Euroamerykańska strefa wolnego handlu pomogłaby Zachodowi w rywalizacji z Azją
Szef jednego z największych niemieckich koncernów o mało nie stracił niedawno stanowiska z powodu kulturowego nieporozumienia. Zauroczony uśmiechami nowych partnerów z Dalekiego Wschodu ujawnił wcześniej szczegóły uzgodnionego już kontraktu. Azjatycka firma wywindowała natychmiast cenę, cały czas rozpływając się w uprzejmościach. Niemieckiemu dyrektorowi, który nie miał już odwrotu, pozostało tylko zgrzytanie zębami. "Człowiek, któremu obce są rytuały i uprzejme gesty, nie może liczyć na powodzenie w życiu" - mawiał Konfucjusz, jeden z największych filozofów wszech czasów. Dwa tysiące lat po nim tę maksymę zalecają zachodnim politykom i ludziom biznesu prowadzącym rozmowy z egzotycznymi partnerami podręczniki sztuki negocjacji. Zapominają przestrzec, że gesty i rytuały czynią rozmówcę bardziej nieprzeniknionym.
Ekonomiczne NATO
Chiny z powodzeniem rozwijają "miękką dyplomację", zwaną też polityką uśmiechów, m.in. w Afryce, inwestując w krajach bogatych w surowce energetyczne, a w Europie, USA czy Australii zakładając Instytuty Konfucjusza mające szerzyć znajomość chińskiego języka i kultury, a przy okazji rozumienie specyficznej polityki Pekinu. Azjaci są najbardziej przyjaznymi zdobywcami, jakich widział świat - twierdzi Gabor Steingart, publicysta tygodnika "Der Spiegel". Niedawno wydał on książkę "Światowa wojna o dobrobyt: Jak dochodzi do nowego podziału władzy i bogactwa", która w październiku znalazła się w pierwszej dziesiątce bestsellerów w Niemczech. Steingart pisze w niej o zagrożeniach związanych z globalizacją, główne wyzwanie dla Zachodu widząc w szybkim rozwoju azjatyckich potęg. Dla przetrwania wolnej Europy w latach zimnej wojny niezbędne okazało się NATO. Dzisiaj, w dobie zaostrzającej się konfrontacji ekonomicznej, podobną rolę mogłaby odegrać Transatlantycka Strefa Wolnego Handlu (TAFTA) - twierdzi Steingart. W tej wojnie nie ma strzałów ani bojowych okrzyków - jest atmosfera pełna przyjaźni i zrozumienia. W Pekinie, Dżakarcie, Singapurze czy Delhi zachodnich polityków i biznesmenów witają czerwone dywany i uśmiechy, uprzejma cierpliwość jest odpowiedzią na zachodnie skargi na piractwo intelektualne, szkody wyrządzane środowisku czy naruszenia praw człowieka. Zdaniem
Steingarta, bronią egzotycznych kontrahentów jest wytrwałość w dążeniu do własnych celów połączona z lekceważeniem naszych interesów. Według niego, azjatyckie elity uprzejmie odsuwają na bok wszystko, co jest ważne dla Zachodu, od parasola socjalnego rozpiętego nad codzienną pracą po ideę indywidualnego sukcesu i gwarantowanej przez państwo wolnej konkurencji. W deklaracjach respektują zachodnie reguły, ale faktycznie grają według własnych zasad.
Niemiecki autor optuje za TAFTA z trzech powodów. Rynek wewnętrzny, tak solidny i wielki jak euroamerykański obszar wolnego handlu, byłby korzystny zarówno dla inwestorów, jak i pracowników. Według obliczeń OECD, jego powstanie zwiększyłoby roczny PKB Unii Europejskiej o 3 proc., a Stanów Zjednoczonych o 2 proc. Większy wzrost i nowe inwestycje stworzyłyby nowe miejsca pracy. Równie istotny, jeśli nie ważniejszy, jest argument polityczny. Współpraca w ramach wielkiej strefy ponownie zbliżyłaby Amerykanów i Europejczyków; dziś rozbieżności między nimi są wygrywane przez azjatyckich konkurentów. Sojusz demokracji i gospodarek rynkowych po obu stronach Atlantyku niósłby także korzyści niewymierzalne w dolarach czy euro, lecz w perspektywie może bardziej cenne: zdynamizowanie Zachodu i umocnienie jego niematerialnych wartości, dziś ignorowanych lub wyprzedawanych za uśmiechy dalekowschodnich kontrahentów.
