Największy w Europie ośrodek jeździecki mieści się w wielkopolskim Jaszkowie
Antoni Chłapowski zaczął przygodę ze sportem od wyścigów Formuły Ford. Ostatecznie wybrał konie żywe, a nie mechaniczne i założył Centrum Hipiki - obecnie największy w Europie ośrodek jeździecki, nastawiony zwłaszcza na szkolenie dzieci i młodzieży. Nic dziwnego, że tradycja zwyciężyła z nowoczesnością. Chłapowski jest potomkiem słynnego generała Dezyderego Chłapowskiego - jednego z przywódców powstania listopadowego. W dniu rocznicy odzyskania niepodległości w Jaszkowie - jak co roku - odbędzie się tradycyjny Hubertus, pogoń za lisem, w którego rolę wciela się jeździec z przyczepioną lisią kitą. Udział w zabawie wezmą także dzieci - ich "lis" będzie miał z sobą worek ze słodyczami.
Tradycję kultywują jednak nie tylko ci, w których żyłach płynie krew szlachecka. W Polsce jest już 100 tys. jeźdźców, a przewiduje się, że za cztery lata będzie ich 150 tys. Podobno "Polak bez konia jest jak ciało bez duszy", a "koń pierwsze po żonie trzymał w pieczołowitości Polaka miejsce". Innymi słowy, jazdę konną mamy zapisaną w genach. A szał na nią jest w tej chwili bodajże jedyną autorską, nie inspirowaną zachodnimi obyczajami modą, której ulegliśmy - z iście ułańską fantazją.
Konie rozwoju
Kiedy 10 lat temu Antoni Chłapowski sprowadził do Polski sto koni ze Szwecji, wszyscy mówili, że zwariował, że to przedsięwzięcie skazane na klęskę. Dziś w Centrum Hipiki w Jaszkowie jest 200 koni, a klientów nie brakuje - w wakacje ośrodek gości prawie tysiąc osób. Potomek generała wiedział, co robi. Tym, czego brakowało polskiemu jeździectwu, były małe koniki zwane kucami. Zamiast na nich dzieci jeździły na takich samych koniach jak dorośli. Chłapowski postawił na bezpieczną jazdę dla dzieci i większość z jego 200 wierzchowców to właśnie kuce. Opłaciło się - dziś Centrum Hipiki mogłoby równie dobrze się nazywać centrum usługowo-rozrywkowym. - Mam 200 miejsc hotelowych, trzy restauracje, kort tenisowy, jest też gdzie łowić ryby. Organizuję konferencje, szkolenia, imprezy integracyjne dla firm, urodziny, komunie. Wszystko z końskim akcentem - wylicza Chłapowski. Jaszkowo jest jednak przede wszystkim ośrodkiem szkoleniowym. Można się w nim nauczyć jazdy konnej w stylu angielskim, kształcą się tam także podkuwacze (i tu Chłapowski był pionierem, bo założył pierwszą w Polsce profesjonalną szkołę podkuwaczy), instruktorzy jazdy konnej i ujeżdżacze.
Dzięki Centrum Hipiki Antoni Chłapowski nie tylko odniósł sukces rynkowy, ale i rozsławił Jaszkowo. W 2003 r. został za to wyróżniony odznaką honorową za zasługi dla województwa wielkopolskiego. Nawiązanie do tradycji jeździeckich przyczyniło się również do rozwoju Gładyszowa, małej wioski w województwie małopolskim. O jej istnieniu wiedzieliby pewnie tylko mieszkańcy najbliższych okolic, gdyby nie Stadnina Koni Huculskich, która powstała w 1993 r. na terenach byłego PGR. Od tamtej pory w Gładyszowie wszystko się kręci wokół koni. Do Gładyszowa przyjeżdżają m.in. Leon Niemczyk, Bogusław Linda, Daniel Olbrychski i Jerzy Hoffman. Reżyser wykorzystał gładyszowskie wierzchowce w swoich filmach - pojawiły się w "Ogniem i mieczem" i w "Starej baśni". I właśnie w Gładyszowie, podczas obchodzonych co roku Dni Huculskich, odbyła się premiera ekranizacji powieści Kraszewskiego. Interes rozwija się tak dobrze, że Gładyszów stał się za mały i teraz główna siedziba stadniny przeniosła się do sąsiedniej wsi - Regietowa. Jest tam ośrodek jeździecki oferujący naukę jazdy, rajdy konne, przejażdżki bryczką i hipoterapię. Jest też 50-osobowy hotel oraz restauracja "Karczma", w której można zorganizować przyjęcie nawet dla 200 osób. Gładyszowski kompleks co roku odwiedza 15 tys. turystów z Polski i zagranicy.
