Protestując przeciwko horrendalnie wysokim podatkom, mistrz kowalski ze słowackiego miasteczka Malacky ściął się na własnoręcznie zrobionej gilotynie w maju 2002 r. A na Słowacji podatki są znacznie niższe niż w Polsce. Kilka miesięcy wcześniej mieszkaniec Włocławka, protestując przeciwko zachłanności fiskusa, wtargnął do urzędu skarbowego z piłą spalinową. Desperata rozbrojono, ale problem pozostał. "Rząd, który kradnie od Piotra, żeby zapłacić Pawłowi, zawsze może liczyć na poparcie ze strony Pawła" - twierdził George Bernard Shaw. Na takie właśnie zachowanie obywateli liczą kolejne polskie rządy, prowadząc politykę przekładania pieniędzy z kieszeni do kieszeni. Grzegorz W. Kołodko, uzasadniając swój plan podwyżek podatków, eufemistycznie nazywany "Programem naprawy finansów Rzeczypospolitej", stwierdził, że w Polsce obciążenia podatkowe należą do najniższych na świecie. Jako dowód przytaczał zestawienia stawek procentowych obowiązujących w różnych krajach. Niestety, podatków nie płaci się w procentach, ale w złotówkach. Dobrze sytuowany Polak, który zarobił w ciągu roku 37 tys. zł, odda fiskusowi 19 proc. tej sumy (minus kwota wolna od podatku), czyli 6,5 tys. zł. Mieszkaniec Wielkiej Brytanii od takiego zarobku zapłaci prawie siedem razy mniej, czyli niecałe 1000 zł, a obywatel Stanów Zjednoczonych - około 880 zł podatku federalnego i do 1600 zł podatku stanowego, czyli w najgorszym razie trzy razy mniej niż Polak, a w najlepszym dziewięć razy mniej! Podatek Francuza wyniesie 2640 zł, niemal trzy razy mniej niż podatek płacony nad Wisłą. Niemiec nie zapłaci nic, bo tam tak niskiego dochodu w ogóle się nie opodatkowuje! Polacy płacą więc jedne z najwyższych na świecie podatków od dochodów osobistych!
Pańszczyzna XX i XXI wieku
Nawet wicepremier Kołodko zauważył, że każdy polski podatnik oprócz podatku od dochodów osobistych jest obciążony "59 daninami publicznoprawnymi, w tym 10 rodzajami podatków szczegółowych, 6 składkami obciążającymi wynagrodzenie, 3 rodzajami opłat na rzecz ochrony środowiska i 40 opłatami o różnym charakterze (koncesje, zezwolenia, certyfikaty)". W Polsce dzień wolności podatkowej (od którego przeciętny obywatel zaczyna pracować dla siebie) przypadł w 2002 r. w 183. dniu roku. Tymczasem w Wielkiej Brytanii - w 152., a w USA - po 131. dniu. Oznacza to, że Polak musi pracować przez pół roku za darmo, aby sprostać zachłanności fiskusa! Na dodatek państwo zabiera nam pieniądze nie tylko za pomocą PIT. W 2001 r. wprowadzono u nas podatek od odsetek z lokat (tzw. podatek Belki), założono także, że wszystkie podwyżki składki na ochronę zdrowia (w tym roku 0,25 proc. dochodu) będziemy finansować bezpośrednio z własnej kieszeni. Do tego dochodzi wprowadzenie dwuprocentowej akcyzy na prąd. W efekcie podwyżek podatków w 2002 r. każdy obywatel oddał fiskusowi średnio o 350 zł więcej niż rok wcześniej! Rok 2003 będzie rekordowy pod tym względem. W budżecie założono, że dochody państwa z podatku od dochodów osób fizycznych (PIT) wzrosną realnie o 9,1 proc. Razem ze wzrostem innych opłat podatki przeciętnego Polaka wzrosną o 700 zł! Przed fiskalnym uciskiem ratują nas na razie ulgi podatkowe, które pozwalają obniżać daniny na rzecz państwa. Kołodko zamierza je zlikwidować, pozostawiając irracjonalnie wysokie stawki i irracjonalnie niskie progi podatkowe. Nic dziwnego, że ludzie zaczynają mieć dosyć represji fiskalnych.