Fascynujący pomysł
Razem z dziennikarzem " Der Spiegel" TAFTA zainteresowała się kanclerz Angela Merkel. "Uważam, że wielka strefa wolnego handlu UE - USA to fascynująca idea" - powiedziała pod koniec września na posiedzeniu komisji Bundestagu ds. UE. Idea TAFTA sięga czasów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Wielokrotnie dyskutowana, chwalona i potępiana stanęła na unijnym forum w 1998 r. przedstawiona przez sir Leona Brittana, europejskiego komisarza ds. handlu. Lata późniejszych sporów i napięć oddaliły jednak od siebie oba brzegi oceanu, Ameryka i Europa zdawały się żeglować w rozmijających się kierunkach. Kto miałby czas myśleć o harmonizacji, koordynacji, ustalaniu wspólnych norm i reguł?
Tytuły w mediach podkreślające rozdźwięk na linii Waszyngton - Bruksela i zdjęcia z antyamerykańskich demonstracji witających Busha w Europie stwarzały wrażenie nieprzezwyciężalnego antagonizmu. Praktyka mówiła co innego. Zastój w trwających od listopada 2001 r. rokowaniach 149 państw WTO dotyczących liberalizacji światowego handlu (w ramach tzw. rundy rozwojowej Doha) czy problemy ze wschodzącymi azjatyckimi potęgami, formalnie uznającymi przyjęte reguły, ale w praktyce często postępującymi po swojemu, raz po raz przypominały atlantyckim partnerom, gdzie przebiegają linie podziału. "99 proc. stosunków handlowych między USA i UE jest bezproblemowe, a pozostały 1 proc. problemów jesteśmy w stanie rozwiązać" - mówił Martin Bartenstein, austriacki minister gospodarki, podczas czerwcowego szczytu USA - UE w Wiedniu. W tym czasie Condoleezza Rice i inni politycy z Białego Domu dawali do zrozumienia, że Waszyngton jest zainteresowany silną UE i nie cieszy się z jej kłopotów z eurokonstytucją czy integracją finansową.
Stosunki USA - UE są coraz lepsze, a przy mądrych posunięciach politycznych mogłyby się stać naprawdę mocne - twierdzą uczestnicy Transatlantyckiego Dialogu Biznesowego (TABD). Grupa szefów 30 największych korporacji po obu stronach oceanu od dziesięciu lat działa na rzecz zbliżenia środowisk przemysłowych i politycznych Europy i Ameryki. W czerwcowym raporcie przedstawiła nowe argumenty na rzecz utworzenia TAFTA: USA i UE są największymi partnerami handlowymi na świecie. Skupiając tylko 12 proc. ludności świata, wytworzyły w 2005 r. ponad połowę produktu globalnego. Mimo ofensywy azjatyckich gigantów, Chin i Indii, amerykański biznes nie zapomniał o Europie. Stary Kontynent wciąż jest głównym kierunkiem ekspansji kapitału USA, przyciągając około 56 proc. amerykańskich inwestycji bezpośrednich za granicą. W samej Holandii Amerykanie zainwestowali dziesięciokrotnie więcej niż w Chinach. Pieniądze płyną w obie strony. Inwestycje z UE stanowiły w 2004 r. 60 proc. zagranicznych inwestycji bezpośrednich w USA i były warte 1,5 bln dolarów. Kapitał amerykański w Europie i europejski w USA zapewnia 12-14 mln miejsc pracy po obu stronach Atlantyku.
Niemcy dla przyszłości
Niemcy będą w pierwszej połowie przyszłego roku sprawować prezydencję w UE i przejmą przewodnictwo w G-8. Czy na obu forach formalnie zgłoszą plan TAFTA, który może się stać projektem stulecia? Z wiążącymi deklaracjami Angela Merkel chce poczekać do rezultatów rundy Doha, by dać szansę porozumieniom wielostronnym, choć po ostatnim załamaniu rozmów w lipcu fiasko wydaje się coraz bardziej nieuchronne. Pani kanclerz wolałaby nie zrażać do siebie Chin i Indii, z którymi Niemcy rozwijają współpracę. Podkreśla przeto, że widzi transatlantycką strefę nie jako protekcjonistyczną fortecę, lecz jako narzędzie i impuls do rozwoju wolnego handlu w skali globalnej.