Ośrodki jeździeckie powstają jak grzyby po deszczu. A "koński akcent" można dziś znaleźć prawie na każdym kroku w różnych częściach kraju. Zamek Kliczków, położony 12 km od Bolesławca, przyciąga gości m.in. organizowaną w karnawale Galą Jeździecką oraz listopadową myśliwsko-
-jeździecką imprezą z okazji przypadającego 3 listopada Dnia św. Huberta. Wyprawy na polowania ma też w ofercie m.in. dom gościnny W Siodle w Leszczawie Dolnej (województwo podkarpackie). W Warszawie działa Karczma Ułańska - restauracja, której wystrój nawiązuje do stajni. Stoliki przypominają boksy dla koni, a potrawy podaje się na bryczce przerobionej na stół. W stolicy latem uruchomiono też konne omnibusy, nieobecne w Warszawie od 1945 r. W wielu miejscowościach hitem są śluby w jeździeckim entourage'u - para jedzie do kościoła powozem lub w siodle.
Konie kultury
Słowem - wraz ze stopniowym wzrostem poziomu życia w kraju - odradza się obyczaj jazdy konnej oraz cała tradycja jeździecka i kawaleryjska. Zapewne dlatego jeździectwo przestało być domeną mieszkańców wsi, a stało się ulubioną rozrywką mieszczuchów, chcących w ten sposób oderwać się od cywilizacji. Większość z 1200 turystyczno-rekreacyjnych obiektów utrzymujących konie powstało w pobliżu wielkich miast. Tylko wokół Warszawy jest ich kilkadziesiąt. Jazda konna stała się niezwykle popularna wśród osób znanych, jako zajęcie elitarne i nobilitujące. Do końskiej pasji przyznają się politycy, biznesmeni i gwiazdy estrady, m.in. Ludwik Dorn, Andrzej Lepper, Jan Krzysztof Bielecki czy Daniel Olbrychski. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że większość osób, które odniosły spektakularny sukces, jeździ albo jeździło konno i chętnie się do tego przyznaje.
- Konie są pogłosem czegoś odległego. To inny, nacechowany tradycją rodzaj rekreacji. Obecnie obserwujemy powrót do tradycji w wielu aspektach życia - modny jest styl dworkowy, będący inspiracją dla wystroju wnętrz, projektów ogrodów. To tęsknota za czymś swojskim, a przede wszystkim własnym, nie zapożyczonym z Zachodu - mówi prof. Roch Sulima, antropolog kultury z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Konie to istotny element polskiej kultury. Nie ma chyba drugiego zjawiska z tak rozbudowanym słownictwem. W słowniku Lindego jest kilkadziesiąt nazw czynności związanych z końmi. Są konie do wolanta, konie do karocy. Do dziś przecież mówimy "końskie zaloty", "znamy się jak łyse konie" czy "koń by się uśmiał".
Bez koni trudno sobie wyobrazić Sienkiewiczowską trylogię i polskie malarstwo patriotyczne. Kasztanka Marszałka, Lotna, skrzydlata husaria to symbole mocno działające na polską wyobraźnię. Bojową symbolikę husarskich skrzydeł dostrzegają dziś fani sportu - przypinają je sobie polscy kibice na meczach piłki nożnej. Jeździec husarii pojawił się na koszulkach naszych zawodników podczas futbolowych mistrzostw świata.
Jazda w stylu kawaleryjskim
O tym, jak duża jest owa tęsknota, może świadczyć reaktywacja prawie wszystkich z 20 pułków ułańskich, jakie były w Polsce przed wojną. Może to imponować, bo we współczesnym pułku ułańskim nie ma taryfy ulgowej - tak jak w przedwojennym obowiązuje tam prawdziwa wojskowa dyscyplina. - Dobrze się bawimy, ale wszystko musi być jak w prawdziwej kawalerii. Rozkaz to rozkaz - mówi Przemysław Pawłowski, prezes Stowarzyszenia Sportowo-Jeździeckiego im. 10. Pułku Ułanów Litewskich z Grabowa koło Kolna.
Jazda w stylu kawaleryjskim jest trudniejsza niż ta typowo rekreacyjna i wymaga znacznie większej sprawności fizycznej. Chociażby dlatego, że konia prowadzi się jedną ręką, bo w drugiej trzeba trzymać szablę albo lancę. Współcześni ułani tak samo jak ci przed wojną muszą posiąść umiejętności fechtunku: ścinają szablą łozę bądź kapustę, podnoszą z ziemi różne przedmioty ręką lub szablą. I muszą nauczyć konia chodzić "na łydki", tak by reagował na polecenia sygnalizowane nogami jeźdźca. Obowiązkowy jest też mundur, a zdobycie go nie jest łatwe. Kiedyś mundury były z demobilu, teraz można próbować je kupić w Internecie, ale są drogie (nawet 1000 zł) i na ogół brakuje odpowiednich rozmiarów. Współcześni ułani często muszą kupić materiał i samodzielnie uszyć sobie kompletny strój. Wszystkie niedogodności wynagradza jednak przejażdżka w mundurze przez niewielką miejscowość. - Czuję wtedy dreszcze. Podchodzą do mnie starsze panie z kwiatami i płaczą ze wzruszenia, bo przypomina im się dzieciństwo - opowiada Pawłowski.
