Obrazy Velázqueza przeczą opinii, że genialny artysta musi mieć duszę buntownika
Londyn świętuje. Po latach starań wreszcie udało się zorganizować monograficzną wystawę najbardziej nowoczesnego z klasyków malarstwa. Nie było łatwo. Dzieła Diegá Velázqueza są rozsiane po całym świecie - od Petersburga po Sao Paolo i Fort Worth w Teksasie. Najważniejsze znajdują się w madryckim muzeum Prado, które z reguły odmawia ich wypożyczania. Ostatecznie Brytyjczykom udało się sprowadzić nad Tamizę trzydzieści płócien. Szesnaście dorzucili z własnych zbiorów. W londyńskiej National Gallery jest więc prezentowana niemal połowa z zachowanych obrazów geniusza z Andaluzji. Brakuje "Las Meninas", "Prządek" i "Poddania Bredy", które nigdy nie opuszczają Prado. Słynny portret papieża Innocentego X, ("zbyt prawdziwy" - jak uznał sam zainteresowany) też pozostał w Rzymie, ale w Londynie można oglądać jego skromniejszą wersję, którą artysta zachował dla siebie.
Emblematem wystawy jest "Wenus z lustrem". Okoliczności powstania tego obrazu, nietypowego dla twórczości Velázqueza i sztuki hiszpańskiej w ogóle, są owiane tajemnicą. Wielce prawdopodobne, że niecenzuralne płótno powstało podczas pobytu artysty w Rzymie. Skądinąd wiadomo, że Hiszpan pozostawił nad Tybrem nieślubnego potomka. Może modelka, tak śmiało prezentująca swoje wdzięki (ale już nie twarz), była matką dziecka? "Wenus z lustrem", zanim trafiła do National Gallery, była ozdobą sekretnych kolekcji arystokratycznych libertynów. W 1914 r. "seksistowskie dzieło" zaatakowały i poważnie uszkodziły angielskie sufrażystki.
Wąsy to podstawa
Malarstwo z Półwyspu Iberyjskiego długo nie miało dobrej marki w Europie. Zresztą sami Hiszpanie, choć umieli docenić artystów włoskich i flamandzkich, o sztuce rodaków nie mieli wysokiego mniemania, uważając rodzimych mistrzów za zwykłych rzemieślników, niegodnych wielkich dzieł i tematów. José de Ribera, specjalizujący się w wizerunkach świętych, zauważył zgryźliwie, że gdyby nie mieszkał w Neapolu, nikt w ojczyźnie nie chciałby kupować jego obrazów. Człowiek, który nobilitował hiszpańskie malarstwo, urodził się w 1599 r. w Sewilli. Nazywał się Diego Rodriguez da Silva, ale zgodnie z hiszpańskim zwyczajem używał także nazwiska matki - Velázquez. I pod nim przeszedł do historii.
Nauczycielem Diega był Francisco Pacheco, artysta bardzo wpływowy. Do jego obowiązków należało między innymi cenzurowanie twórczości sewilskich malarzy pod kątem jej zgodności z obowiązującą polityczno-religijną doktryną. Pacheco tak polubił swego ucznia, że oddał mu córkę za żonę i wysłał do Madrytu. Tam przyszłym autorem "Las Meninas" zaopiekował się hrabia Olivarez, rządzący krajem w imieniu młodego Filipa IV. Rychło okazało się, że przybysz z Andaluzji do perfekcji opanował nie tylko sztukę posługiwania się pędzlem, ale również umiejętność pozyskiwania sympatii ludzi ze świecznika. Gdy namalował pierwszy portret króla, ten odmówił pozowania innym malarzom.
Filip, choć pretendował do miana monarchy absolutnego, był politycznym i militarnym dyletantem. Pod jego berłem Hiszpania przeszła drogę od światowego mocarstwa do chorego człowieka Europy. Miał jednak dobre rozeznanie w sprawach sztuki. Ta okoliczność do dzisiaj ratuje jego reputację. Historycy nie mają serca potępiać człowieka, z którego imieniem kojarzy się złoty wiek hiszpańskiej kultury. Atrybutem Filipa IV były wąsy. Zakręcone do góry nadawały mu zawadiacki wygląd, a przy okazji maskowały poważny feler urody w postaci wystającej dolnej wargi, dziedzicznej w dynastii Habsburgów. Jako że król był wyrocznią także w sprawach mody, na Półwyspie Iberyjskim zapanował urodzaj na mężczyzn z wąsami. Jednym z nich był Velázquez.
