Polski rolnik zawsze nieubezpieczony
Michał Zieliński
Krzysztof Trębski
Czasem słońce, czasem deszcz, zawsze kryzys" - tak mógłby brzmieć tytuł polskiej wersji bollywoodzkiego hitu kinowego. Pogoda od tysiącleci płata figle rolnikom, ale nasi uparcie nie chcą zrozumieć, że to ryzyko jest na stałe wpisane w ich profesję. Czy susza, czy ulewy, czy klęska urodzaju, świńskie górki lub dołki, na polskiej wsi co roku rozgrywa się dramat. To rodzima wersja "Paragrafu 22" Josepha Hellera: cokolwiek by się działo, zawsze wychodzi na to, że trzeba rolnikom sypnąć publicznym groszem. Tak jakby od dawna nie byli oni grupą w najmniejszym stopniu współuczestniczącą w finansowaniu funkcjonowania państwa czy systemu emerytalnego.
Po co rolnicy mają ponosić koszty związane z różnicowaniem rodzajów upraw czy hodowli? Po co mają opłacać polisy ubezpieczeniowe, skoro w razie kłopotów i tak wszyscy podatnicy ich wspomogą, a przy okazji zafundują im wyższą emeryturę? Odpowiedzialność i przezorność są dobre dla frajerów, o czym na wyścigi przekonują politycy: 100 mln zł dla poszkodowanych przez suszę gospodarzy zaoferował rząd. Minister rolnictwa Andrzej Lepper natychmiast podbił stawkę do 300 mln zł, by zostać przebitym przez premiera Jarosława Kaczyńskiego kwotą 500 mln zł. Ostro licytują też przedstawiciele opozycji: szef SLD Wojciech Olejniczak uznał propozycje rządowe za "niewystarczające", a poseł Aleksander Grad z PO nazwał je "jałmużną". Kto da więcej? Podatnicy - jak zawsze.
Specjalna strefa socjalna
Bez względu na to, na jakiej kwocie skończy się licytacja, warto zauważyć, że podtrzymuje ona polski zwyczaj, według którego rolnictwo nie jest częścią gospodarki, lecz swoistą specjalną strefą socjalną. Przypomnijmy, że rolnicy nie płacą podatku dochodowego, bo nieśmiałe próby jego wprowadzenia szybko zarzucono (kilka lat temu Ministerstwo Finansów proponowało, aby rolnicy płacili od 2005 r. PIT w wysokości 9 proc., a ci posiadający gospodarstwa większe niż 15 ha - CIT w wysokości 19 proc.). Zamiast tego opłacają podatek rolny (o ile nie kwalifikują się do którejś z licznych ulg lub zwolnień), wyliczany w zależności od wielkości, klasy i położenia gruntów oraz średnich cen skupu żyta (na przykład w ubiegłym roku podatek od 10 ha gruntów ornych drugiej klasy wynosił od 375 zł do 500 zł). Jako ubezpieczeni w KRUS płacą zaledwie 251 zł składki na kwartał (prowadzący firmę - 502 zł), czyli kilkakrotnie mniej, niż zwykły przedsiębiorca odprowadza do ZUS. Resztę finansują podatnicy. Choć w KRUS jest ubezpieczonych 1,5 mln faktycznych i fikcyjnych rolników, budżet dopłaca do kasy niewiele mniej niż do ZUS, w którym jest ubezpieczonych ponad 23 mln osób!
Do dopłat dochodzi pomoc państwa udzielana z kieszeni podatników w postaci interwencyjnych skupów, kredytów klęskowych i innych, unijne dopłaty, a wreszcie mechanizm rynkowy, który w naturalny sposób przerzuca część kosztów suszy czy innych klęsk żywiołowych na konsumentów. Jeżeli w wyniku suszy, nadmiernych opadów lub powodzi plony są mniejsze, natychmiast rosną ceny produktów rolnych. Rolnik wprawdzie zbiera mniej, ale dostając za jednostkę towaru znacznie wyższą cenę, ma podobny dochód jak w normalnych latach (o ile takie w Polsce w ogóle występują, bowiem jeśli jest urodzaj i cena spada, rolnicy także domagają się rekompensaty). Natomiast konsumenci płacą więcej i nie mogą zrekompensować sobie tego mniejszym spożyciem. W tym roku za skutki suszy zapłaciliśmy już wyższymi o blisko 50 proc. cenami truskawek i warzyw. Zapłacimy jeszcze droższym chlebem, mąką, mięsem.
