Bush junior ma rację
W 2006 r. Ameryka ustanowiła dwa rekordy: urodził się 300-milionowy obywatel USA, a Amerykanie osiągnęli najwyższy poziom życia w historii. Ale to nie wszystko. Teraz okazało się, że polityka niskich podatków Busha, tak krytykowana przez demokratów, sprawiła, że w trzy lata deficyt budżetowy USA spadł niemal o połowę! Gospodarka amerykańska najpewniej znalazła się w okresie wzrostu jak za Reagana. George Walker Bush junior, 43. prezydent Stanów Zjednoczonych, był dotychczas antytezą swojego ojca - George'a Herberta Walkera Busha seniora, 41. prezydenta Stanów Zjednoczonych. George'a Busha seniora uznano za prezydenta wielkich sukcesów politycznych i miernych wyników gospodarczych. George Bush junior mimo bardzo aktywnej polityki zagranicznej wielkich sukcesów na razie w niej nie odnosi. Za to Stany Zjednoczone pod jego przewodem mają coraz lepsze wyniki ekonomiczne. Trzeba mieć nadzieję, że i w polityce przyjdzie czas jego sukcesów. A wtedy w pełni zasłuży na miano "Reagan bis".
Kiepski punkt startu
Niewielu prezydentów rozpoczynało kadencję w tak kiepskiej sytuacji jak Bush junior. Po okresie prosperity lat 1994-2000 gospodarka napędzana wysokimi wydatkami budżetowymi wchodziła w okres dekoniunktury. W roku 2001 tempo wzrostu PKB spadło do 0,8 proc., inflacja skoczyła do 3,5 proc., co wymusiło podwyżki stóp procentowych (z początkiem roku 2001 stopa funduszy federalnych - podstawowa stopa ustalana przez Fed, wynosiła 6 proc., o 0,6 punktu więcej niż przed rokiem). Chwiejna równowaga budżetowa była utrzymywana stale rosnącymi podatkami - w 2000 r. federalna stopa opodatkowania dochodów była najwyższa w czasie pokoju (23 proc.), a dochody z federalnego podatku dochodowego po raz pierwszy przekroczyły bilion dolarów.
Równocześnie coraz wyraźniej dawały znać o sobie negatywne skutki przeregulowania gospodarki i nadmiernej interwencji państwa w działalność biznesu. Rządy Partii Demokratycznej, której politycy prezentują twardą wiarę w potrzebę regulowania wszystkiego, co się da, skutkowały stałym rozmnażaniem obowiązujących przepisów. Ilustruje to doskonale liczba stron w Federal Register, gdzie publikuje się wszelkie prawa i przepisy dotyczące życia gospodarczego. W roku 1935 Federal Register zawierał 4000 stron, w roku 1950 było już 12 000 stron. W okresie rządów demokratycznego prezydenta Jimmy'ego Cartera liczba stron wzrosła do 73 528. Republikanin Ronald
Reagan, wielki przeciwnik wszelkich regulacji, zmniejszył ich liczbę do 44 812, ale rządzący po nim demokrata Bill Clinton ponownie sprawił, że liczba stron sięgnęła 50 tys.
Czarne chmury zbierające się nad Ameryką być może nie spowodowałyby większej burzy, gdyby nie dramatyczna zmiana sytuacji politycznej. Atak terrorystyczny na World Trade Center i zaostrzenie sytuacji na Bliskim Wschodzie zmuszały do radykalnego zwiększenia wydatków na obronę, zwłaszcza że za rządów Billa Clintona były one najniższe (266 mld USD w 1996 r.; dla porównania w ostatnim roku prezydentury G. Busha seniora wynosiły 303 mld USD) w ostatnim dwudziestoleciu.
George Bush junior stanął zatem przed - wydawałoby się - nie rozwiązywalnym zadaniem. Musiał reanimować gospodarkę amerykańską, zawracając ją na ścieżkę wzrostu, i istotnie podwyższyć wydatki na obronę, jednocześnie nie powiększając deficytu budżetowego i obniżając podatki.
