Samoobrona i Liga Polskich Rodzin w rządzie ograniczają się do roli automatu do głosowania
To że w telewizji pełno jest Andrzeja Leppera i Romana Giertycha, wynika z faktu, że coraz mniej znaczą w rządowej koalicji. Obecność w telewizji to nagroda pocieszenia, bo w realnej polityce rola partii Leppera i Giertycha jest mniej więcej taka jak Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego przy matce PZPR.
Ubezwłasnowolnieni
PiS formalnie nie ma zbyt silnej pozycji (ma tylko 155 posłów, a większość w parlamencie to 231), ale w praktyce to Jarosław Kaczyński decyduje o wszystkim, co się dzieje w rządzie. Samoobrona i Liga Polskich Rodzin zostały sprowadzone do roli satelitów - ich wpływ na kierunek prac rządu jest niemal zerowy. A jeśli już jakieś ich postulaty zostają włączone do rządowego programu, to są przejmowane przez PiS i przedstawiane jako działania tej partii. Tak jest na przykład z dopłatami do paliw rolniczych.
Jarosław Kaczyński, godząc się na koalicję z populistami, miał w głowie plan przejęcia ich elektoratu i zepchnięcia w niebyt albo chociaż zmarginalizowania na politycznej scenie. I jest w tym konsekwentny. Jeśli przyjrzymy się sprawom, nad którymi pracowała ekipa kierowana przez Kazimierza Marcinkiewicza, a teraz przez Jarosława Kaczyńskiego, trudno stwierdzić, by był to rząd realizujący koalicyjny program. To po prostu rząd Prawa i Sprawiedliwości. Żadna inna koalicja w III RP nie była tak zdominowana przez partię, która uzyskała w wyborach największą liczbę głosów. Bo nawet rząd Tadeusza Mazowieckiego, choć rzeczywiście realizował program wielkiej zmiany politycznej i gospodarczej, musiał się liczyć z komunistami w resortach siłowych. A były to przecież kluczowe ministerstwa. W następnych rządach koalicjanci mieli do powiedzenia zwykle znacznie więcej niż w gabinecie Mazowieckiego.
Bogactwo koalicjantów
Rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego był politycznie dość jednorodny, ale działał bardzo krótko i był typowym gabinetem technicznym. W prawicowej ekipie Jana Olszewskiego poważne wpływy miało kilka ugrupowań - głównie Porozumienie Centrum, ZChN i partie ludowe. Mało kto już pamięta, że w tamtym Sejmie było aż 28 ugrupowań, z czego kilkanaście poparło rząd Olszewskiego. Partia X, tzw. Małe i Duże Piwo, PChD, ChD, PL, SP i cała reszta. Ale już Hanna Suchocka musiała współpracować tylko z siedmioma partiami. Ton rządowi nadawali politycy z Unii Demokratycznej i KLD, lecz silną pozycję miało też ZChN. Donald Tusk opowiadał się wówczas za całkowitą neutralnością światopoglądową państwa, a Jan Krzysztof Bielecki powiedział o kardynale Glempie "pan prymas". Obaj jednak musieli zaakceptować to, że jednym z pierwszych kroków rządu było podpisanie konkordatu między Polską a Watykanem. Unici i liberałowie zaciskali zęby, kiedy długie mowy budżetowe wygłaszał w ich imieniu Henryk Goryszewski. Z kolei ZChN-owcy zgrzytali zębami, siadając do jednego stołu z Janem Krzysztofem Bieleckim czy Januszem Lewandowskim. Każda poważna decyzja rządowa była wtedy uzgadniana ze wszystkimi partiami koalicyjnymi.
SLD i SdRP, z których każda była najsilniejszą partią w ówczesnych układankach, musiały się zawsze liczyć z PSL. Raz nawet postkomuniści oddali ludowcom fotel premiera - szefem rządu został Waldemar Pawlak. I Józef Oleksy, i Włodzimierz Cimoszewicz nie mogli tak łatwo stawiać do kąta koalicjantów, jak to z Giertychem i Lepperem robi Jarosław Kaczyński.