Wierny, lecz nie mierny
W dusznej atmosferze dworu malarz z Sewilli czuł się jak ryba w wodzie. Wytrwale piął się po szczeblach kariery. Nigdy nie dorobił się takiego majątku jak Rubens, ale miał służbę, eleganckie stroje i własny powóz. Swoje główne zadanie, czyli sławienie pędzlem koronowanego niedołęgi, wypełniał skrupulatnie i bez szemrania. Namalował ponad 30 wizerunków Filipa. Byłoby ich więcej, ale starzejący się monarcha miał coraz mniej ochoty na przeglądanie się w lustrze sztuki. Velázquezowi pozostało uwiecznianie na płótnie infantów, infantek oraz nadwornych karłów i błaznów. Z czasem dochrapał się godności szambelana, marszałka pałacu i wreszcie wymarzonego tytułu szlacheckiego. Pozostał wierny Filipowi nawet wtedy, gdy ten latami zalegał z pensją, a Portugalia, kraj przodków malarza, zbuntowała się i oderwała od monarchii Habsburgów.
Europejska sztuka potrzebowała dwustu lat, by odrobić lekcję zadaną jej przez Velázqueza. Jego twórczość, w niewiarygodny sposób łącząca realizm i natchnienie, imponowała francuskim i angielskim romantykom. Goya, choć o hiszpańskiej monarchii był jak najgorszego zdania, do obrazów nadwornego portrecisty króla Filipa miał stosunek wręcz nabożny. Naprawdę jednak dla świata Velázqueza odkryli impresjoniści, zwłaszcza Manet, który rozpoznał w nim prekursora malarstwa "wrażeniowego". W odróżnieniu od innych malarzy autor "Wenus z lustrem" nie bał się czerni ani długich pociągnięć pędzlem. Jego najlepsze obrazy składają się z plam, które dopiero oglądane z większej odległości nabierają kształtów.
Rewolucja bez rewolucji
Reprodukcje dają nader skromne wyobrażenie o wyglądzie dzieł wielkiego Hiszpana. Nie dziwi więc tłok w londyńskiej National Gallery, gdzie trudno się dopchać w pobliże jego płócien (wystawa jest czynna do 21 stycznia). Organizatorzy przezornie dołożyli do biletów gratisowe broszurki z numerem, tytułem i opisem każdego eksponatu. Porządek chronologiczny miesza się z tematycznym. Zwiedzających witają bodegones, czyli mroczne sceny kuchenno-knajpiane, od których Velázquez zaczynał swoją karierę. Płótna religijne i mitologiczne są bardziej świetliste, ale równie realistyczne. Danie główne to oczywiście portrety. Aż na czterech widnieje postać następcy tronu Baltazara Carlosa. Na obrazie sprowadzonym z Bostonu nieletniej nadziei monarchii towarzyszy karlica, trzymająca monarsze berło. Można to uznać za mimowolne proroctwo: Baltazarowi nie dane było zasiąść na tronie, zmarł zanim osiągnął wiek sprawny. Wtedy hiszpański władca popełnił błąd życia: ożenił się ze swoją siostrzenicą z Wiednia. Był to pocałunek śmierci dla hiszpańskiej linii Habsburgów. Dzieci z tego kazirodczego związku były upośledzone lub szybko żegnały się z życiem. Dramat ten dokumentuje wzruszający portret infanta Filipa Prospera, obwieszonego amuletami jak choinka. Nie pomogły. Królewicz odszedł, mając cztery lata. Velázquez tego nie doczekał, umarł w 1660 r. Historycy, badający XVII-wieczną kronikę dworską, obok notatki o śmierci malarza odkryli wpis uczyniony ręką Filipa IV: "Jestem zrozpaczony".
W ojczyźnie nigdy o nim nie zapomniano. National Gallery ma w swoich zbiorach niedokończony obraz "Hołd dla Velázqueza". Jego autorem jest Luca Giordano, pod koniec XVII wieku malarz hiszpańskiego dworu. Podróbka stylu wielkiego poprzednika była tak sugestywna, że długo uważano je za dzieło mistrza z Sewilli.
