Co trzeci Anglik chce rozwodu ze Szkocją nawet za cenę rozpadu Zjednoczonego Królestwa
Gordon Brown nie może być następnym premierem. Nie dlatego, że jest niepopularny, ma słabe notowania w partii czy nie został namaszczony przez Tony'ego Blaira. Nie może zostać premierem, bo jest Szkotem. - To byłby nonsens. Przecież on nie może decydować o naszych sprawach. To sprzeczne z brytyjską konstytucją - mówi Alan Duncan, konserwatywny poseł do parlamentu.
Nowy naród Albionu rodzi się w bólach i wśród powszechnej krytyki. Pięćdziesiąt milionów Anglików nie ma jeszcze własnego parlamentu ani oficjalnego hymnu. Nowy naród widać jednak na stadionach. Podczas ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej jeden z niemieckich działaczy przywitał Anglików słowami "Witam brytyjskich kibiców". Ci go wygwizdali. "Jesteśmy kibicami angielskimi, a to jest różnica" - mówili. Szkoci kibicowali przeciwnikom Anglików. Nikt już nie wymachiwał brytyjską Union Jack. Królowała biało-czerwona flaga św. Jerzego. W Londynie sprzedaż emblematów z czerwonym krzyżem wzrosła o kilkaset procent. Flaga wisiała w każdym barze, sklepie i na każdej taksówce, była obowiązkowym elementem wystroju mieszkania każdego szanującego się Anglika.
W stronę dewolucji
Publicyści ostrzegają przed angielskim nacjonalizmem, który od stadionowych hooligans "rozlewa się już na klasę średnią". Anglików to jednak nie obchodzi. Chcą samodzielności. Z sondażu ośrodka ICM wynika, że co trzeci Anglik chce oddzielenia Anglii od Szkocji nawet za cenę rozpadu Zjednoczonego Królestwa. Czy to ostatnie tchnienie upadającego imperium? Laburzyści z nową eurosceptyczną angielskością walczą, jak mogą. Konserwatyści umiejętnie ją podsycają: nie będą Szkoci za nasze pieniądze rządzili w Anglii, skoro my nie rządzimy w Szkocji - mówią. - Najwyższy czas, by oba kraje rządziły się samodzielnie, odpowiadały za swoje zasoby, uchwalały własne ustawy i współpracowały na zasadach równoprawnego partnerstwa - mówi Alex Salmond, lider szkockich nacjonalistów. - Anglia zmierza w stronę dewolucji. Problem w tym, że nie ma pomysłu, jak ten rozwód ma wyglądać - mówi Iain McLean, politolog z Uniwersytetu w Oxfordzie.
XVIII-wieczny historyk francuski Jules Michelet rozpoczynał swe wykłady z historii brytyjskiej słowami: "Messieurs, Anglia jest wyspą". Unieśmiertelnił w ten sposób dwa kontynentalne mity: że Brytania jest tym samym, co Anglia, i że jest tylko jedna wyspa. A przecież historia wysp została ukształtowana przez działania czterech nacji: Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. Jest to problem. Nawet językowy. Szkoci nie lubią, kiedy nazywa się ich Brytyjczykami. Jeszcze gorzej, gdy mówiąc o Brytanii, nazwiemy ją Anglią.
Historia wysp to dla Szkotów i Walijczyków historia dominacji Anglików. Pierwsi poddali się Walijczycy, których w 1535 r. Henryk VIII wcielił do swojego królestwa. Wtedy zaczęło tam obowiązywać angielskie prawo, podział administracyjny, a angielski stał się językiem urzędowym. Przed kompletną anglicyzacją uratowało Walijczyków przetłumaczenie na ich język ksiąg liturgicznych. Dwieście lat później powstała angielsko-szkocka unia personalna. Królowa Anna nie dała Szkotom wielkiego wyboru. Mogli powiedzieć "tak" lub "nie". Gdyby odmówili, unia i tak by powstała, ale na znacznie gorszych dla Szkotów warunkach. I prawdopodobnie nie w sposób pokojowy.
Walijczycy i Szkoci obudzili się dopiero po II wojnie światowej. Oskarżono Anglików o ciemiężenie mniejszych narodów. Do łask wróciły celtyckie języki i mity. Odświeżono historię walijskich i szkockich bitew przeciw angielskim najeźdźcom. W latach 90. Walia i Szkocja uzyskały prawo stworzenia lokalnych parlamentów i prawo do decydowania o własnych sprawach. Angielskość nie była wówczas w modzie. Klasa średnia podkreślała, że jest brytyjska, a nie angielska. George Orwell napisał, że Anglia jest "prawdopodobnie jedynym narodem, którego intelektualiści wstydzą się, że są Anglikami". "Angielscy" byli tylko robotnicy lubiący ciepłe piwo i grę w totka. Później pojawili się słynni stadionowi chuligani, głośno i często boleśnie podkreślający swą angielskość. Dopiero niedawno nowy naród Albionu zaczął wkraczać na salony klasy średniej.