Reanimowanie projektu atlantyckiego rynku przez Angelę Merkel nie jest przypadkiem. Trudno nie dostrzec w tym efektu zbliżenia na linii Waszyngton - Berlin oraz uznania Niemiec przez George'a W. Busha za głównego sojusznika USA w Europie. Idea TAFTA jest zgodna z podkreślaną przez Merkel potrzebą określenia "globalnej ramy zasad" (m.in. standardów społecznych, etycznych i dotyczących ochrony środowiska), by stawiać czoło konkurencji ze strony szybko rozwijających się, ale wciąż autorytarnych państw, których gospodarcza ofensywa, oparta m.in. na taniej pracy, grozi erozją zachodnich standardów. Zastrzeżenia dotyczą tego, czy transoceaniczne porozumienie między "dwoma wielkimi" nie będzie śmiertelnym ciosem dla wielostronnego systemu handlowego, przedstawianego jako sprawiedliwy i uczciwy, bo uwzględniający interesy słabszych krajów. "Reszta świata będzie przerażona, widząc dwie potęgi negocjujące między sobą ekskluzywne porozumienie handlowe. Nie znam kraju UE, który popierałby ten pomysł" - powiedział w październiku Peter Mandelson, komisarz UE ds. handlu. Wątpliwości nie ma duński premier Anders Fogh Rasmussen. "Współpraca UE i USA stanowi potężną siłę napędową dla liberalizacji całego światowego handlu. Dlatego transatlantycki rynek nie będzie ekskluzywnym klubem dla bogatych. Będzie korzyścią dla wszystkich" - powiedział w Waszyngtonie. Poparcie dla euroamerykańskiego rynku wyraziły też Związek Przemysłu Niemieckiego BDI i organizacja europejskich pracodawców i przemysłu UNICE.
Pierwsze sygnały z Ameryki były sprzeczne. "Projekt TAFTA jest pozytywny i nie stwarza zagrożenia dla rokowań wielostronnych" - powiedziała w październiku Susan Schwab, przedstawicielka USA ds. handlu. Z kolei amerykański minister finansów Henry Paulson lepszą odpowiedź na nową konkurencję z Azji widział w większym otwarciu rynków. Punkt widzenia Zachodu jednak się zmienia, a idealistyczne podejście do wyzwań znad Pacyfiku ustępuje miejsca twardszej retoryce. "Powinniśmy wspólnie [UE i USA] spojrzeć w oczy konkurencji ze strony nowych graczy na globalnym rynku, którzy zagrażają naszej dominującej pozycji z handlowego i ideologicznego punktu widzenia" - mówi Benita Ferrero-Waldner, komisarz UE ds. zagranicznych. O nastrojach w Europie świadczyła czerwcowa rezolucja europarlamentu wzywająca do otwarcia do 2015 r. "atlantyckiego rynku bez barier". Nicolas Sarkozy, kandydat na prezydenta Francji, daje do zrozumienia, że nie będzie a priori przeciwny dyskusjom nad TAFTA. Bardziej zdecydowanie wypowiada się Gordon Brown, prawdopodobny następca Tony'ego Blaira na stanowisku szefa rządu. Jego zdaniem, nadchodzi czas "transatlantyckiego sojuszu na rzecz rozwoju i pomyślności, tak samo ważnego dla naszej pozycji gospodarczej, jak NATO dla pokoju".
Dobre I dla Azjatów
"TAFTA nie powstrzymałaby wzrostu potęg azjatyckich, i nie jest to wcale jej celem" - podkreśla Gabor Steingart. Nie byłaby fortecą wrogą zewnętrznej konkurencji, lecz wspólnotą państw wyznających takie same wartości. Podobnie jak mottem NATO był "pokój w wolności", trans-
atlantyckiemu rynkowi mógłby przyświecać cel "pomyślności opartej na wartościach". "Dziś zwłaszcza UE brakuje wizji strategicznej i to dlatego większości europejskich polityków nie udało się zyskać respektu ich azjatyckich kolegów"
- mówi francuski politolog Dominique Moïsi. Po fiasku eurokonstytucyji i faktycznym zatrzymaniu procesu poszerzania swych granic unia potrzebuje bodźców mogących ożywić wspólnotę. "Potrzebujemy programu, który zmieni unijny krajobraz, jakiegoś wielkiego celu. Bez niego wszystko rozdrobni się na małe sprawy. Jeśli wspólnie otworzymy się na świat, będzie to dobre także dla Azjatów" - mówi Matthias Wissmann, przewodniczący komisji Bundestagu ds. UE. Transatlantykowi Euro-Ameryka łatwiej będzie żeglować po wzburzonych wodach światowej polityki i gospodarki niż dwóm wielkim statkom płynącym osobno, choć w podobnym kierunku.