Polisa od rządu
Każda złotówka dodatkowej pomocy dla rolników udzielona przez rząd będzie powiększać obciążenia konsumentów, czyli wszystkich podatników. Na szczęście od 2008 r. ze względu na przepisy unijne taka pomoc publiczna związana z corocznymi klęskami nie będzie już możliwa. Dlatego politycy wymyślili wprowadzenie obowiązkowego ubezpieczenia plonów, za które to polisy 60 proc. składki płacić będzie budżet (roczny koszt tych dopłat wyniesie blisko 500 mln zł). Wkroczenie z pomocą socjalną w sferę ubezpieczeń jest novum nieco zmieniającym samą ideę tej instytucji. Teraz za ubezpieczenie uprzywilejowanych będą płacili inni. I znów ręce zatrą spryciarze, a załamią nieliczni na wsi frajerzy, którzy opłacali dotychczas polisy w całości z własnej kieszeni (w ubiegłym roku ubezpieczonych od klęsk było ledwie 0,3 proc. upraw w Polsce).
Idąc tym tropem, trzeba by także dopłacać do ubezpieczeń od upałów dla kolejarzy, hutników i polityków (proszę włożyć przy letniej pogodzie czarny garnitur i przez kilka godzin w świetle jupiterów otwierać, przecinać i przemawiać!). Z kolei producentom piwa i lodów trzeba by dopłacać do ubezpieczeń od chłodnego lata.
Emerytura na deser
Rejwach wokół klęski suszy w rolnictwie nie ma specjalnego uzasadnienia poza zbliżającymi się wyborami samorządowymi, bo - jak szacuje GUS - tegoroczny ubytek zbóż wyniesie 3-7 proc. Przypomnijmy, że w wypadku zbóż obowiązują dopłaty obszarowe, czyli część "ceny" rolnik dostaje bez względu na wysokość zbiorów, a więc można przyjąć, że strata tej wielkości została już zrekompensowana.
Ponieważ straty spowodowane suszą mogą się okazać nie takie wielkie, politycy szukają innych sposobów na pozyskanie rolniczych głosów. Poszkodowani przez suszę będą mogli m.in. wystąpić z wnioskiem do KRUS o odroczenie na cztery kwartały płatności i tak niezwykle niskich składek, a rada kasy wielkopańsko obiecała też milion złotych na... podręczniki dla dzieci poszkodowanych rolników. To wszystko jednak nic przy pomyśle podwyżki rolniczych emerytur. Wprawdzie w górę mają pójść także składki, ale w sytuacji gdy 95 proc. rolniczych emerytur pochodzi faktycznie z dotacji budżetowej, proporcjonalne podniesienie składek i wypłacanych świadczeń spowoduje głównie konieczność zwiększenia dotacji z budżetu do KRUS. A już dzisiaj podatnicy dopłacają średnio 10 tys. zł rocznie do jednego ubezpieczonego rolnika (dla porównania - dopłata do jednego ubezpieczonego w ZUS wynosi rocznie 900 zł).
"Potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna" - te słowa wypowiedział w 1997 r. ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz, zapytany, czy rząd przewiduje wypłaty odszkodowań dla powodzian, którzy się nie ubezpieczyli. Wówczas o mało nie przyspieszyły one politycznej śmierci Cimoszewicza. Niestety, w Polsce wciąż tak oczywiste stwierdzenia jak to, że przede wszystkim sami odpowiadamy za swój los, to objaw "nieczułości", "arogancji" i "braku solidarności z rodakami".