Porównywalny do ekipy Suchockiej "stopień koalicyjności" miał tylko rząd Jerzego Buzka. Był to niby gabinet dwóch ugrupowań - AWS i UW, ale w samej AWS było wiele partii, a każda z nich walczyła o swój kawałek kołdry. Marian Krzaklewski skrupulatnie obliczał parytetowe wskaźniki wpływów poszczególnych partii, a liderzy małych ugrupowań i tak nieustannie się z sobą targowali. Kiedy jednak już wewnątrz AWS wszystko omówiono, trzeba było to uzgodnić z Unią Wolności. Bo choć unia dysponowała mniejszą liczbą szabel w Sejmie, miała wielki wpływ na rząd Jerzego Buzka - kontrolowała politykę gospodarczą i zagraniczną. Tego nie da się dziś powiedzieć ani o Samoobronie, ani o Lidze Polskich Rodzin.
Jarosława Kaczyńskiego można nie lubić i się z nim nie zgadzać, ale nie sposób mu odebrać umiejętności prowadzenia skutecznej politycznej gry. Do granic możliwości wykorzystuje on wszystkie nadarzające się okazje i wszystkie słabości partnerów do wzmocnienia pozycji własnej i PiS.
Wicepremier malowany
Roman Giertych co drugi dzień zaskakuje Polaków swoimi szalonymi pomysłami i jednocześnie składa polityczne deklaracje, które osłabiają jego pozycję we własnej partii. Wizyta w Jedwabnem i wywiady, w których dystansuje się wobec Romana Dmowskiego, nie wzbudziły entuzjazmu w szeregach ligi. Trudno o lepszy prezent dla PiS. LPR sama i tak już nie ma prawie żadnych szans, a dodatkowo podziały wewnątrz partii osłabiają jej pozycję w rządzie i przy ewentualnych negocjacjach o wspólnym starcie w wyborach. Realna pozycja Romana Giertycha, mimo że nominalnie jest wicepremierem, jest praktycznie żadna. Bo nawet gdyby Giertych się zbiesił, w odwodzie jest PSL, które można podmienić za LPR. Szef ligi się jednak nie zbiesi, bo bycie ministrem edukacji i wicepremierem jest dziś dla niego jedyną szansą na osobiste przetrwanie w polityce. Partia została zepchnięta na dalszy plan.
Nieco lepszą niż Giertych pozycję w rządzie Kaczyńskiego ma Andrzej Lepper, ale też nie da się jej w żaden sposób porównać z rangą wicepremiera Leszka Balcerowicza w ekipie Jerzego Buzka, a nawet Henryka Goryszewskiego w rządzie Hanny Suchockiej czy Jarosława Kalinowskiego w gabinecie Leszka Millera. Nie znaczy to, że Kaczyński nie traktuje Leppera poważnie. Wręcz przeciwnie, traktuje go poważniej niż Suchocka Goryszewskiego czy Miller Kalinowskiego. Bo uważa go za bardzo ważny element swoich gier. Ale ten element z czasem trzeba będzie wyeliminować, a najlepiej zniszczyć.
Goryszewski czy Kalinowski nie byli przeciwnikami ani konkurentami premierów. A Lepper jest oczywistym konkurentem Kaczyńskiego. Dużo słabszym, ale jednak. Walczą o ten sam elektorat, a szef PiS jest zdeterminowany w dążeniu do zgarnięcia całej puli. I ma dużo silniejsze karty w dłoni. Lepper publicznie wierzga, ale tak naprawdę poza konferencjami prasowymi i rozpuszczaniem wśród dziennikarzy wieści, że jest gotów wyjść z koalicji, nie może wiele zrobić. Trudno mu wytargować cokolwiek ponad to, co uzgodnili szefowie partii w pierwotnej umowie koalicyjnej. Szef Samoobrony co rusz straszy, ale wiadomo, że to on w tym układzie ma więcej do stracenia. Dlatego trudno byłoby mu podjąć decyzję o wyjściu z rządu. Bo drugi raz może już nie mieć szansy bycia wicepremierem. A jeśli dojedzie swoją rządową limuzyną do końca kadencji, może zapewnić sobie niezły punkt wyjścia do kampanii prezydenckiej. Wygrać jej nie zdoła, ale obyty na salonach, troszczący się o lud mąż stanu w garniturze od Ermenegilda Zegny może mieć szansę na niezły wynik.
