Alex Rider, wzorowany na Jamesie Bondzie, to bohater nowych czasów - niedojrzała aspołeczna sierota
Harry Potter znalazł swojego pogromcę. Nazywa się Rider. Alex Rider. Ma czternaście lat i czaruje świat nie różdżką, lecz urodą modela, sprawnością fizyczną i repertuarem sztuczek à la James Bond. Bo w istocie jest Bonda młodszym wcieleniem. Miliony młodych fanów kupują książki Anthony'ego Horowitza o Riderze, a ekranizacja pierwszego tomu jego przygód była na Wyspach Brytyjskich jedną z najbardziej oczekiwanych premier roku.
Wraz z filmem "Misja Stormbreaker" nieletni szpieg trafił też do Polski. W księgarniach dostępne są już dwa tomy sześcioodcinkowej serii jego przygód. Pomysł był jak najbardziej logiczny - skoro i tak odbiorcą większości popkultury jest średnio rozgarnięty nastolatek, to dajmy mu bohatera w jego wieku. I nie jest to pomysł oryginalny, bo przecież był już serial telewizyjny o młodym Indiana Jonesie, film kinowy o młodym Sherlocku Holmesie i liczne nieznane w Polsce opowieści o młodym Bondzie. Rider jest w tym towarzystwie postacią nową, którą udało się wylansować na ponownie rosnącej fali popularności literatury dla dzieci. Na przykładzie Ridera widać też doskonale, jak u progu XXI stulecia wygląda wzorzec młodego herosa. To wiecznie niedojrzała aspołeczna sierota.
Rodzinie dziękujemy
Alex Rider traci rodziców w dzieciństwie, potem zajmuje się nim wuj - agent brytyjskiego wywiadu, którego podwójne życie wychodzi na jaw dopiero po jego śmierci. Do 14-letniego Aleksa zwracają się szefowie tajnych służb, którzy szantażem zmuszają go do podjęcia ryzykownej misji. Ten motyw powtarza się w kolejnych powieściach o Riderze - motorem, który go napędza, jest albo osobista wendetta, albo przymus ze strony przełożonych. Daleko tej historii do archetypu sieroty z baśni, klasycznej literatury fantasy czy powieści Dickensa. Podobnie jak powieściom o innych bohaterach naszych czasów. Pozbawiony rodziców w kołysce Potter jest postacią zadziwiająco statyczną, która nawet dorastając, fizycznie pozostaje infantylna. W odróżnieniu od bohaterów Tolkiena czy Ursuli Le Guin, próby, którym jest poddany, nie uczą go moralnych konsekwencji podejmowanych wyborów. Fowl z powieści Eoina Colfera to z kolei osierocony młodociany geniusz przestępczości. Co z tego, że jego koncepty służą szlachetnym celom, skoro po ich osiągnięciu (odzyskanie rodziców) Artemisa martwi głównie fakt, że "nie będzie mógł dalej prowadzić nielegalnych przedsięwzięć (), niestety, matka postanowiła, że Fowlowie będą postępować uczciwie". Czyżby prościutki komiks o Spidermanie niósł głębszą prawdę niż wspomniane bestsellery, kiedy przypominał, że "wielka moc oznacza wielką odpowiedzialność"? Sęk w tym, że obok nastoletnich herosów XXI wieku nie ma nikogo, kto mógłby im o tym powiedzieć.
Rodzina nie jest już trendy. Ojcowski nakaz wczesnego powrotu do domu nie pozwalałby przecież małemu bohaterowi iść światu z odsieczą. Normalna rodzina broni się jeszcze w getcie filmów familijnych (jak "Mali agenci") albo animowanych ("Iniemamocni"). Ale już w tym ostatnim wypadku pochwała rodziny wymieszana jest z nietzscheańską pogardą dla zwykłych śmiertelników. Kto nie jest superherosem, jest nikim. Podobną pogardą wobec mugoli (zwykłych ludzi) zioną liczni bohaterowie cyklu o Potterze.
Jutro cały świat
Młody czarodziej Ged z powieści Urszuli LeGuin "Czarnoksiężnik z Archipelagu" sprowadził na świat zło przez własna pychę. Dojrzał, gdy zrozumiał, że musi ponosić konsekwencje swych uczynków - choćby do końca życia. W baśniach archetyp sieroty pojawiał się jako wzorzec bohatera, który w wyniku wstrząsu zaczyna widzieć prawdziwy obraz rzeczywistości. Bolesna lekcja prowadziła od niewinności do dojrzałości. Sieroty z powieści Dickensa dźwigały się z nędzy dzięki własnemu wysiłkowi - fakt, że często z pomocą życzliwych ludzi i szczęśliwego losu. W inicjacyjnych powieściach Dickensa bohater dorastając, ocalał siebie - pozostawiał za sobą świat podłości i upadku.