Sztuczny twór
Według Krishana Kumara, autora książki "O powstawaniu narodowej tożsamości Anglików", naród angielski obudził się tak późno, gdyż robiono wszystko, by spał. - Anglicy mogą się identyfikować z instytucjami, monarchią, parlamentem i wspólnym prawem. W hymnie śpiewają nie do narodu, lecz do królowej. Nie było czegoś takiego jak tożsamość etniczna. Nawet dziś dziwnie brzmi określenie "angielski nacjonalizm" - mówi Kumar. Timothy Garton Ash uważa, że Zjednoczone Królestwo było sztucznym tworem, więc wraz z upadkiem imperium upada brytyjskość. Właśnie imperium sprawiło, że nie narodził się angielski nacjonalizm. Najpierw Anglicy zbudowali imperium wewnętrzne, podbijając Walię i Szkocję. By je utrzymać, musieli się pozbyć tożsamości narodowej na rzecz wspólnoty korony. Potem imperium ruszyło w świat. Stało się pierwszym państwem wielokulturowym, w którym Brytyjczykiem mógł zostać każdy. Kiedy imperium upadło i przemianowało się na Wspólnotę Narodów, świat "przyszedł" do Wielkiej Brytanii. Widać to w Londynie. Dzielnica Southfields jest dziś małą Afryką Południową, Putney szczyci się świątynią sikhijską, Gressenhall Road to kwatera główna Ahmadijji, sekty islamskiej, wywodzącej się z Pendżabu. W takich warunkach trudno być Anglikiem.
Przyczynił się do tego także rząd Tony'ego Blaira. W imię poprawnej politycznie wielokulturowości i chęci utrzymania wpływów (Szkoci i Walijczycy są z reguły proeuropejscy w przeciwieństwie do Anglików) laburzyści starali się ugłaskać lokalny nacjonalizm, dając mu coraz większe przywileje. Osiągnęli w ten sposób odwrotny efekt. Szkoci stali się bardziej nieufni, a Anglicy poczuli się poniżeni i zapomniani. Zwłaszcza że Blair chwalił się, iż został wykształcony w Edynburgu. - Władze Londynu wydały 100 tys. funtów na organizację parady w dniu św. Patryka. Nie zrobiły nic, by uczcić dzień św. Jerzego - mówi Robin Tilbrook z partii Angielskich Demokratów.
Przyczyn przebudzenia angielskości można więc poszukiwać w rosnącej emancypacji Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. W dodatku lokalne parlamenty nie potrzebują już Londynu, by się kontaktować z Brukselą. Burzliwą dyskusję na temat "angielskości" wywołała książka pod takim tytułem napisana przez dziennikarza BBC Jeremy'ego Paxmana.
Szkot w Londynie
W "Angielskości" Paxman scharakteryzował nowy naród, jego przywary i zalety. Napisał o zamiłowaniu do wycieczek na wieś, ksenofobii, seksualnej hipokryzji i sympatii do ciepłego piwa. Rozwścieczył Szkotów, pisząc, że kilt wynaleźli Anglicy. Książka stała się bestsellerem. Dla jednych była biblią tego, co angielskie, dla innych powtórzeniem sterotypów o Anglikach.
Problem w tym, że nadal nie wiadomo, czym jest angielskość. Każdy Anglik ma własną definicję tego pojęcia. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Anglicy uważają, że skoro nie mają wpływu na to, co się dzieje w Szkocji, to rząd w Londynie nie powinien wysyłać do Edynburga co roku ponad 10 mld funtów. Konserwatyści uważają, że Szkoci nie powinni mieć prawa głosowania w brytyjskim parlamenciew wewnętrznych sprawach Anglii, skoro posłowie Anglii nie głosują w sprawach szkockich.
Nim powstanie niezależna Anglia i rozpadnie się Brytyjska Wspólnota, Brytyjczycy muszą sobie odpowiedzieć na wiele pytań. Jaki będzie status kraju w UE, co z fotelem stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, co z prawnym i finansowym dziedzictwem? W tej sprawie musiałoby się odbyć ogólnokrajowe referendum. Laburzyści będą się starali do tego nie dopuścić. Mają silny argument: w 2004 r. w referendum w angielskim regionie North East 78 proc. obywateli opowiedziało się przeciw utworzeniu tam lokalnego zgromadzenia. Mimo to wobec odradzania się Albionu staje się jasne, dlaczego Gordon Brown naciska na rezygnację Blaira. Im wcześniej przejmie po nim władzę, tym większe są szanse, że Szkot będzie rządził w Londynie.
