Pięć dni przed atakiem aliantów na Irak, 15 marca 2003 r., odbyła się w Bagdadzie niezwykła uroczystość. Saddam Husajn osobiście udekorował wysokimi odznaczeniami dwóch rosyjskich generałów. Igor Malcew i Władysław Aczałow, byli dowódcy armii rosyjskiej, po uroczystości szybko opuścili Bagdad. Pierwszy uchodzi za najlepszego rosyjskiego specjalistę w dziedzinie obrony przeciwlotniczej, drugi jest sztabowcem, był wiceministrem obrony ZSRR.
Generałowie Malcew i Aczałow są oficerami w stanie spoczynku, więc władze Rosji mogą spokojnie uznać, że nie mają nic wspólnego z ich działaniami. Aczałow, jeden z przywódców puczu Janajewa, spędził nawet dwa lata w więzieniu. Obecność obu panów w Iraku wpisuje się jednak w politykę rosyjską ostatnich miesięcy. Konflikt między państwami Zachodu wywołany kryzysem irackim skłonił Moskwę do nieco ryzykownej gry politycznej. Do początku 2003 r.
Władimir Putin zabiegał o powrót Rosji do grona państw wpływających na bieg spraw międzynarodowych, demonstrując lojalność wobec Ameryki. Lokator Kremla ze ściśniętym gardłem, ale konsekwentnie powtarzał formułkę o USA jako jedynym supermocarstwie i - zyskując aprobujące milczenie Waszyngtonu w sprawie Czeczenii - wspierał światową wojnę z terroryzmem. Zdawało się nawet, że Moskwa pogodziła się z obecnością amerykańską w Gruzji i całej Azji Środkowej. Oferta sprzedaży rosyjskiej ropy Amerykanom została odczytana jako milcząca zgoda na wojskowe rozwiązanie kryzysu irackiego.
Francuzi i Niemcy wbijają klin
Kreml, mimo wewnętrznych oporów, byłby zapewne lojalnym partnerem Ameryki, gdyby na scenie nie pojawił się kolejny gracz. Niemiecki, a potem niemiecko-francuski opór wobec planów Waszyngtonu skłonił Rosję do podwyższenia stawki w politycznej licytacji. Jeszcze w styczniu rosyjscy dyplomaci pytani o to, jak będą głosować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w sprawie ataku na Irak, znacząco wzruszali ramionami, a potem - rzecz jasna - wygłaszali tyrady na temat wyższości pokoju nad wojną. Znaczyło to jedno - prezydent Bush może liczyć na to, że Rosja wstrzyma się od głosu. Kiedy jednak okazało się, że rezolucja zostanie zablokowana przez weto Francji, Rosjanie usztywnili swoje stanowisko. Minister Iwanow zapowiedział rosyjskie weto. Rosja dostrzegła szansę powrotu do gry międzynarodowej jako samodzielny rozgrywający. Podjęła ogromne ryzyko. Dopiero po zakończeniu wojny w Iraku okaże się, czy gra va banque się opłaciła.
W kontaktach rosyjsko-amerykańskich natychmiast po oświadczeniu Iwanowa powiało chłodem. Amerykanie dostrzegli, że w Iraku znajduje się rosyjska broń, a nawet instruktorzy z firmy Aviakonwersja uczący Irakijczyków obsługi systemów elektronicznych zakłócających łączność satelitarną. W Waszyngtonie postanowiono zapalić światło ostrzegawcze wobec Moskwy. Formalnie nie wysuwano oskarżeń pod adresem rządu rosyjskiego, lecz rosyjskich firm i generałów. Wysłano jasny sygnał: jeśli Putin nadal będzie wspierał "obóz pokoju" (czyli Francję i Niemcy), stosunki z Ameryką mogą się wyraźnie pogorszyć.
Rosyjsko-niemiecko--francuska ruletka
Rosjanie w istocie nie pogodzili się z utratą roli supermocarstwa. Ich hasłem w polityce międzynarodowej jest pojęcie wielobiegunowości. Zamiast świata jednobiegunowego, zdominowanego przez USA, chcieliby widzieć świat, w którym obok Waszyngtonu decydują Moskwa, Paryż i Pekin. Zasadniczym argumentem Rosjan jest
- oprócz terytorium - ich potencjał militarny. Armia rosyjska jest zdecydowanie słabsza niż amerykańska, ale jako jedyna dysponuje porównywalnym potencjałem odstraszania atomowego.