Plan Busha
Zadanie to 43. prezydent Stanów Zjednoczonych rozwiązał w iście reaganowskim stylu. Postawił na aktywną walkę z terroryzmem (jak ta strategia jest realizowana, to już inna sprawa), nie wahając się powiększyć wydatków obronnych (rosną one o 50 mld USD rocznie i sięgają obecnie pół biliona dolarów) i decydując się na przejściowy wzrost deficytu, który w 2004 r. wynosił 3,6 proc. (to i tak mniej niż w takich nie prowadzących wojny krajach UE, jak Niemcy, Francja czy Włochy). Mimo owego rosnącego deficytu postawił na obniżenie podatków.
Już w pierwszym roku prezydentury doprowadził do przyjęcia przez Kongres ustawy o wzroście gospodarczym i obniżkach podatkowych. Dzięki redukcji stawek podatkowych (maksymalna stopa podatkowa została obniżona z 39,6 proc. do 33 proc.) oraz powiększeniu ulg związanych z posiadaniem dzieci już w pierwszym roku 44 mln rodzin amerykańskich pozostawił w kieszeniach po 2400 USD, zmniejszając przeciętne opodatkowanie dochodu z 23 proc. w 2000 r. do 20,7 proc. (w roku 2003 - do 19,8 proc., a w 2004 r. i 2005 r. - do 19,6 proc.). Dochody budżetowe wprawdzie przejściowo spadły (z 1,85 bln USD w roku 2002 do 1,78 bln USD rok później), ale gospodarka bardzo szybko odwdzięczyła się za obniżenie ciężarów fiskalnych. W następstwie szybkiego wzrostu gospodarczego (2004 r. - 3,9 proc., 2005 r. - 3,2 proc.) wzrosły dochody budżetu federalnego (2004 r. - 1,88 bln. USD, 2005 - 2,15 bln USD), a deficyt obniżył się zarówno w wielkościach absolutnych (z 568 mld USD do 493 mld USD, czyli o 75 mld USD), jak i względnych (z 3,6 proc. PKB do 2,6 proc. PKB). Zarówno wedle planów Białego Domu, jak i niezależnych prognoz ma spadać dalej.
Podobnie jak spada bezrobocie. W końcu 2001 r. wynosiło ono 5,7 proc., a po pięciu latach rządów Busha stopa bezrobocia obniżyła się do 4,6 proc. Rośnie natomiast giełda i jej indeksy raz po raz biją historyczne rekordy (w połowie października Dow Jones Industrial Average po raz pierwszy przekroczył 12 tys. punktów). A nie ma lepszego wskaźnika optymizmu inwestorów jak hossa giełdowa. Zaś hossy nie powstrzymały nawet niższe od oczekiwanych wyniki trzeciego kwartału, w którym PKB powiększył się tylko o 1,6 proc. (swoją drogą w większości krajów "starej" unii takie tempo wzrostu uznane byłoby za całkiem przyzwoite.)
Mimo to George Bush junior większą popularnością cieszy się na świecie niż wśród obywateli USA. Według najnowszego (22 października) badania opinii "Washington Post" - ABC News, prezydenta popiera jedynie 37 proc. Amerykanów, zaś negatywnie ocenia go aż 60 proc., a jego popularność spada. Przed rokiem Busha popierało bowiem ponad 50 proc. Amerykanów, a w momencie rozpoczynania operacji irackiej - aż 78 proc. badanych. I to chyba właśnie operacja iracka, a nie mocna pozycji gospodarki jest główną zmienną rzutującą na wewnątrzkrajową ocenę obecnego prezydenta. Dlatego warto ponownie wyrazić nadzieję, że i w polityce przyjdzie czas jego sukcesów. A wtedy w pełni zasłuży na miano "Reagana bis".