Krzysztof Trębski
Czasem słońce, czasem deszcz, zawsze kryzys" - tak mógłby brzmieć tytuł polskiej wersji bollywoodzkiego hitu kinowego. Pogoda od tysiącleci płata figle rolnikom, ale nasi uparcie nie chcą zrozumieć, że to ryzyko jest na stałe wpisane w ich profesję. Czy susza, czy ulewy, czy klęska urodzaju, świńskie górki lub dołki, na polskiej wsi co roku rozgrywa się dramat. To rodzima wersja "Paragrafu 22" Josepha Hellera: cokolwiek by się działo, zawsze wychodzi na to, że trzeba rolnikom sypnąć publicznym groszem. Tak jakby od dawna nie byli oni grupą w najmniejszym stopniu współuczestniczącą w finansowaniu funkcjonowania państwa czy systemu emerytalnego.
Po co rolnicy mają ponosić koszty związane z różnicowaniem rodzajów upraw czy hodowli? Po co mają opłacać polisy ubezpieczeniowe, skoro w razie kłopotów i tak wszyscy podatnicy ich wspomogą, a przy okazji zafundują im wyższą emeryturę? Odpowiedzialność i przezorność są dobre dla frajerów, o czym na wyścigi przekonują politycy: 100 mln zł dla poszkodowanych przez suszę gospodarzy zaoferował rząd. Minister rolnictwa Andrzej Lepper natychmiast podbił stawkę do 300 mln zł, by zostać przebitym przez premiera Jarosława Kaczyńskiego kwotą 500 mln zł. Ostro licytują też przedstawiciele opozycji: szef SLD Wojciech Olejniczak uznał propozycje rządowe za "niewystarczające", a poseł Aleksander Grad z PO nazwał je "jałmużną". Kto da więcej? Podatnicy - jak zawsze.
Specjalna strefa socjalna
Bez względu na to, na jakiej kwocie skończy się licytacja, warto zauważyć, że podtrzymuje ona polski zwyczaj, według którego rolnictwo nie jest częścią gospodarki, lecz swoistą specjalną strefą socjalną. Przypomnijmy, że rolnicy nie płacą podatku dochodowego, bo nieśmiałe próby jego wprowadzenia szybko zarzucono (kilka lat temu Ministerstwo Finansów proponowało, aby rolnicy płacili od 2005 r. PIT w wysokości 9 proc., a ci posiadający gospodarstwa większe niż 15 ha - CIT w wysokości 19 proc.). Zamiast tego opłacają podatek rolny (o ile nie kwalifikują się do którejś z licznych ulg lub zwolnień), wyliczany w zależności od wielkości, klasy i położenia gruntów oraz średnich cen skupu żyta (na przykład w ubiegłym roku podatek od 10 ha gruntów ornych drugiej klasy wynosił od 375 zł do 500 zł). Jako ubezpieczeni w KRUS płacą zaledwie 251 zł składki na kwartał (prowadzący firmę - 502 zł), czyli kilkakrotnie mniej, niż zwykły przedsiębiorca odprowadza do ZUS. Resztę finansują podatnicy. Choć w KRUS jest ubezpieczonych 1,5 mln faktycznych i fikcyjnych rolników, budżet dopłaca do kasy niewiele mniej niż do ZUS, w którym jest ubezpieczonych ponad 23 mln osób!
Do dopłat dochodzi pomoc państwa udzielana z kieszeni podatników w postaci interwencyjnych skupów, kredytów klęskowych i innych, unijne dopłaty, a wreszcie mechanizm rynkowy, który w naturalny sposób przerzuca część kosztów suszy czy innych klęsk żywiołowych na konsumentów. Jeżeli w wyniku suszy, nadmiernych opadów lub powodzi plony są mniejsze, natychmiast rosną ceny produktów rolnych. Rolnik wprawdzie zbiera mniej, ale dostając za jednostkę towaru znacznie wyższą cenę, ma podobny dochód jak w normalnych latach (o ile takie w Polsce w ogóle występują, bowiem jeśli jest urodzaj i cena spada, rolnicy także domagają się rekompensaty). Natomiast konsumenci płacą więcej i nie mogą zrekompensować sobie tego mniejszym spożyciem. W tym roku za skutki suszy zapłaciliśmy już wyższymi o blisko 50 proc. cenami truskawek i warzyw. Zapłacimy jeszcze droższym chlebem, mąką, mięsem.
