Trupy, czaszki, mogiły, egzekucje i propaganda. To głównie miał do powiedzenia na temat rodzaju ludzkiego Andrzej Wróblewski, zmarły tragicznie przed półwieczem podczas samotnej wyprawy w Tatry. Ekspozycja w Muzeum Narodowym, choć niewielka, jest dobrze zainscenizowana i znakomicie oddaje wyjątkowość tego artysty. Można na niej obejrzeć socrealistyczny "Zlot młodzieży w Berlinie Zachodnim" oraz cykl gwaszy "Zampano", inspirowany "La Stradą" Felliniego. Wystawę kończy seria makabrycznych obrazów, na których głównym motywem są rozczłonkowane, pozwijane w ekspresyjnych pozach ciała. Trudno winić artystę za taką wizję świata. Jako czterolatek widział śmierć ojca i zbirów z NKWD brutalnie wkraczających do jego rodzinnego domu. Trzy lata później powstała jego pierwsza grafika - "Czaszka". Po wojnie jako student krakowskiej ASP dał się nabrać na idee "sztuki dla mas". Ale przed śmiercią proponował swemu przyjacielowi Andrzejowi Wajdzie zorganizowanie wielkiej wystawy, która ukazywał
aby "odpowiedzialność, jaką ponosimy wobec tych wszystkich, którzy zginęli lub skapcanieli w imię socjalizmu". Nie zdążył, odpadł ze skały.
"Andrzej Wróblewski 1927-1957", Muzeum Narodowe, Warszawa, do 6 maja
aby "odpowiedzialność, jaką ponosimy wobec tych wszystkich, którzy zginęli lub skapcanieli w imię socjalizmu". Nie zdążył, odpadł ze skały.
"Andrzej Wróblewski 1927-1957", Muzeum Narodowe, Warszawa, do 6 maja
Więcej możesz przeczytać w 11/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.