We współczesnych eskapistycznych opowieściach o nastoletnich bohaterach nie ma już cienia odpowiedzialności za własne życie. Zastąpiła ją bliżej nieokreślona odpowiedzialność za "cały świat". To wygodny chwyt dla kultury propagującej niedojrzałość jako obowiązujący wzorzec postępowania. Kto jest odpowiedzialny za wszystkich, nie jest odpowiedzialny za nikogo. A z niedojrzałego małego agenta może wyrosnąć tylko niedojrzały duży agent - dlatego niewątpliwie Alex Rider jest bliskim krewnym Jamesa Bonda. Jego zaprogramowana celowo niedojrzałość to zresztą nie jedyna rafa, na którą Horowitz wprowadza historię młodego szpiega. Oto czarny charakter filmu - Darrius Sayle (w powieści Herod Sayle), mści się na brytyjskich dzieciach za krzywdy doznane w angielskiej szkole. Miał tam przechlapane z powodu koloru skóry i pochodzenia. Słuszne pouczenie (nie męczcie kolegów w szkole) autor ubiera w absurdalną argumentację (bo jak dorosną to was pozabijają). Ma to tyle wspólnego z moralnością, co nawoływanie "nie kradnij, bo na świecie jest za wielu policjantów". Poprawne politycznie wezwanie do tolerancji wobec przybyszów nie przeszkadza brnąć Horowitzowi w najczarniejsze stereotypy - zła pomocnica Sayle'a jest Niemką o manierach Herr Flicka z "Allo, Allo". Koleżanka ze szkoły Aleksa nazywa się Sabina Pleasure ("przyjemność"), niczym w najbardziej mizoginicznych Bondach, a opiekunka chłopca jest głupiutka jak gęś, bo przecież jest Amerykanką.
Wybór sieroty
W historii Aleksa jest jeszcze jedna osoba przedstawiona w równie czarnych barwach, jak terroryści i psychopaci. To szef tajnej służby, któremu brak kompetencji i skrupułów, ale nie brak ochoty do rzucania mięsa armatniego w paszczę wroga. Młody szpieg zachowuje się więc jak typowy rozpieszczony obywatel XXI stulecia, który ma wielkie wymagania, ale z niechęcią przyjmuje do wiadomości fakt, że czasem dobro osobiste musi ustąpić dobru ogółu.
Rider to bohater, którego napędza osobista zemsta, a przełożonych uważa za cynicznych oszustów. Szybciej znajdzie bratnią duszę we wrogim zabójcy (który przynajmniej postępuje według swoistego kodeksu honorowego) niż w człowieku, który zmusił go do morderczej misji. W dopisanej na potrzeby filmu scenie otwierającej "Misję Storm-breakera" nauczyciel zadaje klasie pytanie: "Co nas określa? Co sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy? Urodzenie? Wychowanie? Rodzina?". Rider jest niebezpiecznym młodym człowiekiem. Ale nie dlatego, że ma czarny pas w karate, tylko dlatego, że nie zna odpowiedzi na to pytanie.
Wraz z filmem "Misja Stormbreaker" nieletni szpieg trafił też do Polski. W księgarniach dostępne są już dwa tomy sześcioodcinkowej serii jego przygód. Pomysł był jak najbardziej logiczny - skoro i tak odbiorcą większości popkultury jest średnio rozgarnięty nastolatek, to dajmy mu bohatera w jego wieku. I nie jest to pomysł oryginalny, bo przecież był już serial telewizyjny o młodym Indiana Jonesie, film kinowy o młodym Sherlocku Holmesie i liczne nieznane w Polsce opowieści o młodym Bondzie. Rider jest w tym towarzystwie postacią nową, którą udało się wylansować na ponownie rosnącej fali popularności literatury dla dzieci. Na przykładzie Ridera widać też doskonale, jak u progu XXI stulecia wygląda wzorzec młodego herosa. To wiecznie niedojrzała aspołeczna sierota.
Anthony Horowitz wzywa w swojej książce do tolerancji wobec obcych, a zarazem brnie w najczarniejsze stereotypy |
Alex Rider traci rodziców w dzieciństwie, potem zajmuje się nim wuj - agent brytyjskiego wywiadu, którego podwójne życie wychodzi na jaw dopiero po jego śmierci. Do 14-letniego Aleksa zwracają się szefowie tajnych służb, którzy szantażem zmuszają go do podjęcia ryzykownej misji. Ten motyw powtarza się w kolejnych powieściach o Riderze - motorem, który go napędza, jest albo osobista wendetta, albo przymus ze strony przełożonych. Daleko tej historii do archetypu sieroty z baśni, klasycznej literatury fantasy czy powieści Dickensa. Podobnie jak powieściom o innych bohaterach naszych czasów. Pozbawiony rodziców w kołysce Potter jest postacią zadziwiająco statyczną, która nawet dorastając, fizycznie pozostaje infantylna. W odróżnieniu od bohaterów Tolkiena czy Ursuli Le Guin, próby, którym jest poddany, nie uczą go moralnych konsekwencji podejmowanych wyborów. Fowl z powieści Eoina Colfera to z kolei osierocony młodociany geniusz przestępczości. Co z tego, że jego koncepty służą szlachetnym celom, skoro po ich osiągnięciu (odzyskanie rodziców) Artemisa martwi głównie fakt, że "nie będzie mógł dalej prowadzić nielegalnych przedsięwzięć (), niestety, matka postanowiła, że Fowlowie będą postępować uczciwie". Czyżby prościutki komiks o Spidermanie niósł głębszą prawdę niż wspomniane bestsellery, kiedy przypominał, że "wielka moc oznacza wielką odpowiedzialność"? Sęk w tym, że obok nastoletnich herosów XXI wieku nie ma nikogo, kto mógłby im o tym powiedzieć.