Iluzjonistyczne talenty Andaluzyjczyka najbardziej podziwiali jego rodacy: Dali i Picasso. Ten drugi popełnił 44 (!) wariacje na temat "Las Meninas". Francisa Bacona zafascynował dla odmiany portret papieża Innocentego. Współczesne badania potwierdzają, że Velázquez bez przerwy przerabiał swoje obrazy, a wielu z nich nigdy nie dokończył. Także pod tym względem można więc uznać go za patrona sztuki nowoczesnej.
Dusza dworaka nie przeszkodziła Velázquezowi w tworzeniu ponadczasowych arcydzieł. Czyni to z niego postać bardzo kłopotliwą dla wyznawców teorii, że sztukę - i szerzej - kulturę popychają do przodu wyłącznie buntownicy i nonkonformiści.
Emblematem wystawy jest "Wenus z lustrem". Okoliczności powstania tego obrazu, nietypowego dla twórczości Velázqueza i sztuki hiszpańskiej w ogóle, są owiane tajemnicą. Wielce prawdopodobne, że niecenzuralne płótno powstało podczas pobytu artysty w Rzymie. Skądinąd wiadomo, że Hiszpan pozostawił nad Tybrem nieślubnego potomka. Może modelka, tak śmiało prezentująca swoje wdzięki (ale już nie twarz), była matką dziecka? "Wenus z lustrem", zanim trafiła do National Gallery, była ozdobą sekretnych kolekcji arystokratycznych libertynów. W 1914 r. "seksistowskie dzieło" zaatakowały i poważnie uszkodziły angielskie sufrażystki.
Wąsy to podstawa
Malarstwo z Półwyspu Iberyjskiego długo nie miało dobrej marki w Europie. Zresztą sami Hiszpanie, choć umieli docenić artystów włoskich i flamandzkich, o sztuce rodaków nie mieli wysokiego mniemania, uważając rodzimych mistrzów za zwykłych rzemieślników, niegodnych wielkich dzieł i tematów. José de Ribera, specjalizujący się w wizerunkach świętych, zauważył zgryźliwie, że gdyby nie mieszkał w Neapolu, nikt w ojczyźnie nie chciałby kupować jego obrazów. Człowiek, który nobilitował hiszpańskie malarstwo, urodził się w 1599 r. w Sewilli. Nazywał się Diego Rodriguez da Silva, ale zgodnie z hiszpańskim zwyczajem używał także nazwiska matki - Velázquez. I pod nim przeszedł do historii.
Nauczycielem Diega był Francisco Pacheco, artysta bardzo wpływowy. Do jego obowiązków należało między innymi cenzurowanie twórczości sewilskich malarzy pod kątem jej zgodności z obowiązującą polityczno-religijną doktryną. Pacheco tak polubił swego ucznia, że oddał mu córkę za żonę i wysłał do Madrytu. Tam przyszłym autorem "Las Meninas" zaopiekował się hrabia Olivarez, rządzący krajem w imieniu młodego Filipa IV. Rychło okazało się, że przybysz z Andaluzji do perfekcji opanował nie tylko sztukę posługiwania się pędzlem, ale również umiejętność pozyskiwania sympatii ludzi ze świecznika. Gdy namalował pierwszy portret króla, ten odmówił pozowania innym malarzom.
Filip, choć pretendował do miana monarchy absolutnego, był politycznym i militarnym dyletantem. Pod jego berłem Hiszpania przeszła drogę od światowego mocarstwa do chorego człowieka Europy. Miał jednak dobre rozeznanie w sprawach sztuki. Ta okoliczność do dzisiaj ratuje jego reputację. Historycy nie mają serca potępiać człowieka, z którego imieniem kojarzy się złoty wiek hiszpańskiej kultury. Atrybutem Filipa IV były wąsy. Zakręcone do góry nadawały mu zawadiacki wygląd, a przy okazji maskowały poważny feler urody w postaci wystającej dolnej wargi, dziedzicznej w dynastii Habsburgów. Jako że król był wyrocznią także w sprawach mody, na Półwyspie Iberyjskim zapanował urodzaj na mężczyzn z wąsami. Jednym z nich był Velázquez.