Swoją szansę w dogadaniu się z Rosją dostrzegli również Niemcy i Francuzi. Sami, nawet dysponując zapleczem Unii Europejskiej, nie są w stanie rywalizować z USA. Razem z Rosją mogą tworzyć słaby, ale realny drugi biegun. Jeżeli do współpracy udałoby się zaś wciągnąć Chiny, powstałby sojusz mocarstw regionalnych skierowany przeciwko amerykańskiemu hipermocarstwu. Z pozoru taka konstrukcja wygląda atrakcyjnie. Kiedy jednak przeanalizujemy dane dotyczące wymiany handlowej, łatwo dostrzeżemy, że bez utrzymania dodatniego bilansu w handlu z USA, gospodarki Francji i Niemiec wpadną w głęboki kryzys. Chiny są niemal całkowicie uzależnione od rynku amerykańskiego, a Rosji spór z Ameryką grozi utratą większości korzyści politycznych uzyskanych przez Putina w ostatnich latach, w tym wolnej ręki na Ukrainie, a zwłaszcza w Czeczenii.
Francja i Niemcy, grając kartą rosyjską i poszukując w Moskwie przeciwwagi dla Waszyngtonu, rozpaczliwie brną w politykę antyamerykanizmu wbrew własnym interesom ekonomicznym. Grozi to złamaniem solidarności Zachodu, będącej od pół wieku fundamentem pokoju i stabilizacji na świecie. "Stara Europa", jak określił sojusz tych państw Donald Rumsfeld, posunęła się krok dalej. Zmierza nie tylko do rozbicia spoistości transatlantyckiej, ale nawet do zróżnicowania państw członkowskich Unii Europejskiej. Koncepcja twardego jądra unii, prowadzącego wspólną politykę zagraniczną, oznacza sprowadzenie nowych członków do roli państw trzeciej kategorii. Przede wszystkim dlatego, że nowi członkowie opowiedzieli się za zbliżeniem z USA. Europa Środkowa bowiem zna cenę bezpieczeństwa, o której "stara Europa" zapomniała.
Rosyjska mina
Gwarantem bezpieczeństwa Starego Kontynentu pozostają USA. Rosja wielokrotnie podejmowała próby zostania alternatywnym partnerem Europy. Kiedy USA wystąpiły z propozycją wprowadzenia tarczy antyrakietowej (SDI), Moskwa natychmiast zgłosiła kontrpropozycję, proponując Europie wspólną budowę takiej tarczy osłaniającej nasz kontynent. Inicjatywa była - delikatnie mówiąc - nie przygotowana. Budowa systemu wielobiegunowego zbliża Francuzów, żyjących przeszłym mitem mocarstwa, Niemców, którzy uważają, że po zjednoczeniu należy im się w polityce rola podobna do tej, jaką odgrywają w życiu ekonomicznym, i wreszcie Rosjan, wracających do gry o światowe przywództwo.
Zaproszenie Moskwy do wewnętrznych rozgrywek Zachodu jest działaniem niebezpiecznym. Od roku Rosjanie zasiadają w Radzie Rosja - NATO, mając faktyczny, choć nieformalny, wpływ na decyzje sojuszu. Teraz uczestniczą w grze grożącej rozbiciem Zachodu. Dla Polski to niedobra wiadomość, gdyż nasz interes polityczny wymaga dobrych relacji zarówno z UE, jak i z USA. Co więcej, Europa Środkowa i Wschodnia, wracając do świata zachodnich demokracji, chciałaby choć na pewien czas się uwolnić od cienia Moskwy. Zintegrować się ze strukturami Zachodu, a następnie wspierać zbliżenie z Rosją. Tymczasem grozi nam, że struktury rozszerzonych NATO i UE zostaną podminowane grą o przywództwo z Ameryką, jeszcze nim okrzepną. Grą, w której tajną bronią Francji i Niemiec będzie porozumienie z Rosją.
Ważne znaczenie dla przyszłości tej niebezpiecznej gry ma konflikt w Iraku. Jeżeli wojna zakończy się szybko i bez nadmiernych ofiar, Polacy i cały obóz atlantycki w unii zostaną wzmocnieni. Rosja w poczuciu interesu politycznego i gospodarczego wróci do współpracy z USA, a "stara Europa" dogada się z Amerykanami. W razie trudności w Iraku może dojść do załamania dotychczasowego ładu europejskiego i do powrotu dziewiętnastowiecznego koncertu mocarstw z udziałem Rosji.