Tak naprawdę jedyną cenę, jaką Kaczyński płaci dziś Lepperowi za poparcie rządu, jest ułatwienie mu budowania wizerunku poważnego polityka. Między Kaczyńskim i Lepperem cały czas toczy się jednak twarda i bezwzględna gra. I górą ciągle jest szef PiS. Samoobrona w rządzie nie zyskała prawie niczego. Podobnie jak LPR.
Program Kaczyńskiego programem rządu
Exposé Jarosława Kaczyńskiego nie było przemówieniem szefa koalicyjnego rządu. To było exposé szefa rządu PiS, a jeszcze bardziej przewodniczącego Prawa i Sprawiedliwość. Samoobrona zgłasza przeróżne pomysły, tyle że one nie są realizowane. A jeśli już jakieś są (dopłaty do paliw rolniczych), to PiS wykorzystuje je jako argument do przekonywania wsi, że rolnikom pomogło Prawo i Sprawiedliwość.
Czym się zajmuje rząd? Likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, tworzeniem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, reformą aparatu sprawiedliwości, zmianami w policji, przygotowaniem reformy finansów publicznych. W żadnym z tych projektów ani LPR, ani Samoobrona nie mają nic do powiedzenia - poza podniesieniem ręki w Sejmie, kiedy głosowane są odpowiednie ustawy.
Gdy Jarosław Kaczyński rozważa powrót do rządu Zyty Gilowskiej, nie naradza się w tej sprawie z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem. Kaczyński takie decyzje podejmuje sam. Czy można byłoby sobie wyobrazić taką sytuację w rządzie Suchockiej, Buzka czy nawet Millera? Nie. Bo pozycja LPR i Samoobrony, jak nigdy w III RP, sprowadza się do roli satelity, nie mogącego sobie wybrać nawet promienia orbity.
Ubezwłasnowolnieni
PiS formalnie nie ma zbyt silnej pozycji (ma tylko 155 posłów, a większość w parlamencie to 231), ale w praktyce to Jarosław Kaczyński decyduje o wszystkim, co się dzieje w rządzie. Samoobrona i Liga Polskich Rodzin zostały sprowadzone do roli satelitów - ich wpływ na kierunek prac rządu jest niemal zerowy. A jeśli już jakieś ich postulaty zostają włączone do rządowego programu, to są przejmowane przez PiS i przedstawiane jako działania tej partii. Tak jest na przykład z dopłatami do paliw rolniczych.
Jarosław Kaczyński, godząc się na koalicję z populistami, miał w głowie plan przejęcia ich elektoratu i zepchnięcia w niebyt albo chociaż zmarginalizowania na politycznej scenie. I jest w tym konsekwentny. Jeśli przyjrzymy się sprawom, nad którymi pracowała ekipa kierowana przez Kazimierza Marcinkiewicza, a teraz przez Jarosława Kaczyńskiego, trudno stwierdzić, by był to rząd realizujący koalicyjny program. To po prostu rząd Prawa i Sprawiedliwości. Żadna inna koalicja w III RP nie była tak zdominowana przez partię, która uzyskała w wyborach największą liczbę głosów. Bo nawet rząd Tadeusza Mazowieckiego, choć rzeczywiście realizował program wielkiej zmiany politycznej i gospodarczej, musiał się liczyć z komunistami w resortach siłowych. A były to przecież kluczowe ministerstwa. W następnych rządach koalicjanci mieli do powiedzenia zwykle znacznie więcej niż w gabinecie Mazowieckiego.