Jednym z najstarszych stowarzyszeń kultywujących tradycje ułańskie jest wywodząca się ze środowisk akademickich Szarża. Szarża stawia przede wszystkim na jazdę w terenie - w przeciwieństwie do wielu ośrodków jeździeckich, które oferują jedynie ćwiczenia w ujeżdżalni, a wypady na łono natury odradzają jako niebezpieczne. Stowarzyszenie organizuje wiele widowiskowych imprez jeździeckich, między innymi pogoń za lisem w Dniu św. Huberta. Z kolei w Dniu św. Jerzego (23 kwietnia) odbywa się pogoń za kukłą smoka. Członkowie organizacji śpiewają pieśni ułańskie i na oficjalne imprezy wkładają stroje, które nie zmieniły się od czasów przedwojennych (białe bryczesy, długie skórzane buty, czarne lub czerwone rajtroki, plastron, czyli jeździecki krawat, i toczek, kask bądź kapelusz). Wojskowy dryl nie zniechęcił też 43 osób, które w lipcu tego roku przejechały 400 km w siodle, pielgrzymując na Jasną Górę. Zasady tej pielgrzymki opierały się na autentycznym regulaminie kawalerii przedwojennego Wojska Polskiego.
Nowe amazonki
Prof. Roch Sulima zaznacza, że jakkolwiek dzisiejsze jeździectwo to kultywowanie tradycji, to jest w nim też element nowości, bo teraz konno jeździ coraz więcej kobiet. - Dawniej na koniach jeździli głównie mężczyźni, a polowanie było zajęciem nobilitującym, które z czasem straciło na znaczeniu. Dzisiaj mężczyźni poszli do siłowni, a jazda konna stała się polem ekspresji kobiecej - mówi.
Katarzyna Dowbor, prezenterka TVP 2, stara się spędzać każdy weekend w Chojnowie pod Warszawą, gdzie trzyma swojego konia. Jagna Marczułajtis, czterokrotna mistrzyni Polski w snowboardzie, jako dziecko - jak mówi - "jeździła na wszystkich koniach w okolicy", zbierała pocztówki, plakaty z końmi. Od ośmiu lat ma własnego konia o imieniu Czersk. - Kiedy tylko mogę, wybieram się na przejażdżkę w teren, lubię też skoki przez przeszkody. W jeździectwie mam nawet sukcesy, m.in. pierwsze miejsce w Art Cup w Zakrzowie. Kiedyś wygrałam z kuzynką w konkurencji ski-skiringu (jedna osoba jedzie na koniu, a za nią jedzie narciarz). Nie miałabym nic przeciwko wersji z deską snowboardową - opowiada Marczułajtis.
Kinga Rusin ma do swojego konia typowo kobiece podejście. Dziennikarka TVN i współwłaścicielka agencji PR przyznaje, że na jego pielęgnację poświęca więcej czasu niż na samą jazdę. - Mam całą walizkę ze środkami pielęgnacyjnymi, a w niej na przykład szampon dla białych koni, nadający maści jeszcze bielszy odcień. Balsamuję grzywę i ogon, by były miękkie i lśniące. Grzywę zaplatam w warkocz francuski. Dbam też o kopyta, bo tak jak kobieta powinna mieć piękne paznokcie, tak koń powinien mieć piękne kopyta - opowiada. Jej koń ma również szafę pełną strojów: derki, czapraki, uprząż, ogłowie (specjalnie klejone, a nie zszywane). Ostatnio wszystko w kolorze malinowym.
Powrót do natury
Reaktywowanie tradycji jeździeckiej to powrót mieszczuchów do natury. - Trafiają do nas ludzie zupełnie bezradni w kontakcie z przyrodą - nie rozróżniają drzew, grzybów. Uświadamiamy im, jaką radość daje ruch na świeżym powietrzu, pokazujemy ten normalniejszy świat. Przejażdżki w siodle są okazją do nauczenia się czegoś o roślinach i zwierzętach - opowiada Joanna Magiera, prezes Szarży. Prof. Roch Sulima podkreśla, że moda na jazdę konną to powrót do zanikającej kultury dotyku. - Jazda konna jest rodzajem doświadczenia cielesno-zmysłowego, którego się wyzbyliśmy. To wręcz forma erotyki - wyjaśnia antropolog.