Ilustracja: D. Krupa
Ekonomiczne NATO
Chiny z powodzeniem rozwijają "miękką dyplomację", zwaną też polityką uśmiechów, m.in. w Afryce, inwestując w krajach bogatych w surowce energetyczne, a w Europie, USA czy Australii zakładając Instytuty Konfucjusza mające szerzyć znajomość chińskiego języka i kultury, a przy okazji rozumienie specyficznej polityki Pekinu. Azjaci są najbardziej przyjaznymi zdobywcami, jakich widział świat - twierdzi Gabor Steingart, publicysta tygodnika "Der Spiegel". Niedawno wydał on książkę "Światowa wojna o dobrobyt: Jak dochodzi do nowego podziału władzy i bogactwa", która w październiku znalazła się w pierwszej dziesiątce bestsellerów w Niemczech. Steingart pisze w niej o zagrożeniach związanych z globalizacją, główne wyzwanie dla Zachodu widząc w szybkim rozwoju azjatyckich potęg. Dla przetrwania wolnej Europy w latach zimnej wojny niezbędne okazało się NATO. Dzisiaj, w dobie zaostrzającej się konfrontacji ekonomicznej, podobną rolę mogłaby odegrać Transatlantycka Strefa Wolnego Handlu (TAFTA) - twierdzi Steingart. W tej wojnie nie ma strzałów ani bojowych okrzyków - jest atmosfera pełna przyjaźni i zrozumienia. W Pekinie, Dżakarcie, Singapurze czy Delhi zachodnich polityków i biznesmenów witają czerwone dywany i uśmiechy, uprzejma cierpliwość jest odpowiedzią na zachodnie skargi na piractwo intelektualne, szkody wyrządzane środowisku czy naruszenia praw człowieka. Zdaniem
Steingarta, bronią egzotycznych kontrahentów jest wytrwałość w dążeniu do własnych celów połączona z lekceważeniem naszych interesów. Według niego, azjatyckie elity uprzejmie odsuwają na bok wszystko, co jest ważne dla Zachodu, od parasola socjalnego rozpiętego nad codzienną pracą po ideę indywidualnego sukcesu i gwarantowanej przez państwo wolnej konkurencji. W deklaracjach respektują zachodnie reguły, ale faktycznie grają według własnych zasad.
Niemiecki autor optuje za TAFTA z trzech powodów. Rynek wewnętrzny, tak solidny i wielki jak euroamerykański obszar wolnego handlu, byłby korzystny zarówno dla inwestorów, jak i pracowników. Według obliczeń OECD, jego powstanie zwiększyłoby roczny PKB Unii Europejskiej o 3 proc., a Stanów Zjednoczonych o 2 proc. Większy wzrost i nowe inwestycje stworzyłyby nowe miejsca pracy. Równie istotny, jeśli nie ważniejszy, jest argument polityczny. Współpraca w ramach wielkiej strefy ponownie zbliżyłaby Amerykanów i Europejczyków; dziś rozbieżności między nimi są wygrywane przez azjatyckich konkurentów. Sojusz demokracji i gospodarek rynkowych po obu stronach Atlantyku niósłby także korzyści niewymierzalne w dolarach czy euro, lecz w perspektywie może bardziej cenne: zdynamizowanie Zachodu i umocnienie jego niematerialnych wartości, dziś ignorowanych lub wyprzedawanych za uśmiechy dalekowschodnich kontrahentów.