Kiepski punkt startu
Niewielu prezydentów rozpoczynało kadencję w tak kiepskiej sytuacji jak Bush junior. Po okresie prosperity lat 1994-2000 gospodarka napędzana wysokimi wydatkami budżetowymi wchodziła w okres dekoniunktury. W roku 2001 tempo wzrostu PKB spadło do 0,8 proc., inflacja skoczyła do 3,5 proc., co wymusiło podwyżki stóp procentowych (z początkiem roku 2001 stopa funduszy federalnych - podstawowa stopa ustalana przez Fed, wynosiła 6 proc., o 0,6 punktu więcej niż przed rokiem). Chwiejna równowaga budżetowa była utrzymywana stale rosnącymi podatkami - w 2000 r. federalna stopa opodatkowania dochodów była najwyższa w czasie pokoju (23 proc.), a dochody z federalnego podatku dochodowego po raz pierwszy przekroczyły bilion dolarów.
Równocześnie coraz wyraźniej dawały znać o sobie negatywne skutki przeregulowania gospodarki i nadmiernej interwencji państwa w działalność biznesu. Rządy Partii Demokratycznej, której politycy prezentują twardą wiarę w potrzebę regulowania wszystkiego, co się da, skutkowały stałym rozmnażaniem obowiązujących przepisów. Ilustruje to doskonale liczba stron w Federal Register, gdzie publikuje się wszelkie prawa i przepisy dotyczące życia gospodarczego. W roku 1935 Federal Register zawierał 4000 stron, w roku 1950 było już 12 000 stron. W okresie rządów demokratycznego prezydenta Jimmy'ego Cartera liczba stron wzrosła do 73 528. Republikanin Ronald
Reagan, wielki przeciwnik wszelkich regulacji, zmniejszył ich liczbę do 44 812, ale rządzący po nim demokrata Bill Clinton ponownie sprawił, że liczba stron sięgnęła 50 tys.
Czarne chmury zbierające się nad Ameryką być może nie spowodowałyby większej burzy, gdyby nie dramatyczna zmiana sytuacji politycznej. Atak terrorystyczny na World Trade Center i zaostrzenie sytuacji na Bliskim Wschodzie zmuszały do radykalnego zwiększenia wydatków na obronę, zwłaszcza że za rządów Billa Clintona były one najniższe (266 mld USD w 1996 r.; dla porównania w ostatnim roku prezydentury G. Busha seniora wynosiły 303 mld USD) w ostatnim dwudziestoleciu.
George Bush junior stanął zatem przed - wydawałoby się - nie rozwiązywalnym zadaniem. Musiał reanimować gospodarkę amerykańską, zawracając ją na ścieżkę wzrostu, i istotnie podwyższyć wydatki na obronę, jednocześnie nie powiększając deficytu budżetowego i obniżając podatki.
Plan Busha
Zadanie to 43. prezydent Stanów Zjednoczonych rozwiązał w iście reaganowskim stylu. Postawił na aktywną walkę z terroryzmem (jak ta strategia jest realizowana, to już inna sprawa), nie wahając się powiększyć wydatków obronnych (rosną one o 50 mld USD rocznie i sięgają obecnie pół biliona dolarów) i decydując się na przejściowy wzrost deficytu, który w 2004 r. wynosił 3,6 proc. (to i tak mniej niż w takich nie prowadzących wojny krajach UE, jak Niemcy, Francja czy Włochy). Mimo owego rosnącego deficytu postawił na obniżenie podatków.
Już w pierwszym roku prezydentury doprowadził do przyjęcia przez Kongres ustawy o wzroście gospodarczym i obniżkach podatkowych. Dzięki redukcji stawek podatkowych (maksymalna stopa podatkowa została obniżona z 39,6 proc. do 33 proc.) oraz powiększeniu ulg związanych z posiadaniem dzieci już w pierwszym roku 44 mln rodzin amerykańskich pozostawił w kieszeniach po 2400 USD, zmniejszając przeciętne opodatkowanie dochodu z 23 proc. w 2000 r. do 20,7 proc. (w roku 2003 - do 19,8 proc., a w 2004 r. i 2005 r. - do 19,6 proc.). Dochody budżetowe wprawdzie przejściowo spadły (z 1,85 bln USD w roku 2002 do 1,78 bln USD rok później), ale gospodarka bardzo szybko odwdzięczyła się za obniżenie ciężarów fiskalnych. W następstwie szybkiego wzrostu gospodarczego (2004 r. - 3,9 proc., 2005 r. - 3,2 proc.) wzrosły dochody budżetu federalnego (2004 r. - 1,88 bln. USD, 2005 - 2,15 bln USD), a deficyt obniżył się zarówno w wielkościach absolutnych (z 568 mld USD do 493 mld USD, czyli o 75 mld USD), jak i względnych (z 3,6 proc. PKB do 2,6 proc. PKB). Zarówno wedle planów Białego Domu, jak i niezależnych prognoz ma spadać dalej.