Bogactwo koalicjantów
Rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego był politycznie dość jednorodny, ale działał bardzo krótko i był typowym gabinetem technicznym. W prawicowej ekipie Jana Olszewskiego poważne wpływy miało kilka ugrupowań - głównie Porozumienie Centrum, ZChN i partie ludowe. Mało kto już pamięta, że w tamtym Sejmie było aż 28 ugrupowań, z czego kilkanaście poparło rząd Olszewskiego. Partia X, tzw. Małe i Duże Piwo, PChD, ChD, PL, SP i cała reszta. Ale już Hanna Suchocka musiała współpracować tylko z siedmioma partiami. Ton rządowi nadawali politycy z Unii Demokratycznej i KLD, lecz silną pozycję miało też ZChN. Donald Tusk opowiadał się wówczas za całkowitą neutralnością światopoglądową państwa, a Jan Krzysztof Bielecki powiedział o kardynale Glempie "pan prymas". Obaj jednak musieli zaakceptować to, że jednym z pierwszych kroków rządu było podpisanie konkordatu między Polską a Watykanem. Unici i liberałowie zaciskali zęby, kiedy długie mowy budżetowe wygłaszał w ich imieniu Henryk Goryszewski. Z kolei ZChN-owcy zgrzytali zębami, siadając do jednego stołu z Janem Krzysztofem Bieleckim czy Januszem Lewandowskim. Każda poważna decyzja rządowa była wtedy uzgadniana ze wszystkimi partiami koalicyjnymi.
SLD i SdRP, z których każda była najsilniejszą partią w ówczesnych układankach, musiały się zawsze liczyć z PSL. Raz nawet postkomuniści oddali ludowcom fotel premiera - szefem rządu został Waldemar Pawlak. I Józef Oleksy, i Włodzimierz Cimoszewicz nie mogli tak łatwo stawiać do kąta koalicjantów, jak to z Giertychem i Lepperem robi Jarosław Kaczyński.
Porównywalny do ekipy Suchockiej "stopień koalicyjności" miał tylko rząd Jerzego Buzka. Był to niby gabinet dwóch ugrupowań - AWS i UW, ale w samej AWS było wiele partii, a każda z nich walczyła o swój kawałek kołdry. Marian Krzaklewski skrupulatnie obliczał parytetowe wskaźniki wpływów poszczególnych partii, a liderzy małych ugrupowań i tak nieustannie się z sobą targowali. Kiedy jednak już wewnątrz AWS wszystko omówiono, trzeba było to uzgodnić z Unią Wolności. Bo choć unia dysponowała mniejszą liczbą szabel w Sejmie, miała wielki wpływ na rząd Jerzego Buzka - kontrolowała politykę gospodarczą i zagraniczną. Tego nie da się dziś powiedzieć ani o Samoobronie, ani o Lidze Polskich Rodzin.
Jarosława Kaczyńskiego można nie lubić i się z nim nie zgadzać, ale nie sposób mu odebrać umiejętności prowadzenia skutecznej politycznej gry. Do granic możliwości wykorzystuje on wszystkie nadarzające się okazje i wszystkie słabości partnerów do wzmocnienia pozycji własnej i PiS.
Wicepremier malowany
Roman Giertych co drugi dzień zaskakuje Polaków swoimi szalonymi pomysłami i jednocześnie składa polityczne deklaracje, które osłabiają jego pozycję we własnej partii. Wizyta w Jedwabnem i wywiady, w których dystansuje się wobec Romana Dmowskiego, nie wzbudziły entuzjazmu w szeregach ligi. Trudno o lepszy prezent dla PiS. LPR sama i tak już nie ma prawie żadnych szans, a dodatkowo podziały wewnątrz partii osłabiają jej pozycję w rządzie i przy ewentualnych negocjacjach o wspólnym starcie w wyborach. Realna pozycja Romana Giertycha, mimo że nominalnie jest wicepremierem, jest praktycznie żadna. Bo nawet gdyby Giertych się zbiesił, w odwodzie jest PSL, które można podmienić za LPR. Szef ligi się jednak nie zbiesi, bo bycie ministrem edukacji i wicepremierem jest dziś dla niego jedyną szansą na osobiste przetrwanie w polityce. Partia została zepchnięta na dalszy plan.