Fascynujący pomysł
Razem z dziennikarzem " Der Spiegel" TAFTA zainteresowała się kanclerz Angela Merkel. "Uważam, że wielka strefa wolnego handlu UE - USA to fascynująca idea" - powiedziała pod koniec września na posiedzeniu komisji Bundestagu ds. UE. Idea TAFTA sięga czasów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Wielokrotnie dyskutowana, chwalona i potępiana stanęła na unijnym forum w 1998 r. przedstawiona przez sir Leona Brittana, europejskiego komisarza ds. handlu. Lata późniejszych sporów i napięć oddaliły jednak od siebie oba brzegi oceanu, Ameryka i Europa zdawały się żeglować w rozmijających się kierunkach. Kto miałby czas myśleć o harmonizacji, koordynacji, ustalaniu wspólnych norm i reguł?
Tytuły w mediach podkreślające rozdźwięk na linii Waszyngton - Bruksela i zdjęcia z antyamerykańskich demonstracji witających Busha w Europie stwarzały wrażenie nieprzezwyciężalnego antagonizmu. Praktyka mówiła co innego. Zastój w trwających od listopada 2001 r. rokowaniach 149 państw WTO dotyczących liberalizacji światowego handlu (w ramach tzw. rundy rozwojowej Doha) czy problemy ze wschodzącymi azjatyckimi potęgami, formalnie uznającymi przyjęte reguły, ale w praktyce często postępującymi po swojemu, raz po raz przypominały atlantyckim partnerom, gdzie przebiegają linie podziału. "99 proc. stosunków handlowych między USA i UE jest bezproblemowe, a pozostały 1 proc. problemów jesteśmy w stanie rozwiązać" - mówił Martin Bartenstein, austriacki minister gospodarki, podczas czerwcowego szczytu USA - UE w Wiedniu. W tym czasie Condoleezza Rice i inni politycy z Białego Domu dawali do zrozumienia, że Waszyngton jest zainteresowany silną UE i nie cieszy się z jej kłopotów z eurokonstytucją czy integracją finansową.
Stosunki USA - UE są coraz lepsze, a przy mądrych posunięciach politycznych mogłyby się stać naprawdę mocne - twierdzą uczestnicy Transatlantyckiego Dialogu Biznesowego (TABD). Grupa szefów 30 największych korporacji po obu stronach oceanu od dziesięciu lat działa na rzecz zbliżenia środowisk przemysłowych i politycznych Europy i Ameryki. W czerwcowym raporcie przedstawiła nowe argumenty na rzecz utworzenia TAFTA: USA i UE są największymi partnerami handlowymi na świecie. Skupiając tylko 12 proc. ludności świata, wytworzyły w 2005 r. ponad połowę produktu globalnego. Mimo ofensywy azjatyckich gigantów, Chin i Indii, amerykański biznes nie zapomniał o Europie. Stary Kontynent wciąż jest głównym kierunkiem ekspansji kapitału USA, przyciągając około 56 proc. amerykańskich inwestycji bezpośrednich za granicą. W samej Holandii Amerykanie zainwestowali dziesięciokrotnie więcej niż w Chinach. Pieniądze płyną w obie strony. Inwestycje z UE stanowiły w 2004 r. 60 proc. zagranicznych inwestycji bezpośrednich w USA i były warte 1,5 bln dolarów. Kapitał amerykański w Europie i europejski w USA zapewnia 12-14 mln miejsc pracy po obu stronach Atlantyku.
Niemcy dla przyszłości
Niemcy będą w pierwszej połowie przyszłego roku sprawować prezydencję w UE i przejmą przewodnictwo w G-8. Czy na obu forach formalnie zgłoszą plan TAFTA, który może się stać projektem stulecia? Z wiążącymi deklaracjami Angela Merkel chce poczekać do rezultatów rundy Doha, by dać szansę porozumieniom wielostronnym, choć po ostatnim załamaniu rozmów w lipcu fiasko wydaje się coraz bardziej nieuchronne. Pani kanclerz wolałaby nie zrażać do siebie Chin i Indii, z którymi Niemcy rozwijają współpracę. Podkreśla przeto, że widzi transatlantycką strefę nie jako protekcjonistyczną fortecę, lecz jako narzędzie i impuls do rozwoju wolnego handlu w skali globalnej.