Polisa od rządu
Każda złotówka dodatkowej pomocy dla rolników udzielona przez rząd będzie powiększać obciążenia konsumentów, czyli wszystkich podatników. Na szczęście od 2008 r. ze względu na przepisy unijne taka pomoc publiczna związana z corocznymi klęskami nie będzie już możliwa. Dlatego politycy wymyślili wprowadzenie obowiązkowego ubezpieczenia plonów, za które to polisy 60 proc. składki płacić będzie budżet (roczny koszt tych dopłat wyniesie blisko 500 mln zł). Wkroczenie z pomocą socjalną w sferę ubezpieczeń jest novum nieco zmieniającym samą ideę tej instytucji. Teraz za ubezpieczenie uprzywilejowanych będą płacili inni. I znów ręce zatrą spryciarze, a załamią nieliczni na wsi frajerzy, którzy opłacali dotychczas polisy w całości z własnej kieszeni (w ubiegłym roku ubezpieczonych od klęsk było ledwie 0,3 proc. upraw w Polsce).
Idąc tym tropem, trzeba by także dopłacać do ubezpieczeń od upałów dla kolejarzy, hutników i polityków (proszę włożyć przy letniej pogodzie czarny garnitur i przez kilka godzin w świetle jupiterów otwierać, przecinać i przemawiać!). Z kolei producentom piwa i lodów trzeba by dopłacać do ubezpieczeń od chłodnego lata.
Emerytura na deser
Rejwach wokół klęski suszy w rolnictwie nie ma specjalnego uzasadnienia poza zbliżającymi się wyborami samorządowymi, bo - jak szacuje GUS - tegoroczny ubytek zbóż wyniesie 3-7 proc. Przypomnijmy, że w wypadku zbóż obowiązują dopłaty obszarowe, czyli część "ceny" rolnik dostaje bez względu na wysokość zbiorów, a więc można przyjąć, że strata tej wielkości została już zrekompensowana.
Ponieważ straty spowodowane suszą mogą się okazać nie takie wielkie, politycy szukają innych sposobów na pozyskanie rolniczych głosów. Poszkodowani przez suszę będą mogli m.in. wystąpić z wnioskiem do KRUS o odroczenie na cztery kwartały płatności i tak niezwykle niskich składek, a rada kasy wielkopańsko obiecała też milion złotych na... podręczniki dla dzieci poszkodowanych rolników. To wszystko jednak nic przy pomyśle podwyżki rolniczych emerytur. Wprawdzie w górę mają pójść także składki, ale w sytuacji gdy 95 proc. rolniczych emerytur pochodzi faktycznie z dotacji budżetowej, proporcjonalne podniesienie składek i wypłacanych świadczeń spowoduje głównie konieczność zwiększenia dotacji z budżetu do KRUS. A już dzisiaj podatnicy dopłacają średnio 10 tys. zł rocznie do jednego ubezpieczonego rolnika (dla porównania - dopłata do jednego ubezpieczonego w ZUS wynosi rocznie 900 zł).
"Potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna" - te słowa wypowiedział w 1997 r. ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz, zapytany, czy rząd przewiduje wypłaty odszkodowań dla powodzian, którzy się nie ubezpieczyli. Wówczas o mało nie przyspieszyły one politycznej śmierci Cimoszewicza. Niestety, w Polsce wciąż tak oczywiste stwierdzenia jak to, że przede wszystkim sami odpowiadamy za swój los, to objaw "nieczułości", "arogancji" i "braku solidarności z rodakami".
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.