Nowy naród Albionu rodzi się w bólach i wśród powszechnej krytyki. Pięćdziesiąt milionów Anglików nie ma jeszcze własnego parlamentu ani oficjalnego hymnu. Nowy naród widać jednak na stadionach. Podczas ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej jeden z niemieckich działaczy przywitał Anglików słowami "Witam brytyjskich kibiców". Ci go wygwizdali. "Jesteśmy kibicami angielskimi, a to jest różnica" - mówili. Szkoci kibicowali przeciwnikom Anglików. Nikt już nie wymachiwał brytyjską Union Jack. Królowała biało-czerwona flaga św. Jerzego. W Londynie sprzedaż emblematów z czerwonym krzyżem wzrosła o kilkaset procent. Flaga wisiała w każdym barze, sklepie i na każdej taksówce, była obowiązkowym elementem wystroju mieszkania każdego szanującego się Anglika.
W stronę dewolucji
Publicyści ostrzegają przed angielskim nacjonalizmem, który od stadionowych hooligans "rozlewa się już na klasę średnią". Anglików to jednak nie obchodzi. Chcą samodzielności. Z sondażu ośrodka ICM wynika, że co trzeci Anglik chce oddzielenia Anglii od Szkocji nawet za cenę rozpadu Zjednoczonego Królestwa. Czy to ostatnie tchnienie upadającego imperium? Laburzyści z nową eurosceptyczną angielskością walczą, jak mogą. Konserwatyści umiejętnie ją podsycają: nie będą Szkoci za nasze pieniądze rządzili w Anglii, skoro my nie rządzimy w Szkocji - mówią. - Najwyższy czas, by oba kraje rządziły się samodzielnie, odpowiadały za swoje zasoby, uchwalały własne ustawy i współpracowały na zasadach równoprawnego partnerstwa - mówi Alex Salmond, lider szkockich nacjonalistów. - Anglia zmierza w stronę dewolucji. Problem w tym, że nie ma pomysłu, jak ten rozwód ma wyglądać - mówi Iain McLean, politolog z Uniwersytetu w Oxfordzie.
XVIII-wieczny historyk francuski Jules Michelet rozpoczynał swe wykłady z historii brytyjskiej słowami: "Messieurs, Anglia jest wyspą". Unieśmiertelnił w ten sposób dwa kontynentalne mity: że Brytania jest tym samym, co Anglia, i że jest tylko jedna wyspa. A przecież historia wysp została ukształtowana przez działania czterech nacji: Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. Jest to problem. Nawet językowy. Szkoci nie lubią, kiedy nazywa się ich Brytyjczykami. Jeszcze gorzej, gdy mówiąc o Brytanii, nazwiemy ją Anglią.
Historia wysp to dla Szkotów i Walijczyków historia dominacji Anglików. Pierwsi poddali się Walijczycy, których w 1535 r. Henryk VIII wcielił do swojego królestwa. Wtedy zaczęło tam obowiązywać angielskie prawo, podział administracyjny, a angielski stał się językiem urzędowym. Przed kompletną anglicyzacją uratowało Walijczyków przetłumaczenie na ich język ksiąg liturgicznych. Dwieście lat później powstała angielsko-szkocka unia personalna. Królowa Anna nie dała Szkotom wielkiego wyboru. Mogli powiedzieć "tak" lub "nie". Gdyby odmówili, unia i tak by powstała, ale na znacznie gorszych dla Szkotów warunkach. I prawdopodobnie nie w sposób pokojowy.
Walijczycy i Szkoci obudzili się dopiero po II wojnie światowej. Oskarżono Anglików o ciemiężenie mniejszych narodów. Do łask wróciły celtyckie języki i mity. Odświeżono historię walijskich i szkockich bitew przeciw angielskim najeźdźcom. W latach 90. Walia i Szkocja uzyskały prawo stworzenia lokalnych parlamentów i prawo do decydowania o własnych sprawach. Angielskość nie była wówczas w modzie. Klasa średnia podkreślała, że jest brytyjska, a nie angielska. George Orwell napisał, że Anglia jest "prawdopodobnie jedynym narodem, którego intelektualiści wstydzą się, że są Anglikami". "Angielscy" byli tylko robotnicy lubiący ciepłe piwo i grę w totka. Później pojawili się słynni stadionowi chuligani, głośno i często boleśnie podkreślający swą angielskość. Dopiero niedawno nowy naród Albionu zaczął wkraczać na salony klasy średniej.