Jeźdźcy zgodnie twierdzą, że konie są najlepszym lekiem na stres. Wojciech Kostrzewa, prezes zarządu i dyrektor generalny grupy ITI oraz prezes Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, tłumaczy, że siedząc w siodle, patrzy na świat z innej perspektywy, z wysoka. Daje mu to dystans do rzeczywistości i pozwala zapomnieć o problemach. Marek Siudym, aktor i trener jazdy konnej, mówi, że konie budzą w nim czułość i dają mu wszystko, czego potrzebuje. Równie wysoko ceni sobie przejażdżki w siodle Marek Frąckowiak. Jak twierdzi, dzięki koniom potrafi się wyleczyć nie tylko z chandry, ale też z przeziębienia. - Kiedy łamie mnie w kościach i czuję, że będę chory, siodłam konia i jadę w teren. Wtedy szybciej krąży krew, a od konia bije ciepło i przeziębienie mija. Koń jest bombą energii, która przechodzi na jeźdźca. To najlepsza terapia na wszystkie dolegliwości psychiczne i fizyczne - przekonuje aktor.
Współpraca: Anna Pawłowska
Fot: Z. Furman, M. Stelmach
Tradycję kultywują jednak nie tylko ci, w których żyłach płynie krew szlachecka. W Polsce jest już 100 tys. jeźdźców, a przewiduje się, że za cztery lata będzie ich 150 tys. Podobno "Polak bez konia jest jak ciało bez duszy", a "koń pierwsze po żonie trzymał w pieczołowitości Polaka miejsce". Innymi słowy, jazdę konną mamy zapisaną w genach. A szał na nią jest w tej chwili bodajże jedyną autorską, nie inspirowaną zachodnimi obyczajami modą, której ulegliśmy - z iście ułańską fantazją.
Konie rozwoju
Kiedy 10 lat temu Antoni Chłapowski sprowadził do Polski sto koni ze Szwecji, wszyscy mówili, że zwariował, że to przedsięwzięcie skazane na klęskę. Dziś w Centrum Hipiki w Jaszkowie jest 200 koni, a klientów nie brakuje - w wakacje ośrodek gości prawie tysiąc osób. Potomek generała wiedział, co robi. Tym, czego brakowało polskiemu jeździectwu, były małe koniki zwane kucami. Zamiast na nich dzieci jeździły na takich samych koniach jak dorośli. Chłapowski postawił na bezpieczną jazdę dla dzieci i większość z jego 200 wierzchowców to właśnie kuce. Opłaciło się - dziś Centrum Hipiki mogłoby równie dobrze się nazywać centrum usługowo-rozrywkowym. - Mam 200 miejsc hotelowych, trzy restauracje, kort tenisowy, jest też gdzie łowić ryby. Organizuję konferencje, szkolenia, imprezy integracyjne dla firm, urodziny, komunie. Wszystko z końskim akcentem - wylicza Chłapowski. Jaszkowo jest jednak przede wszystkim ośrodkiem szkoleniowym. Można się w nim nauczyć jazdy konnej w stylu angielskim, kształcą się tam także podkuwacze (i tu Chłapowski był pionierem, bo założył pierwszą w Polsce profesjonalną szkołę podkuwaczy), instruktorzy jazdy konnej i ujeżdżacze.
Dzięki Centrum Hipiki Antoni Chłapowski nie tylko odniósł sukces rynkowy, ale i rozsławił Jaszkowo. W 2003 r. został za to wyróżniony odznaką honorową za zasługi dla województwa wielkopolskiego. Nawiązanie do tradycji jeździeckich przyczyniło się również do rozwoju Gładyszowa, małej wioski w województwie małopolskim. O jej istnieniu wiedzieliby pewnie tylko mieszkańcy najbliższych okolic, gdyby nie Stadnina Koni Huculskich, która powstała w 1993 r. na terenach byłego PGR. Od tamtej pory w Gładyszowie wszystko się kręci wokół koni. Do Gładyszowa przyjeżdżają m.in. Leon Niemczyk, Bogusław Linda, Daniel Olbrychski i Jerzy Hoffman. Reżyser wykorzystał gładyszowskie wierzchowce w swoich filmach - pojawiły się w "Ogniem i mieczem" i w "Starej baśni". I właśnie w Gładyszowie, podczas obchodzonych co roku Dni Huculskich, odbyła się premiera ekranizacji powieści Kraszewskiego. Interes rozwija się tak dobrze, że Gładyszów stał się za mały i teraz główna siedziba stadniny przeniosła się do sąsiedniej wsi - Regietowa. Jest tam ośrodek jeździecki oferujący naukę jazdy, rajdy konne, przejażdżki bryczką i hipoterapię. Jest też 50-osobowy hotel oraz restauracja "Karczma", w której można zorganizować przyjęcie nawet dla 200 osób. Gładyszowski kompleks co roku odwiedza 15 tys. turystów z Polski i zagranicy.