Reanimowanie projektu atlantyckiego rynku przez Angelę Merkel nie jest przypadkiem. Trudno nie dostrzec w tym efektu zbliżenia na linii Waszyngton - Berlin oraz uznania Niemiec przez George'a W. Busha za głównego sojusznika USA w Europie. Idea TAFTA jest zgodna z podkreślaną przez Merkel potrzebą określenia "globalnej ramy zasad" (m.in. standardów społecznych, etycznych i dotyczących ochrony środowiska), by stawiać czoło konkurencji ze strony szybko rozwijających się, ale wciąż autorytarnych państw, których gospodarcza ofensywa, oparta m.in. na taniej pracy, grozi erozją zachodnich standardów. Zastrzeżenia dotyczą tego, czy transoceaniczne porozumienie między "dwoma wielkimi" nie będzie śmiertelnym ciosem dla wielostronnego systemu handlowego, przedstawianego jako sprawiedliwy i uczciwy, bo uwzględniający interesy słabszych krajów. "Reszta świata będzie przerażona, widząc dwie potęgi negocjujące między sobą ekskluzywne porozumienie handlowe. Nie znam kraju UE, który popierałby ten pomysł" - powiedział w październiku Peter Mandelson, komisarz UE ds. handlu. Wątpliwości nie ma duński premier Anders Fogh Rasmussen. "Współpraca UE i USA stanowi potężną siłę napędową dla liberalizacji całego światowego handlu. Dlatego transatlantycki rynek nie będzie ekskluzywnym klubem dla bogatych. Będzie korzyścią dla wszystkich" - powiedział w Waszyngtonie. Poparcie dla euroamerykańskiego rynku wyraziły też Związek Przemysłu Niemieckiego BDI i organizacja europejskich pracodawców i przemysłu UNICE.
Pierwsze sygnały z Ameryki były sprzeczne. "Projekt TAFTA jest pozytywny i nie stwarza zagrożenia dla rokowań wielostronnych" - powiedziała w październiku Susan Schwab, przedstawicielka USA ds. handlu. Z kolei amerykański minister finansów Henry Paulson lepszą odpowiedź na nową konkurencję z Azji widział w większym otwarciu rynków. Punkt widzenia Zachodu jednak się zmienia, a idealistyczne podejście do wyzwań znad Pacyfiku ustępuje miejsca twardszej retoryce. "Powinniśmy wspólnie [UE i USA] spojrzeć w oczy konkurencji ze strony nowych graczy na globalnym rynku, którzy zagrażają naszej dominującej pozycji z handlowego i ideologicznego punktu widzenia" - mówi Benita Ferrero-Waldner, komisarz UE ds. zagranicznych. O nastrojach w Europie świadczyła czerwcowa rezolucja europarlamentu wzywająca do otwarcia do 2015 r. "atlantyckiego rynku bez barier". Nicolas Sarkozy, kandydat na prezydenta Francji, daje do zrozumienia, że nie będzie a priori przeciwny dyskusjom nad TAFTA. Bardziej zdecydowanie wypowiada się Gordon Brown, prawdopodobny następca Tony'ego Blaira na stanowisku szefa rządu. Jego zdaniem, nadchodzi czas "transatlantyckiego sojuszu na rzecz rozwoju i pomyślności, tak samo ważnego dla naszej pozycji gospodarczej, jak NATO dla pokoju".
Dobre I dla Azjatów
"TAFTA nie powstrzymałaby wzrostu potęg azjatyckich, i nie jest to wcale jej celem" - podkreśla Gabor Steingart. Nie byłaby fortecą wrogą zewnętrznej konkurencji, lecz wspólnotą państw wyznających takie same wartości. Podobnie jak mottem NATO był "pokój w wolności", trans-
atlantyckiemu rynkowi mógłby przyświecać cel "pomyślności opartej na wartościach". "Dziś zwłaszcza UE brakuje wizji strategicznej i to dlatego większości europejskich polityków nie udało się zyskać respektu ich azjatyckich kolegów"
- mówi francuski politolog Dominique Moïsi. Po fiasku eurokonstytucyji i faktycznym zatrzymaniu procesu poszerzania swych granic unia potrzebuje bodźców mogących ożywić wspólnotę. "Potrzebujemy programu, który zmieni unijny krajobraz, jakiegoś wielkiego celu. Bez niego wszystko rozdrobni się na małe sprawy. Jeśli wspólnie otworzymy się na świat, będzie to dobre także dla Azjatów" - mówi Matthias Wissmann, przewodniczący komisji Bundestagu ds. UE. Transatlantykowi Euro-Ameryka łatwiej będzie żeglować po wzburzonych wodach światowej polityki i gospodarki niż dwóm wielkim statkom płynącym osobno, choć w podobnym kierunku.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.