Wierny, lecz nie mierny
W dusznej atmosferze dworu malarz z Sewilli czuł się jak ryba w wodzie. Wytrwale piął się po szczeblach kariery. Nigdy nie dorobił się takiego majątku jak Rubens, ale miał służbę, eleganckie stroje i własny powóz. Swoje główne zadanie, czyli sławienie pędzlem koronowanego niedołęgi, wypełniał skrupulatnie i bez szemrania. Namalował ponad 30 wizerunków Filipa. Byłoby ich więcej, ale starzejący się monarcha miał coraz mniej ochoty na przeglądanie się w lustrze sztuki. Velázquezowi pozostało uwiecznianie na płótnie infantów, infantek oraz nadwornych karłów i błaznów. Z czasem dochrapał się godności szambelana, marszałka pałacu i wreszcie wymarzonego tytułu szlacheckiego. Pozostał wierny Filipowi nawet wtedy, gdy ten latami zalegał z pensją, a Portugalia, kraj przodków malarza, zbuntowała się i oderwała od monarchii Habsburgów.
Europejska sztuka potrzebowała dwustu lat, by odrobić lekcję zadaną jej przez Velázqueza. Jego twórczość, w niewiarygodny sposób łącząca realizm i natchnienie, imponowała francuskim i angielskim romantykom. Goya, choć o hiszpańskiej monarchii był jak najgorszego zdania, do obrazów nadwornego portrecisty króla Filipa miał stosunek wręcz nabożny. Naprawdę jednak dla świata Velázqueza odkryli impresjoniści, zwłaszcza Manet, który rozpoznał w nim prekursora malarstwa "wrażeniowego". W odróżnieniu od innych malarzy autor "Wenus z lustrem" nie bał się czerni ani długich pociągnięć pędzlem. Jego najlepsze obrazy składają się z plam, które dopiero oglądane z większej odległości nabierają kształtów.
Rewolucja bez rewolucji
Reprodukcje dają nader skromne wyobrażenie o wyglądzie dzieł wielkiego Hiszpana. Nie dziwi więc tłok w londyńskiej National Gallery, gdzie trudno się dopchać w pobliże jego płócien (wystawa jest czynna do 21 stycznia). Organizatorzy przezornie dołożyli do biletów gratisowe broszurki z numerem, tytułem i opisem każdego eksponatu. Porządek chronologiczny miesza się z tematycznym. Zwiedzających witają bodegones, czyli mroczne sceny kuchenno-knajpiane, od których Velázquez zaczynał swoją karierę. Płótna religijne i mitologiczne są bardziej świetliste, ale równie realistyczne. Danie główne to oczywiście portrety. Aż na czterech widnieje postać następcy tronu Baltazara Carlosa. Na obrazie sprowadzonym z Bostonu nieletniej nadziei monarchii towarzyszy karlica, trzymająca monarsze berło. Można to uznać za mimowolne proroctwo: Baltazarowi nie dane było zasiąść na tronie, zmarł zanim osiągnął wiek sprawny. Wtedy hiszpański władca popełnił błąd życia: ożenił się ze swoją siostrzenicą z Wiednia. Był to pocałunek śmierci dla hiszpańskiej linii Habsburgów. Dzieci z tego kazirodczego związku były upośledzone lub szybko żegnały się z życiem. Dramat ten dokumentuje wzruszający portret infanta Filipa Prospera, obwieszonego amuletami jak choinka. Nie pomogły. Królewicz odszedł, mając cztery lata. Velázquez tego nie doczekał, umarł w 1660 r. Historycy, badający XVII-wieczną kronikę dworską, obok notatki o śmierci malarza odkryli wpis uczyniony ręką Filipa IV: "Jestem zrozpaczony".
W ojczyźnie nigdy o nim nie zapomniano. National Gallery ma w swoich zbiorach niedokończony obraz "Hołd dla Velázqueza". Jego autorem jest Luca Giordano, pod koniec XVII wieku malarz hiszpańskiego dworu. Podróbka stylu wielkiego poprzednika była tak sugestywna, że długo uważano je za dzieło mistrza z Sewilli.
Iluzjonistyczne talenty Andaluzyjczyka najbardziej podziwiali jego rodacy: Dali i Picasso. Ten drugi popełnił 44 (!) wariacje na temat "Las Meninas". Francisa Bacona zafascynował dla odmiany portret papieża Innocentego. Współczesne badania potwierdzają, że Velázquez bez przerwy przerabiał swoje obrazy, a wielu z nich nigdy nie dokończył. Także pod tym względem można więc uznać go za patrona sztuki nowoczesnej.
Dusza dworaka nie przeszkodziła Velázquezowi w tworzeniu ponadczasowych arcydzieł. Czyni to z niego postać bardzo kłopotliwą dla wyznawców teorii, że sztukę - i szerzej - kulturę popychają do przodu wyłącznie buntownicy i nonkonformiści.
Więcej możesz przeczytać w 45/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.