Nieco lepszą niż Giertych pozycję w rządzie Kaczyńskiego ma Andrzej Lepper, ale też nie da się jej w żaden sposób porównać z rangą wicepremiera Leszka Balcerowicza w ekipie Jerzego Buzka, a nawet Henryka Goryszewskiego w rządzie Hanny Suchockiej czy Jarosława Kalinowskiego w gabinecie Leszka Millera. Nie znaczy to, że Kaczyński nie traktuje Leppera poważnie. Wręcz przeciwnie, traktuje go poważniej niż Suchocka Goryszewskiego czy Miller Kalinowskiego. Bo uważa go za bardzo ważny element swoich gier. Ale ten element z czasem trzeba będzie wyeliminować, a najlepiej zniszczyć.
Goryszewski czy Kalinowski nie byli przeciwnikami ani konkurentami premierów. A Lepper jest oczywistym konkurentem Kaczyńskiego. Dużo słabszym, ale jednak. Walczą o ten sam elektorat, a szef PiS jest zdeterminowany w dążeniu do zgarnięcia całej puli. I ma dużo silniejsze karty w dłoni. Lepper publicznie wierzga, ale tak naprawdę poza konferencjami prasowymi i rozpuszczaniem wśród dziennikarzy wieści, że jest gotów wyjść z koalicji, nie może wiele zrobić. Trudno mu wytargować cokolwiek ponad to, co uzgodnili szefowie partii w pierwotnej umowie koalicyjnej. Szef Samoobrony co rusz straszy, ale wiadomo, że to on w tym układzie ma więcej do stracenia. Dlatego trudno byłoby mu podjąć decyzję o wyjściu z rządu. Bo drugi raz może już nie mieć szansy bycia wicepremierem. A jeśli dojedzie swoją rządową limuzyną do końca kadencji, może zapewnić sobie niezły punkt wyjścia do kampanii prezydenckiej. Wygrać jej nie zdoła, ale obyty na salonach, troszczący się o lud mąż stanu w garniturze od Ermenegilda Zegny może mieć szansę na niezły wynik.
Tak naprawdę jedyną cenę, jaką Kaczyński płaci dziś Lepperowi za poparcie rządu, jest ułatwienie mu budowania wizerunku poważnego polityka. Między Kaczyńskim i Lepperem cały czas toczy się jednak twarda i bezwzględna gra. I górą ciągle jest szef PiS. Samoobrona w rządzie nie zyskała prawie niczego. Podobnie jak LPR.
Program Kaczyńskiego programem rządu
Exposé Jarosława Kaczyńskiego nie było przemówieniem szefa koalicyjnego rządu. To było exposé szefa rządu PiS, a jeszcze bardziej przewodniczącego Prawa i Sprawiedliwość. Samoobrona zgłasza przeróżne pomysły, tyle że one nie są realizowane. A jeśli już jakieś są (dopłaty do paliw rolniczych), to PiS wykorzystuje je jako argument do przekonywania wsi, że rolnikom pomogło Prawo i Sprawiedliwość.
Czym się zajmuje rząd? Likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, tworzeniem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, reformą aparatu sprawiedliwości, zmianami w policji, przygotowaniem reformy finansów publicznych. W żadnym z tych projektów ani LPR, ani Samoobrona nie mają nic do powiedzenia - poza podniesieniem ręki w Sejmie, kiedy głosowane są odpowiednie ustawy.
Gdy Jarosław Kaczyński rozważa powrót do rządu Zyty Gilowskiej, nie naradza się w tej sprawie z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem. Kaczyński takie decyzje podejmuje sam. Czy można byłoby sobie wyobrazić taką sytuację w rządzie Suchockiej, Buzka czy nawet Millera? Nie. Bo pozycja LPR i Samoobrony, jak nigdy w III RP, sprowadza się do roli satelity, nie mogącego sobie wybrać nawet promienia orbity.
Więcej możesz przeczytać w 32/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.