Ośrodki jeździeckie powstają jak grzyby po deszczu. A "koński akcent" można dziś znaleźć prawie na każdym kroku w różnych częściach kraju. Zamek Kliczków, położony 12 km od Bolesławca, przyciąga gości m.in. organizowaną w karnawale Galą Jeździecką oraz listopadową myśliwsko-
-jeździecką imprezą z okazji przypadającego 3 listopada Dnia św. Huberta. Wyprawy na polowania ma też w ofercie m.in. dom gościnny W Siodle w Leszczawie Dolnej (województwo podkarpackie). W Warszawie działa Karczma Ułańska - restauracja, której wystrój nawiązuje do stajni. Stoliki przypominają boksy dla koni, a potrawy podaje się na bryczce przerobionej na stół. W stolicy latem uruchomiono też konne omnibusy, nieobecne w Warszawie od 1945 r. W wielu miejscowościach hitem są śluby w jeździeckim entourage'u - para jedzie do kościoła powozem lub w siodle.
Konie kultury
Słowem - wraz ze stopniowym wzrostem poziomu życia w kraju - odradza się obyczaj jazdy konnej oraz cała tradycja jeździecka i kawaleryjska. Zapewne dlatego jeździectwo przestało być domeną mieszkańców wsi, a stało się ulubioną rozrywką mieszczuchów, chcących w ten sposób oderwać się od cywilizacji. Większość z 1200 turystyczno-rekreacyjnych obiektów utrzymujących konie powstało w pobliżu wielkich miast. Tylko wokół Warszawy jest ich kilkadziesiąt. Jazda konna stała się niezwykle popularna wśród osób znanych, jako zajęcie elitarne i nobilitujące. Do końskiej pasji przyznają się politycy, biznesmeni i gwiazdy estrady, m.in. Ludwik Dorn, Andrzej Lepper, Jan Krzysztof Bielecki czy Daniel Olbrychski. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że większość osób, które odniosły spektakularny sukces, jeździ albo jeździło konno i chętnie się do tego przyznaje.
- Konie są pogłosem czegoś odległego. To inny, nacechowany tradycją rodzaj rekreacji. Obecnie obserwujemy powrót do tradycji w wielu aspektach życia - modny jest styl dworkowy, będący inspiracją dla wystroju wnętrz, projektów ogrodów. To tęsknota za czymś swojskim, a przede wszystkim własnym, nie zapożyczonym z Zachodu - mówi prof. Roch Sulima, antropolog kultury z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Konie to istotny element polskiej kultury. Nie ma chyba drugiego zjawiska z tak rozbudowanym słownictwem. W słowniku Lindego jest kilkadziesiąt nazw czynności związanych z końmi. Są konie do wolanta, konie do karocy. Do dziś przecież mówimy "końskie zaloty", "znamy się jak łyse konie" czy "koń by się uśmiał".
Bez koni trudno sobie wyobrazić Sienkiewiczowską trylogię i polskie malarstwo patriotyczne. Kasztanka Marszałka, Lotna, skrzydlata husaria to symbole mocno działające na polską wyobraźnię. Bojową symbolikę husarskich skrzydeł dostrzegają dziś fani sportu - przypinają je sobie polscy kibice na meczach piłki nożnej. Jeździec husarii pojawił się na koszulkach naszych zawodników podczas futbolowych mistrzostw świata.
Jazda w stylu kawaleryjskim
O tym, jak duża jest owa tęsknota, może świadczyć reaktywacja prawie wszystkich z 20 pułków ułańskich, jakie były w Polsce przed wojną. Może to imponować, bo we współczesnym pułku ułańskim nie ma taryfy ulgowej - tak jak w przedwojennym obowiązuje tam prawdziwa wojskowa dyscyplina. - Dobrze się bawimy, ale wszystko musi być jak w prawdziwej kawalerii. Rozkaz to rozkaz - mówi Przemysław Pawłowski, prezes Stowarzyszenia Sportowo-Jeździeckiego im. 10. Pułku Ułanów Litewskich z Grabowa koło Kolna.
Jazda w stylu kawaleryjskim jest trudniejsza niż ta typowo rekreacyjna i wymaga znacznie większej sprawności fizycznej. Chociażby dlatego, że konia prowadzi się jedną ręką, bo w drugiej trzeba trzymać szablę albo lancę. Współcześni ułani tak samo jak ci przed wojną muszą posiąść umiejętności fechtunku: ścinają szablą łozę bądź kapustę, podnoszą z ziemi różne przedmioty ręką lub szablą. I muszą nauczyć konia chodzić "na łydki", tak by reagował na polecenia sygnalizowane nogami jeźdźca. Obowiązkowy jest też mundur, a zdobycie go nie jest łatwe. Kiedyś mundury były z demobilu, teraz można próbować je kupić w Internecie, ale są drogie (nawet 1000 zł) i na ogół brakuje odpowiednich rozmiarów. Współcześni ułani często muszą kupić materiał i samodzielnie uszyć sobie kompletny strój. Wszystkie niedogodności wynagradza jednak przejażdżka w mundurze przez niewielką miejscowość. - Czuję wtedy dreszcze. Podchodzą do mnie starsze panie z kwiatami i płaczą ze wzruszenia, bo przypomina im się dzieciństwo - opowiada Pawłowski.