Likwidacja klasy średniej
W najbogatszych krajach klasa średnia stanowi nawet dwie trzecie społeczeństwa. W Polsce do klasy średniej, czyli - umownie - do grona osób, których dochody mieszczą się w II i III przedziale podatkowym, należy zaledwie 4,82 proc. społeczeństwa. Dwa razy mniej niż 10 lat temu! - Przy drastycznie wysokich podatkach wejście i utrzymanie się w klasie średniej jest dla większości Polaków coraz mniej realne - tłumaczy Wojciech Morawski, właściciel firmy Atlantic. W najbliższych latach ten wskaźnik nie zmniejszy się tylko dlatego, że rząd Leszka Millera dwukrotnie zamroził progi podatkowe, aby zapobiec odpływowi podatników do pierwszego progu podatkowego. To nic innego jak podwyżka podatków o wskaźnik inflacji (w 2002 r. o 1,9 punktu procentowego). Polska (umowna) klasa średnia jest więc coraz biedniejsza. - Podwyżki podatków, które planuje wicepremier Kołodko, zabiją naszą klasę średnią - alarmuje prof. Zyta Gilowska, posłanka PO, wiceprzewodnicząca Komisji Finansów Publicznych. Wszystko to sprawia, że w Polsce klasa średnia niebawem stanie się raczej mitem niż rzeczywistością. - Kolejną przeszkodą w tworzeniu się klasy średniej jest niestabilność przepisów podatkowych oraz arbitralność w ich stosowaniu - uważa prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
Plan zepsucia gospodarki Polski
Plan Grzegorza W. Kołodki, zakładający ratowanie finansów publicznych przez podwyższanie podatków, jest z góry skazany na porażkę. Według badań amerykańskich ekonomistów Roberta F. Wescotta (doradcy ekonomicznego Billa Clintona) i Johna McDermotta, reformy finansów publicznych mają szanse powodzenia tylko pod warunkiem, że zakładają zmniejszenie wydatków. W dwudziestu krajach OECD przebadanych przez Wescotta i McDermotta w latach 1970-1995 usiłowano zmniejszyć deficyt finansów publicznych 74 razy. Trwałym sukcesem zakończyło się tylko 14 akcji, w których finanse publiczne uzdrawiano za pomocą cięć wydatków. 31 prób podwyższenia podatków zaowocowało niemal natychmiastowym nawrotem kryzysu. "Reforma" Grzegorza W. Kołodki zakłada wzrost wydatków budżetowych o 10,44 proc.! Zmniejszanie deficytu ma polegać na finansowaniu go z podwyżki podatków. Profesor ekonomii Kołodko jakby zapomniał o ekonomicznym aksjomacie, że im mniej państwo wydaje, tym lepiej dla gospodarki. Wydatki publiczne w krajach OECD na początku lat 70. stanowiły 32 proc. PKB. W 1990 r. było to 41 proc., a w 1998 r. 43 proc. Średnie roczne tempo wzrostu PKB wyniosło 3,4 proc. w latach 70., 2,9 proc. w latach 80. i 2,4 proc. w latach 90. W tym czasie kraje, w których wydatki publiczne nie przekraczały 25 proc. PKB, rozwijały się w tempie 6,6 proc. rocznie. Jeżeli państwo wydawało od 25 proc. do 30 proc. PKB, gospodarka rosła w tempie 4,7 proc. rocznie. Wydatki państwa w wysokości 30-40 proc. PKB skutkowały spadkiem tempa wzrostu do 3,8 proc. rocznie. Jeżeli państwo zajmowało się dystrybucją 60 proc. PKB, wzrost gospodarczy zmniejszał się do 1,6 proc. rocznie. W Polsce państwo redystrybuuje już 47,6 proc. PKB i będzie redystrybuować jeszcze więcej. - Przy takim poziomie fiskalizmu jesteśmy skazani na wzrost gospodarczy sięgający najwyżej 2-3 proc. rocznie - komentuje Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK.