Sztuczny twór
Według Krishana Kumara, autora książki "O powstawaniu narodowej tożsamości Anglików", naród angielski obudził się tak późno, gdyż robiono wszystko, by spał. - Anglicy mogą się identyfikować z instytucjami, monarchią, parlamentem i wspólnym prawem. W hymnie śpiewają nie do narodu, lecz do królowej. Nie było czegoś takiego jak tożsamość etniczna. Nawet dziś dziwnie brzmi określenie "angielski nacjonalizm" - mówi Kumar. Timothy Garton Ash uważa, że Zjednoczone Królestwo było sztucznym tworem, więc wraz z upadkiem imperium upada brytyjskość. Właśnie imperium sprawiło, że nie narodził się angielski nacjonalizm. Najpierw Anglicy zbudowali imperium wewnętrzne, podbijając Walię i Szkocję. By je utrzymać, musieli się pozbyć tożsamości narodowej na rzecz wspólnoty korony. Potem imperium ruszyło w świat. Stało się pierwszym państwem wielokulturowym, w którym Brytyjczykiem mógł zostać każdy. Kiedy imperium upadło i przemianowało się na Wspólnotę Narodów, świat "przyszedł" do Wielkiej Brytanii. Widać to w Londynie. Dzielnica Southfields jest dziś małą Afryką Południową, Putney szczyci się świątynią sikhijską, Gressenhall Road to kwatera główna Ahmadijji, sekty islamskiej, wywodzącej się z Pendżabu. W takich warunkach trudno być Anglikiem.
Przyczynił się do tego także rząd Tony'ego Blaira. W imię poprawnej politycznie wielokulturowości i chęci utrzymania wpływów (Szkoci i Walijczycy są z reguły proeuropejscy w przeciwieństwie do Anglików) laburzyści starali się ugłaskać lokalny nacjonalizm, dając mu coraz większe przywileje. Osiągnęli w ten sposób odwrotny efekt. Szkoci stali się bardziej nieufni, a Anglicy poczuli się poniżeni i zapomniani. Zwłaszcza że Blair chwalił się, iż został wykształcony w Edynburgu. - Władze Londynu wydały 100 tys. funtów na organizację parady w dniu św. Patryka. Nie zrobiły nic, by uczcić dzień św. Jerzego - mówi Robin Tilbrook z partii Angielskich Demokratów.
Przyczyn przebudzenia angielskości można więc poszukiwać w rosnącej emancypacji Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. W dodatku lokalne parlamenty nie potrzebują już Londynu, by się kontaktować z Brukselą. Burzliwą dyskusję na temat "angielskości" wywołała książka pod takim tytułem napisana przez dziennikarza BBC Jeremy'ego Paxmana.
Szkot w Londynie
W "Angielskości" Paxman scharakteryzował nowy naród, jego przywary i zalety. Napisał o zamiłowaniu do wycieczek na wieś, ksenofobii, seksualnej hipokryzji i sympatii do ciepłego piwa. Rozwścieczył Szkotów, pisząc, że kilt wynaleźli Anglicy. Książka stała się bestsellerem. Dla jednych była biblią tego, co angielskie, dla innych powtórzeniem sterotypów o Anglikach.
Problem w tym, że nadal nie wiadomo, czym jest angielskość. Każdy Anglik ma własną definicję tego pojęcia. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Anglicy uważają, że skoro nie mają wpływu na to, co się dzieje w Szkocji, to rząd w Londynie nie powinien wysyłać do Edynburga co roku ponad 10 mld funtów. Konserwatyści uważają, że Szkoci nie powinni mieć prawa głosowania w brytyjskim parlamenciew wewnętrznych sprawach Anglii, skoro posłowie Anglii nie głosują w sprawach szkockich.
Nim powstanie niezależna Anglia i rozpadnie się Brytyjska Wspólnota, Brytyjczycy muszą sobie odpowiedzieć na wiele pytań. Jaki będzie status kraju w UE, co z fotelem stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, co z prawnym i finansowym dziedzictwem? W tej sprawie musiałoby się odbyć ogólnokrajowe referendum. Laburzyści będą się starali do tego nie dopuścić. Mają silny argument: w 2004 r. w referendum w angielskim regionie North East 78 proc. obywateli opowiedziało się przeciw utworzeniu tam lokalnego zgromadzenia. Mimo to wobec odradzania się Albionu staje się jasne, dlaczego Gordon Brown naciska na rezygnację Blaira. Im wcześniej przejmie po nim władzę, tym większe są szanse, że Szkot będzie rządził w Londynie.
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.