Podobnie jak spada bezrobocie. W końcu 2001 r. wynosiło ono 5,7 proc., a po pięciu latach rządów Busha stopa bezrobocia obniżyła się do 4,6 proc. Rośnie natomiast giełda i jej indeksy raz po raz biją historyczne rekordy (w połowie października Dow Jones Industrial Average po raz pierwszy przekroczył 12 tys. punktów). A nie ma lepszego wskaźnika optymizmu inwestorów jak hossa giełdowa. Zaś hossy nie powstrzymały nawet niższe od oczekiwanych wyniki trzeciego kwartału, w którym PKB powiększył się tylko o 1,6 proc. (swoją drogą w większości krajów "starej" unii takie tempo wzrostu uznane byłoby za całkiem przyzwoite.)
Mimo to George Bush junior większą popularnością cieszy się na świecie niż wśród obywateli USA. Według najnowszego (22 października) badania opinii "Washington Post" - ABC News, prezydenta popiera jedynie 37 proc. Amerykanów, zaś negatywnie ocenia go aż 60 proc., a jego popularność spada. Przed rokiem Busha popierało bowiem ponad 50 proc. Amerykanów, a w momencie rozpoczynania operacji irackiej - aż 78 proc. badanych. I to chyba właśnie operacja iracka, a nie mocna pozycji gospodarki jest główną zmienną rzutującą na wewnątrzkrajową ocenę obecnego prezydenta. Dlatego warto ponownie wyrazić nadzieję, że i w polityce przyjdzie czas jego sukcesów. A wtedy w pełni zasłuży na miano "Reagana bis".
ŻYCIE JAK W AMERYCE |
---|
Federalny Urząd Statystyki Pracy USA opublikował ostatnio raport o poziomie życia w XX wieku. Wynika z niego, że poziom życia w Ameryce stale rośnie i wciąż jest rekordowy. W 1901 r. średni roczny dochód przeciętnej rodziny wynosił 750 ówczesnych dolarów (w tym aż 9,5 proc. uzyskiwano z pracy dzieci!). Prawie 80 proc. tych pieniędzy wydawano na zaspokojenie podstawowych potrzeb: żywność, odzież i mieszkanie. W latach 2002-2003 średni roczny dochód amerykańskiej rodziny wyniósł 50 301 USD, praca dzieci praktycznie już nie występuje, a tylko 50 proc. dochodów pochłaniają wydatki bytowe (udział wydatków żywnościowych spadł z 43 proc. do 13 proc.). Oczywiście, podane wyżej nominalne wielkości dochodów nie odzwierciedlają zmian realnych. Ceny w XX w. wzrosły 22-krotnie, co sprawia, że dolar obecnie wart jest tyle, ile 4,5 centa z 1900 r. Oznacza to, że średni dochód rodziny wynosi obecnie 2282 USD z początku wieku, wzrósł zatem w ciągu stu lat trzykrotnie, a licząc na mieszkańca - sześciokrotnie. Sześciokrotny wzrost w ciągu stu lat oznacza z kolei, że średnie roczne tempo wzrostu konsumpcji wynosiło 1,8 proc. Jest to mniej, niż osiągnęły "tygrysy gospodarcze XX wieku" - Japonia czy Irlandia (oba te kraje doganiają pod względem standardu życia Stany Zjednoczone), ale jak na państwo, które już na początku XX wieku było najbogatsze, to i tak dość dużo. Ten stale rosnący dobrobyt nie jest efektem manny z nieba, ale bardzo wysokiej wydajności pracy. |
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.