Rodzina nie jest już trendy. Ojcowski nakaz wczesnego powrotu do domu nie pozwalałby przecież małemu bohaterowi iść światu z odsieczą. Normalna rodzina broni się jeszcze w getcie filmów familijnych (jak "Mali agenci") albo animowanych ("Iniemamocni"). Ale już w tym ostatnim wypadku pochwała rodziny wymieszana jest z nietzscheańską pogardą dla zwykłych śmiertelników. Kto nie jest superherosem, jest nikim. Podobną pogardą wobec mugoli (zwykłych ludzi) zioną liczni bohaterowie cyklu o Potterze.
Jutro cały świat
Młody czarodziej Ged z powieści Urszuli LeGuin "Czarnoksiężnik z Archipelagu" sprowadził na świat zło przez własna pychę. Dojrzał, gdy zrozumiał, że musi ponosić konsekwencje swych uczynków - choćby do końca życia. W baśniach archetyp sieroty pojawiał się jako wzorzec bohatera, który w wyniku wstrząsu zaczyna widzieć prawdziwy obraz rzeczywistości. Bolesna lekcja prowadziła od niewinności do dojrzałości. Sieroty z powieści Dickensa dźwigały się z nędzy dzięki własnemu wysiłkowi - fakt, że często z pomocą życzliwych ludzi i szczęśliwego losu. W inicjacyjnych powieściach Dickensa bohater dorastając, ocalał siebie - pozostawiał za sobą świat podłości i upadku.
We współczesnych eskapistycznych opowieściach o nastoletnich bohaterach nie ma już cienia odpowiedzialności za własne życie. Zastąpiła ją bliżej nieokreślona odpowiedzialność za "cały świat". To wygodny chwyt dla kultury propagującej niedojrzałość jako obowiązujący wzorzec postępowania. Kto jest odpowiedzialny za wszystkich, nie jest odpowiedzialny za nikogo. A z niedojrzałego małego agenta może wyrosnąć tylko niedojrzały duży agent - dlatego niewątpliwie Alex Rider jest bliskim krewnym Jamesa Bonda. Jego zaprogramowana celowo niedojrzałość to zresztą nie jedyna rafa, na którą Horowitz wprowadza historię młodego szpiega. Oto czarny charakter filmu - Darrius Sayle (w powieści Herod Sayle), mści się na brytyjskich dzieciach za krzywdy doznane w angielskiej szkole. Miał tam przechlapane z powodu koloru skóry i pochodzenia. Słuszne pouczenie (nie męczcie kolegów w szkole) autor ubiera w absurdalną argumentację (bo jak dorosną to was pozabijają). Ma to tyle wspólnego z moralnością, co nawoływanie "nie kradnij, bo na świecie jest za wielu policjantów". Poprawne politycznie wezwanie do tolerancji wobec przybyszów nie przeszkadza brnąć Horowitzowi w najczarniejsze stereotypy - zła pomocnica Sayle'a jest Niemką o manierach Herr Flicka z "Allo, Allo". Koleżanka ze szkoły Aleksa nazywa się Sabina Pleasure ("przyjemność"), niczym w najbardziej mizoginicznych Bondach, a opiekunka chłopca jest głupiutka jak gęś, bo przecież jest Amerykanką.
Wybór sieroty
W historii Aleksa jest jeszcze jedna osoba przedstawiona w równie czarnych barwach, jak terroryści i psychopaci. To szef tajnej służby, któremu brak kompetencji i skrupułów, ale nie brak ochoty do rzucania mięsa armatniego w paszczę wroga. Młody szpieg zachowuje się więc jak typowy rozpieszczony obywatel XXI stulecia, który ma wielkie wymagania, ale z niechęcią przyjmuje do wiadomości fakt, że czasem dobro osobiste musi ustąpić dobru ogółu.
Rider to bohater, którego napędza osobista zemsta, a przełożonych uważa za cynicznych oszustów. Szybciej znajdzie bratnią duszę we wrogim zabójcy (który przynajmniej postępuje według swoistego kodeksu honorowego) niż w człowieku, który zmusił go do morderczej misji. W dopisanej na potrzeby filmu scenie otwierającej "Misję Storm-breakera" nauczyciel zadaje klasie pytanie: "Co nas określa? Co sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy? Urodzenie? Wychowanie? Rodzina?". Rider jest niebezpiecznym młodym człowiekiem. Ale nie dlatego, że ma czarny pas w karate, tylko dlatego, że nie zna odpowiedzi na to pytanie.
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.