W artykule z "Moscow Times" Andriej Piontkowski, znany rosyjski analityk, zapytał: "Co będzie, jeśli wygra Saddam?". I odpowiedział: "Jeżeli wojna jest błędem, ten błąd popełnia nasz najważniejszy partner w światowej koalicji, którego porażka będzie oznaczać natychmiastowe i olbrzymie zagrożenie dla wszystkich jej członków, w tym Rosji". Może się okazać, że ryzykowna gra Putina zakończy się równie szybko, jak się zaczęła, a prawdziwymi przegranymi będą Niemcy i Francuzi, którzy zaufanie w kontaktach z Waszyngtonem będą musieli odbudowywać przez długie lata. Pościg za mirażem mocarstwowości może się okazać kosztowny.
Władimir Putin zabiegał o powrót Rosji do grona państw wpływających na bieg spraw międzynarodowych, demonstrując lojalność wobec Ameryki. Lokator Kremla ze ściśniętym gardłem, ale konsekwentnie powtarzał formułkę o USA jako jedynym supermocarstwie i - zyskując aprobujące milczenie Waszyngtonu w sprawie Czeczenii - wspierał światową wojnę z terroryzmem. Zdawało się nawet, że Moskwa pogodziła się z obecnością amerykańską w Gruzji i całej Azji Środkowej. Oferta sprzedaży rosyjskiej ropy Amerykanom została odczytana jako milcząca zgoda na wojskowe rozwiązanie kryzysu irackiego.
Francuzi i Niemcy wbijają klin
Kreml, mimo wewnętrznych oporów, byłby zapewne lojalnym partnerem Ameryki, gdyby na scenie nie pojawił się kolejny gracz. Niemiecki, a potem niemiecko-francuski opór wobec planów Waszyngtonu skłonił Rosję do podwyższenia stawki w politycznej licytacji. Jeszcze w styczniu rosyjscy dyplomaci pytani o to, jak będą głosować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w sprawie ataku na Irak, znacząco wzruszali ramionami, a potem - rzecz jasna - wygłaszali tyrady na temat wyższości pokoju nad wojną. Znaczyło to jedno - prezydent Bush może liczyć na to, że Rosja wstrzyma się od głosu. Kiedy jednak okazało się, że rezolucja zostanie zablokowana przez weto Francji, Rosjanie usztywnili swoje stanowisko. Minister Iwanow zapowiedział rosyjskie weto. Rosja dostrzegła szansę powrotu do gry międzynarodowej jako samodzielny rozgrywający. Podjęła ogromne ryzyko. Dopiero po zakończeniu wojny w Iraku okaże się, czy gra va banque się opłaciła.
W kontaktach rosyjsko-amerykańskich natychmiast po oświadczeniu Iwanowa powiało chłodem. Amerykanie dostrzegli, że w Iraku znajduje się rosyjska broń, a nawet instruktorzy z firmy Aviakonwersja uczący Irakijczyków obsługi systemów elektronicznych zakłócających łączność satelitarną. W Waszyngtonie postanowiono zapalić światło ostrzegawcze wobec Moskwy. Formalnie nie wysuwano oskarżeń pod adresem rządu rosyjskiego, lecz rosyjskich firm i generałów. Wysłano jasny sygnał: jeśli Putin nadal będzie wspierał "obóz pokoju" (czyli Francję i Niemcy), stosunki z Ameryką mogą się wyraźnie pogorszyć.
Rosyjsko-niemiecko--francuska ruletka
Rosjanie w istocie nie pogodzili się z utratą roli supermocarstwa. Ich hasłem w polityce międzynarodowej jest pojęcie wielobiegunowości. Zamiast świata jednobiegunowego, zdominowanego przez USA, chcieliby widzieć świat, w którym obok Waszyngtonu decydują Moskwa, Paryż i Pekin. Zasadniczym argumentem Rosjan jest
- oprócz terytorium - ich potencjał militarny. Armia rosyjska jest zdecydowanie słabsza niż amerykańska, ale jako jedyna dysponuje porównywalnym potencjałem odstraszania atomowego.
Swoją szansę w dogadaniu się z Rosją dostrzegli również Niemcy i Francuzi. Sami, nawet dysponując zapleczem Unii Europejskiej, nie są w stanie rywalizować z USA. Razem z Rosją mogą tworzyć słaby, ale realny drugi biegun. Jeżeli do współpracy udałoby się zaś wciągnąć Chiny, powstałby sojusz mocarstw regionalnych skierowany przeciwko amerykańskiemu hipermocarstwu. Z pozoru taka konstrukcja wygląda atrakcyjnie. Kiedy jednak przeanalizujemy dane dotyczące wymiany handlowej, łatwo dostrzeżemy, że bez utrzymania dodatniego bilansu w handlu z USA, gospodarki Francji i Niemiec wpadną w głęboki kryzys. Chiny są niemal całkowicie uzależnione od rynku amerykańskiego, a Rosji spór z Ameryką grozi utratą większości korzyści politycznych uzyskanych przez Putina w ostatnich latach, w tym wolnej ręki na Ukrainie, a zwłaszcza w Czeczenii.
