu i wielkim brakiem odpowiedzialności na drugim końcu". Problemem Jarosława Kaczyńskiego jest to, że jest on kolektywistą. Tak, tak, można być antykomunistycznym kolektywistą. I nic mu w rządzeniu nie pomoże jego taktyczna sprawność (vide: "Użyteczni satelici"), bo jego rząd ma nietrafne cele (tych celów jest zresztą o wiele za dużo, co było skądinąd wadą każdego rządu III RP). Tymczasem to nie zdefiniowany jako główne zło kolektywizm - w polskiej gospodarce, polityce, w głowach czy moralności - jest przeszkodą w modernizacji i szybkim wzroście. Kolektywizm jest też oczywiście źródłem korupcji. Układ jest tylko jego rezultatem - mówiąc językiem Kisiela.
Jarosław Kaczyński nie ma też jednej cechy, bez której we współczesnym świecie właściwie nie sposób efektywnie rządzić (nie muszę dodawać, że miał tę cechę Ronald Reagan). Otóż kompletnie nie jest on odporny na tyranię opinii mediów i elit. Owszem, Kaczyński atakuje nieprzychylne mu media i elity, ale nie jest w stanie się wznieść ponad ich opinie. Rea-gan w takiej sytuacji zachowywał stoicki spokój. Czasem pytał: "Co gryzie tego faceta?", mając na myśli jakiegoś ostrego krytyka. To nie był jego problem, tylko tego faceta. Jarosław Kaczyński zdaje się zaś robić wszystko w reakcji na opinie mediów i elit. Tak się nie da rządzić.
Obecny premier wydaje się w zbyt dużym stopniu nadwrażliwym "ukiem" (w przeciwieństwie do Einsteinowskiego nieuka), żeby sobie radzić z trudnymi problemami i ignorować sprawy nieistotne. Dobrze to pokazuje lustracyjna sprawa Zyty Gilowskiej. Premier "nieuk" w ogóle by sobie nią nie zawracał głowy, lecz polecił komuś zbadać, co się za nią kryje (vide: "Spisek w spisku" i "Esbekokracja"), a potem przeczytał raport. Podobnie prezydent "nieuk" nie uczestniczyłby na przykład w aferze wywołanej przez publikację "Die Tageszeitung".
Obecna władza ma jeszcze jedną wadę - chce znaleźć uniwersalne, "państwowe" rozwiązanie wszystkich problemów (rozbijemy układ i będzie z górki, itp.), nie chcąc rozwiązać głównego problemu samego państwa (kolektywizmu). Ma to jednak fundamentalną wadę. Jak wynalazek pewnego młodego człowieka, który zgłosił się kiedyś do Thomasa Edisona. - Chcę wynaleźć uniwersalny rozpuszczalnik: ciecz, która będzie rozpuszczać każdy materiał - zdradził młodzieniec wielkiemu wynalazcy. - Uniwersalny rozpuszczalnik? - zdziwił się Edison. - A w czym będzie go pan trzymał?
To paradoksalne, że Jarosław Kaczyński jest postrzegany jako burzyciel starego porządku, skoro z gruntu nietrafnie definiuje istotę tego porządku. Tak jak w wypadku Reagana w Ameryce lat 80. (zainspirował mnie w tym względzie nieoceniony były doradca Reagana - Dinesh DŐSouza), tak obecnie w Polsce problemem numer jeden nie jest układ, lecz kolektywizm. Reagan rozumiał kolektywizm jako przerośnięte państwo opiekuńcze wewnątrz i komunizm - z sowieckim imperium na czele - na zewnątrz. I likwidacja kolektywizmu była właściwie jedynym celem jego prezydentury. Wewnątrz się nie udało, choć końcówka rządów Reagana była wielkim wyzwoleniem indywidualnej inicjatywy Amerykanów, na czym skorzystał już Clinton. Ale Reagan bardzo trafnie (i dowcipnie - jak zwykle zresztą) zdefiniował państwo opiekuńcze: "Jest to przewód pokarmowy z wielkim apetytem na jednym końcu i wielkim brakiem odpowiedzialności na drugim końcu". Problemem Jarosława Kaczyńskiego jest to, że jest on kolektywistą. Tak, tak, można być antykomunistycznym kolektywistą. I nic mu w rządzeniu nie pomoże jego taktyczna sprawność (vide: "Użyteczni satelici"), bo jego rząd ma nietrafne cele (tych celów jest zresztą o wiele za dużo, co było skądinąd wadą każdego rządu III RP). Tymczasem to nie zdefiniowany jako główne zło kolektywizm - w polskiej gospodarce, polityce, w głowach czy moralności - jest przeszkodą w modernizacji i szybkim wzroście. Kolektywizm jest też oczywiście źródłem korupcji. Układ jest tylko jego rezultatem - mówiąc językiem Kisiela.
Jarosław Kaczyński nie ma też jednej cechy, bez której we współczesnym świecie właściwie nie sposób efektywnie rządzić (nie muszę dodawać, że miał tę cechę Ronald Reagan). Otóż kompletnie nie jest on odporny na tyranię opinii mediów i elit. Owszem, Kaczyński atakuje nieprzychylne mu media i elity, ale nie jest w stanie się wznieść ponad ich opinie. Rea-gan w takiej sytuacji zachowywał stoicki spokój. Czasem pytał: "Co gryzie tego faceta?", mając na myśli jakiegoś ostrego krytyka. To nie był jego problem, tylko tego faceta. Jarosław Kaczyński zdaje się zaś robić wszystko w reakcji na opinie mediów i elit. Tak się nie da rządzić.
Obecny premier wydaje się w zbyt dużym stopniu nadwrażliwym "ukiem" (w przeciwieństwie do Einsteinowskiego nieuka), żeby sobie radzić z trudnymi problemami i ignorować sprawy nieistotne. Dobrze to pokazuje lustracyjna sprawa Zyty Gilowskiej. Premier "nieuk" w ogóle by sobie nią nie zawracał głowy, lecz polecił komuś zbadać, co się za nią kryje (vide: "Spisek w spisku" i "Esbekokracja"), a potem przeczytał raport. Podobnie prezydent "nieuk" nie uczestniczyłby na przykład w aferze wywołanej przez publikację "Die Tageszeitung".
Obecna władza ma jeszcze jedną wadę - chce znaleźć uniwersalne, "państwowe" rozwiązanie wszystkich problemów (rozbijemy układ i będzie z górki, itp.), nie chcąc rozwiązać głównego problemu samego państwa (kolektywizmu). Ma to jednak fundamentalną wadę. Jak wynalazek pewnego młodego człowieka, który zgłosił się kiedyś do Thomasa Edisona. - Chcę wynaleźć uniwersalny rozpuszczalnik: ciecz, która będzie rozpuszczać każdy materiał - zdradził młodzieniec wielkiemu wynalazcy. - Uniwersalny rozpuszczalnik? - zdziwił się Edison. - A w czym będzie go pan trzymał?
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.