"Zbrodnia i kara" Barbary Sass ma z oryginałem wspólny tylko pobieżny zarys akcji - student Raskolnikow, chcąc udowodnić sobie, że jest nowym Napoleonem, stojącym ponad moralnością, zabija, ale tłamszą go wyrzuty sumienia. I na tym koniec podobieństw. Zamiast wewnętrznego piekła, które przeżywa bohater, mamy patetyczną szamotaninę bez ładu i składu. A i dramat moralny w wykonaniu Bartosza Opani nie taki znowu wielki. Zabił butny studencik staruchę i w głowie mu się pomieszało. Nic ponadto. Sonia w interpretacji Sylwii Zmitrowicz to z kolei opętana histeryczka. Pewną przeciwwagą dla tej przerysowanej nadekspresji jest stonowana rola Piotra Fronczewskiego - śledczego Porfirego. Ale i jego kreacja, choć charyzmatyczna, daleka jest od pierwowzoru. Porfiry bardziej przypomina dobrotliwego wujaszka zatroskanego o los zbłąkanej owieczki. Zamiast wyrafinowanej gry w kotka i myszkę mamy niemal pozbawioną emocjonalnego napięcia relację ścigający - ścigany. Dopełnieniem tego ponurego obrazu jest scenografia, która przypomina coś na kształt szkolnej dekoracji. Cały spektakl to nic innego, jak marny bryk z Dostojewskiego.
Iga Nyc
"Zbrodnia i kara", reż. Barbara Sass, teatr Ateneum, Warszawa
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.