Francja i Niemcy, grając kartą rosyjską i poszukując w Moskwie przeciwwagi dla Waszyngtonu, rozpaczliwie brną w politykę antyamerykanizmu wbrew własnym interesom ekonomicznym. Grozi to złamaniem solidarności Zachodu, będącej od pół wieku fundamentem pokoju i stabilizacji na świecie. "Stara Europa", jak określił sojusz tych państw Donald Rumsfeld, posunęła się krok dalej. Zmierza nie tylko do rozbicia spoistości transatlantyckiej, ale nawet do zróżnicowania państw członkowskich Unii Europejskiej. Koncepcja twardego jądra unii, prowadzącego wspólną politykę zagraniczną, oznacza sprowadzenie nowych członków do roli państw trzeciej kategorii. Przede wszystkim dlatego, że nowi członkowie opowiedzieli się za zbliżeniem z USA. Europa Środkowa bowiem zna cenę bezpieczeństwa, o której "stara Europa" zapomniała.
Rosyjska mina
Gwarantem bezpieczeństwa Starego Kontynentu pozostają USA. Rosja wielokrotnie podejmowała próby zostania alternatywnym partnerem Europy. Kiedy USA wystąpiły z propozycją wprowadzenia tarczy antyrakietowej (SDI), Moskwa natychmiast zgłosiła kontrpropozycję, proponując Europie wspólną budowę takiej tarczy osłaniającej nasz kontynent. Inicjatywa była - delikatnie mówiąc - nie przygotowana. Budowa systemu wielobiegunowego zbliża Francuzów, żyjących przeszłym mitem mocarstwa, Niemców, którzy uważają, że po zjednoczeniu należy im się w polityce rola podobna do tej, jaką odgrywają w życiu ekonomicznym, i wreszcie Rosjan, wracających do gry o światowe przywództwo.
Zaproszenie Moskwy do wewnętrznych rozgrywek Zachodu jest działaniem niebezpiecznym. Od roku Rosjanie zasiadają w Radzie Rosja - NATO, mając faktyczny, choć nieformalny, wpływ na decyzje sojuszu. Teraz uczestniczą w grze grożącej rozbiciem Zachodu. Dla Polski to niedobra wiadomość, gdyż nasz interes polityczny wymaga dobrych relacji zarówno z UE, jak i z USA. Co więcej, Europa Środkowa i Wschodnia, wracając do świata zachodnich demokracji, chciałaby choć na pewien czas się uwolnić od cienia Moskwy. Zintegrować się ze strukturami Zachodu, a następnie wspierać zbliżenie z Rosją. Tymczasem grozi nam, że struktury rozszerzonych NATO i UE zostaną podminowane grą o przywództwo z Ameryką, jeszcze nim okrzepną. Grą, w której tajną bronią Francji i Niemiec będzie porozumienie z Rosją.
Ważne znaczenie dla przyszłości tej niebezpiecznej gry ma konflikt w Iraku. Jeżeli wojna zakończy się szybko i bez nadmiernych ofiar, Polacy i cały obóz atlantycki w unii zostaną wzmocnieni. Rosja w poczuciu interesu politycznego i gospodarczego wróci do współpracy z USA, a "stara Europa" dogada się z Amerykanami. W razie trudności w Iraku może dojść do załamania dotychczasowego ładu europejskiego i do powrotu dziewiętnastowiecznego koncertu mocarstw z udziałem Rosji.
W artykule z "Moscow Times" Andriej Piontkowski, znany rosyjski analityk, zapytał: "Co będzie, jeśli wygra Saddam?". I odpowiedział: "Jeżeli wojna jest błędem, ten błąd popełnia nasz najważniejszy partner w światowej koalicji, którego porażka będzie oznaczać natychmiastowe i olbrzymie zagrożenie dla wszystkich jej członków, w tym Rosji". Może się okazać, że ryzykowna gra Putina zakończy się równie szybko, jak się zaczęła, a prawdziwymi przegranymi będą Niemcy i Francuzi, którzy zaufanie w kontaktach z Waszyngtonem będą musieli odbudowywać przez długie lata. Pościg za mirażem mocarstwowości może się okazać kosztowny.
Więcej możesz przeczytać w 15/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.