Jednym z najstarszych stowarzyszeń kultywujących tradycje ułańskie jest wywodząca się ze środowisk akademickich Szarża. Szarża stawia przede wszystkim na jazdę w terenie - w przeciwieństwie do wielu ośrodków jeździeckich, które oferują jedynie ćwiczenia w ujeżdżalni, a wypady na łono natury odradzają jako niebezpieczne. Stowarzyszenie organizuje wiele widowiskowych imprez jeździeckich, między innymi pogoń za lisem w Dniu św. Huberta. Z kolei w Dniu św. Jerzego (23 kwietnia) odbywa się pogoń za kukłą smoka. Członkowie organizacji śpiewają pieśni ułańskie i na oficjalne imprezy wkładają stroje, które nie zmieniły się od czasów przedwojennych (białe bryczesy, długie skórzane buty, czarne lub czerwone rajtroki, plastron, czyli jeździecki krawat, i toczek, kask bądź kapelusz). Wojskowy dryl nie zniechęcił też 43 osób, które w lipcu tego roku przejechały 400 km w siodle, pielgrzymując na Jasną Górę. Zasady tej pielgrzymki opierały się na autentycznym regulaminie kawalerii przedwojennego Wojska Polskiego.
Nowe amazonki
Prof. Roch Sulima zaznacza, że jakkolwiek dzisiejsze jeździectwo to kultywowanie tradycji, to jest w nim też element nowości, bo teraz konno jeździ coraz więcej kobiet. - Dawniej na koniach jeździli głównie mężczyźni, a polowanie było zajęciem nobilitującym, które z czasem straciło na znaczeniu. Dzisiaj mężczyźni poszli do siłowni, a jazda konna stała się polem ekspresji kobiecej - mówi.
Katarzyna Dowbor, prezenterka TVP 2, stara się spędzać każdy weekend w Chojnowie pod Warszawą, gdzie trzyma swojego konia. Jagna Marczułajtis, czterokrotna mistrzyni Polski w snowboardzie, jako dziecko - jak mówi - "jeździła na wszystkich koniach w okolicy", zbierała pocztówki, plakaty z końmi. Od ośmiu lat ma własnego konia o imieniu Czersk. - Kiedy tylko mogę, wybieram się na przejażdżkę w teren, lubię też skoki przez przeszkody. W jeździectwie mam nawet sukcesy, m.in. pierwsze miejsce w Art Cup w Zakrzowie. Kiedyś wygrałam z kuzynką w konkurencji ski-skiringu (jedna osoba jedzie na koniu, a za nią jedzie narciarz). Nie miałabym nic przeciwko wersji z deską snowboardową - opowiada Marczułajtis.
Kinga Rusin ma do swojego konia typowo kobiece podejście. Dziennikarka TVN i współwłaścicielka agencji PR przyznaje, że na jego pielęgnację poświęca więcej czasu niż na samą jazdę. - Mam całą walizkę ze środkami pielęgnacyjnymi, a w niej na przykład szampon dla białych koni, nadający maści jeszcze bielszy odcień. Balsamuję grzywę i ogon, by były miękkie i lśniące. Grzywę zaplatam w warkocz francuski. Dbam też o kopyta, bo tak jak kobieta powinna mieć piękne paznokcie, tak koń powinien mieć piękne kopyta - opowiada. Jej koń ma również szafę pełną strojów: derki, czapraki, uprząż, ogłowie (specjalnie klejone, a nie zszywane). Ostatnio wszystko w kolorze malinowym.
Powrót do natury
Reaktywowanie tradycji jeździeckiej to powrót mieszczuchów do natury. - Trafiają do nas ludzie zupełnie bezradni w kontakcie z przyrodą - nie rozróżniają drzew, grzybów. Uświadamiamy im, jaką radość daje ruch na świeżym powietrzu, pokazujemy ten normalniejszy świat. Przejażdżki w siodle są okazją do nauczenia się czegoś o roślinach i zwierzętach - opowiada Joanna Magiera, prezes Szarży. Prof. Roch Sulima podkreśla, że moda na jazdę konną to powrót do zanikającej kultury dotyku. - Jazda konna jest rodzajem doświadczenia cielesno-zmysłowego, którego się wyzbyliśmy. To wręcz forma erotyki - wyjaśnia antropolog.
Jeźdźcy zgodnie twierdzą, że konie są najlepszym lekiem na stres. Wojciech Kostrzewa, prezes zarządu i dyrektor generalny grupy ITI oraz prezes Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, tłumaczy, że siedząc w siodle, patrzy na świat z innej perspektywy, z wysoka. Daje mu to dystans do rzeczywistości i pozwala zapomnieć o problemach. Marek Siudym, aktor i trener jazdy konnej, mówi, że konie budzą w nim czułość i dają mu wszystko, czego potrzebuje. Równie wysoko ceni sobie przejażdżki w siodle Marek Frąckowiak. Jak twierdzi, dzięki koniom potrafi się wyleczyć nie tylko z chandry, ale też z przeziębienia. - Kiedy łamie mnie w kościach i czuję, że będę chory, siodłam konia i jadę w teren. Wtedy szybciej krąży krew, a od konia bije ciepło i przeziębienie mija. Koń jest bombą energii, która przechodzi na jeźdźca. To najlepsza terapia na wszystkie dolegliwości psychiczne i fizyczne - przekonuje aktor.