Grajmy w zielone
Wzorem dla Polski powinny być dwie zielone wyspy - Irlandia i Nowa Zelandia. W latach 90. przeciętne roczne tempo wzrostu irlandzkiej gospodarki wynosiło ponad 7 proc.! Zatrudnienie w tym czasie zwiększało się o 4 proc. rocznie (bezrobocie spadło z 15,1 proc. do 4,3 proc.). Co spowodowało sukces? Reforma finansów publicznych. Inna jednak niż ta, którą proponuje minister Kołodko. W latach 1988-1989 ograniczono deficyt budżetowy Irlandii o 6,5 proc. PKB. Dokonano tego wyłącznie za pomocą cięć wydatków. Zlikwidowano biurokrację, zwalniając co dziesiątego pracownika sektora publicznego, oraz zniesiono indeksację płac budżetówki. Redukcji wydatków towarzyszyła znaczna obniżka podatków. Udział daniny na rzecz państwa w PKB zmniejszył się w Irlandii w latach 1988-1989 o 3 punkty procentowe. Efekt był widoczny od razu: średnie roczne tempo wzrostu PKB wzrosło z 2,7 proc. w latach 1981-1986 do 4,7 proc. w latach 1987-1989. Od pięciu lat Irlandia ma nadwyżkę budżetową! W Nowej Zelandii w latach 1991-1995 zmniejszono deficyt budżetu państwa o 8 proc. PKB. W 1995 r. wpływy do budżetu przewyższyły wydatki o 3 proc. PKB. Wydatki państwa w porównaniu z PKB zmniejszyły się w tym czasie o 10 punktów procentowych. Tempo rozwoju gospodarki, które w latach 1990-1991 wyniosło średnio minus 0,9 proc., w latach 1993-1995 zwiększyło się do 5,2 proc. Na doświadczeniach irlandzkich i nowozelandzkich wzorowali się Węgrzy. W latach 1995-1997 zredukowali wydatki budżetu o 15 proc. PKB! W efekcie wzrost gospodarczy z 1,4 proc. w latach 1995-1996 podskoczył prawie do 5 proc. w latach 1997-2000.
Zwycięskie kontrrewolucje
Dwie trzecie Polaków chce wprowadzenia podatku liniowego. W Rosji, która w 2000 r. wprowadziła podatek liniowy, w pierwszym roku jego obowiązywania wpływy do budżetu wzrosły o 23 proc. (na skutek ograniczenia szarej strefy), a wzrost gospodarczy wyniósł 5 proc. Estonia, uznawana za najbardziej konkurencyjną gospodarkę naszego regionu, w 1992 r. wprowadziła dwudziestosześcioprocentowy liniowy PIT (likwidując większość innych podatków), a od trzech lat obywa się bez podatku dochodowego od firm. Wzrost gospodarczy wynosi tam ponad 5 proc. rocznie. Dzięki obniżce i uproszczeniu podatków przez Margaret Thatcher Wielka Brytania z "chorego człowieka Europy" przeistoczyła się w piątą gospodarkę świata. Z kolei wzrost gospodarczy (średnio ponad 4 proc. rocznie) z czasów prezydentury Billa Clintona to efekt reformy podatkowej z 1986 r. Reagan obniżył wtedy stawkę PIT dla najbogatszych z 50 proc. do 28 proc.
Zrobieni na szaro
To, że wysokie podatki oznaczają wysokie dochody budżetu, i dlatego nie można ich obniżyć, jest socjalistycznym mitem. Jego wyznawcami są niektórzy polscy ministrowie finansów. Nie dociera do nich prawda, że we Francji, gdzie najwyższa stawka PIT wynosi 57 proc., dochody z podatków od dochodów sięgają zaledwie 6 proc. PKB. Jednocześnie w USA, gdzie federalny podatek dochodowy nie przekracza 40 proc., dochód z tego tytułu stanowi 11 proc. PKB. W Nowej Zelandii, przy najwyższej stawce PIT wynoszącej 33 proc., do budżetu wpływa dzięki temu podatkowi aż 17 proc. PKB. Wyższe podatki powodują rozrost szarej strefy. Z badań Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych z 2002 r., wynika, że firmy ukrywają przed fiskusem 20,2 proc. obrotów i zatrudniają na czarno 18,6 proc. pracowników. - Niebotyczne windowanie stawek PIT powoduje, że oczekujemy niższych dochodów. Ponieważ koszty kształcenia się nie zmieniają, nauka staje się nieopłacalna. Nasz rząd wręcz zniechęca ludzi do nauki - zauważa Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK. "Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy duży krok naprzód" - stwierdził w jednym z przemówień Władysław Gomułka. Reforma finansów publicznych RP przygotowana przez Grzegorza Kołodkę jest właśnie takim "krokiem naprzód", bo zmniejszanie deficytu za pomocą podwyższania podatków to droga do Argentyny, a nie Irlandii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.