Współpraca: Anna Pawłowska
WPROST EXTRA |
---|
Polska duma To, że coraz więcej z nas połyka bakcyla jeździectwa, widać m.in. na portalach poświęconych tematyce końskiej. Internauci nie poprzestają na wymianie doświadczeń związanych z pielęgnacją konia czy też nauką jazdy. O koniach chcą wiedzieć wszystko. Pytają się o filmy, w których pojawiły się te zwierzęta, i o "końskie" motywy w grach RPG. Ostatnio jedna z forumowiczek qnwortal.com zaproponowała, by użytkownicy witryny pisali opowiadania o koniach. Na efekty nie trzeba było długo czekać - błyskawicznie zaroiło się od historyjek, nierzadko całkiem długich. Dla mnóstwa osób konie są niemal całym życiem. Katarzyna Dowbor, prezenterka TVP 2, stara się spędzać każdy weekend w Chojnowie pod Warszawą, gdzie trzyma swojego konia. W chojnowskim pensjonacie jest też wielu tzw. luzaków, czyli osób, które jeżdżą konno w zamian za pracę w stajni. Osoby te oddają się swojemu ulubionemu zajęciu nawet przez 10 godzin dziennie. Zainteresowanie sportem jeździeckim wciąż rośnie, również dlatego, że coraz więcej szkół - podstawowych, gimnazjów i liceów - oferuje swoim uczniom jazdę konną jako formę zaliczenia wf lub zajęć dodatkowych. Mimo mody na konie, ciągle brakuje nam sukcesów w jeździectwie. Mamy za to inny powód do dumy: hodowlę. Cudzoziemcy zazdroszczą nam Janowa Podlaskiego, którego stajnie brytyjska prasa opisywała jako "pałace", jakich nie znajdzie się nigdzie indziej na świecie. Janowskie araby osiągają zawrotne ceny kilkuset tysięcy euro - jednym z rekordów ostatnich lat była klacz Palestyna, którą sprzedano w 2004 r. za 300 tys. euro. To do Janowa przyjeżdża Charlie Watts, perkusista The Rolling Stones, gdy szuka nabytku do swoich stajni. On i inni miłośnicy koni arabskich zostawili w Janowie przez ostatnie pięć lat około miliona euro. Obcokrajowcy zazdroszczą nam też mniej szlachetnych ras, bo, jak twierdzi Andrzej Stasiowski, dyrektor Polskiego Związku Hodowców Koni, nasze konie są karmione w naturalny sposób i przez to zdrowsze niż wierzchowce na Zachodzie. Mają też więcej miejsca do galopowania. - Jesteśmy jednym z niewielu krajów z przestrzenią otwartą. W Europie, np. w Niemczech, większość terenów jest zamknięta - mówi Antoni Chłapowski. Nie dziwi więc, że od kilku lat do Polski przyjeżdżają Holendrzy i zostawiają tu swoje konie na odchowanie. A PZHK stara się wykorzystać koniunkturę i promuje hasło "Polski jeździec na polskim koniu". Manicure dla konia Coraz więcej osób ma własne wierzchowce i nie szczędzi na nie pieniędzy. Polacy jeżdżą na koniach wartych nawet miliony euro. Piotr Kraśko, dziennikarz TVP 1 i zapalony jeździec, opowiada, że brał kiedyś udział w zawodach, które wygrała dziewczynka jadąca na kucyku wartym 150 tys. euro. Jej rodzice nie wahali się wydać tak olbrzymiej sumy, choć wiadomo było, że dziecko "wyrośnie z tego konika" za dwa lata. Koń to dzisiaj pełnoprawny członek rodziny. Nie ma mowy "o suchym chlebie" - nawet owies już nie wystarcza. Dziś konie, tak jak ludzie, jedzą surówkę piękności - musli ze starannie wyselekcjonowanych zbóż. Na deser dostają smaczki bananowe lub jabłkowe, a w trosce o ich kondycję podaje im się witaminy i minerały. "Koniarze" pielęgnują swoich ulubieńców wysokiej jakości kosmetykami, nie zapominają też o masażach i akupresurze. Konie muszą być także stylowe - w tym roku szalenie modne są np. naczółki wysadzane brylancikami i ogłowie plecione z łańcuszków. Witryna dla miłośników koni qnwortal.com ma już prawie 5,5 tys. użytkowników, którzy napisali prawie 46 tys. postów na forach. Gros z nich to wpisy poświęcone sposobom dbania o konie. "Ja na razie jestem na poziomie robienia masażu specjalnymi szczotkami, a teraz koniom zakładam prywatne solarium" - dzieli się swoimi doświadczeniami jeden z forumowiczów. Internautka podpisująca się Seksta poleca do końskich chrap chusteczki nawilżane dla niemowląt. Kowboj Lepper Jeśli kogoś nie pociąga ani zwykła jazda rekreacyjna, ani kawaleryjska, może spróbować zostać kowbojem. Zwolennicy wild western riding podkreślają jego zalety - przekonują, że konie do jazdy w stylu west są tak ułożone, by jazda na nich była jak najprostsza. Niewątpliwą atrakcją jest otoczka - legenda Dzikiego Zachodu i stroje. Jak mówi Daniel Jastrzębowski, założyciel portalu dla miłośników westu wild-west-riders.com, do obowiązku każdego sportowca, uczestniczącego w konkurencjach western, należy ubranie się w koszulę z długim rękawem i kołnierzykiem, buty kowbojskie i kapelusz. Do fanów stylu western należy Bogusław Linda. Aktor jeździ konno od młodości i chyba nie ma dyscypliny, której by nie próbował. Ostatecznie wybrał jednak właśnie west. - Moim zdaniem, to jest coś zupełnie innego niż klasyczna jazda. I zupełnie inne konie - morgany, które są bardziej skrętne. Ten styl daje mi naprawdę dużo radości - mówi "Wprost" aktor. Miłośnikiem westu, a przynajmniej samego ubioru, jest też Andrzej Lepper. Wicepremier zawsze jeździ konno w dżinsach obszytych skórą i kowbojskim kapeluszu. Nie tylko dla elit Jeśli chcemy kupić własnego konia i nie zależy nam, by mieć araba - wydamy od kilku do kilkunastu tysięcy zł. Miesięczne utrzymanie konia w pensjonacie kosztuje od 300 do 1000 zł. Na początek musimy też kupić sprzęt jeździecki. Jak przekonuje Marcin Szczypiorski, prezes Polskiego Związku Jeździeckiego, początkującemu jeźdźcowi wystarczy nakrycie głowy i sztylpy - ochraniacze na nogi. Nakrycia na głowę kosztują od 100 do kilkuset złotych, ceny sztylpów wahają się od 60 do 140 zł. Spore koszty pochłania sprzęt dla konia. Samo siodło to na ogół wydatek powyżej 1000 zł. Jeździectwo jest sportem nieporównanie tańszym, gdy nie decydujemy się na zakup konia i jeździmy na wypożyczonym. Godzina jazdy w ośrodkach jeździeckich waha się od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych za godzinę. Im ośrodek dalej od miasta, tym niższe ceny. Pod Warszawą powinno się udać wysłać dziecko na lekcje za kilkanaście złotych za godzinę. Koński szał na świecie Jeździectwo zyskuje w Polsce coraz większą popularność, ale wciąż daleko nam do innych krajów europejskich. W Niemczech jazdę konną uprawia milion osób, w Wielkiej Brytanii - 2,4 mln, a w Szwecji - aż 3 mln. Wyspiarze wydają na końskie hobby 2,5 mld funtów rocznie. Jeszcze lepiej jest w USA, gdzie jeździectwo przynosi zyski w wysokości 39 mld dolarów rocznie. Jan Krzysztof Bielecki, były premier Polski, prezes banku PKO SA Zacząłem jeździć w dzieciństwie, z inspiracji rodziców. Wychowywałem się w czasach biedy, kiedy nie można było kupić stroju do jazdy. Oficerki miałem po ojcu, a marynarkę wspólną z kolegą. I choć dziś można kupić wszystko, dalej nie mam własnego sprzętu ani stroju, bo nie jest to dla mnie istotne. Najważniejsze w jeździe konnej jest poczucie wolności i kontakt z naturą. Ale oprócz pięknych chwil spędzonych z końmi, zdarzają się też wypadki. Kiedyś chciałem rozdzielić dwa kopiące się konie i przypłaciłem to sześcioma szwami pod łukiem brwiowym. Andrzej Lepper, wicepremier, minister rolnictwa Razem z rodziną mamy wielką hodowlę koni zimnokrwistych - jest ich 90. Mamy też kilkanaście koni lekkich - rasy wielkopolskiej, małopolskiej, pełnej krwi angielskiej, a także fryzy. Konno jeżdżę od siódmego roku życia. Ostatnio znacznie rzadziej, bo brakuje mi czasu. Ale kiedy jestem w domu, wybieramy się z żoną na przejażdżkę w teren. Lubię też powozić bryczką, a w zimie saniami. Jeździectwo jest przyjemniejszym sportem niż siłownia, na którą codziennie chodzę. Daje dużo przyjemności i odprężenia. Podczas jazdy rodzą się różne pomysły, również polityczne. |
Fot: Z. Furman, M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.